Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kevin nigdy nie okazywał strachu, obawy ani niepewności, owszem, te uczucia nie były mu obce, ale zawsze zachowywał je dla siebie. Teraz, gdy patrzył w te zimne, niebieskie oczy, gdy obserwował jak na wąskich ustach wykwita powoli cyniczny uśmiech, cała pewność siebie uleciała niczym powietrze z balonika, zostawiając jedynie pustą skorupę, jakby wydmuszkę z przyszytą, nonszalancką miną.

O tak, Kevin wyglądał o wiele odważniej niż się czuł.

Mężczyzna, z którym miał się spotkać kiedyś był jego przyjacielem, jednym z najbliższych. Potem pewne rzeczy się posypały, ich drogi rozeszły się i nie krzyżowały, aż do tego, deszczowego, październikowego dnia. Mężczyzna przemówił ledwie słyszalnym szeptem do kelnera, który zbladł, zanotował coś, a następnie pobiegł prędko, by zaparzyć mocną, czarną kawę. Keller przełknął ślinę, czując, że jego serce bije o wiele za szybko niż powinno.

- Zmieniłeś się - stwierdził Kevin, przerywając ciężką ciszę.

Cyniczny uśmiech nie schodził z twarzy Jugheada Jonesa, najlepszego prywatnego detektywa w Stanach Zjednoczonych. Kevin przyjrzał mu się krytycznie. Pamiętał chudego nastolatka, w starych, wytartych ciuchach i czapką na głowie, z wiecznymi kompleksami. Teraz stał przed nim dorosły, wysportowany mężczyzna, w długim czarnym płaszczu, skórzanych butach i śnieżnobiałej koszuli. Nie nosił już czapki, czarne włosy opadały mu swobodnie na twarz. Jednak to, co najbardziej przerażało Kevina, to były oczy. Być może było to jego wyobrażenie i nadinterpretacja, bo przecież patrzył w nie już wiele razy w ciągu swojego życia, ale wydawało mu się, że nawet one się zmieniły, chociaż przecież kolor pozostał ten sam. Niebieskie. Kiedyś był to ciepły i przyjazny błękit, błękit ciepłego, sierpniowego nieba. Teraz był to błękit tam zimny, tak chłodny i bezwzględny, że Kevin aż cofnął się o krok.

Jughead poprawił włosy i beznamiętnie przyjrzał się swojemu rozmówcy.

- Taka natura ludzka. Zmieniamy się.

Znów ten cholerny, lodowaty szept, jakby wydostający się z piekła, przecinający, niczym sztylet całą odwagę, dobrą wolę i miłość, które mogą tkwić w człowieku. Kevin nagle poczuł się jeszcze mniejszy, jeszcze żałośniejszy i jeszcze słabszy, niż był w rzeczywistości. Słysząc ten szept mimowolnie się zatrząsł, co wywołało parsknięcie kpiącego śmiechu u detektywa. Jughead swobodnie podszedł do niego i wyciągnął rękę, by się przywitać. Keller odwzajemnił ten gest, ciesząc się z jakiejkolwiek próby nawiązania relacji ze strony czarnowłosego. Liczył, że może przypomną mu się szczęśliwe, szczenięce lata, gdy razem uczęszczali do Riverdale High, razem spotykali się w Pop's, popijając koktajle i faszerując się burgerami. Niestety, ściskając dłoń, Kevin spojrzał Jugheadowi w oczy i jakakolwiek nadzieja na przyjazną rozmowę prysnęła niczym bańka mydlana. Z niebieskich oczu detektywa, ziała złość, chłód i przerażająca wręcz beznamiętność. Zrozumiał, że nie spotkał się z przyjacielem i na jakiekolwiek przyjacielskie rozmowy nie miał co liczyć.

Kevin chciałby powiedzieć, że nie rozumie jego reakcji, ale rozumiał ją dobrze. Aż za dobrze. I wcale, a wcale nie był nią zdziwiony.

Gestem wskazał Jugheadowi miejsce przy stole i po chwili oboje siedzieli, badając się nawzajem spojrzeniami. Oboje byli całkowicie różni. O ile w zachowaniu Kevina dało się wyczuć niepewność, a może wręcz strach, o tyle Jughead był nadzwyczajnie spokojny i wyluzowany. Ostentacyjnie sprawdził godzinę na drogo wyglądającym zegarku, a potem kelner przyniósł mu kawę. Jughead upił łyk i wbił wzrok w Kevina, niczym kot, który obserwuje ofiarę, przygotowując się do skoku.

- Więc - zaczął Kevin, pocierając nerwowo ręce - Co u Ciebie słychać?

- Po to mnie wezwałeś? - parsknął Jughead, wyciągając nogi pod stolikiem - Żeby porozmawiać o starych dobrych czasach? Konkrety, Keller, mam dużo na głowie. Nie trzeba być wielkim detektywem, żeby stwierdzić, że moja obecność nie sprawia Ci najmniejszej nawet przyjemności. Z mojej strony jest zupełnie tak samo, zapewniam. Mów więc o co chodzi, a potem wróćmy do udawania, że dla siebie nie istniejemy, tak jak robiliśmy to przez pięć ostatnich lat. Nie mogę doczekać się momentu, w którym znów zapomnę o Twojej żałosnej osobie.

 Kevin był bliski płaczu.

- Mówiąc szczerze, miałem nadzieję, że załatwimy to po przyjacielsku, Jughead...

- Nie, nie załatwimy - warknął cicho czarnowłosy - Bo niby dlaczego mielibyśmy? Nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteś moim potencjalnym klientem, nikim więcej. Przy okazji, mam na imię Forsythe, o czym mogłeś zapomnieć.

Kevin przymknął oczy i przełknął ślinę, takiej właśnie reakcji się obawiał. Wiedział, że siedząc tutaj zawiązuje pakt z diabłem i sam prosi się o guza, ale sytuacja go do tego zmusiła. W przeciwnym razie nigdy nie zadzwoniłby do tego człowieka, który pięć lat temu opuścił Riverdale. Pamiętał tamte okoliczności doskonale, do dziś nie mógł sobie wybaczyć tego, że w żaden sposób wtedy nie zareagował, że nawet nie próbował uratować tego, co przecież sam pomagał zbudować. Nie mógł wybaczyć sobie, że nie zadał sobie minimalnego nawet trudu, by spróbować całą tę sprawę wyjaśnić i załagodzić. Niestety, mleko się rozlało, a on, chociaż bardzo chciał, czasu cofnąć nie mógł. Musiał zmierzyć się ze złością i nienawiścią. Rzucił niespokojne spojrzenie na pierś Jugheada, starając się przewiercić warstwę płaszcza na wylot. Po chwili to dostrzegł. Małe wybrzuszenie, niewielkie, ale wyraźne, które zdradzało, że w wewnętrznej kieszeni detektywa znajduje się broń.

 Ręce Kevina zaczęły się pocić.

Cisza między nimi się przeciągała, wreszcie Kevin odchrząknął i zmusił się by spojrzeć w te zimne, nienawistne oczy raz jeszcze. Używał w tym momencie całej swojej odwagi i silnej woli, jaka jeszcze w nim pozostała. Wiedział, że będzie ciężko, wiedział, że nikt mu za to nie podziękuje, ale musiał bronić miasta, a to był jedyny sposób. W Riverdale nikt nie chciał Jugheada Jonesa z powrotem. Jak to jednak mawiał Juliusz Cezar, kości zostały rzucone.

- Mam dla Ciebie sprawę - zniżył głos do szeptu, nachylając się w stronę czarnowłosego - Piekielnie trudną, piekielnie straszną, piekielnie dobrze płatną. Zainteresowany?

- Nie podejmę się niczego, dopóki nie poznam szczegółów.

Kevin wmusił uśmiech na swoją twarz, a iskierka nadziei znów zamigotała w jego sercu. Rzucił na stół gazetę, którą ze sobą przywiózł i czekał. Bystre oczy Jugheada biegle przesuwały się po literach, ale jego mina niczego nie zdradzała. Za oknem już całkowicie się rozpadało, grube, ciężkie krople rozbijały się o szybę. Minęła dłuższa chwila, zanim Jughead odłożył gazetę i odchrząknął.

- Wierzysz w to? - zapytał cicho, wskazując palcem nagłówek - Nie pytam o dowody. Pytam o Twoją prywatną opinię. Co o tym myślisz?

- Pytasz czy wierzę w duchy?

- Tak.

- Nie wierzyłem - wyznał szczerze Kevin, wzruszając ramionami - Ale teraz... Słuchaj, właśnie dlatego poprosiłem Cię o spotkanie. Nigdy nie miałem takiej sprawy, Ci ludzie zniknęli, Jug... to znaczy, Forysthe. Ja byłem w tych domach, w każdym pierdolonym pokoju, przeszukałem je osobiście. Nie znalazłem nic, śladów, odcisków palców, włosów, czegokolwiek, co naprowadziłoby mnie na jakiś trop. Nie było nic, te domy stały się puste, z dnia na dzień. Wszyscy sąsiedzi tych rodzin zarzekają się, że nikt z nich nie wychodził. To nie jest normalna sprawa, coś jest w tym wszystkim nie tak. Jestem zbyt niepewny, by jednoznacznie...

- A te lalki? - w oczach Jugheada zapłonęła ciekawość - To prawda? Znam na tyle dobrze... autorkę... tego artykułu, by wiedzieć, że ona jak nikt inny, ma tendencję do wyolbrzymiania pewnych spraw.

Kevin postanowił zignorować przytyk w stronę przyjaciółki.

Na samo wspomnienie o tych zabawkach, twarz Kevina straciła kolor. W milczeniu wyjął on telefon i pokazał zdjęcie, które zrobił tuż przed wyjazdem i zamierzał usunąć zaraz po powrocie do Riverdale. Jughead bez słowa wziął telefon i spojrzał krytycznie na fotografię, bez cienia lęku, jedynie z nieodpartą ciekawością. Kevin wprost nie mógł uwierzyć, że to, co zobaczył na zdjęciu nie wywarło na detektywie żadnego wrażenie. Miał minę, jakby właśnie oglądał nudny mecz w telewizji. Na forografii, wiedniała laleczka, która  siedziała na schodach i uśmiechała się szeroko, ukazując zakrwawione zęby. Była to jedna z tych starych, porcelanowych lalek, które potrafiły przerazić samą swoją obecnością. Miała na sobie kwiecistą sukienkę, a w kasztanowe włosy miała wpięty kwiatek, o ile Jughead dobrze rozpoznał, była to lilia.

Nie chciał pokazywać Kevinowi, że ta sprawa go zaintrygowała, ale tak w istocie było. Prywatnym detektywem był już od dobrych pięciu  lat, w tym czasie zdążył rozwiązać już mnóstwo śledztw, zarówno tych poważnych, jak i błahych. Szybko zdobył uznanie w swoim środowisku, zaczął dostawać coraz to ważniejsze sprawy do poprowadzenia. Obecnie, Jughead prowadził już dwa śledztwa z kategorii "Ściśle tajny priorytet" o randze państwowej, cieszył się sławą najlepszego detektywa w kraju oraz był wieloktrotnie odznaczany i nagradzany przez władzę. Chwalono go za bystry umysł, niekonwencjonalne metody i dedukcję, której pozazdrościłby mu nawet Sherlock Holmes.

Na chwilę obecną miał, nie licząc środowej kolacji, luki w kalendarzu, więc przyjechał tutaj z myślą, że dostanie jakieś zlecenie, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Złapać kogoś, kto nie zostawia śladów? Podobała mu się ta wizja. Nie podobało mu się jedynie to, kto mu tę ofertę złożył, a także to, do czego będzie zmuszony, jeśli podejmie się poprowadzenia tej sprawy.

- Szkarada - ocenił wreszcie, upijając łyk kawy - Mordercy w Riverdale naoglądali się "Obecności"? Annabell przy tym czymś to modelka.

- Jak możesz z tego żartować? - Kevin wydawał się wstrząśnięty - Całe miasteczko truchleje ze strachu, a Ty tak po prostu się śmiejesz.

- Owszem. Masz z tym jakiś problem?

- Skądże - Kevin pokręcił szybko głową - Tak tylko mi się powiedziało.

Jughead wywrócił oczami. Przyzwyczaił się już, że ludzie nie czują się w jego obecności komfortowo, ale nigdy nie spodziewałby się po Kevinie aż takiego strachu. Ostatecznie, akurat on nie miał się czego obawiać. Owszem, Jughead miał mu wiele do zarzucenia, ale pogodził się z przeszłością, a świadomość, że Ci sami ludzie, którzy wbili mu nóż w plecy, teraz potrzebują jego pomocy, napawała go ponurą satysfakcją.

Jughead wyciągnął z kieszonki na piersi jedwabną chusteczkę i ostentacyjnie wytarł  nią usta. Wiedział, że Kevin go obserwuje, prawdopodobnie także zastanawia sie teraz, gdzie podział się ten mizerny chłopak w czapce, z którym chodził do szkoły.

Otóż, tamten chłopak zginął. Został zabity.

Obecnie Jughead woził się najnowszym samochodem, ubierał sie zawsze w najmodniejsze i najdroższe garnitury, które w swojej cenie mają więcej cyferek, niż miesięczna wypłata większości obywateli. Ponadto lubił pić szkocką whiskey, a wolny czas spędzał na czytaniu książek. Wielu mogłoby odnieść wrażenie, że mu odbiło, ale Jughead twardo stał na ziemi. Zwyczajnie zaczął korzystać z dóbr, do których sam, o własnych siłach, doszedł. Ostatecznie, jako nastolatek, zaznał już wystarczająco dużo biedy, zaczął więc nadrabiać.

Kevin zorientował się, ze cisza między nimi trwa już zbyt długo, odchrząknął niepewnie i z wyraźną trudnością uniósł głowę.

- Więc, co o tym myślisz? - Kevin zapatrzył się w niego z widocznym napięciem - Prawda, że dziwne? Wszyscy mieszkańcy Riverdale uwierzyli, że to nie jest sprawka człowieka. Jedni mówią, że to UFO, a inni przypisują winę demonom. Policja jest bezradna...

Jak zwykle, pomyślał Jughead, Policja zawsze jest bezradna.

-... Dlatego przyjechałem po Ciebie. Twoja sława Cię wyprzedza, Forsythe, nawet w Riverdale słyszeliśmy o sławnym detektywie, który rozwikłał zagadkę Axemana z Nowego Orleanu. Nie miałem do kogo się zwrócić.

Jughead skinął głową, tłumaczenie Kevina było jak najbardziej logiczne i akceptowalne. Nie zamierzał udawać kolegi, ani przyjaciela, ale nie zamierzał też niczego Kevinowi utrudniać. Postanowił podejść do tej rozmowy profesjonalnie, odsuwając na bok urazy z przeszłości. Zdecydował, że jeśli młody szeryf zainteresuje go i przedstawi konkretną propozycję współpracy, to niewykluczone, że tej pracy się podejmie. Póki co jednak, wciąż miał za mało konkretów, a znając i doceniając opinię powszechną, nie zamierzał niszczyć swojej sławy nierozwiązaną sprawą.

- Będę miał kilka pytań - westchnął powoli, wyciągając laptopa ze swojej torby - Badanie wstępne, sam rozumiesz. Muszę wiedzieć na czym stoję.

- Czyli pomożesz?

- A czy ja coś takiego powiedziałem.

- Skoro nie zamierzasz pomóc, to po co...

- Przymknij się, Keller - warknął cicho Jughead, a entuzjazm Kevina wyraźnie opadł - Pamiętaj co Ci mówiłem, nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie jesteśmy nawet kumplami. Mówiąc szczerze, za każdym razem, gdy otwierasz usta, mam ochotę posłać Ci w nie kulkę, więc dla własnego bezpieczeństwa, radziłbym Ci odpowiadać tylko gdy Cię o to proszę. Rozumiemy się?

Twarz Kevina zrobiła się bielsza od kredy. Zaczął zastanawiać się, czy groźba Jugheada jest realna, ale wszelkie wątpliwości rozwiały się, niczym liście na wietrze, gdy spojrzał w zimne, niczym sam lodowiec, oczy detektywa.  Na jego beznamiętną minę, którą człowiek przybiera, gdy stoi z packą nad niezwykle irytującą muchą. Kevin nie chciał zginąć jak mucha, postanowił więc współpracować.

- Odpowiem na wszystko - oczy Kevina szeroko się otwarły - Możesz na mnie liczyć.

Zabawne, kilka lat temu mówiłeś to samo, pomyślał Jughead, Źle się to skończyło.

- Dobrze - Jughead upił łyk kawy, a jego palce zaczęły tańczyć na klawiaturze - Po pierwsze, czy ofiary coś ze sobą łączyło?

- Tak, wszystkie rodziny miały dzieci w młodym wieku.

- Jak rozumiem, kolor ich włosów był taki jak kolor włosów na lalkach, tak?

- Zgadłeś - przytaknął Kevin - To tylko nadaje jeszcze więcej grozy tej sprawie. Ktoś kto krzywdzi dzieci... okropne.

Jughead musiał się z tym zgodzić. W trakcie swojej kariery detektywistycznej rozwiązał już kilka spraw o zabójstwa dzieci i wciąż nie mógł się nadziwić, jak ludzie mogą być tak podli i zezwierzęceni by krzywdzić niewinne istoty. Jak nisko i tragicznie trzeba upaść,  by zrobić krzywdę... dziecku. On, chociaż miał na koncie i sumieniu kilka żyć, które odebrał, nie wyobrażał sobie nawet możliwości skrzywdzenia dziecka.

- Wcześniej wspomniałeś coś o duchach - przypomiał Kevinowi - Chcę o tym posłuchać. Jak myślę, wiesz więcej niż ta... dziennikarka. Mam przynajmniej taką nadzieję.

Ostatnie słowo wysyczał, czując jak narasta w nim złość. Chciał zachować profesjonalizm, ale na samą myśl o Betty Cooper, rosła w nim rządza mordu. Minęło dziesięć długich, wymagających lat, w ciągu których wyszedł z alkoholizmu, znalazł dom i pracę, a on dalej nie mógł się z tym wszystkim pogodzić. Betty Cooper ciążyła na jego życiu niczym cień, ciągnęła go jak kula u nogi i nie pozwalała zostawić przeszłości za sobą. Choćby nie wiem jak próbował i się starał, choćby nie wiadomo z iloma kobietami spał, choćby nie wiadomo jak dużo wypił i jak daleko uciekł, ona zawsze była z nim. Jego osobisty, blondwłosy demon.

Kevin widocznie wyłapał zmianę tonu, bo skulił się, rozumiejąc przyczynę tak gwałtownej reakcji. On też jednak postanowił być profesjonalistą i nie wszedł na prywatny, trudny grunt. Jughead był mu za to wdzięczny.

- Istotnie - mruknął - Chociaż wolałbym nie wiedzieć. Sam rozumiesz, gdy ludzie nie są w stanie znaleźć rozwiązania, obwiniają coś nadprzyrodzonego, nie inaczej jest w tej sytuacji. Do Riverdale przylgnęła nazwa "nawiedzonego miasta", właśnie ze względu na zagadkowe zniknięcia. Byłem sceptyczny, ale... nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Nie znajduję innego wytłumaczenia. Sam nie wiem, może coś w tym jest? Może...

- Może co? - Jughead uniósł brwi - Przypuszczasz coś?

Kevin skinął powoli głową i wpatrzył się w widok za oknem. Toledo było paskudntm miastem, szarym i zanieczyszczonym, ale nikt nie mówił, że jest nawiedzone. Tamto miano zostało zarezerwowane dla jego ukochanego Riverdale, którego przysięgał bronić. Do tych wąskich ulic, na których się wychował, do tych wysokich klonów, na które za dzieciaka się wspinał. Do tych ludzi, o których postanowił walczyć. Nagle obudziła się w nim odwaga, uniósł wzrok i przemówił:

- Na początku wakacji, gdzieś koło lipca, grupa nastolatków postanowiła zabawić się w sektę. Pamiętasz Farmę, prawda?

Jughead kolejny raz skinął nieznacznie głową. Milczał.

- No więc, Ci goście z Farmy byli chorzy. Nerki do dzisiaj nie odzyskałem. Ale przynajmniej nie babrali się w czarną magię. Jak już wspomniałem na początku wakacji, grupa nastolatków chciała odprawić czarną mszę. Znaleźli taki duży, płaski kamień, kupili nawet owcę, żeby ją zabić i ubrani w czarne szaty zaczęli zabawę. To było chore, pamiętam, że gdy przerywałem ten obrządek, każde z nich śmiało się histerycznie. Mówili, że po nas przyjdzie, majaczyli, prawdopodobnie byli czymś zjarani. "Uśmiechnijcie się, ona po was przyjdzie. Ona juz tu jest", tak mówili. Owcy nie  uratowaliśmy, podcięli jej gardło i podpalili ją. Biedne zwierzę. Dwa miesiące później, zniknęli Waltersowie. Dokładnie dwa miesiące później. Co do jebanego dnia.

Jughead starał się wszystko zapisywać, poczuł znajome podniecenie, które towarzyszyło mu przy takich historiach. Poza byciem detektywem, również pisał, miał na swoim koncie trzy książki, które przez jakiś czas odnosiły sukces, a potem zrobiło się o nich cicho. Teraz, gdy słuchał tej opowieści, poczuł przemożną chęć napisania nowego, lepszego Miasteczka Salem, Stephena Kinga.

- Myślisz, że to może mieć związek? - zapytał Kevin - Byliśmy na policji przekonani, że to tylko zabawa, dlatego nie mówiłem o tym Betty, ale...

- Bez personaliów - ostrzegł Jughead, krzywiąc się na dźwięk imienia blondynki, niczym wampir na slońce - Może to jest połączone, a może nie. Jestem detektywem, a nie egzorcystą, ale nie rozważam wpływu diabła, ani demona. Wpływ sekty, to już co innego.

- Czyli wykluczasz działanie duchów?

- Nie - czarnowłosy uśmiechnął się sarkastycznie - Nie wykluczam niczego, dlatego jestem tym kim jestem. Mówię jedynie, że uważam to za nieprawdopodobne, ale nieprawdopodobne nie oznacza niemożliwe, pamiętaj o tym. Kontynuując, czy te rodziny są spokrewnione?

- Nie. Jedynie znajomi, ale w Riverdale każdy zna każdego, przecież wiesz.

- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale dlaczego władza nic nie robi? Czyżby najmłodszy burmistrz w historii, rudowłosa perła Riverdale i okolic, nie potrafił podjąć odpowiednich kroków? To jemu powinno zależeć na tym, by zaprowadzić w mieście porządek, a tymczasem rozmawiam z Tobą, a nie z nim. Dlaczego Andrews nie przyszedł się ze mną spotkać? Dlaczego nie postawił przede mną swojej zakłamanej twarzy?

Kevin zacisnął usta w wąską kreskę. Chciał być lojalny wobec swojego pracodawcy, a poza tym nie chciał denerwować Jugheada, ponieważ wszystko wskazywało na to, że jednak im pomoże. Temat Archiego Andrewsa był bardzo, ale to bardzo drażliwy i Kevin wolał go unikać tak długo, jak długo będzie mógł. Już zbierał się do odpowiedzi, ale nagle twarz Jugheada rozciągnęła się w paskudnym uśmiechu. Teraz wyglądał naprawdę przerażająco, jak wilk, który poczuł krew i zamierza doskoczyć do gardła swojej ofiary. Jughead zastukał palcami o blat stolika i pokiwał wolno głową.

- On nic nie wie - stwierdził lodowatym szeptem - Nie poprosił o pomoc, prawda? Nie wysłał Cię byś mnie sprowadził. Nie ma pojęcia, że tutaj jesteś i ze mną rozmawiasz. Nie ma pojęcia, że w walce ze złem poprosiłeś o pomoc diabła.Jesteś gotów zaryzykować posadę? Gwarantuję Ci, Archie nie będzie zadowolony, gdy mnie zobaczy, a ja nie gwarantuję, że nie nafaszeruję jego twarzy nabojami tak, że będie dziurawy jak sitko.Kevin, do jasnej cholery, co Ci strzeliło do głowy? Znasz sytuację, wiesz jak jest.

Kevin wiedział. Każdego ranka pluł sobie w twarz. Pamiętał doskonale jak dziesięć lat temu Betty nagle zaczęła spotykać się z Archiem, łamiąc kompletnie serce Jugheadowi. Kevin pamiętał ten moment, w którym postanowili oni powiedzieć prawdę swoim partnerom. Pamiętał krzyki Veronici Lodge, pamiętał jak wrzeszczała, wyzywała i spoliczkowała swojego rudowłosego chłopaka, karząc mu iść do diabła. Następnie rozpłakała się i nikogo do siebie nie dopuszczała, sycząc jak wściekła kotka.

Pamiętał też reakcję Jugheada. Spojrzał wtedy na Betty, zmęczonym wzrokiem, pokręcił głową, a potem bez żadnego słowa i wyjaśnienia wyszedł. Wyszedł i już nigdy nie wrócił. Kevin próbował nawet go odnaleźć, ale to było jak walenie głową w mur. Dowiedział się tylko, że czarnowłosy chłopak wyjechał i nie zamierzał wracać do miasta i do dziewczyny, która złamała mu serce.

Kevinowi było go bardzo szkoda, wiedział, jak bardzo Jughead kocha Betty. Minęło dziesięć lat, a on dalej nie rozumiał, jak jego najlepsza przyjaciółka mogła popełnić taką głupotę. Ile razy próbował z nią o tym porozmawiać, tyle razy ona go zbywała, mówiąc przy tym, że to skomplikowane.

- Oczywiście, że wiem jak jest - parsknął Kevin, czując nagły przypływ odwagi - Nie dbam o to co jest między Tobą, Betty, a Archiem. Jak dla mnie, możecie się nawzajem biczować. Liczą się dla mnie mieszkańcy tego cholernego miasta, którzy nie zasłużyli sobie na taki los. Archie to dobry burmistrz, ale uważa, że w sprawy wewnętrzne nie należy angażować nikogo obcego. Tak, zaryzykuję swoją posadę dla dobra mieszkańców, codziennie ryzykuję dla nich życie, robota nic nie znaczy. Znajdę inną.

Jughead musiał przyznać, że Kevin mu zaimponował. Znał wielu skorumpowanych gliniarzy, którzy tylko odcinali czeki z wypłatami, a głęboko w poważaniu mieli ludzi, których mieli bronić. Dobrze, że jeszcze żyli na świecie tacy policjanci jak Kevin, policjanci z powołania. Niewykluczone, że właśnie ten wywód zaskarbił Kevinowi jego sympatię. Nie oznaczało to jednak, że Jughead zgodził się na pomoc, co to, to nie, miał wiele powodów by odmówić. Po pierwsze, wszyscy w Riverdale go znali, wiedzieli dlaczego wyjechał i nie zamierzał wracać, a jeśli nagle, po dziesięciu latach, wróci, to będzie jasny sygnał dla potencjalnego zabójcy ( Jughead nie chciał dawać wiary w pogłoski o duchach), że właśnie rozpoczęło się polowanie na niego.

Innym powodem było to, że mógłby odebrać tę sprawę osobiście, a to nigdy nie wpływa korzystnie na pracę. Już sam fakt, że przy rozmowie o tym przeklętym, zapomnianym przez Boga, mieście, tracił profesjonalizm, sprawiał, że Jughead nie chciał się angażować. Coś jednak podpowiadało mu, żeby wziął tę sprawę. Była bardzo ciekawa, a on był bardzo ambitny. Podobała mu się wizja schwytania nieuchwytnego, znalezienia śladów kogoś, kto nie zostawia śladów. Jughead jak każdy detektyw był bardzo ciekawski, a ta sprawa bardzo go zaintrygowała. Postanowił jednak zgrywać niedostępnego, co, zważywszy na to, że Kevin jest gejem, było niebezpieczną zagrywką. Tak, Jughead Jones lubił grać z ogniem w pokera, lubił drażnić śpiące lwy, uwielbiał, gdy ktoś się go obawiał. Nagle perspektywa powrotu na stare śmieci, zobaczenia szoku na tych wszystkich twarzach, stała się bardzo kusząca. Szczególnie szok na jednej twarzy chciał zobaczyć. Chciał zobaczyć to niedowierzanie w jej oczach.

- Posłuchaj, nie będę owijał w bawełnę - oznajmił Jughead, zamykając laptopa - Sprawa jest bardzo zagmatwana, nie masz żadnych dowodów, żadnych śladów. Jestem detektywem, opieram się na faktach, logice i poszlakach. Szukam morderców, gwałcicieli i porywaczy, ale nie duchów. Z mojej perspektywy sprawa jest beznadziejna. Poza tym, mam swoje zasady, nie angażuję się w sprawy o wydźwięku prywatnym, mam nadzieję, że rozumiesz. Na twoim miejscu wezwałbym egzorcystę, albo jakieś medium, czy wróżkę. Rodziny zniknęły, bez śladu, bez powodu, co ja mam z tym zrobić? Przecież nie wyczaruję nagle śladów, których wy nie znaleźliście.

- Jughead, proszę - w głosie Kevina zabrzmiała błagalna nuta, zapomniał nawet o tym, by zwracać się do niego Forsythe - Wiem, że to beznadziejnie wygląda. Problem jest taki, że tylko Ty rozwiązujesz sprawy beznadziejne. Słyszałem przecież o tym jak pomogłeś odnaleźć porwaną kochankę...

- Csiii! Kevin, to są sprawy państwowe. Trochę dyskrecji. To z kim śpi prezydent, zostawmy jemu.

Młody szeryf zamrugał kilka razy, po czym znów przemówił błagalnym tonem.

- Wybacz. Chodzi o to, żę jesteś naszą jedyną nadzieją. Nie chcę Cię kupić, nie chcę udawać, że nie rozumiem Twoich pobudek. Masz wszelkie prawo, by nie wracać do tego miasta. Wiem, że to nienawidzisz, do tego też masz absolutne prawo. Ale to dom. Dla mnie, dla wielu, dla Ciebie też, chociaż go porzuciłeś. My wszyscy Cię skrzywdziliśmy. Przepraszam za to, w imieniu swoim i... i jej też. Przecież to o nią chodzi, tak?

Tym razem to Jughead zamrugał. Zawsze chodziło tylko o nią, o Betty Cooper, jedyną kobietę na tym świecie, którą kochał. Minęło dziesięć lat, czas powinien leczyć rany. Nic nie leczył. Jughead nie potrafił nawet o niej zapomnieć. Ciągle pamiętał smak jej ust, ciągle pamiętał zapach jej włosów, ciągle pamiętał jej cudowny śmiech. Ciągle pamiętał jak bolało go serce, gdy je złamała, jak długo je leczył, jak wiele alkoholu musiał wypić, by zapomnieć chociaż na chwilę. Nie miał łatwego dzieciństwa, przeżył wiele, ale nic go nie potrafiło złamać, ani ojciec alkoholik, ani gnębienie ze strony innych, ani samotność, ani bieda, ani głód. Złamała go blondynka o zielonych oczach, którą kochał bardziej niż siebie samego. Oczywiście, że chodziło o nią. Mimo to, nie zamierzał tego przyznawać. Niech Betty Cooper idzie w diabły, razem z tym swoim rudym Adonisem. Niech  ich szlag.

- To nieistotne - wyszeptał Jughead, hamując wybuch wściekłości - Przeszłość się dla mnje nie liczy. Ujmę to tak, daj mi jeden powód, tylko jeden, bym podjął tę nierówną walkę z cieniem. Zaskocz mnie. Uprzedzam, dwadzieścia tysięcy dolarów mnie nie przekonuje, tyle samo dostanę za udowodnienie zdrady stanu ministrowi spraw zagranicznych, co będzie dużo prostsze. Jeśli podasz mi logiczny, sensowny powód, dla którego mam ryzykować swoją nienaganną reputację detektywa, to wezmę to śledztwo. Powodzenia, Keller.

Kevin nie zastanawiał się ani przez chwilę, wziął gazetę i zaczął coś na niej rysować. Jughead przyglądał się tej czynności z ogromnym zaciekawieniem. Miał za sobą setki spraw, ale nigdy nie coś takiego. W jego głowie tworzyło się mnóstwo pytań. Czy to naprawdę mogła być wina czegoś nie z tego świata? Logiczny umysł Jugheada był sceptycznie nastawiony. Bardziej wyglądało mu to na działanie jakiejś sekty. Tylko, że Kevin miał rację w jednej kwestii, która nie dawała Jugheadowi spokoju. Każdy, każdy człowiek zostawia ślady. Nie ma mordercy ani porywacza, który by nie zostawił po sobie nic. Tak więc jakim cudem policja nie znalazła niczego? Tym bardziej, że Kevin wyraźnie zaznaczył, że osobiście przeszukiwał mieszkania.

Było w tym wszystkim coś nienaturalnego, co intygowało Jugheada. Może to były pozostawione lalki, jedyny ślad tego, że stało się coś niepożądanego? Może było to przerażenie w głosie Kevina, gdy opowiadał? Może to, że Jughead wprost uwielbiał opowieści o duchach i zjawiskach paranormalnych?

Kevin tymczasem skończył rysować i przesunął gazetę w stronę Jugheada. Narysowane było na nim kilka prostokątów, niektóre zaznaczone były znakiem X i podpisane 1,2,3. Nie przypominało to niczego i Jughead już pogodził się z tym, że nie poprowadzi tej sprawy.

- Wybacz, gra w kółko i krzyżyk mnie nie przekonuje.

- To nie jest kółko i krzyżyk - powiedział Kevin, urażonym głosem - To jest rozpiska domów, w których mieszkały porwane rodziny. Przyjrzyj się, jaką metodę widzisz?

Teraz, gdy Kevin wyjaśnił co znajdowało się na jego dziele, Jughead wiedział już wszystko.

- Atakuje co drugi dom - odpowiedział, analizując rysunek - Przemieszcza się ze wschodu na zachód, nikt tego nie zauważył?

- Nie, ponieważ w między czasie znikają też rodziny z South Side. No wiesz, nimi nikt się nie przejmuje...

- Wiem - uciął Jughead, czując ból w sercu. On sam pochodził z South Side - Czyli wygląda to tak, jakby atakowane były domy North SIde ze wschodu na zachód, a w między czasie, żeby usunąć podejrzenia i utrudnić zrozumienie metody działania, atakowane jest też South Side.

Kevin uśmiechnął się i klasnął w dłonie.

- Serio jesteś dobry.

- Mówiłeś, że nie masz żadnych poszlak, a tymczasem dajesz mi to - warknął Jughead - Okłamałeś mnie?

- Nie. To nie jest poszlaka, nic oficjalnego, w każdym razie. To jest metoda działania.

- To dalej nie przekonuje mnie do podjęcia śledztwa.

Kevin skinął głową i poprosił o kawałek gazety, którą Jughead trzymał w ręce. Po chwili dopisał na niej jedną literę, duże B w jednym z prostokątów. Czarnowłosy domyślał się o co chodzi, a ta myśl spowodowała ciarki na jego plecach. Zaczął modlić się, by to nie było to o czym myślał.

- W tym domu, o tutaj, mieszka Betty - mruknął Kevin, z wisielczym uśmiechem - Jak widzisz, jest następna w kolejce, przyjmując metodę, którą Ci przedstawiłem. Tak się składa, że w jej domu znajdują się dzieci Polly. Czy TO jest wystarczający powód?

Jughead wstał, schował laptopa i narzucił na siebie swój drogi, czarny płaszcz, czując lodowatą dłoń, która zacisnęła się na jego sercu. Podszedł do kasy, zapłacił za kawę i wrócił do Kevina, który wodził za nim wzrokiem z zagadkowym uśmiechem na twarzy.

- To będzie was dużo kosztować, Keller. Cholernie dużo. I jeszcze jedno.

- Tak?

- Gdy pojawię się w mieście, to te lalki staną się najmniejszym z waszych problemów. Możliwe, że sam sobie ukręciłeś sznur. Gratuluję, Keller.

Mówiąc to, podał Kevinowi swoją wizytówkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Najwidoczniej zbliżała się jego najtrudniejsza sprawa. Jeżeli jednak musiałby zawalczyć z demonami, by zapewnić bezpieczeństwo Betty, to Jughead był na to gotowy. Po dziesięciu latach, on dalej zrobiłby dla niej wszystko. I nie mógł się z tym pogodzić. Nie wiedział, czy bardziej za nią tęskni, czy bardziej jej nienawidzi, ale bardziej skłamał się w stronę tej drugiej opcji.

Pewnym krokiem, zapinając płaszcz, szedł w stronę samochodu. Czarny, sportowy bentley wyraźnie wyróżniał się na tle innych samochodów na parkingu. Wsiadł więc do auta i starając się uspokoić, ruszył, warcząc silnikiem. Jadąc, wybrał numer do Grace, swojej sekretarki.

- Pan Jones? - odezwała się kobieta po kilku sygnałach - W czym mogę pomóc?

- Przygotuj duży rachunek za moje usługi.

- Przyjął Pan tę robotę? - w głowie kobiety słychać było niedowierzanie.

Jughead zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że te aż mu zbielały.  Sam się dziwił, że to na siebie wziął.

- Zgadza się - odparł - I poinformuj wszystkich, że biorę bezterminowy urlop.

- Ależ Panie Jones, klienci...

Jughead nie był w nastroju do myślenia o uczuciach innych ludzi.

- Coś się nie zgadza, Grace? - Zapytał wolno.

Kobieta wyczuła zmianę głosu, zrozumiała, że cokolwiek stało się na tym spotkaniu, wyprowadziło jej szefa z równowagi, a to wcale łatwe nie było. Postanowiła więc zrobić to, o co ją prosił.

- Poinformuję wszystkich - westchnęła - Ale na kolację w środę iść Pan musi. Już potwirdziłam Pana obecność.

- Będę. Do widzenia, Grace.

Odłożył telefon. Jutro ma jeszcze jeden dzień wolnego, a potem musi iść na to nieszczęsne spotkanie. Jest więc czas, żeby się napić dobrej, szkockiej whiskey. Z piskiem skręcił w prawo na najbliższym skrzyżowaniu, by wynająć sobie pokój hotelowy jak najbliżej baru. Mimo, że Jughead Jones respektował niewiele zasad i reguł, to za kierownicę po alkoholu nie wsiadał nigdy.

A więc przyjął tę pracę. Musi tam wrócić. Musi wrócić do nich. Dał przecież swoje słowo. Żałował, że podjął tę decyzję tak szybko, bez głębszego zastanowienia. Dał się ponieść emocjom, co zdarzało się nader rzadko. Poczuł dziwne kłucie w brzuchu, na samą myśl o tym, że będzie musiał znów spojrzeć w oczy Betty Cooper. Bał się tego, co może w nich zobaczyć. Czy zobaczy strach? Zapewne dalej się go boi po tym co zrobił. Czy zobaczy nienawiść? Nie rozstali się przecież w najlepszych stosunkach. A może zobaczy tęsknotę? Tą samą, cholerną sukę, która, niczym ogień, paliła go w sercu.

Dodał gazu. Musiał się napić.


__________
__________

Heeeeej!
Rozdział pierwzy już za nami. Jak wam się podobał? Odpowiada wam taki sposób narracji? Podoba wam się taki Jughead? Powiem szczerze, dawno nie miałam takiej frajdy w zabawie postacią jak tutaj. Myślę, że taki Jug, który każe do siebie mówić Forsythe... jest dość oryginalny.  Co O nim sądzicie, nie przesadziłam?

W następnym rozdziale będzie Betty. O ile dobrze pamiętam, to nawet się spotkają.

Jak sądzicie, co takiego zrobił Jughead, że Betty z nim zerwała? Czym sobie podpadł?

Kto stoi za porwaniami i lalkami? Demon?

Dobra, na dzisiaj to tyle, rozdział będą pojawiać się w soboty, możliwe, że w godzinach wieczornych, żebyście czytając to, mieli odpowiedni klimat 😈

Napiszcie swoje opinie, bo nie mogę się doczekać!

Seeeee yeaaaaa!

PS: Nie sugerujcie się gifem.  To tylko postać, która zainspirowała mnie do stworzenia takiego Jugheada. Nie uwierzycie jak ciężko znaleźć gifa Cole'a, albo Juga w drogim garniturze xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro