Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



 Jughead się nie spieszył, lubił patrzeć na świat, który dopiero co budził się do życia po kolejnej nocy. Kroki stawiał wolno, dokładnie sprawdzając, by nie postawić nogi w jednej z kałuż, które rozsiane były na jego drodze. Szedł sam, potrzebował tej samotności. W ostatnich dniach starał się łapać każdą sekundę, w której mógł być sam ze sobą, ale o to nie było łatwo. Miał obowiązki, a do tego musiał całkowicie przedefiniować swój sposób patrzenia na świat i na swoją pracę.

 Czy zdarzyło wam się kiedyś kroczyć po świecie i samemu zadawać sobie pytanie: Czy to aby na pewno nie jest sen? Powszechnie wiadomo, że ludzkie drogi bardzo często są kręte i wyboiste, ale czasem, jeden człowiek na wielu innych, doświadcza, że ta ścieżka, którą idzie, nawet nie przypomina racjonalnej drogi. Wtedy masz wybór, możesz dać się poprowadzić i wkroczyć w sen lub koszmar. Możesz też zawrócić.

 Na takim rozdrożu stał teraz Jughead. Wydarzenia ostatnich dni były dla niego nieprawdopodobne. Cały jego racjonalny, skrupulatnie budowany świat runął niczym domek z kart pozostawiony na wietrze. Musiał ustalić dalszą metodę działań, ale nie potrafił. Czuł się jak zawodowy, wytrawny pisarz, który nagle dostał blokady artystycznej. Pisarz, który wprawdzie umie pisać, zna mnóstwo słów i wie, w którym kierunku powinna rozwijać się fabuła, ale gdy przychodzi do pisania, nic z tego nie wynika. Tak właśnie czuł się Jughead, znał metody, znał techniki, wiedział jak prowadzić śledztwa i walczyć z przestępcami, ale jak, do cholery, miał walczyć z demonem?!

Zatrzymał się przed jedną z witryn sklepowych. Była to niewielka drogeria, jedyna w Riverdale, do której, jeszcze w czasach szkolnych, często zaglądały dziewczyny. Na drzwiach wisiała tabliczka z napisem "Zamknięte do Odwołania". Jughead dowiedział się od Veronici, że właścicielka sklepiku postanowiła wyjechać. Na podobny krok zdecydowało się wielu mieszkańców, którzy stwierdzili, że Riverdale jest niewarte ryzyka. Jughead w duchu przyznawał im rację. Gdyby nie ten cholerny kontrakt, który podpisał, sam już dawno pozwoliłby temu miastu zgnić.

 Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze całe dwie godziny, by wyrobić się na spotkanie z Archiem, na które burmistrz nalegał od kilku dni. Jughead za każdym razem odmawiał. Był absolutnie wściekły na rudowłosego mężczyznę, obawiał się, że jeśli zgodziłby się na spotkanie, to mogłoby się ono zakończyć tragicznie. Stwierdził, że musi ochłonąć, że emocje muszą trochę opaść, zanim znów, ku skaraniu boskiemu, będą mogli usiąść do rozmów. Jones wciąż pamiętał, że oprócz oczywistych wieści, musi w jakiś dobitny sposób zakomunikować Archiemu, że nie życzy sobie, bo kiedykolwiek pojawiał się w okolicach jego domu.

 Miał dwie godziny. Znalazł najbliższą ławkę, usiadł na niej i zapalił papierosa.

- Jak ja nienawidzę życia - szepnął.

***

- Spóźniłeś się - warknął Archie, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem - Znowu.

 Jughead westchnął i poczuł, że narasta w nim irytacja. Ciężar pistoletu, jak nigdy, zaciążył mu w wewnętrznej kieszeni marynarki. Archie stał odwrócony do niego plecami. Wpatrywał się w lekko zaparowane okno, za którym, ledwie widoczne, niby za jakąś mglistą kotarą, leżało jego miasto. Jughead ze zdziwieniem stwierdził, że Archie lekko się garbi, a jego ramiona, zawsze dumnie uniesione, teraz smętnie zwisały. Wyglądało to tak, jakby na szyję tego dumnego, wyniosłego i przekonanego o swojej doskonałości mężczyzny, ktoś zarzucił ciężki łańcuch, który ciągnął go do podłogi. Jughead nawet wiedział co to za łańcuch. Każdy człowiek taki łańcuch dźwiga, czasem jest on lżejszy, czasem cięższy, ale na całym świecie nie ma człowieka pozbawionego łańcucha trosk i zmartwień.

 Archie odchrząknął.

- Miło mi, że wreszcie znalazłeś chwilę dla pracodawcy.

- Cała przyjemność po Twojej stronie - rzekł spokojnie Jughead, siadając na obitym skórą krześle - Ja w tym spotkaniu niczego przyjemnego nie widzę.

- Ja widzę - w głosie Archiego zadrgała nutka rozbawienia - Ale po kolei. Mam Cię dość, sukinsynu.

 Jughead parsknął śmiechem i rozpiął marynarkę. Dzisiaj pozwolił sobie na założenie swojej żałobnej i depresyjnej kolekcji, czyli czarnej marynarki, koszuli i krawatu. Kierunek, w którym ta rozmowa zaczęła zmierzać, bardzo mu się podobał. Archie odwrócił się. Pod oczami miał cienie, świadczące o tym, że w ostatnim czasie raczej niewiele sypiał.

- Pozwól, że podsumuję Twój miesiąc w MOIM mieście - kontynuował, po krótkiej pauzie - Więc tak... zacząłeś od wywyższania się i traktowania nas wszystkich jak ludzi gorszej kategorii... następnie odsunąłeś MOJĄ narzeczoną od śledztwa i informacji, które jako dziennikarka powinna mieć... na koniec zamordowałeś w South Side czterech ludzi. W trakcie tego miesiąca, cierpliwie znosiłem Twoją obecność, Ty pasożycie, nawet schowałem do kieszeni swoją dumę, bo wydawało mi się, że możesz jakoś pomóc mojemu miastu. Ty tymczasem nie zbliżyłeś się o krok do rozwiązania. Stawiasz siebie ponad ludźmi i ponad prawem, mordujesz i... z Veronicą...

- Uprawiamy seks - podsunął cierpliwie Jughead - Przeszkadza Ci to?

- ZAMKNIJ SIĘ! - Archie uderzył pięścią o stół - MAM DOSYĆ TWOJEJ OBECNOŚCI! Po Twoim ostatnim wybryku, miałem ochotę rozszarpać Cię na strzępy! Na Twoje szczęście, musiałem zająć się Betty, bo była kompletnie rozbita, po tym jak dowiedziała się, że osoba, której razem daliśmy pracę, posunęła się do morderstwa!

- Zarzucasz mi brak poszanowania zasad - mruknął spokojnie Jughead, zwalczając w sobie rządzę mordu - Przypominam Ci, że włamałeś mi się do mieszkania i próbowałeś obrabować. Przypominam Ci również, że żyjemy w Ameryce, miałem pełne prawo użyć wobec was broni palnej. Natomiast to, że po takim numerze śmiesz zarzucać mi działanie wbrew prawu, to są Himalaje hipokryzji, Andrews.

Archie pobladł.

- Strzeliłbyś do niej? - szepnął z niedowierzaniem, jakby taka myśl nie mieściła mu się w głowie - Pytam... przestań się uśmiechać!... Krótka piłka, strzeliłbyś do Betty?

Jughead uśmiechnął się niewinnie i odrzucił włosy z czoła. Nie musiał odpowiadać. Dla niego sprawa była oczywista i niewarta rozmowy. Przecież powtarzał to już wielokrotnie, a oni ciągle nie chcieli go słuchać. On już nie był tamtym chłopakiem, którego pamiętali ze szkoły. Był mężczyzną, mężczyzną,bezwzględnym i zdeterminowanym do osiągnięcia wyznaczonego celu.Ból i smutek, przez które musiał przejść, zahartowały go. Można więc powiedzieć, że... że to właśnie oni, jego dawni przyjaciele, stworzyli go takiego, jakim jest obecnie.

 Tak, Jughead by strzelił.

Nie chciał jednak zaprzątać sobie głowy myśleniem o blondynce, już i tak miał wystarczająco spraw, o których musiał myśleć priorytetowo. Archie przyjął jego milczenie jako potwierdzenie swoich domysłów. Jughead widział, jak dłonie rudowłosego mężczyzny zaciskają się w pięści.

- Jeśli coś jej zrobisz... - wydusił burmistrz - Jeśli zbliżysz się do niej... Jeśli spadnie jej włos z głowy...

- Na twoim miejscu nie kończyłbym tego - ostrzegł go Jughead, mrużąc oczy - Dobrze Ci radzę. Następne słowa mogą Cię drogo kosztować.

Archie wyglądał jak wściekły nosorożec, był cały czerwony, z tych emocji nawet ściągnął sobie krawat i rozpiął kilka guzików koszuli, by móc lepiej i swobodniej oddychać. Rudowłosy mężczyzna opadł ciężko na swoje krzesło.  Jughead z pewną satysfakcją stwierdził, że Archie czuje się w jego towarzystwie bardzo nieswojo. Na jego czole pojawiały się krople potu, ręce mu się trzęsły, miał niespokojne spojrzenie. W tym momencie, Jughead zrozumiał, że jego były przyjaciel, po ludzku i zwyczajnie się go boi.

- Tłumacz się - rozkazał burmistrz - Natychmiast. Chcę usłyszeć co się dzieje w moim mieście, Panie "Wybitny detektywie".

 Jughead odchrząknął i uśmiechnął się zimno i bez cienia wesołości.

- Chcesz wiedzieć co się dzieje? - zakpił - Proszę bardzo, masz w swoim mieście demona.

 Zapadła cisza. Archie zamknął oczy, jakby właśnie ziścił się jego najczarniejszy koszmar. Słyszał, co ludzie gadają, wiedział, że mieszkańcy są przekonani, że w tym co się dzieje macza palce siła nadprzyrodzona, ale aż do teraz nie chciał dawać temu wiary. Podniósł lekko powieki i spojrzał z nadzieją na Jugheada, jakby marząc, by czarnowłosy chłopak się roześmiał. Na próżno. Archie nie pamiętał kiedy ostatni raz słyszał, by ten człowiek się śmiał.

- Co? - zapytał niepewnie - Ale... jak?

- Zadziwiająco szybko zmieniasz ton - zauważył z przekąsem Jughead -Ledwie chwilę temu nazywałeś mnie pasożytem.

- ODPOWIADAJ! - wrzasnął Archie, zrywając się wściekle z krzesła. Coraz gorzej panował nad emocjami. Być może wiadomość o tym, co dzieje się w Riverdale, przelała czarę goryczy - NATYCHMIAST, DO CHOLERY!

 Jughead również powoli się podniósł i zapiął marynarkę. Nie zamierzał się przekrzykiwać i zdecydowanie nie zamierzał pozwolić Archiemu, by wszedł mu na głowę. Spojrzeli sobie w oczy i przez chwilę zastygli w milczeniu. Każdy mięsień Archiego był napięty. Dzieliło ich tylko dębowe biurko, które z zadziwiającą siłą, powstrzymywało nawałnicę. Drzwi do gabinetu się otworzyły i stanęła w nich jakaś stażystka w zdecydowanie za krótkiej spódnicy. Rzuciła krótkie spojrzenie na dwóch mężczyzn i szybko zamknęła za sobą drzwi.

- Nigdy więcej - wyszeptał Jughead - Nie podnoś na mnie głosu. Nigdy więcej. Uspokój się, Andrews, histeria nic tutaj nie pomoże.

  Ale Archie miał to gdzieś. W jego oczach płonęło istne szaleństwo, jego powieka drgała nerwowo. Dawał ujść tym wszystkim emocjom, które skrywał w sobie od miesięcy. Strach, niepewność, nieustanne skargi od mieszkańców, malejący słupek poparcia społecznego. Druga kadencja, która była na wyciągnięcie ręki, teraz zaczęła się oddalać w zatrważającym tempie. Demon, to nie mieściło się w głowie. Strach o siebie, strach o Betty, która zdawała się być tykającą bombą zegarową, strach o dzieciaki Polly, które mieszkały w ich domu, to wszystko go przytłoczyło. Najbardziej bał się o Betty. Widział, że jej stan psychiczny się pogarsza, a on kompletnie nie wiedział jak może jej pomóc. Starał się jak mógł, wspierał ją, był przy niej, zasugerował nawet, że wyjadą na jakiś urlop, ale ona nie chciała o tym myśleć. Wmawiała mu, że czuje się źle, bo nie wie jak może pomóc miastu, ale Archie znał prawdę. Doskonale wiedział, że powód jej złego samopoczucia stoi tuż przed nim, spokojny jak tafla jeziora w bezwietrzny dzień, niewzruszony niczym marmurowy pomnik z muzeum, zimny jak grudniowy poranek.

 Pomimo zapewnień, Archie czuł, że dla Betty, Jughead skończony nie jest. Ona, chociaż się starała, nie potrafiła go skreślić. Nie potrafiła odpuścić. Nie potrafiła zrezygnować. Chociaż tak bardzo bolało ją to, w jaki sposób Forsythe żyje, to nie porzuciła płonnej nadziei, że uda mu się go jakoś nawrócić. Archie wiedział, że nie przejęła się śmiercią Penny Peabody i jej podwładnych. Przejęła się, że zabił ich wszystkich Jughead. To z tym nie mogła sobie poradzić.

- Histeria!? - wrzasnął Archie, czując, że pod powiekami zbierają mu się łzy - Łatwo Ci mówić! Nie masz nikogo, o kogo dbasz, nie masz nikogo, kogo kochasz! Jesteś sam, dbasz o siebie i pilnujesz swojego własnego nosa. Ja dbam o moją narzeczoną, o jej rodzinę, o miasto, które mnie wybrało! Czemu ja Ci to mówię? Ty przecież tego nie zrozumiesz, Ty chłodny, bezduszny, samotny śmieciu. Jakiś demon poluje na ludzi, których kocham, a Ty mi każesz się uspokoić?! Pierdol się, Jughead! Gdybyś miał kogokolwiek, kto Cię kocha i kogo sam kochasz, to też byś płakał. Ale Ty nie masz nikogo, nie wiesz co przeżywam.

 Archie widział, jak linia ust czarnowłosego mężczyzny się zwęża, jak przymyka oczy. Spodziewał się, że lada chwila, z kieszeni jego nienagannie czystej marynarki, w mgnieniu oka wyskoczy pistolet. Mylił się. Jughead spod przymrużonych powiek wodził za nim wzrokiem, jak drapieżnik, czekający na idealny moment by zaatakować. Archie ponownie opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. Po policzkach pociekły mu łzy. Nie chciał rozklejać się przed swoim przeciwnikiem, ale tego wszystkiego było za dużo. Nie dbał o to, czy Jughead się zaśmieje, czy go zwyzywa, czy strzeli mu w łeb, w tej chwili było mu wszystko jedno.

- Masz rację - usłyszał cichy szept, który dochodził jakby z oddali - Nie mam nikogo. Matka nie chce mnie znać, ojciec nie odpisuje nawet na życzenia świąteczne, a siostra... chyba wiesz najlepiej. Myślisz, że nie wiem co przeżywasz? Wiem jak nikt inny. Masz to wszystko, o czym ja marzyłem od dzieciaka, Andrews. Rodzinę. Ludzi, dla których warto żyć. Narzeczoną, która, o ironio, pójdzie z Tobą nawet do piekła, więc, chociaż raz w życiu, pokaż, że jesteś mężczyzną.  Weź się w garść i udowodnij, że nie popełniła błędu, wybierając Ciebie, a... a nie mnie. Co zmieni to że popłaczesz się jak dziewczynka? To rozwiąże problem? Gówno prawda, Andrews. Spójrz, co Ty sobą prezentujesz. Co za pożytek z narzeczonego, który, gdy przychodzi trudny moment, zamiast być silny, płacze? To żałosne.

- Nic nie rozumiesz! - warknął w jego stronę Archie, unosząc niechętnie wzrok - Zostałem z tym wszystkim sam! Sam! Nie mam nikogo, na kim mógłbym się oprzeć. Nie mogę powiedzieć Betty, ona się załamie! Muszę przełknąć tą cholerną...

- Co Ty wiesz o samotności? - przerwał mu ostro Jughead - Mówisz wielkie słowa, ale one są puste. Samotność? Proszę Cię. Andrews, przecież Ty nigdy sam nie byłeś, nie masz pojęcia o czymś takim. Wiesz dlaczego? Bo zawsze byłeś najlepszy, wszyscy na Ciebie chuchali i dmuchali, jak na złote jajko. Nigdy o nic nie musiałeś walczyć, wszystko zawsze podawano Ci na tacy. Miałeś wszystko i wszystkich i nie mów mi, że było inaczej. Może i droga Twojego życia nie była usłana różami, ale była usypana z miękkiej słomy. Ja musiałem czołgać się po ostrych kamieniach i szkle. Powiedzieć Ci coś o samotności, której nigdy nie doświadczyłeś? Samotny jesteś wtedy, gdy wszyscy Twoi bliscy, wszyscy, których znałeś, mają Cię gdzieś. Żyjesz, ale jakbyś nie istniał. Gdy budzisz się w nocy, z niemym krzykiem, towarzyszy Ci jedynie własny oddech. Nie masz nikogo, kto otarłby łzy z Twojej twarzy i powiedział Ci, że będzie dobrze. Wtedy jesteś samotny. Ty nigdy w takiej sytuacji nie byłeś. Nie używaj słów, których znaczenia nie znasz.

 Archie wbił wzrok w mężczyznę, który stał przed nim,nieustannie go obserwując. Sens jego słów, docierał do burmistrza z pewnym opóźnieniem.

- Masz dwie możliwości - kontynuował detektyw - Schować głowę w piasek i utwierdzić mnie w przekonaniu, że jesteś żałosnym tchórzem, za którego Cię uważam, albo wreszcie zacząć walczyć. Twój wybór. I przestań się wreszcie mazgaić. Nie zamierzam poklepać Cię po główce i powiedzieć, że będzie dobrze. To jest ta różnica między nami. Gdy jest ciężko, Ty płaczesz, a ja działam. Uspokoisz się wreszcie i porozmawiasz ze mną, czy mam wyjść?

Archie westchnął, podniósł głowę i otarł policzki, a następnie wskazał Jugheadowi krzesło naprzeciwko.

***


-Krótko mówiąc - przyznał spokojnie Archie, upijając łyk mocnej, czarnej kawy, zrobionej mu przez sekretarkę, gdy już zdążył się uspokoić. Jugheadowi nie zaproponował nawet szklanki wody - Nie masz pewności, czy to demon. Nie masz żadnych dowodów na jego istnienie, a jedynie niejasne domysły. Myślisz, że uwierzę w bajkę Cheryl? Chcę namacalnego dowodu. Dowodu, który, jako detektyw, masz mi dostarczyć.

 Jughead zaklął w myślach i pożałował, że nie strzelił do tego człowieka, gdy miał okazję. Minęło pół godziny od napadu histerii, którego doznał Archie, a już wszystko wróciło do normy. Jones miał nadzieję, że swoją przemową udało mu się przemówić do rozumu burmistrza, ale okazało się, że były to nadzieje płonne. Archie pociągnął nosem kilka razy, wypił pół butelki koniaku, poprosił, by jego stażystka w krótkiej spódnicy przyniosła mu kawę, wysłuchał całej relacji, a następnie przybrał na twarz swoją zwyczajową minę dumnego, roszczeniowego dupka. Ewidentnie uspokoił się, gdy dotarło do niego, że żadnego namacalnego dowodu na istnienie demona nie ma, co tylko go rozzłościło. Uznał, że Jughead się nim zabawił, zrobiło mu się wstyd, że okazał słabość.

- Archie - Jughead aż zatrząsł się z emocji, zniżając głos do ledwie słyszalnego szeptu - To nie jest zabawa, tu chodzi o życie ludzi, mieszkańców TWOJEGO miasta. Nie powinienem tego robić, ale radzę Ci...

-Nie, nie, nie - uniósł ręce rozzłoszczony burmistrz - Nie. To nie Twoje zadanie, by mi doradzać. Twoim zadaniem jest dostarczanie twardych dowodów i walka z przestępczością. Póki co, dowodów nie ma, są domysły. Co do walki... nawet się nie starasz.

 Jughead pobladł.

- Posłuchaj, kretynie - warknął - Pół godziny temu płakałeś i biadoliłeś o Twoim biednym mieście, o twojej kochanej narzeczonej. Może mógłbyś wreszcie przestać obwiniać o problemy miasta wszystkich dookoła i uderzył się w pierś, co? Byłeś kiedykolwiek w tych domach? Nie? Jakoś mnie to nie dziwi. Ja byłem. Widziałem, co tam się dzieje, widziałem zniszczony pokój, osobiście wyciągałem z łóżka lalkę, która miała w ręce pilota od telewizora. Byłem w domu, w którym ktoś się śmiał, ale, gdy już go przeszukałem, nie znalazłem śladów ŻADNEJ osoby. Ryzykuję dla Ciebie życiem, kretynie. Dla Twojego miasta. Ryzykuję własnym życiem, dla Twojej, cholernej narzeczonej.Brodzę po pas w gównie, brudzę sobie ręce, żebyście Wy nie musieli tego robić. Jeszcze jedno słowo, które usłyszę z Twoich ust, sprawi, że pozwolę wam zgnić w tym cholernym mieście. Ostrzegam Cię, Andrews.

Jughead przymknął oczy i zacisnął pięści. Ze smutkiem stwierdził, że Archie nie zmienił się ani odrobinę, względem tego, jaki był w szkole. Potrafił dostrzec tylko swój punkt widzenia, nie był zwykłym tępym osiłkiem, potrafił myśleć, ale miał bardzo ograniczone horyzonty. Od zawsze miał problemy z pracami długodystansowymi, takimi, które wymagały od niego cierpliwości i wytrwałej pracy. Sprawdzał się w zadaniach, które miał wykonać tu i teraz, jeśli coś jednak wymagało zwykłej, konsekwentnej, nieraz żmudnej roboty, to Archie się irytował.

Jughead zaklął i zerknął na swój zegarek. Wskazówki wskazywały godzinę dwunastą, więc cały dzień był przed nim. Tego dnia zamierzał zrobić rzecz, która wymagała od niego wiele spokoju i odwagi, która graniczyła wręcz z głupotą. Zamierzał spędzić noc w domu DIltona Doiley'a.

Pierwsze jednak musiał uporać się ze swoim irytującym pracodawcą, który odwrócił się od okna i wbił w niego swoje brązowe oczy, które nie znosiły sprzeciwu. Kiedyś Jughead się go trochę obawiał, Archie był jednym z najsilniejszych i najlepszych chłopaków w szkole, a on... cóż, był outsiderem. Wprawdzie przewyższał rudowłosego, jeśli chodziło o myślenie, ale nie miał z nim szans, gdy przychodziło do fizyczności. Pamiętał, że bardzo cieszył się, mając Archiego po swojej stronie. Wiele się jednak zmieniło, teraz Jughead nie czuł już żadnego kompleksu, nie czuł się słabszy, ani gorszy. Znał swoją siłę, spędził wiele czasu na siłowni, będąc świadomy, że mocniejsze ciało równa się lepsze efekty.

- Więc powiedz mi - rzekł Archie - Co takiego wiemy?

- Przecież już Ci mówiłem! - zirytował się Jughead - Zacznij mnie wreszcie słuchać!

- Mówiłeś mi o pentagramach, jakiejś sekcie, która rysuje graffiti na domach i o zniszczonych pokojach.  Wspominałeś też, że zainstalowałeś kamery. Chcesz mi powiedzieć, że nagrałeś demona?

- No właśnie w tym problem - wzruszył ramionami Jughead - Mój sprzęt należy do tych z najwyższej półki, nigdy jeszcze mnie nie zawiódł.  Zostawiłem je na całą noc, byłem ciekawe co takiego nagrają. Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy okazało się, że wszystkie wyłączyły się o tej samej godzinie. Wszystkie, co do jednej. Uprzedzając Twoje pytanie, to niemożliwe, by sprzęt miał jakąś wadę produkcyjną. Próbowałem kilka razy, za każdym razem, bez efektu. Jeśli tego Ci mało, to poproś Elizabeth, by opowiedziała Ci o tym co zastałem w pokoju dziecinnym, gdy do niego wszedłem. Wystarczająco dużo powodów, by Twoje dwie komórki mózgowe wysłały sygnał, że coś jest nie tak?

Archie przymknął oczy i oparł dłonie o blat swojego dębowego biurka. W tym momencie wydał się Jugheadowi zmęczony, dostrzegł na jego twarzy kilka zmarszczek, których nie było, gdy widział go dziesięć lat temu. Postarzał się, utracił wigor. Jughead obserwował go nieustannie i spokojnie, niczym wilk, który dojrzał swoją ofiarę. Jego oczy nie wyrażały absolutnie żądnego współczucia, jedyne, co się w nich kryło, to lekka pogarda i obrzydzenie, których nie potrafił pohamować, gdy spoglądał na tego człowieka, którego wiele lat temu nazywał bratem. Kolejny raz przez głowę przemknęła mu myśl, jak różne i poplątane są ludzkie ścieżki, jak wiele w życiu się zmienia.

Właśnie pomagał człowiekowi, którego jeszcze jakiś czas temu, miał ochotę zamordować. Dziś, gdy na niego patrzył, czuł tylko pogardę. Jeśli Betty wolała Archiego, to proszę bardzo, niech sobie będą szczęśliwi. Mimo to, nie miał zbyt wiele czasu, by zastanawiać się nad swoimi relacjami z dawnymi przyjaciółmi, narastający niepokój spędzał mu sen z powiek. Cały czas zadawał sobie te same pytania, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. I to doprowadzało go do szewskiej pasji.

Archie wreszcie wyprostował się i wygładził białą koszulę, którą miał na sobie. W następnej sekundzie, spojrzał prosto w oczy Jugheadowi. Ciepły brąz spotkał się z lodowatym błękitem, a Jones nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Archie jakby skurczył się w sobie. Miał świadomość, że rudowłosy szuka w nim wsparcia, pocieszenia i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, ale prawdę mówiąc, Jughead miał to gdzieś. Wypełnił swój ludzki obowiązek i ostrzegł go, nic więcej nie zamierzał w tej materii robić.

- Jak..

- Nie ważne jak - przerwał mu Jughead- Ważne "KTO". Wiesz kto, już o tym rozmawialiśmy.

- Bez przesady - parsknął Archie - Nie ma cienia dowodu, by przypuszczać, że Evelyn Evernever za tym stoi.

-Masz jakichś innych wrogów? Czy znasz kogokolwiek innego, kto źle życzyłby temu miastu? Może się komuś naraziłeś?

- Poza Tobą? - kąciki ust Archiego uniosły się w lekkim, wymuszonym uśmiechu - Nie, nie znam nikogo takiego. Naprawdę myślisz, że ktoś mógłby chcieć zniszczenia Riverdale? Dlaczego?

- Ludzie są pokręceni - wyjaśnił niecierpliwie Jugehad - Sam pomyśl, wysil się. Evelyn ma motyw, oboje wiemy, że nienawidzi miasta i obwinia Riverdale. Chce zemsty, szczególnie na Betty. Jeśli nie wierzysz mi na słowo, to jeszcze dziś pojadę do więzienia, w którym siedziała. Bo niby kto inny? A może czegoś jeszcze mi nie powiedziałeś, co? Może odebrałeś komuś mieszkanie? Może postawiłeś supermarket, w miejscu, gdzie kiedyś był jakiś stary cmentarz? Może wbiłeś komuś nóż w plecy i ukradłeś jego dziewczynę?

- Naprawdę, dalej Cię to boli? - warknął w odpowiedzi Archie - Świat się kręci, a Ty stoisz w miejscu.Ja po prostu jestem lepszy, daję jej to, czego ona od mężczyzny oczekuje, czy Ci się to podoba, czy nie. Betty sama wybrała i nie sądzę by żałowała wyboru, jeśli mam być szczery. Zostawmy jednak moją narzeczoną w spokoju, na który zasługuje i wróćmy do tematu. Nie wierzę, że Evelyn to mogła zrobić. Owszem, nienawidzi Riverdale, ale kto wie, czy nie mniej niż Ty. Prawdopodobnie przebywa teraz gdzieś w ciepłych krajach i opala się.

- Naprawdę w to wierzysz? - uniósł brwi detektyw - Czy może zwyczajnie starasz się odsunąć od siebie poczucie winy, co?

Jughead czuł, że coraz ciężej mu panować nad emocjami. Ze wszystkich sił starał się utrzymać gniew na wodzy, oddychał głęboko i powtarzał sobie, że nie należy dawać się ponosić, to on panował nad swoim ciałem, a nie odwrotnie. Archie natomiast spoglądał na niego ciekawie, jakby miał przed sobą kosmitę, który przypomina  człowieka, ale w gruncie rzeczy jest w nim coś obcego i niepokojąco fascynującego. Jones doskonale wiedział, że rudowłosy go okłamywał. Znał się na ludziach, dostrzegał więcej niż przeciętny człowiek. Widział lekkie zawahanie Archiego, gdy ten odpowiedział, że nie ma żadnych pomysłów. Lekko zadrżała mu prawa brew, a przez twarz przemknął grymas niepewności. Jughead westchnął cicho, zdając sobie sprawę, że zaraz wybuchnie. Miał już po dziurki w nosie tych wszytkich małomiasteczkowych ludzi, którzy przekonani byli, że pozjadali wszystkie rozumy.

- Nawet Ty nie jesteś tak tępy, żeby nie pododawać tych faktów - syknął cicho Jughead - A do tego kłamiesz. Wkurwiasz mnie, Andrews, podpisałem kontrakt i jestem zobligowany go wypełnić, ale jeszcze jedna taka zagrywka i przysięgam na Boga, że pozwolę wam wszystkim zdechnąć w tej zabitej dechami dziurze. Kiedy do was wszystkich dotrze, że ja nie jestem byle chłopcem na posyłki? Nie baw się ze mną, Archie, może wydawać Ci się, że jesteś grubą rybą, ale dla mnie jesteś zwykłą płotką. Takich jak Ty zjadam na śniadanie. Zrób więc dobry uczynek dla siebie, dla swojego miasta, a przede wszystkim dla mnie i powiedz mi wszystko co wiesz. Nie, nie proszę Cię. Masz mi NATYCHMIAST powiedzieć wszystko,co wiesz. Pora, by dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.

Archie przez chwilę wydawał się zaskoczony, potem zły, aż wreszcie zrezygnowany opadł na fotel. Jugheadowi wydawało się, że  złamał twardy kark swojego byłego przyjaciela. Nie mylił się, jeszcze przez moment panował cisza, słychać było tylko stłumiony głos sekretarki, która rozmawiała przez telefon w pokoju obok, a zza okna dobiegał gwizd przelatującego wiatru. Jughead miał wrażenie, że lada moment zacznie padać śnieg. Wyciągnął papierosa i zapalił go, chcąc pozbyć się z głowy natłoku myśli.

A potem Archie zaczął gadać.

***

Jughead dodał gazu, krople deszczu rozbijały się o przednią szybę jego samochodu. Jechał bardzo szybko, niemal czuł, jak koła płyną po mokrym asfalcie. Nie pierwszy i nie ostatni raz zadał sobie to samo fundamentalne pytanie: W co ja się do diabła wpakowałem?

Z każdym dniem czuł, że pętla na jego szyi, którą sam sobie założył, zaciska się coraz mocniej. Opowieść Cheryl o demonie, który nawiedzał ją, gdy była mała przeraził go, ale to, czego dowiedział się od Archiego sprawiło, że bez słowa wybiegł z jego gabinetu, trzaskając drzwiami, a następnie cały blady wsiadł i odjechał z piskiem opon wściekły na cały świat. Na domiar złego, zaczął padać deszcz.

Zdążył jedynie wykonać krótki telefon do Veronici i poprosić ją, by się ubrała i wyszła z domu. Nie chciał łamać własnych zasad, ale w tym wypadku, był do tego zmuszony. Jedną z podstawowych umiejętności dobrego detektywa, była elastyczność. Detektyw musiał umieć nagiąć nieco swój sztywny kark i dostosować się do okoliczności, w których przyszło mu pracować. Fakty przedstawiały się tak, że Archie nie uwierzyłby mu w jego relację, nawet, gdyby przedstawił mu rzetelne nagrania. Musiał więc wziąć ze sobą kogoś, komu burmistrz będzie musiał uwierzyć. Veronica była idealna. Nie była byle szarym obywatelem w Riverdale, jej głos naprawdę miał wartość.


Jughead zajechał pod jej dom i zauważył, że dziewczyna już czeka. Na jej twarzy malowało się zaniepokojenie. Obok stała Cheryl, która odpisywała na jakąś wiadomość. Detektyw zaklął. Zapomniał o rudowłosej dziewczynie, która niejako stała się cieniem Veronici. Nie było w tym nic dziwnego. Po tym, co przeżyła w Thorn Hill, Jughead się jej nie dziwił, że nie chciała zostawać sama.

 Obie szybko wsiadły do samochodu.

- Co się stało? - zapytała Veronica, siadając na fotelu pasażera - Przez telefon Twój głos brzmiał... dziwnie.

- Archie się stał - warknął w odpowiedzi Jughead, ruszając z piskiem opon i skręcając gwałtownie w lewo - Postanowił nie siać paniki w mieście i w efekcie popełnił największy możliwy błąd. Cholera, gratuluję wam wyboru burmistrza.

- Jug - czarnowłosa dziewczyna przestała kryć troskę i położyła mu dłoń na kolanie - Powiedz co się stało. I dokąd my właściwie jedziemy.

Mężczyzna westchnął głęboko i przyspieszył. Mijali właśnie znak, który informował o tym, że znaleźli się poza granicami Riverdale. Dookoła nich szybko przesuwały się drzewa, które przypominały trochę wieszaki bez ubrań. Wysokie, chude, przerażająco rozkładające swoje gałęzie, jakby chciały Cię chwycić i udusić. Detektyw spojrzał w lusterko i pochwycił wzrok Cheryl, która z zainteresowaniem przysłuchiwała się ich rozmowie

- Cheryl, odkąd powiedziałaś mi o Mastemie, pewna kwestia nie dawała mi spokoju - zaczął wyjaśniać Jughead - Demon to jedno, ale ktoś go musiał przywołać, prawda?W tej sprawie poszedłem do Penny Peabody. Dowiedziałem się, że z więzienia wyszła Evelyn Evernever. Jasne, to może nic nie znaczyć, ale ja osobiście w to nie wierzę. To byłby zbyt dziwny splot przypadków. Nie wierzę w przypadki. Veronica już o tym wie, ale w tych domach, z których zniknęli ludzie, zamontowałem kamery. Czy domyślasz się co na nich zobaczyłem?

- Nic - szepnęła Cheryl, a Jughead skinał głową - Nie zobaczyłeś nic.

- Właśnie - przyznał lodowato chłodnym tonem - Wszystkie wyłączyły się o tej samej godzinie, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z gniazdka. To niemożliwe, że każda z nich przestała działać w tym samym czasie, uznałem więc, że mamy do czynienia z demonem. Jak więc widzisz, w tym mieście jest wiele niepokojących rzeczy i zjawisk. Te domy, dziwne zachowania kamer, graffiti, które w połączeniu tworzą pentagramy, lalki... a na domiar złego Evelyn, to wszystko daje pewien obraz. Obraz, który mnie przeraził, przyznaję. Poszedłem więc do Archiego, ale on najpierw zaczął histeryzować, a potem kazał spadać i przynieść mu inny, namacalny dowód. Wyczułem jednak, że kłamał, a przynajmniej nie mówił całej prawdy.

- Właśnie pożegnał się z następną kadencją - warknęła Veronica - Moja w tym głowa. Co takiego ukrywał?

- Oczywiście, wasz burmistrz doskonale wiedział, że Evelyn wyszła na wolność. Nie podał jednak tej informacji do opinii publicznej, nie powiedział o tym mieszkańcom, żeby... nie siać paniki. No i... jest jeszcze coś.

Veronica poczuła, że coś przewraca jej się w żołądku. Spędziła z nowym Jugiem ledwie miesiąc, ale już zdążyła się zorientować z jakim typem człowieka ma do czynienia. Był pewny siebie, stanowczy, niezwykle bystry i inteligentny, ale nie brakowało mu też odwagi i bardzo ciężko było go wyprowadzić z równowagi. Słowem, detektyw idealny. Teraz jednak obserwowała, jak na jego twarzy wyrasta napięcie, którego nie dało się nie zauważyć. Brwi całkowicie mu się schodziły, a język błądził po delikatnych i chłodnych ustach czarnowłosego mężczyzny, przy którym poczuła się dobrze po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu.

Cheryl zaklęła cicho. Nienawidziła, gdy ludzie, po oznajmieniu złych wieści, dodają, że są jeszcze gorsze. Postanowiła jednak, że będzie się starała unikać kłopotów na tyle, na ile będzie mogła. Nie na żarty rozzłościła się teraz na Archiego. Po jej głowie galopowały dziwne, niespokojne myśli. Rozważała nawet oblanie żrącą cieczą twarzy burmistrza, za tę rażącą niesprawiedliwość, ale to były tylko pomysły. Cheryl lubiła wyobrażać sobie takie rzeczy. No cóż, wychowała się w specyficznej rodzinie. Cieszyła się, że wreszcie wyrwała się z Thorn Hill. Teraz, jadąc samochodem z Veronicą i Jugheadem, który swoją drogą, bardzo zaczął jej imponować, czuła się na odpowiednim miejscu. Wśród ludzi. Wśród ludzi, którzy przynajmniej byli z nią szczerzy. Chciała mieć z nimi kontakt, nawet jeśli to poskutkowałoby utratą kontaktu z pewną kuzynką, która, swoją drogą, bardzo Cheryl irytowała. Po scenie, która wydarzyła się w Five Seasons, było dla niej oczywiste, jak Amen w pacierzu, że Betty wciąż coś czuje do swojego byłego chłopaka. Pytanie brzmiało, skoro coś do niego czuje, to po co z nim zrywała?

Z rozczytaniem detektywa chłopaka szło jej ciężej. Jughead w porównaniu z Betty był jak wiersz w porównaniu z tekstem w gazecie, o wiele ciężej było zrozumieć co takiego mężczyzna ma na myśli. Był mistrzem w ukrywaniu emocji, jeśli nie chciał czegoś pokazać, to tego nie pokazywał. Dlatego też Cheryl wydawało się, że czarnowłosy chłopak postawił na swojej byłej dziewczynie krzyżyk. Być może coś tam do niej czuł, ale nie czynił żadnego kroku, by nawiązać z nią jakąkolwiek relacje. Cheryl przypuszczała, że chodziło tutaj o rodzaj męskiej dumy, która była dla niej całkowicie niezrozumiała i idiotyczna. Jughead zapewne czuł się przez Betty zdradzony, upokorzony i straszliwie pokaleczony, zapewne ma milion słów, które chciałby jej powiedzieć, ale tego nie zrobi. Będzie udawał obojętność i chłód, podczas, gdy całe jego wnętrze będzie aż wrzeszczeć i krzyczeć z bólu. Tak, Cheryl znała się na ludziach.

- Pociągnąłem go trochę za język - odezwał się mężczyzna po chwili milczenia - I dowiedziałem się, że w więzieniu federalnym zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Słychać było opętańcze krzyki z jednej z cel, a potem ciche śmiechy. W tej celi siedziała nasza stara przyjaciółka.

- Evelyn Evernever - wyszeptała  Veronica, niemal bezgłośnie, a chłopak w milczeniu skinął głową - Byłam przekonana, że ta suka ma dożywocie.

- Ktoś wpłacił kaucję -wyjaśnił Jughead niecierpliwym tonem - W Ameryce za kaucję możesz wykupić każdego. Jestem na to żywym dowodem.

 Veronica nie odpowiedziała, poczuła jak w jej brzuchu wierci się mały robak, który nazywał się strachem. Pamiętała jak w czasach szkolnych połowa jej klasy dała się wciągnąć w sektę o nazwie "Farma", której guru był ojciec Evelyn, który trudnił się wycinaniem narządów swoich uczniów. Sytuacja w mieście była wtedy napięta i nie wiadomo jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie Betty Cooper i jej szybka, niezawodna reakcji. Evelyn została wtrącona do więzienia o zaostrzonym rygorze. Jeśli ona wyszła... Cóż, Veronica była pewna, że nie będzie pałać miłością do żadnego mieszkańca Riverdale, szczególnie teraz, gdy główne skrzypce w mieście grały osoby, które ją do tego więzienia wrzuciły. Jeśli ktokolwiek miałby przyzwać demona i porywać mieszkańców z ich domów, to była to właśnie Evelyn. Tym bardziej, że motyw miała jak nikt inny.

- No dobrze, ktoś wpłacił za nią kaucję, ale dlaczego o tym nie wiedzieliśmy? - zapytała Veronica, starając się wszystko jak najlepiej zrozumieć - Za każdym razem, gdy z więzienia wychodziła osoba, która miała coś wspólnego z Riverdale, to wszędzie było o tym głośno, a... nawet jeśli Archie nie chciał siać paniki, to przecież Betty... to dziennikarka, ona w życiu nie zatuszowałaby takiego tematu!

- Dotknęłaś sedna, Ronnie - usta Jugheada rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu - Tym razem nikt jednak nic nie mówił. Dlaczego? Ano, ponieważ to miłe miasteczko, mieszkańcy zdają się na lokalne media, które, bądźmy szczerzy, bardzo łatwo zmanipulować. The Register nic o tym nie pisał, bo Betty nic o wyjściu Evelyn nie wiedziała. Archie kazał mi przysiąc, że jej o tym nie powiem.

- Ale... ale to okropne! - krzyknęła z tylnego siedzenia Cheryl, wyrzucając ręce w powietrze - Przecież to właśnie Betty, niemal samodzielnie, wtrąciła Evelyn do więzienia, to na niej będzie chciała się mścić w głównej mierze! Przecież ona już miała z nią problemy, ta ruda wywłoka hipnotyzowała Betty i...

- Wiem - mruknął cicho Jughead - Pamiętam.

- Musisz jej powiedzieć, Jug! - poprosiła błagalnym tonem Cheryl - Tu może chodzić o jej życie. Przecież nie chciałbyś, by coś jej się stało, prawda? Możesz być na nią zły, nawet wściekły, ale przecież coś tam dla Ciebie wciąż znaczy, prawda?

Jughead widział, jak Veronica zagryza wargę, chcąc powstrzymać komentarz. Odwrócił się do rudowłosej dziewczyny, czując na sobie jej wzrok.

- Ona dla mnie nie żyje.

Zapadła cisza, a on zatrzymał samochód pod wielkim, szarym budynkiem, który ogrodzony był murem i drutem kolczasty. Veronica wiedziała co to za miejsce. Więzienie federalne zawsze napawało ją irracjonalnym lękiem, nie wyobrażała sobie, jak ktokolwiek mógłby przeżyć w tym miejscu i nie zwariować. Wiele słyszała o tym więzieniu. Stąd mało kto wychodził.

- Jesteśmy na miejscu - oświadczył Jughead, ignorując pełne wyrzutu spojrzenie Cheryl i zatroskane oblicze Veronici- Chodźmy się przekonać jak mieszkała nasza stara przyjaciółka. Mam dziwne przeczucie, że na ścianie znajdziemy narysowany odwrócony trójkąt i kroplę, która z niego spada.

***

Siwowłosy strażnik prowadził ich ciemnym korytarzem, który oświetlany był tylko przez kilka żarówek, które wisiały w równych odstępach. Jughead pamiętał doskonale swój pobyt w tym miejscu, pamiętał opętańcze krzyki osadzonych tutaj więźniów, pamiętał brutalność strażników i okropne jedzenie w stołówce, którego on nie dałby nawet psu. Nic się nie zmieniło. Szedł tym samym mrocznym korytarzem, mijając rząd okratowanych cel, w których siedziały, spały, lub kiwały się człowieko-podobne kreatury, chude, o rzadkich włosach i zapadłej skórze, która tęskniła za światłem słonecznym. Ubrani w pomarańczowe kombinezony, przypominali zaszczute zwierzęta, starające się przetrwać każdy kolejny dzień, który tutaj dłużył się jak cały wiek. Monotonia była brutalną i okrutną torturą.

Więźniowie nie mieli żadnej prywatności, ich cele były odsłonięte, wyposażone w małą toaletę, drewniane łóżko i hak, na którym można było powiesić ubranie. Lub, na którym można było powiesić siebie, jeśli nie potrafiło się już znieść codzienności tego okropnego miejsca. Większość osadzonych tutaj ludzi, w pełni zasłużyła na taki los, byli to mordercy, zabójcy i gwałciciele, a nieraz też pedofile. W to miejsce trafiali ludzie, którzy dopuścili się strasznych zbrodni. Dla większości z nich, wyrok w tym więzieniu, równał się wyrokowi śmierci. Śmierci w nieludzkich warunkach, śmierci powolnej, okropnej i bolesnej, śmierci, w której nie obowiązywały żadne zasady humanitarne. Tutaj, w tym więzieniu, człowieka traktowano jak bydło. Nawet gorzej.

Poczuł, jak ciepła dłoń Veronici wsuwa się w jego chłodną dłoń i ogrzewa ją. Był jej wdzięczny, że tu z nim była, przysiągł sobie bowiem, że nigdy już tutaj nie wróci. Życie jednak miało dla niego inny plan.

- Złe wspomnienia? - bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Owszem - potwierdził - Byłem tu. Cela numer 212, numer osadzonego 1136. Takich rzeczy się nie zapomina, to jak data urodzenia.

- Wszyscy mówili, że jesteś zły - przypomniała sobie Cheryl, idąca za nimi i wodząca wzrokiem dookoła - Nikt nie zastanawiał się nad Twoim motywem. Wszyscy Cię skreślili. Toni mówiła, że nie wierzy w to, że zabiłeś kogoś bez powodu, stwierdziła, że jesteś na to zbyt dobry i miękki. Sporo się od tego czasu zmieniło, co? Wszyscy Cię wtedy skreślili, ale ona uparcie wierzyła, że jest w Tobie dobro.

- Toni była dobra - wzruszył ramionami Jughead - Dobrej osobie łatwo uwierzyć w dobro innych. Ale miała rację, wtedy nie byłem zły. Pierwszą osobę zabiłem z bezsilnej złości i poczucia niesprawiedliwości. Każdą następną, a było ich bardzo dużo, zabijałem ze spokojem i wyrachowaniem, ale w obronie własnej. Mimo wszystko, nie jestem dobry. Żaden morderca nie jet dobry. Ja nie jestem dobrą osobą.

- Dlaczego to wtedy zrobiłeś? - dopytywała się Cheryl, gdy strażnik skręcił w jeden z bocznych korytarzy, a z jednej z cel wydobył się nieludzki, przyprawiający o mdłości wrzask - Co było powodem?

 Veronica ścisnęła go mocniej za rękę. Doskonale wiedziała, że Cheryl wkracza na bardzo cienki lód, na temat, który Jughead najchętniej zakopałby głęboko pod ziemią.

- Cheryl - szepnęła cicho - To nie miejsce na...

- Brett zgwałcił moją siostrę - odparł spokojnie Jughead, którego spojrzenie utkwione było w plecach strażnika - Gdy się o tym dowiedziałem, przysiągłem, że go zabiję. Jak widzisz, słowa dotrzymałem. Zawsze dotrzymuję.

- Nie wiedziałam... przykro mi, Jug.

- Mało kto wiedział.Mimo to, ludzie zaczęli gadać, a ja byłem na cenzurowanym, moje życie w Riverdale się skończyło, sama wiesz jak jest. Ludzie zawsze gadają, nie mają świadomości, że mogą tym kogoś zniszczyć. Nie wiedzą, że słowa zadają większe rany od broni.

Umilkł, dając Cheryl znak, żeby  nie drążyła tematu. Więcej się nie odzywali, strażnik bez słowa prowadził ich po betonowej podłodze. Znów ktoś wrzasnął, a puste ściany poniosły echo tego krzyku na cały budynek. Jughead poczuł jak Veronica, idąca tuż obok i wciąż trzymająca go za rękę, zaczyna drżeć, nie przyzwyczajona do tego dźwięku. On pamiętał, jak nieraz budził się w nocy, słuchając tego wrzasku i zastanawiając się jakim cudem strażnicy mogą tutaj pracować tyle lat. Później zrozumiał. Oni nie znali czegoś takiego jak współczucie.

Strażnik przystanął przed jedną z cel i wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, by otworzyć celę, która ustąpiła, skrzypiąc wściekle. Następnie krótko kazał Jugheadowi zamknąć drzwi gdy skończą i odstawić klucz do depozytu. To była jedna z zalet bycia sławnym detektywem, właściwie każdy nakaz dało się załatwić w minutę i nie trzeba było składać żadnych wniosków. Wystarczył jeden telefon do zaprzyjaźnionego sędziego i każde drzwi stały przed nim otworem.

Weszli do środka celi numer 299 i rozejrzeli się. Wyglądała dokładnie tak samo jak pozostałe, mała toaleta, drewniane łóżku i hak.  Całość przykrywała gruba warstwa kurzu, na podłodze widać było drobne kropelki starej, zaschniętej krwi. Strażnicy nigdy nie sprzątali w celach. Te cele były świadkami okropnych i strasznych scen. Tylko te ściany wiedziały, jak bardzo ludzie tutaj szaleją. Całe pomieszczenie zachowane było w szarych kolorach i stwarzało bardzo przygnębiające wrażenie. Jughead włączył latarkę i poświecił po ścianach. Nie zauważył nic dziwnego, ale postanowił odsunąć lekko łóżko od ściany. Faktycznie, za oparciem znalazł dokładnie to czego szukał.

Trójkąt z kroplą, narysowany, a właściwie wydrapany w ścianie. Cheryl zaniemówiła.

- Wszystko jasne - podsumował Jughead, robiąc zdjęcie - Już wiemy z kim walczymy. Możemy wychodzić To dowód ostateczny.

Już zamierzał opuścić celę, ale powstrzymała go dłoń Veronici, która owinęła się wokół jego nadgarstka. Cofnął się i spojrzał na nią. Jej twarz była blada, warga lekko drżała, a spojrzenie było wbite w sufit. Jughead nie rozumiał jej zachowania, ale zrozumiał je, gdy podążył za jej wzrokiem.

Cały sufit był pokryty był słowami, jedne były wydrapane, inne napisane krwią, a jeszcze inne jakąś żółtą farbą niewiadomego pochodzenia. Jughead poczuł jak skóra na karku mu twardnieje. Cały sufit pokryty był dwoma słowami, które przyprawiły go o ból głowy.

Elizabeth Cooper, Elizabeth Cooper, Elizabeth Cooper, miliony razy, w większym, bądź mniejszym rozmiarze, czasem dodane były rysunki, które zapewne miały przedstawiać Betty, ale były do niej niepodobne. Jeden rysunek przedstawiał głowę, z której wyłupane były oczy. Elizabeth Cooper.

Elizabeth Cooper.

Nagle ktoś zaczął się histerycznie śmiać, a ten śmiech przerodził się we wrzask. Wrzask, który trwał i trwał, wbijając się w umysł i duszę Jugheada, który po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł się dziwnie mały i słaby.








__________

__________

Dobry wieczór, po tej dłuższej przerwie!

 Spieszę z wyjaśnieniami, otóż, mój laptop przestał działać i musiałam oddać go do serwisu #ŻycieStudenta.

No nic, ale kłopoty już za mną i daję wam ten rozdział! Jaki jest w mojej opinii? Cóż, średni, trochę chaotyczny, ale bywało gorzej. Jak wam się podobał? Powyjaśniało się trochę spraw?

 Za tydzień będzie trochę Bughead, ale... nie tak jak myślicie. Mimo wszystko, wydaje mi się, że warto poczekać. Będą się bić! No i jeszcze będzie nocka w nawiedzonym domu, a w nim... No, ktoś tam będzie. Albo coś.

No cóż, to chyba tyle. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodoba! Czekam na wasze opinie, komentarze i gwiazdki!

 Piszcie co tam u was, jak tam ocenki w szkole, no i najważniejsze...

 Czy już ogarnęła was gorączka świąt, czy jeszcze nie?

To tyle!

 Seeeeee Yeaaaaa!


PS: Tęskniłam za wami! 🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro