One Shot 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ofca mówiła mi, że powinnam to udostępnić dla wszystkich pokoleń, więc w końcu wzięłam się za przerzucanie ~

Gansey widział rażącą zmianę w zachowaniu chłopaków, a tym bardziej, jeśli sądzili, że nikt ich akurat nie widział. Ronan wydawał się wtedy mniej ostry i bardziej przypominał dawnego siebie. Adam za to chodził wyspany i jakby świeższy. Przy dokładniejszych oględzinach z pewnej odległości odkrył, że miał na sobie nowe rzeczy, co nieco zbiło chłopaka z tropu. Adam nie pozwalał mu na wykładanie pieniędzy, a wiedział, że teraz tym bardziej musiał odkładać, kiedy szedł na studia. Gansey zmarszczył brwi i przyjrzał się lepiej. Rzeczy były prawie nowe, ale nie należały do Parrisha. Gansey widział je już wcześniej na Ronanie, co świadczyło o tym, że z b l i ż y l i   się do siebie bardziej niż zakładał. 

Lynch uśmiechał się kącikami ust, całkowicie swobodnie i nawet radośnie na któreś ze słów drugiego chłopaka. Gansey znał to uczucie, w końcu od pewnego czasu przy Blue czuł się swobodniej. Obawiał się nieraz, bo był wręcz oderwany od rzeczywistości, robił głupie rzeczy i nie było to nic w stylu wykupywania połowy asortymentu w sklepie, jak nieraz bywało, kiedy się stresował. W końcu potrafił czekać całą noc na minutę rozmowy czy widzieć naprawdę intymny gest w jedzeniu wspólnie jogurtu jedną łyżką. Był tak głupi, że zgodził się dobrowolnie na śmierć, byle choć raz posmakować jej ust. Były inne niż wszystko, smakowały intensywniej niż pozostałe wargi. Trudno było mu opisać cokolwiek w niej, bo składało się ze zbyt wielu szczegółów, tak samo jak jej przerobione ubrania. 

Wydawało mu się, że tamta dwójka zachowywała więcej rozsądku. Miał nadzieję, że tamta dwójka zachowywała więcej rozsądku. Ostatnie czego chciał, to ich krzywda. Wiedział najlepiej, że Ronan tylko udaje takiego silnego dupka, otaczając się kokonem z sarkazmu i wulgarności. Z Adamem było inaczej, ciężej określić jego uczucia, ale wydawało mu się, że akurat Parrish został ulepiony z naprawdę twardej gliny. Gansey nie mógł bagatelizować jego dzieciństwa. To, że nie chciał stamtąd wyjść, nie oznaczało, że nic go nie raniło. Znali się rok, to wydawało się dość oczywiste, że nie chciał się przed nim tak po prostu otworzyć, chociaż nie zmieniało to tego, że czuł się nieco zirytowany na myśl, że jednak są pomiędzy nimi sekrety. Nie powinno być w tym nic złego, ale on z kolei starał się mieć serce na dłoni jeśli chodziło o jego przyjaciół. 

Zaraz skarcił się w myślach. Przecież początek związku z Blue  s c h o w a ł   przed nimi. Być może sam był sobie winien.

 Patrzył na nich. Wcześniej chciał podejść, ale widząc ich swego rodzaju bliskość poczuł, że zepsuje coś właściwego. Teraz czuł się z kolei jak podglądacz i chciał odejść, ale nie wiedział, jak to zrobić. Wolno wsunął listek mięty do ust, pragnąc zrobienia czegokolwiek. 

Stał tak blisko, że nie tylko widział, ale i   s ł y s z a ł. 

- Parrish, ty gnojku - rzucił Ronan, a było w tym tyle uczucia, że aż pewien dreszcz przeszedł po skórze Ganseya. Z podobnym uczuciem zwracał się tylko do Matthew. 

- Mówię ci tylko, że to beznadziejny pomysł. Poza tym jak mamy jechać na jakieś wakacje, skoro jest Sierotka. Nie chcę jej w jakikolwiek sposób urazić, ale ona i odpoczynek nie idą w parzę - wyjaśnił mu spokojnie Adam.

Ich ciała dotykały się dyskretnie w niektórych miejscach i dla normalnego przechodnia być może nie byłoby w tym nic intymnego czy prywatnego. Stykające się kolana, ramiona. Czasem Ronan przeczesywał palcami jego włosy lub kładł rękę na tej Adama. Gansey ze swoich uważnych obserwacji zdołał wywnioskować, że Lynch miał coś do jego dłoni. Możliwe, że była to dziwna fascynacja podobna do tej, jaką przeżywał Gansey względem ust Jane. 

- Damy ją Ganseyowi i Blue - stwierdził Lynch z idealnie mu pasującą pewnością i lekką protekcjonalnością. Ronan wywyższał się w tej naturalny sposób, który przypadał bogatym chłopcom, ale jednocześnie nie wskazywał na to, że czuł się o wiele lepszy od innych. Tym bardziej, jeśli w grę wchodził Gansey. Miał już po prostu takie zabarwienie głosu. - Powinni poćwiczyć opiekę nad dzieckiem. 

Adam wydał z siebie krótkie parsknięcie. Zaczął upodabniać się do Ronana i wydawał nawet podobne odgłosy. Gansey wcześniej słyszał takie prychnięcia tylko u Lyncha, który z niebywałą precyzją potrafił zastępować całe zdania minami lub krótkimi dźwiękami. 

- Jesteś okropny - skomentował jednak dodatkowo. 

- Wyobrażasz sobie Ganseya w łóżku z kobietą? - wymruczał po chwili Ronan. - Przecież on śpi w piżamie. 

- Piżama definiuje męskość? 

Gansey sam chciał się o to zapytać. Zawsze uważał, że skoro ma współlokatorów, to nie powinien się za bardzo negliżować. Nie miał oczywiście nic przeciwko, żeby Ronan paradował po całym piętrze w samych bokserkach, był do tego absolutnie przyzwyczajony, ale on wolał wciągnąć jeszcze luźniejsze spodnie. 

- Powinien częściej nosić okulary - stwierdził za to Ronan. Nie wiadomo było, dlaczego nie odpowiedział na wcześniej zadane pytanie, ale najwyraźniej nie czuł wystarczająco dużej potrzeby. Za  to przerzucił nogę przez kolana Adama, rozkładając się bardziej na ławce. Dłoń Parrisha wylądowała na jego udzie, a ten zaczął ją gładzić. - Dodają mu... Tego czegoś. Sam nie wiem, jak to określić. Po prostu lepiej w nich wygląda.

- Wygląda w nich lepiej ode mnie? 

- Ciebie w okularach czy bez nich? 

- Więc muszę zadawać pytania o twoje upodobania bardziej konkretnie? - zwykle głos Adama miał to znudzone zabarwienie, jakby nie do końca interesował go podjęty temat albo czuł się zbyt zmęczony na prawdziwe zaangażowanie. Przy Ronanie każde zdanie miało swój odpowiedni ton, nawet jeśli celowo miało brzmieć nijako. 

- Sądzę, że odpowiadanie na takie pytania jest bezsensowne. - Ronan wzruszył ramionami. Wyglądał na bardzo otwartego przy chłopaku. Na odkrytego. Może nie był całkowicie dawnym sobą, ale jak można by zakładać, że wróci do tego po tym wszystkim, co wydarzyło się od tego czasu. Nie był w stanie na nowo być sobą. O ile b y c i e   s o b ą  znaczyło cokolwiek. - Jesteś osobą, która najlepiej powinna znać moje preferencje. 

Milczeli chwilę, po prostu siedząc ze sobą i dotykając się w naturalny sposób, jakby robili to przez całe życie. Gansey widział, jak ich ciała współgrały ze sobą i machinalnie dostrajały się do jakichkolwiek zmian. Parrish podrapał nawet nos Ronana w momencie, gdy dłoń tamtego lekko drgnęła. Lynch prychnął, ale był to odgłos bardziej wyrażający wdzięczność niż pogardę. Jak można by się z nim dogadać przez telefon, gdy linia zjednoliciłaby wszystkie odgłosy i nie dawała pełnego wglądu na wachlarz min. 

Ronan spojrzał na zegarek na swoim przegubie. Zmarszczył nieco brwi i zmrużył oczy, spoglądając na ten Adama.

- Ten dupek się spóźnia - zauważył w końcu. 

- To do niego niepodobne. Zawsze był terminowy - stwierdził Adam i także zmarszczył brwi. Sam sprawdził godzinę. - To już dwadzieścia minut.

Gansey nie zdawał sobie sprawy, że tyle to zajęło. Patrzenie na nich i ich swobodę wydawało mu się jedynie chwilą. Czas jednak już od dawna był niesamowicie niestabilny. 

Postanowił w końcu do nich podejść i już zaraz puknął w ramiona ich obu. Adam podskoczył lekko, a Ronan udał, że nawet tego nie zauważył, chociaż Ganseyowi nie umknęło zadrżenie jego ręki. 

- Wybaczcie za spóźnienie - przeprosił ich z ganseyowską uprzejmością, którą odziedziczył po swoich rodzicach. Posłał im również uśmiech złożony z prostych, białych zębów. - Zagapiłem się pod drogą. 

Była to prawda, która jednocześnie nie zdradzała tego, co naprawdę robił. 

- Teraz spadaj na drzewo - rzucił Ronan, prychnąwszy wcześniej. 

Wciąż siedział lekko rozłożony na Adamie, ale to wszystko wydawało się być na swoim miejscu. W końcu obaj mogli być szczęśliwi. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro