|| 22. | I ani jednego dnia więcej. ||

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Serdecznie zapraszam do komentowania. Jeśli ktoś jest wrażliwy - to polecam chusteczki :) Miłego czytania! 

» 12 lat wcześniej «

Wielkie oczy spojrzały na twarz matki, napełniając się powoli łzami. Kobieta westchnęła cicho, drapiąc się po głowie i co chwilę spoglądając w bok w poszukiwaniu męża. Położyła dużą dłoń na upiętych w niechlujny kucyk włosach. Pogłaskała rudowłosą, sprawiając, że płacz ustał. Mała Skylor spoglądała ze smutkiem na matkę, licząc, że ta okaże litość i w końcu się z nią pobawi. Samantha pokręciła głową na boki, uśmiechając się lekko. Dokładnie znała swoją córkę i jej zagrywki, na które znała sposoby.

— Sky, kochanie, a może pójdziemy na dwór? Pokażesz mi jakie kwiaty podobają ci się najbardziej z naszego ogródka. - zagadnęła, wstając na proste nogi i wzdychając na ciche strzyknięcie kolan.

Skylor zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad propozycją matki. Wyglądała na bardzo skupioną, co było dla Samanthy trochę komiczne. Czuła, że dziewczynka kiedyś wyrośnie na mądrą osobę. Starsza umieściła dłoń na biodrze, cały czas mając na uwadze mimikę twarzy córki. Rudowłosa szybkim ruchem, którego nikt się nie spodziewał, doskoczyła do mamy i złapała ją za wolną dłoń. Uniosła głowę ku górze i z szerokim uśmiechem zaczęła pozytywnie kiwać głową. Kobieta wskazała głową na drzwi tarasowe, które były otwarte przez panujące gorąco lata.

Dziewczynka wybiegła z domu, śmiejąc się ze wszystkiego, co wydawało się jej zabawne. Miała pięć lat (prawie sześć!), ale była bardzo mądra. Przynajmniej tak powtarzali jej rodzice. Rzuciła się na zieloną, wiosenną trawę, kładąc się na plecach. Miękka trawa i lekki powiew wiatru sprawił, że poczuła spokój. Zamknęła bursztynowe oczy, ciesząc się przyjemnością.

— Młoda damo, mówiłam już coś na temat kładzenia się na trawie w jasnych ubraniach. Wiesz, jak ciężko mamusia musi się męczyć, żeby sprać zielone plamy? - ciepły, ale poważny głos niósł się razem z wiatrem, sprawiając, że dziewczynka poczuła na skórze ciarki.

Otworzyła oczy i podniosła się do siadu, spoglądając na mamę. Kobieta ukucnęła przy córce i pomogła jej wstać. Na jej twarzy gościł lekki uśmiech, powodujący, że ostatnio zmęczona twarz, nabrała delikatnych kolorów. Pięciolatka zdążyła zauważyć, że z jej mamą było coś nie tak. W ostatnich tygodniach mało jadła, dużo kaszlała i strasznie schudła. Odwiedzał ją też często znajomy lekarz, który z uśmiechem witał dziewczynkę i twierdził, że przyszedł tylko na kontrolę. Mała Skylor nie była głupia, dobrze wiedziała, że kłamał. Mama była chora, a ona nic o tym nie wiedziała, ponieważ nikt nie chciał jej nic powiedzieć.

Rudowłosa pokręciła głową i wstała bez pomocy starszej. Wytrzepała jasne spodnie, zauważając, że są delikatnie brudne od trawy. Zignorowała fakt i podeszła jak najbliżej mamy, aby móc pomóc jej wstać. Kobieta uśmiechnęła się słabo i przyjęła pomoc Skylor. Wstała na proste nogi i chwyciła małą dłoń córki.

— Mamo, dlaczego ty i tatuś kłamiecie? - dziewczynka odezwała się, brzmiąc na bardzo niezadowoloną. Samantha była zaskoczona nagłym tematem i tonem młodszej. Zmarszczyła brwi i zniżyła się do poziomu Skylor.

— Dlaczego twierdzisz, że kłamiemy, kochanie? Ja i tata zawsze mówimy prawdę, bo nie wolno kłamać. Dobrze o tym wiesz. - mówiąc, czuła ból w sercu, że musiała brnąć dalej w nieprawdę. Pouczała własną córkę, a sama popełniła błędy. Jednak miała powód, ponieważ wiedziała, że Skylor jest za młoda na poznanie prawdy i po prostu niczego by nie zrozumiała.

— Coś się dzieje, a ja o niczym nie wiem. To nie w porządku. Chcę znać prawdę, jestem już duża. - ze złości, tupnęła nogą o ziemię, powodując lekką irytację Samanthy. Kochała Skylor, ale czasami jej uparty charakter działał wszystkim na nerwy. Pięciolatka spojrzała w oczy mamy, mając w swoich łzy.

— Sky, proszę, kiedyś powiem całą prawdę, dobrze? Zostawmy ten temat w spokoju i zajmijmy się puszczaniem latawców, co ty na to? Tata kupił nowy latawiec! Zdziwisz się, jaki jest piękny. - Samantha zmieniła temat, starając się nie rozpłakać. Czuła się coraz gorzej i chciała kaszleć, ale nie mogła pozwolić, aby Skylor wszystko widziała.

— Latawiec! Tak! - dziewczynka od razu wpadła w szał ekscytacji. Szybko przytuliła matkę małymi rączkami, a potem pognała w stronę domu.

Kobieta odetchnęła z ulgą, czując, jak chęć na kaszlnięcie robi się coraz większa. Przyłożyła dłoń do ust i oparła się o pobliskie drzewo, mając wrażenie, że zaraz się przewróci. Spojrzała w stronę tylnego wejścia do domu i zauważyła w nich, Skylor, która ciągle wpatrywała się w nią z daleka. Posłała matce szeroki uśmiech i oznajmiła, że zaraz wróci z tatą i latawcem. Oczywiście musiała pilnować Samanthy wzrokiem aż do momentu całkowitego zniknięcia w głębi budynku. Samantha głośno odkasła, będąc pewną, że młodsza nic nie zauważy. Złapała się za klatkę piersiową, zdejmując dłoń z ust. Napady były coraz częstsze i to ją niepokoiło. Wiedziała, że dla dobra swojego i swojej rodziny, powinna wybrać się do lekarza i ponownie się przebadać, ale strasznie obawiała się wyniku, jaki mógł przekazać jej lekarz. Kobieta obawiała się, że mogło czekać ją najgorsze.

Potrząsnęła głową, nie zważając na rude loki, które poruszały się w lewo i prawo. Powolnym ruchem, cicho oddychając, wyprostowała posturę. Spojrzała przed siebie i na tarasie dostrzegła swojego męża, który stał ze zmartwioną miną. Samantha uniosła lekko kąciki ust, starając się nie pokazać wewnętrznego smutku. Ostatnie czego chciała to widok zrozpaczonej twarzy Marka. Mężczyzna odłożył kubek z gorącą kawą, którą miał w ręce na stolik przy wejściu do domu i ruszył w stronę żony. Szybkim krokiem znalazł się przy niej. Rudowłosa złapała męża za ramię, pozwalając prowadzić się w stronę domu, gdzie czekała na nich córka.

— Samantha, może jednak w końcu pojedziesz nad to morze i odpoczniesz? Dobrze wiesz, że powietrze nad morzem jest lepsze i dobrze wpływa na twoje zdrowie. - Chen westchnął głośno, dostosowując kroki do kroków kobiety. Kątem oka spojrzał w bok na twarz żony, która wyrażała lekkie zniesmaczenie propozycją. — Poza tym musisz w końcu się odprężyć i odpocząć od małej i natłoku pracy. Morze nie jest wcale tak daleko.

Kobieta odpowiedziała głuchą ciszą, wpatrując się w ziemię i mocno rozmyślając. Chciała jechać, ale nie potrafiła zostawić córki i domu, który tak kochała. Chociaż miały to być tylko trzy dni, to jednak była to za ciężka decyzja. Dusiła w sobie nie tylko swoją chorobę, ale także własne potrzeby, których nie potrafiła przełożyć nad dobro rodziny. W każdej chwili mogła dowiedzieć się czegoś, czego nie chciała słyszeć i wtedy cenny czas z córką i mężem zostałby jej odebrany. Nie potrafiła myśleć w inny sposób. Samantha zagryzła wargę i zatrzymała się, ściskając delikatnie męża za ramię. Mężczyzna odwrócił się w stronę kobiety i pytająco uniósł brew.

— Dobrze, pojadę nad to morze. Trzy dni i ani dnia więcej. - powiedziała, starając się nie brzmieć na złą.

— Jasne, Sam, trzy dni. - Chen uśmiechnął się szeroko szczęśliwy wyborem żony. Niespodziewanym ruchem objął kobietę i wtulił się w jej ciało. — I ani jednego dnia więcej.

Samantha odsunęła się delikatnie od męża. Spojrzała zadowolonymi oczyma na dom, a potem z powrotem na Marka. Przybliżyła się z powrotem i cmoknęła policzek mężczyzny, zaraz po tym, wznawiając kroki w kierunku budynku. Mark potarł tył głowy i dogonił żonę, pomagając jej, najbardziej jak mógł, chociaż dobrze zdawał sobie sprawę, że Sam nie potrzebowała aż takiej pomocy.

Kilkanaście dni później, Samantha z głośnym westchnięciem, wkroczyła do malutkiego salonu, w którym siedział jej mąż i córka. Mark siedział rozłożony na kanapie i z okularami na nosie, czytał uważnie gazetę. Mała Sky była zajęta zabawą nową lalką, że nawet nie zauważyła matki. Dopiero gdy Sam zaczęła kasłać, dwójka zajętych, uniosła głowy, zauważając kobietę. Mark szybko odrzucił gazetę na bok i podszedł nerwowym krokiem do żony. Zaniepokojony, zapytał, czy wszystko w porządku i pomógł rudowłosej utrzymać równowagę. Chen kiwnęła pozytywnie głową, czując na sobie wielkie oczy córki, która śledziła z fotela każdy jej ruch.

Dziewczynka poczuła potrzebę podejścia do rodzicielki. W mgnieniu oka ześlizgnęła się z fotela i ignorując ostrzegawcze spojrzenie ojca, podeszła do mamy. Wyciągnęła przed siebie otwarte ramiona, mając na uwadze, że kobieta musiała oszczędzać siły. Nie chciała, żeby się pochylała czy kucała do niej, więc przytuliła się do nóg mamy. Na twarzy Samanthy rozciągnął się szeroki uśmiech. Czuła, że nie zasłużyła na tak cudowną córkę, która nawet nie wiedząc wszystkiego, potrafiła sama zdecydować o odpowiednim postępowaniu. Kobieta wyciągnęła przed siebie rękę i potarła rude włosy dziewczynki.

— Mamo, obiecujesz, że szybko wrócisz? – Skylor podniosła głowę do góry, zrzucając tym samym rękę starszej. W jej oczach były błagające iskierki, a w kącikach widoczne powstrzymywane łzy. — Tatuś powiedział mi o wszystkim. Wiem, że musisz jechać, żeby wyzdrowieć, żebyśmy mogły się znowu bawić! Mamo, musisz wrócić zdrowa!

— Sky, kochanie, mamusia nie może obiecać, że jak wróci to będzie lepiej. — z lekkim westchnięciem, postanowiła nie robić nadziei dziewczynce. Zniżyła się do poziomu córki, uważając na każdy swój ruch. Zobaczyła na bladych policzkach ślady łez, które Skylor próbowała ukryć, zasłaniając twarz rękoma.

Samantha ściągnęła jedną ręką dłonie dziewczynki. Uśmiechnęła się delikatnie, pocierając lica pięciolatki. Skylor wtuliła się w rękę matki, licząc, że trzy dni zlecą szybciej niż myślała. Widziała w korytarzu stojącą walizkę, więc była pewna, że zaraz po tej rozmowie, mamusia ją zostawi na kilka dni. Nie chciała tego, ale musiała być dzielna dla mamy. Chociaż tak mogła wspierać ją w trudnych chwilach. Samantha puściła twarz córki, sięgając do kieszeni, z której wyciągnęła małe srebrne pudełeczko, migoczące brokatem niczym gwiazdami na przejrzystym niebie, owinięte w złotą kokardę. Kobieta z lekko zagryzioną wargą spojrzała w stronę męża, który podszedł bliżej i ze zdziwieniem spoglądał na jej ręce. Położyła pudełeczko na rączkach córki, która zrobiła z nich koszyczek.

— Co to jest, mamo? — zapytała zaciekawiona, dokładnie przyglądając się pudełeczku.

— Otwórz to się przekonasz, skarbie. — powiedziała, czując, jak Mark kuca obok. Skylor delikatnie i niezdarnie otworzyła górę opakowania. Z pytającym wyrazem, spojrzała na mamę i tatę, którzy przyglądali się z szerokimi uśmiechami. Dziewczynka nie bardzo wiedziała, dlaczego dostała za duży dla niej pierścionek z małym, pomarańczowym kamykiem w środku. Samantha, zauważając szok córki, zaśmiała się, zaraz po tym lekko pokaszlująca. — To jest pierścionek zaręczynowy przekazywany w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Twoja praprababka dostała go od swojego męża. Jak kiedyś będziesz w kimś bardzo zakochana i będziesz wiedzieć, że to jest właściwa osoba, daj mu pierścionek. A kiedyś przekaż go swojemu dziecku, dobrze?

— To bardzo dziwne, mamo, ale dobrze. Będę dbała o niego jak o moje samochodziki i lalki. – Skylor pokiwała gorliwie głową, zamykając pudełeczko.

Samantha z pomocą męża, wstała. Czuła na sobie wzrok córki, która uważnie wszystko obserwowała. Cała trójka poszła razem w stronę drzwi wyjściowych. Chen chwycił w wolną rękę walizkę, a drugą podtrzymywał żonę. Skylor szła przed rodzicami i otworzyła im drzwi. Przed domem stał srebrny samochód, z którego wysiadła młoda kobieta w długich brązowych włosach. Była opiekunką Samanthy, z którą miała spędzić trzy dni nad morzem. Hattie, przywitała się ze wszystkimi i pomogła zanieść walizkę do bagażnika. Mark odprowadził żonę do samochodu, pomagając jej usiąść po stronie pasażera. Rudowłosa przewróciła oczyma na zachowanie męża, przecież nie potrzebowała aż tak pomocy drugiej osoby. Potrafiła samodzielnie się poruszać, jedynie w momencie ataków kaszlu potrzebowała oparcia kogoś innego. Matka Skylor jednak nie potrafiła powiedzieć o tym Markowi, za bardzo widziała w jego oczach chęć pomocy. Głęboko w sercu wiedziała, że prawdopodobnie znosił wszystko o wiele gorzej niż pokazywał. Chen nigdy nie był typem osoby, która pokazywała emocje, ale stawał się bardzo wrażliwy jeśli nikt nie patrzył. Sam wsiadła do pojazdu, nie zamykając za sobą drzwi. Wolała poczekać, aż Hattie odpali samochód. Mogła przynajmniej przez ten czas pożegnać się z rodziną.

Skylor z zasmuconą miną, podeszła do mamy. Wielkimi brązowymi oczami starała się zapamiętać każdy szczegół na twarzy rodzicielki. Czuła, że kobieta nie powinna wyjeżdżać, ale skoro musiała to nie chciała się wtrącać. Zawsze słyszała od rodziców i ich znajomych, że jest mądrym dzieckiem jak na swój wiek. Skylor po prostu z każdym dniem, coraz bardziej rozumiała świat, który wcale nie był taki kolorowy jak w bajkach, które czytali jej rodzice na dobranoc. Z całej siły przytuliła się do boku matki, stając na palcach. Poczuła dłoń na swojej głowie, która powoli sunęła się w prawo i lewo. Zamknęła na chwilę oczy, aby się uspokoić i pozbyć łez. Nie chciała, żeby mama się o nią martwiła. Uniosła powieki, delikatnie unosząc kąciki ust.

— Mamo, szybko wróć. Nie martw się o mnie i tatę, będziemy się dobrze bawić! Tak jak ty nad morzem! – z wielkim entuzjazmem, odczepiła się od matki i zaczęła machać rękoma we wszystkie strony. — Pamiętaj, żeby przywieść mi muszelki.

— Sky, kochanie, pójdziesz pożegnać się z ciocią Hattie? Tata chciałby teraz pożegnać się z mamą. Mogę? – Mark cofnął dziewczynkę, która z lekko skwaszoną miną pokiwała głową i pobiegła do brunetki, która zamykała akurat bagażnik. Chen spojrzał na żonę, która wzrokiem śledziła córkę. Bez słowa pochylił się i lekko ujął usta rudowłosej swoimi. Był to krótki pocałunek na do widzenia. Samantha zdziwiona zmrużyła oczy. — No co? O mężu zapomniałaś, więc przypomniałem o swojej obecności.

— Mark, wiesz, że przez te trzy dni będę tęsknić za wami jak cholera. Nieważne co będzie dalej, musimy wierzyć, że będzie dobrze, prawda? Sam tak mówiłeś. – kobieta cicho westchnęła, zauważając Hattie, która zmierzała w ich kierunku, aby zasiąść za kierownicą. — Pilnuj małej i samego siebie.

— A ty baw się dobrze i zdrowiej, kochanie. – Chen w środku był bardzo niezadowolony z wyjazdu, chociaż dobrze wiedział, że sam namawiał żonę na jego realizację. Oddalił się od Samanthy i zamknął drzwi. Hattie siedziała już w środku i odpalała samochód. Rozbrzmiał dźwięk silnika, a zaraz po tym pojazd powoli ruszył. Mark stał w miejscu i wpatrywał się w jeden punkt. — Do widzenia, Sam.

Pięciolatka, która stała obok ojca, poczuła nasilające się łzy, które powoli leciały po policzkach. Pod wpływem chwili, pobiegła kawałek chodnikiem w stronę, w którą odjechała mama. Zatrzymała się i powoli podniosła prawą rękę, zaczynając powoli nią machać. Chociaż srebrne auto już dawno zniknęło z jej pola widzenia, to wciąż machała. Jeszcze nigdy na tak długo nie rozstała się z mamą. Będzie bardzo tęsknić.

Po dwóch dniach pobytu nad morzem, Samantha czuła się o niebo lepiej. Morska bryza, która zawierała w sobie ozon i jod, bardzo pomogła jej w oddychaniu. Zaczęła rozważać nawet opcję przeprowadzki nad morze wraz z całą rodziną. Podejrzewała, że Mark nigdy w życiu by się nie zgodził ze względu na swoją restaurację z kluchami. Zaśmiała się ze swoich myśli. Chen był zakochany w restauracji.

Szła powolnym krokiem, wdychając świeże powietrze. Spacerowała samotnie po plaży. Ciężko było jej namówić Hattie na ten pomysł, ale koniec końców młodsza uległa namową. Samantha uważnie obserwowała słońce, które powoli chyliło się ku horyzontowi. Szum morza, morska piana z fal uderzająca w bose stopy były dla niej relaksem. Była ogromnie wdzięczna Markowi, że dała się namówić na wyjazd. Dopiero, gdy zobaczyła pierwszy raz od pięciu lat morze, zrozumiała, że bardzo tego potrzebowała.

Tak jak obiecała - trzy razy w ciągu dnia kontaktowała się z rodziną. Wcale nie było to dla rudowłosej przeszkodą w odpoczynku, wręcz przeciwnie, sama chciała dzwonić częściej, ale została skarcona za ten pomysł przez męża. Akurat po powrocie ze spaceru miała wykonać telefon na dobranoc. Chciała pochwalić się Skylor, że znalazła dla niej pełno pięknych muszelek. Jej córka była największym skarbem. Nawet jeśli choroba płuc miała być przeszkodą w szczęśliwym życiu, nie mogła przyznać, że była nieszczęśliwa. Miała życie jakie chciała, no poza chorobą.

Rudowłosa szeroko wyszczerzyła zęby, kręcąc się trzysta sześćdziesiąt stopni, jakby była wciąż młoda. Przysiadła na mokrym piachu na brzegu morza, patrząc na horyzont. Nie przejmowała się brudną spódnicą, którą miała na sobie. Kątem oka spojrzała w bok, gdzie zauważyła rękę wystającą z wody. Było to niedaleko brzegu, ale dokładnie wiedziała, że w tamtym miejscu było już głębiej. Szybkim ruchem wstała, zaczynając kasłać. Rozglądała się dookoła, ale nie zauważyła żadnych ludzi. Bez przemyślenia sytuacji, ruszyła w stronę wody, dalej lekko pokaszlując. Cieszyła się, że potrafi dobrze pływać. W szybkim tempie dotarła do tonącego. Ściągnęła mokrą chustę, którą miała na głowie i rzuciła w stronę wystających co jakiś czas rąk. Z tyłu głowy pamiętała, że nie należało zbliżać się do topielców.

Przez mikrosekundy, kiedy dostrzegła twarz małej dziewczynki, zamarła. Zostawiła chustę na tafli morza, widząc, że dziewczynka z coraz mniejszym zapałem walczyła o życie. Pamiętała, że dzieci topią się w ciszy, ale gdzie do cholery byli jej rodzice? Podpłynęła do dziecka z nadzieją, że wszystko pójdzie dobrze. Chwyciła dziewczynkę pod pachy od tyłu, starając się przytrzymać ją jak najdłużej na powierzchni. Mała blondynka zaczęła krztusić się wodą, do której dalej co jakiś czas wpadała. Chen zauważyła na brzegu dwójkę dorosłych ludzi, których uznała za rodziców dziewczynki. Wzięła głęboki wdech, ale nagły atak kaszlu, który z każdą sekundą stawał się coraz gwałtowniejszy nie pozwalał kobiecie panować nad ciałem. Przez przypadek puściła dziewczynkę, która z powrotem zaczęła się topić. Sama Samantha zanurzała się całą głową pod wodę. Czuła straszny ucisk w klatce piersiowej, a dodatkowa słona woda, która dostawała się do jej organizmu nie pomagała. Ciągle czuła adrenalinę i chęć walki o życie małej dziewczynki i swoje. Starała się zachować przytomność, ale widoczność jak i świadomość stawały się coraz bardziej rozmazane. Ostatnimi siłami, dalej walcząc o życie i kasłając, pomogła dziewczynce, ale ceną pozostania pod wodą. Ostatnie co pamiętała to głos mężczyzn i czyjaś rozmazana przez wodę twarz. Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że dziewczynka przeżyje. Przypominała jej Skylor. Zamknęła oczy i odpłynęła.

Mężczyźni płynący do dziewczynki i Sam, okazali się być ratownikami. Szybko wyciągnęli obie z wody. Dziewczynka była wciąż przytomna, ale kobieta nawet nie oddychała. Przerażona matka małej blondynki, podbiegła do córki i zawołała biegnących w ich stronę ratowników medycznych. Kobieta nie znała rudowłosej, ale była pewna, że będzie jej wdzięczna do końca życia za to co zrobiła.

Kilkanaście minut później, w Ninjago City, mała Skylor stała na podjeździe i obserwowała drogę, którą dwa dni temu odjechała jej mama. Z wielką ekscytacją codziennie wyczekiwała jej telefonów i powrotu. Spojrzała w stronę domu, gdzie w oknie stał Mark z uśmiechem na twarzy. Gestem dłoni, przywołał dziewczynkę do domu. Rudowłosa wbiegła do domu, niczym piorun i usiadła na fotelu obok leżącego na stoliku telefonu. Wpatrywała się w niego z radością. Musiała zapytać mamy czy udało jej się znaleźć jakieś muszelki!

Mijały minuty, a telefon dalej nie dzwonił. Skylor siedziała i nie patrzyła już na telefon, a na zegar wiszący na ścianie. Najszybsza wskazówka wolnym ruchem kręciła się wokół tarczy zegara i bardzo denerwowała tym pięciolatkę. Zaczęła gryźć wnętrze policzków, kręcąc się na fotelu. Ciągle czuła narastające zniecierpliwienie i złość na mamę, za to że zapomniała zadzwonić. Stanęła na równe nogi, tupiąc głośno jedną nogą. Spojrzała na tatę, który siedział oparty o łokieć i przewrócił oczyma na zachowanie córki.

— Skylor, możesz proszę się uspokoić? Mamusia na pewno zaraz zadzwoni. – mruknął przez rękę, która zakrywała mu usta. Było dość późno i pięciolatka powinna już leżeć w łóżku, ale nie chciał się z nią kłócić. Wiedział, że dziewczynka jest uparta jak jej matka. W momencie kiedy Skylor miała otworzyć buzię, w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu. Chen wyprostował się i sięgnął po telefon, patrząc na córkę z uśmiechem. — Mówiłem, że zaraz zadzwoni.

Skylor pokiwała ucieszona głową. Usiadła z powrotem na fotel, machając radośnie nogami. Zaraz miała usłyszeć głos mamy, za którą bardzo tęskniła. Wyczekiwała momentu, w którym tata odłoży telefon na stolik i włączy tryb głośnomówiący. Obserwowała jak mężczyzna odebrał telefon i przyłożył go do ucha. Na początku na jego ustach gościł delikatny uśmiech, ale zaraz potem, w przeciągu sekundy, Skylor zauważyła wyraźną zmianę emocji ojca. W jego brązowych oczach pojawiły się łzy, a wargi powoli drżały. Upuścił telefon, który upadł na panele. Przez chwilę, Mark wpatrywał się w jeden punkt, ciągle będąc w tej samej pozycji. Trzymał rękę przy uchu i powoli ją zaciskał. Skylor nie rozumiała co się działo, cały czas z oczu taty leciało dużo łez. Chen powoli spojrzał na wystraszoną córkę. Zdał sobie sprawę, że prawda, którą zaraz usłyszy złamie jej serce. Zacisnął pieści i podniósł telefon. Pociągnął nosem i poklepał miejsce na kanapie, aby dziewczynka usiadła obok niego. Skylor niepewnie wstała z fotela i usiadła obok taty. Spojrzała na twarz mężczyzny. Przestał płakać. Mark był świadomy, że teraz najważniejsza była jego córka. Wziął głęboki wdech i wydech, otwierając buzię, ale wyprzedziła go Skylor z pytaniem, którego nie chciał słyszeć.

— Tato, czy coś się stało z mamą? – zapytała, mając nadzieję, że to nie o to chodziło. Z całej siły wierzyła w swoją nadzieję.

— Sky, kochanie, nie wiem jak to powiedzieć, ale... – zagryzł usta i wstał na proste nogi. Chwycił się za głowę i ponownie poczuł łzy. Cholera, przecież nie mógł tego zrobić, ale musiał. Samantha wiedziałaby jak się w takiej chwili zachować. Odwrócił się do córki, kucając przy niej. — Przykro mi to mówić, ale twoja mama już nie wróci.

— C-co? – dziewczynka wcisnęła się w oparcie kanapy, nie rozumiejąc, dlaczego jej mama nie miałaby wrócić. — Cioci Hattie zepsuł się samochód i nie będą mogły wrócić? Ciocia Hattie zachorowała? Czy ciocia Hattie zgu...

— Nie, Sky! – Mark miał dość pytań córki. Była pełna nadziei, że z Sam było wszystko w porządku. Wiedział, że nie powinien podnosić na nią głosu, ale sam był na skraju załamania. Stracił żonę, wszystko runęło przez jeden telefon. — Twoja mama nie żyje.

Skylor dokładnie wiedziała co oznaczało to zdanie. Nie była głupia. Po chwili ciszy, wybuchnęła płaczem. Nigdy nie płakała tak głośno jak w tamtym momencie. Cały jej świat runął w gruzach. Straciła matkę, straciła najważniejsze dla siebie oparcie. Czuła jedynie rozpacz. Mark, widząc stan córki, usiadł obok niej i zaczął szlochać razem z nią. Nie mógł już grać silnego. Czuł na sobie odpowiedzialność za to, że sam wysłał żonę nad głupie morze. Mocno objął córkę, która od razu wtuliła się w ojcowskie ramię. W pomieszczeniu słychać było jedynie pociąganie nosem i głośne szlochanie.

— Dlaczego nas zostawiła? – rudowłosa zapytała, nie oddalając się od ojca. Poczuła mocniejszy uścisk na swoich plecach.

— Ciocia Hattie powiedziała mi przez telefon, że mama uratowała życie dziewczynce, która nie umiała pływać. – Chen czuł lekkie ciepło w sercu, wiedząc, że Samantha nie potrafiła inaczej postąpić. Miała za dobre serce. — Samantha jest bohaterką. Wiem, że prawdopodobnie niewiele z tego rozumiesz, ale chciałbym powiedzieć, że twoja mama zawsze będzie z nami. Sam w to wszystko nie wierzę, może to tylko głupi koszmar, z którego zaraz się obudzimy, ale nie wiem. Skylor, nie wiem.

Pięciolatka odsunęła się od ojca i wstała z kanapy. Rzuciła się biegiem do swojego pokoju, po drodze prawie przewracając się o dywan. Z kącików oczu, dalej lały się łzy. Chwyciła klamkę od drzwi i z całych sił otworzyła pokój. Zaczęła rozglądać się na wszystkie strony. Dostrzegła wielką szkatułkę z drewna, którą dostała od rodziców na poprzednie urodziny. Zaczęła szperać w niej i wyrzucać na boki różnorodne rzeczy, które znajdowały się w szkatułce. W końcu dotarła do małego srebrnego pudełka, obok którego leżało zdjęcie całej ich rodziny. Bez wyczucia chwyciła obie rzeczy i wybiegła z pokoju, zostawiając bałagan.

W korytarzu minęła ojca, który zszokowany odsunął się na bok. Wiedział, że dziewczynka miała jedynie pięć lat i przeżywała całą sytuację po swojemu. Był zdziwiony jedynie zachowaniem, które przedstawiała. Myślał, że będzie po prostu siedzieć i płakać. Nie spodziewał się po córce, że będzie tak chaotycznie się zachowywać.

Skylor dotarła do drzwi tarasowych, które na całe szczęście były otwarte. Nigdy nie potrafiła ich otwierać. Wybiegła na zewnątrz, nie przejmując się deszczem, który zaczął padać chwilę temu. Przycisnęła do klatki piersiowej swoje cenne skarby i podbiegła do ulubionych kwiatów swojej mamy, o które zawsze dbała. Dziewczynka upadła na kolana, mocząc swoje ubrania od mokrej trawy. Położyła na uda pudełeczko i zdjęcie. Spojrzała na obie rzeczy i zaczęła płakać.

— Mamo! – krzyknęła z całych sił. Nie myślała o sąsiadach, którzy prawdopodobnie kładli się już spać. Chciała po prostu z powrotem odzyskać mamę. Zacisnęła pieści i spojrzała na kwiaty. — Mamo...

Mark, który stał na deszczu, powoli podszedł do córki. Nie chciał przerywać jej rozpaczy, wiedział że tego potrzebowała, żeby w końcu się uspokoić. Na prawdę był w szoku, jak bardzo dziewczynka przeżywała całą sytuację. Chociaż na co dzień była bardzo mądra, w takiej sytuacji, emocje wzięły górę, co było zrozumiałe. Upadł na kolana obok niej i chwycił dziewczynkę za rękę.

— Nieważne co będzie dalej, musimy wierzyć, że będzie dobrze, prawda? Sama tak mówiłaś, kochanie. — Mark podniósł głowę w kierunku zachmurzonego nieba. Uśmiechnął się kiedy poczuł jak łzy ustępują, a zamiast nich po jego twarzy spływają krople deszczu. Uścisnął mocniej dłoń córki, która drżąc z emocji, obserwowała ojca. — Obiecuję, że sobie poradzimy i zajmę się Skylor. Chociaż tej obietnicy dotrzymam.

Skylor zamrugała kilka razy i zrozumiała, że nie straciła wszystkiego. Ciągle miała ojca i musiała o niego zadbać, żeby nie musiał płakać. Otarła łzy i zacisnęła rękę, za którą trzymał ją ojciec. 


_____________________________________________________

Witam po tak długim czasie xD Nie będę się niczym usprawiedliwiać, bo miałam po prostu zastój, który trwa w sumie od 2 lat.

Mam nadzieję, że rozdział przypadł do gustu. Przepraszam za brak umiejętności opisywanie sceny tonięcia. No i mój najgorszy wróg w opisach - uczucia. Bruh, tego nigdy nie będę umiała opisać w sposób idealny. 

Ja zmykam, a was zostawiam z oczekiwaniem na następny rozdział. Przypominam, że w rozdziale 20 wciąż można zadawać pytania do bohaterów i autorki!

Za korektę dziękuję - @Monilovata <3

Bywajcie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro