28. Na pewno pojawię się na śniadaniu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


><><Harry><><


Od tamtego dnia szatyn mnie unikał. Próbowałem z nim porozmawiać, lecz zawsze uciekał. Nie przejmował się nawet tym, że powiedziałbym komukolwiek o tamtym pocałunku  z Liamem. Nie zamierzałem. Przestał też przyjeżdżać na śniadania. Umówił się z Anne, że będzie zabierać kanapki, które zostaną po kolacji i zje w domku. Czasami zdarzało się, że i wieczorne posiłki opuszczał.

Miałem nawet rozmowę z Zaynem, z którym też ograniczył przez chwilę kontakt. Potem wróciło to do normy. Minęło kilka miesięcy,  a Louis izolował się od wszystkich . Najlepsze kontakty miał z Malikiem. Nawet nie dopuszczał do siebie Nialla. Blondyn z tego powodu był bardzo smutny. Wiele razy pytał się mnie, czy coś mu zrobił, skoro nie chce z nim rozmawiać. Ale to nie była wina Horana. Tomlinson stanowił dla wszystkich zagadkę.

- Cześć, Harry! - zawołał Niall. - Potrzebujecie dziś pomocy na ranczu? - zapytał.

- Zawsze się o to pytasz, gdy przychodzi zima i nie ma nic do roboty. - zaśmiałem się.

- Nieprawda. - mruknął i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

- Anne przygotowała ciasto marchewkowe. - poinformowałem go, zmieniają temat.

- Czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - zawołał.

Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się w stronę kuchni. W niej znajdował się Des wraz z Louisem, poznałem to  po głosach. Usłyszałem ich już na korytarzu. Zatrzymałem blondyna i pokazałem, aby był cicho. Skinął głową i słuchaliśmy. Oparłem się o ścianę tak, aby nas nie zauważyli.

- Uważaj teraz na tę rękę. - odezwał się mój ojciec. - Zayn dokończy za ciebie pracę.

- Nie, już jest lepiej. - zapewnił cicho. - Po prostu nie zauważyłem tego wystającego gwoździa. Będę już szedł.

- Nigdzie nie pójdziesz. - zdecydował. - Posiedź tutaj do obiadu.

- Nie płaci mi pan za siedzenie. - zauważył.

- Des. - poprawił go. - Już dawno mówiłem ci, abyś zwracał się do mnie po imieniu.

- Ciężko się przyzwyczaić. - westchnął.

- Poza tym. - kontynuował mężczyzna. - Możesz potowarzyszyć Gemmie, gdy będzie kroić warzywa. Zostaniesz dziś na kolacji, prawda?

- Nie wiem. - odpowiedział. - Raczej wrócę do siebie, ale obiecuję, że jutro na pewno  pojawię się na śniadaniu.

- W porządku. Zrobię ci herbaty i pomogę chłopakom.

Usłyszałem szuranie krzesła. Zapewne mój ojciec podniósł się i poszedł po kubek. Gdy miałem odwrócić się do Nialla, poczułem zaciskające się palce na moim karku.

- Co to za podsłuchiwanie, chłopaki? - odezwała się Gemma.

Spojrzałem na przyjaciela i zauważyłem, że jego też schwytała ta harpia, zwana moją siostrą. Uśmiechnąłem się do niej niewinnie i wyrwałem. Poprawiłem swój kapelusz.

- Właśnie szliśmy na ciasto. - odparł blondyn. - Podobno jest to ciasto marchewkowe.

- Tylko znów nie zjedz całego. - popatrzyła na niego uważnie.

W tym samym czasie Des wyszedł z kuchni. Spojrzał na nas zdziwiony. Zapewne zastanawiał się co robimy. Poprawił swoją koszulę i bez słowa opuścił dom.

Niall ruszył do kuchni za Gemmą.  Sam również się tam skierowałem. Spojrzałem niepewnie na szatyna. Siedział przy stole z kubkiem, którym ogrzewał swoje dłonie. Prawą miał zabandażowaną.  Uniósł swój wzrok na nas. Blondyn chwycił kawałek ciasta i przywitał się z nim. Louis cicho mu odpowiedział.

Usiadłem przy stole obok przyjaciela. Gemma zajęła miejsce  przy Tomlinsonie i zaczęła rozmowę. Tylko blondyn wtrącał kilka słów, ja oraz szatyn milczeliśmy.

- Dziękuję za herbatę i ciasto. - odezwał się Tomlinson na koniec.

Podniósł się z krzesła i nałożył na głowę kapelusz. Trochę dziwnie to wyglądał, że w zimę wciąż nosiło się kapelusze. Ale przez tyle lat zdążyłem przywyknąć.

- Pójdę już. - poinformował.

- Nie. - powiedziałem. - To ja wyjdę.

Spojrzał na mnie zdziwiony. Przecież dobrze wiedziałem, że chodzi mu o mnie. Nie przepadał za mną i na pewno nienawidził. Zanim zdążył coś powiedzieć, podniosłem się z krzesła i wyszedłem. Usłyszałem za sobą wołanie Nialla, ale go zignorowałem. Wyszedłem na dwór.

Zimne powietrze przeszyło moje ciało. Zapomniałem o kurtce, ale nie chciałem się po nią wracać. Usiadłem na fotelu na werandzie. Wczoraj spadł pierwszy śnieg i ranczo zrobiło się białe. Większość pracowników powróciła do swoich domów. Wrócą tu na wiosnę, aby zarobić. Zostali tylko ci, którzy nie mieli się gdzie podziać, jak Tomlinson czy Liam.

Moje przemyślenia przerwał odgłos szczekającego psa. Spojrzałem na rozpędzonego zwierzaka. Był to duży pies. Należał do Tomlinsona i zawsze z nim przybiegał. Miał kilka miesięcy, ale do lekkich to on nie należał. Aż bałem się pomyśleć, jak będzie wyglądał, gdy już dorośnie. Clifford, bo tak miał na imię, wskoczył przednimi łapami na moje kolana i zaczął lizać  po twarzy. Zaśmiałem się cicho i zacząłem go drapać za uszami. Lubiłem tego psa. Często wynosiłem mu różne przysmaki, które zjadał z apetytem.

- Ale mądry z ciebie pies, Cliff. - powiedziałem i próbowałem go odgonić.

W tym samym momencie z domu wyszedł Louis. Spojrzał na mnie, lecz po chwili odwrócił wzrok. Zszedł po chodach i skierował się w stronę stajni. Clifford odszedł ode mnie i pobiegł za swoim właścicielem. Zaczął na niego skakać, czym zyskał uwagę szatyna, który go pogłaskał. Przyglądałem się w ciszy, jak odchodzili. Z nieba zaczęło znów prószyć i zapowiadała się mroźna zima.


><><><><><><><><><><><><><><><><><

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

Dziś dodałam dodatek do ,,Yes, sir!". Możecie znaleźć go na moim profilu!

Rozdział sprawdzany na szybko, więc wybaczcie błędy :)

I tak, śnieg może pojawić się na ranczu.

Tytuł rozdziału nie jest przypadkowy, ale przekonacie się za dwa rozdziały ^^

W końcu będzie Larry :D

Miłej niedzieli! <3

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego XxX

><><><><><><><><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro