IX
Dziewczyny opowiadają mi, że Chmurna Wieża jest szkołą dla czarownic, w której uczą się one czarnej magii. Po dotarciu na miejsce muszę przyznać, że sam budynek wygląda imponująco. Jest bardzo wysoki i wygląda mrocznie.
– Spokojnie tutaj – mówi Stella, gdy stajemy na dziedzińcu.
– Zbyt spokojnie. Chodźmy.
Bloom popycha wielkie podwójne drzwi i wchodzimy do środka. Hol jest ogromny i pusty. Idę za dziewczynami. Stella podchodzi do pierwszych drzwi po prawej stronie i łapie za klamkę. Zamknięte. Patrzymy po sobie. Idziemy dalej. Z holu przechodzimy do długiego i szerokiego korytarza.
– Coś tu jest nie tak. Nikogo nie ma – mówi z niepokojem ruda.
Nagle zza rogu na końcu korytarza wychodzą trzy komicznie jak na mój gust wyglądające panny.
– Nigdy się nie mylisz Bloom.– Głos jednej z nich jest skrzeczący i jadowity.
– Trix– warczy Stella. Oho robi się ciekawie. To są te ich nemezis, tak?
Następuje krótka wymiana zdań pomiędzy grupkami nastolatek, która pokazuje pewność siebie obu stron. Patrzę na to sceptycznie i robię krok w tył.
– Magia Winx!– krzyczy w końcu blondynka, a ja powstrzymuję rozbawione prychnięcie.
Nagle moje towarzyszki zaczynają odwalać jakieś dziwne ruchy rękoma i po wybuchu jasnego światła wokół nich pojawiają im się skrzydła i skąpe stroje. Patrzenie na ten cyrk chyba nigdy mi się nie znudzi.
Laska z długim niebieskim kucykiem robi zamach i posyła w naszą stronę wielką smugę lodu, a Musa odbija atak. Dobra. Do magii się nie przyzwyczaiłam jeszcze. Kolejne dwa kroki w tył. Nie chcę przypadkiem czymś dostać.
Dziewczyny walczą między sobą, co chwila rzucając w siebie niezbyt udanymi obelgami i próbując się nawzajem czymś zaatakować. Póki co nie widzę, aby szala zwycięstwa przechylała się na którąś stronę.
Naglę czuję dłonie oplatające mnie w pasie i nim zdążę krzyknąć czy jakkolwiek zareagować zostaję pociągnięta w tył. Chcę krzyknąć widząc jak obraz walki oddala się, ale napastnik uprzedza mnie zasłaniając mi usta dłonią. Zostaję wciągnięta do jakiegoś pomieszczenia, w którym panuje półmrok i słyszę huk zatrzaskiwanych drzwi. Biorę wdech przez nos i z całej siły zaciskam zęby na skórze osoby trzymającej dłoń na mojej buzi. Słyszę syk bólu i jestem wolna. Mrugam przyzwyczajając oczy do słabszego oświetlenia. Nie jestem zaskoczona odkrywając, kto mnie porwał.
Valtor przyciska bolącą dłoń do piersi, a drugą ją pociera. Zagryza dolną wargę, a brwi ma ściągnięte. Taki biedny wygląda nawet słodko i prawie mi go żal.
– To było okrutne – mówi z lekkim wyrzutem, ale słyszę w nim też cień rozbawienia.
– Ty coś wiesz o okrucieństwie – odgryzam się i krzyżuję ręce pod piersiami.
Wzdycha. O! Chyba nauczył się tego ode mnie po naszym ostatnim spotkaniu.
– Prawie odgryzłaś mi kawałek mięsa z dłoni.– Nie odpowiada na moje wcześniejsze słowa.
– À propos dłoni. Po co to było?– Podnoszę prawą rękę do góry i pokazuję mu znamię.– Nawet się nie znamy, a ty musiałeś mnie wykorzystać do zaszkodzenia czarodziejkom. Tylko jakim sposobem? Czym jestem w twoim planie?– zaczynam się złościć, co trochę przyćmiewa mój strach przed nim. Tylko trochę.
– Uspokój się, bo mnie jeszcze pogryziesz – śmieje się, a ja przewracam oczami.– Nie wykorzystałem cię w żaden sposób – dodaje już poważnie.– Gdybym cię przez ten symbol kontrolował nie okaleczyłabyś mi ręki.–Robi dwa kroki w moją stronę z wyciągniętymi rękoma, ale ja odsuwam się wchodząc na ścianę.
– Nie dotykaj mnie. W ogóle się do mnie nie zbliżaj. Nie ufam ci w najmniejszym stopniu. Nie po tym, jak mnie oszukałeś i po tym, jak skrzywdziłeś Laylę.
– Nie oszukałem cię ani przez chwilę. Nie mówiłem prawdy, to co innego. A z czarodziejkami jestem w konflikcie, nie żałuję tego, co stało się tamtej.
– A ja trzymam z nimi. Więc czemu mnie nie zaatakujesz? Czemu mnie nie oślepisz ani nie zabijesz?– Robię krok do przodu i zadzieram głowę, żeby patrzeć mu w oczy.
– Skąd wiesz, że tego jeszcze nie zrobię?– też się przybliża, dzielą nas tylko centymetry. Przechodzi mnie dreszcz, powinnam trzymać dystans.
– Nie krępuj się. I tak wiele mi już nie zabierzesz.
Przechyla głowę. Chyba zbiłam go z tropu.
– O czym mówisz?
– Zawsze lepiej zginąć w jakimś spierdolonym magicznym światku z ręki jakiegoś czuba, niż w szpitalu na raka.– Wreszcie to mówię. Nie mogłam się zdobyć na odwagę, by sama przed sobą głośno przyznać, że niedługo umrę z tego właśnie powodu. Ulżyło mi.
– Jesteś chora?– On dalej nie rozumie. Dziwne, że nie zauważył.
– No co ty Sherlocku, jaja sobie robię.– I znów uciekam w żarty.
Łapie mnie mocno za ramiona i patrzy na mnie surowym wzrokiem.
– Mów, Lorette.
– Ale po co? Przed chwilą rozmawialiśmy o tym, że mógłbyś mnie teraz zabić, więc rób swoje, a reszta nie ma znaczenia, tak?
Wzdycha. O nie nie, kochaniutki, to moja ulubiona czynność.
– Żartowałem. Nie zamierzam robić ci krzywdy, obiecuję. Tylko porozmawiaj ze mną o tym.
Zaczynam czuć się dziwnie. Ten niebezpieczny, podły facet jest dla mnie za mało zły i brutalny. I patrzy na mnie jak ja patrzę na szczeniaczki albo jedzenie. Coś tutaj nie gra.
– A niby czemu miałabym? Nawet się dobrze nie znamy. Daj mi jeden powód, dla którego miałabym z tobą rozmawiać o swoim życiu, a zwłaszcza o jego aspektach, o których rozmawiałam jedynie z najlepszą przyjaciółką.
Widzę jak zaciska pięści. Och, czyżby ktoś, kto zawsze ma wszystko, raz kiedyś czegoś nie dostał?
– Wrócimy do tej rozmowy – mówi twardo, a ja prycham.
– Niedoczekanie twoje.
– Twoje koleżanki przyszły tutaj popsuć mi plany. Muszę je stąd wygonić, a ty mi w tym pomożesz.– Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w stronę drzwi.
– Czemu wszyscy nagle myślą, że będę im pomagać?– śmieję się kpiąco.– Odwalcie się ode mnie.
– Pomożesz mi albo sam sobie pomogę.– Patrzę na niego pytająco.– Po prostu nie odgryź mi ręki.
Zakrywa mi usta dłonią i wyprowadza z pokoju. Wzdycham i chwytam go za nadgarstek i odciągam jego rękę od swojej buzi, żeby się odezwać.
– Bądź grzeczny, to może to przemyślę.– Puszczam. On uśmiecha się tylko i idziemy dalej. Schodzimy po schodach i docieramy do dużego pomieszczenia, gdzie teraz rozgrywa się scena bitwy.
Winx z tego, co widzę prawie już pokonały trzy czarownice, ale dookoła jest pełno innych osób, które trochę nieudolnie również atakują czarodziejki. Gdy wchodzimy, nikt porwany w wir walki nie zwraca na nas uwagi.
– Dość!– grzmi głos Valtora, a mnie przechodzą dreszcze. Chcę na niego spojrzeć, by zobaczyć jego twarz, ale trzyma mnie mocno przed sobą.
Wzrok wszystkich na sali spoczywa na nas. Moje koleżanki patrzą na nas z przerażeniem, a czarownice z Chmurnej Wieży z zaciekawieniem.
– Lori...– słaby głos Bloom roznosi się po pomieszczeniu.
– Jeśli nie chcecie, by coś się stało waszej pięknej przyjaciółce, radzę wam wypierdalać stąd w podskokach.– Jego ręka tłumi moje roześmiane prychnięcie.
Mam w tym momencie mieszane uczucia. Z jednej strony są moje cholernie różowe policzki po tym, jak nazwał mnie piękną, z drugiej rozbawienie stwierdzeniem, że Winx są moimi przyjaciółkami. Nie są ani ja nie jestem dla nich. Znamy się zaledwie kilka dni. Zaczęłam tolerować ich irytujące zachowania, ale tylko tyle.
A przekleństwa w ustach Valtora wciąż mnie śmieszą.
– No już, czas Lorette mija – pośpiesza je.
Dziewczyny patrzą po sobie i po chwili odzywa się Bloom.
– Valtorze, ona nie ma z tym nic wspólnego. Puść ją i stań z nami do walki.
Mężczyzna wybucha śmiechem. Takim przyjemnym dla ucha, lekko wymuszonym rozbawieniem.
– Oj mała Bloom, nie chcesz ze mną walczyć.– Też tak uważam. To właśnie jest powód, dla którego nie ugryzłam go jeszcze w rękę i nie próbuję się wyrwać. Wiem, że zrobienie zamieszania i doprowadzenie do otwartej walki nie dałoby czarodziejkom szans w starciu z nim.– Skoro twierdzicie, że ona nie ma z tym nic wspólnego, to czemu ją tutaj przyprowadziłyście narażając na niebezpieczeństwo?
I tu je zagiął. Speszone i przegrane zaczynają kierować się ku wyjściu. Idą powoli, w ciszy, a ja prowadzona jestem za nimi. Czarownice podległe Valtorowi gdzieś się ulotniły.
– Teraz ją puść – odzywa się Musa, gdy docieramy do wielkich drzwi prowadzących na zewnątrz.
–Powiedziałem, że nie stanie jej się krzywda, jeśli opuścicie to miejsce, nie mówiłem, że ona wyjdzie z wami.– Słyszę po jego głosie, że się cwaniacko uśmiecha. Wie, że już wygrał.
– Co?! Nie wyjdziemy bez niej!
– Wyjdziecie – mówi spokojnie – albo skręcę jej kark na waszych oczach.– Z jego głosu momentalnie znika rozbawienie, a sam brzmi bardzo groźnie. Przenosi jedną dłoń z mojej ręki na szyję i ściska trochę za mocno.
Ostrzegawczo zaciskam zęby na wnętrzu jego dłoni, którą wciąż trzyma na moich ustach. Uścisk słabnie i czuję jak delikatnie gładzi kciukiem skórę na mojej szyi.
Dziewczyny patrzą po sobie i ostatni raz posyłają mi smutne spojrzenie. Potem wychodzą. Odprowadzamy je wzrokiem aż znikają między drzewami. Valtor puszcza mnie i zamyka za nimi drzwi.
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro