41. Wracam do domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


><><Louis><><


- Jesteś gotowy? - zapytał mężczyzna.

Poprawiłem swój kapelusz  i skinąłem głową. Złapałem za gruby sznur i czekałem. Usłyszałem wypowiadane swoje nazwisko. Po chwili zagroda została otwarta i srokaty ogier na którym siedziałem wybiegł na arenę. Był to mustang, złapany kilka dni temu. Teraz za wszelką cenę chciał mnie z siebie zrzucić. Schylił łeb pod siebie i wyrzucał tylne nogi. Trzymałem się mocno, aby wysiedzieć jak najdłużej.

Po kilku sekundach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, poczułem jak się zsuwam. Nie miałem siły trzymać się sznura, więc przy następnym bryknięciu zleciałem na ziemię. Koń odbiegł ode mnie i jeszcze przez chwilę wierzgając, oddalił się. Mój upadek poderwał tuman kurzu. Na moment zaparło mi dech w piersi i walczyłem o oddech. Po chwili wszystko się unormowało. Nie pierwszy raz już spadałem. Poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę i stawia na nogi. Inni ludzie zapędzili mustanga do zagrody i zrobili miejsce dla kolejnego zawodnika. Ja z małą pomocą, lekko utykając na prawą nogę ruszyłem do bramki. Otworzyli ją i wyszedłem z areny.

- Całkiem nieźle. - podsumował jakiś chłopak.

- Każdy przejazd z którego wyjdę cało traktuję jak zwycięstwo. - uśmiechnąłem się. - Louis.

- Zack. - uścisnął moją rękę. - Ostatnio ciągle cię tu widzę.

- Muszę nieco zarobić.  - przyznałem. - Rodeo przynosi odrobinę gotówki.

- Nie próbujesz z bykami? - zapytał. - Płacą większe pieniądze.

- Bo jest mniej chętnych. Prawe codziennie ktoś ginie stratowany przez byka. - odparłem. - Jeszcze nie spieszy mi się na tamten świat.

Kiedyś obiecywałem sobie, że nigdy nie pojawię się w takim miejscu. Wiedziałem jak zginął mój brat. Widziałem to. Stałem za ogrodzeniem i patrzyłem, gdy spadał. Mężczyźni nie zdążyli odciągnąć byka, który stratował mojego brata. Wydawało mi się, że słyszałem trzask kości, ale to niemożliwe, stałem za daleko. Wynieśli go, gdy już nie żył. Nie zdążyłem się pożegnać, przygotować na to. Tamtego dnia nie zapomnę nigdy.

- Fakt. - zaśmiał się blondyn. - Jesteś stąd?

- Nie. - pokręciłem głową. - Pojawiam się raz tu, raz tam. Nie mam stałego miejsca.

- Ile masz lat? - zapytał. - Wyglądasz strasznie młodo.

- Niedługo będzie dziewiętnaście. - odparłem. - Najważniejsze, że pozwalają mi brać udział.

Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem przed siebie. Po chwili przybiegł do mnie Clifford. Nauczył się, że zawsze czeka na mnie przy wyjściu. Pogłaskałem go, gdy na mnie wskoczył.

- Szukasz może pracy? - poczułem na sobie rękę blondyna.

Odwróciłem się do niego przodem. Wyglądał przyjaźnie, więc dlaczego miałbym mu odmówić? Może jeszcze kilka dni temu bym brał każdą możliwą fuchę, ale nie teraz.

- Już nie. - odparłem.

- Dlaczego?

- Wracam do domu. - powiedziałem z szerokim uśmiechem.

Miałem na myśli Harry'ego. Bo dom to nie miejsce, gdzie się żyje, gdzie jesz czy śpisz. Dom to poczucie bezpieczeństwa i schronienia. Tak czułem się tylko przy zielonookim.

- Gdzie to jest? - zapytał.

- Gold Bridge.

- To kawał drogi. - westchnął. - Naprawdę tyle przeszedłeś sam?

- Tak. - skinąłem głową. - Ale mam towarzysza. - wskazałem na psa.

- Dlaczego odszedłeś? - zapytał. - Skoro przez cały czas starałeś się zarobić na kawałek chleba, nie lepiej było zostać w domu?

- Musiałem odpocząć od tego miejsca. - powiedziałem. - Od wszystkich wspomnień. Teraz potrafię się z tym wszystkim zmierzyć. Mogę mu wszystko powiedzieć.

- Komu? - zdziwił się.

- Komuś bardzo dla mnie ważnemu. - uśmiechnąłem się i z nim pożegnałem.

Zawrócił, a ja poszedłem w swoją stronę. Teraz musiałem dostać się na ranczo. Czekały mnie długie dni podróży. Ale skoro udało mi się zajść tak daleko, to nie będę miał problemów z powrotem. Z tą myślą ruszyłem w drogę.

Pieniądze które zarobiłem przez ten czas szybko zniknęły. Kupowałem za nie jedzenie i picie, nic poza tym. Niestety zmuszony byłem zatrzymać się w kolejnym miasteczku. Jakaś starsza pani pozwoliła mi przenocować na farmie w stodole. Nie narzekałem. Było mi ciepło i miałem dach nad głową. Nad ranem zgłosiłem się jako uczestnik rodeo. Obiecałem sobie, że robię to ostatni raz. Gdybym zajął jakieś wyższe miejsce, pieniędzy starczyłoby na dotarcie do Gold Bridge.

*****

- Tylko się nie zabij, młody. - powiedział mężczyzna i otworzył zagrodę.

Ten koń był naprawdę trudny. Ciągle mnie podrzucał i długo nie wysiedziałem na jego grzbiecie. Starałem się jak mogłem, ale w końcu i tak spadłem. Przy upadku ratowałem się rękami i to na nie właśnie przeniosłem prawie cały swój ciężar. Poczułem okropny ból. Przeturlałem się na plecy i przyłożyłem do siebie swoją kończynę. O dziwo wstałem o własnych siłach. Dopiero potem ktoś do mnie podszedł.

Ręka była złamana. Powiedział mi to starszy facet, chociaż bez niego i tak już to wiedziałem. Bolało okropnie, ale musiałem wytrzymać. Jakiś mężczyzna dał mi kilka banknotów. Było to raczej z litości, ponieważ za szybko spadłem, aby uplasować się na wysokim miejscu i zarobić.

- To chyba kara za moją głupotę. - westchnąłem, głaszcząc psa. - Za opuszczenie Harry'ego, Cliff.


><><><><><><><><><><><><><><><><><

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

Rozdział napisany wczoraj, ale dziś sprawdzałam na szybko, ponieważ jestem śpiąca.

Może zrobię sobie drzemkę i jak się obudzę to napiszę kolejny rozdział ;)

A tak w ogóle porucznik nie zapytał się was o prezenty. Co dostaliście na święta, robaczki?

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego XxX

><><><><><><><><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro