Bogowie rodzą się z naiwności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Muszę jej wszystko powiedzieć. Nie mogę już tak dłużej. Nie potrafię, zaczęło mi na niej za bardzo zależeć. To jedyna rzecz, której nie mogę zrobić w tej robocie. Co ja w niej widzę? Przecież to zwykła dziewczyna, już ładniejsze miałem przy sobie. I akurat ona mnie tak przyciąga. To moja wina, że ciągle coś jej grozi. Ja dopuściłem się zdrady, chociaż nie wiem czy tak można nazwać to, co zamierzałem zrobić. Czy może wciąż zamierzam? Już sam nie wiem, muszę odwdzięczyć się ludziom, którzy wyciągnęli mnie z dna.  Chyba, że to ona mnie z niego wyciąga, a ja jak obłudnik ślepo wierzę w choć odrobinę dobra w tych potworach. Nie mogę jej teraz zostawić. I nie mogę nic jej powiedzieć. To już pewne, jeśli ona czegoś się dowie, już nigdy mi nie zaufa. Będę odpowiedzialny za całe zło jakie nastąpi. Czy tak trudno po prostu starać się być dobrym?

****************

Dzisiaj jest wielki dzień. Kevin wreszcie odwiedzi mój dom. Czekałam na tę chwilę i można tak powiedzieć, że wyrzuciłam rodziców z domu. Brakowało mi właśnie tego, chwil sam na sam właśnie z nim. To będzie niezapomniany wieczór. Musze sie tylko odpowiednio wyszykować, to przecież wyjątkowa chwila.
~~~~
- Więc mówisz, że spotkałaś w lesie jakiegoś faceta z koniem? - Kevin uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.

- Tak! A Ty, miałeś się nie śmiać! - wycelowałam w niego palcem i spojrzałam oskarżycielsko.

- Przecież się nie śmieję. Po prostu zastanawia mnie co się tam tak właśnie stało.

- W sumie to sama nie wiem, facet był całkiem miły, a jego koń już więcej na nas nie naskoczył. I tak, nie patrz tak na mnie, ale ten koń miał osiem nóg. Widzę jak się śmiejesz! Nie ważne, spacerowałam z nim chwilę. Strasznie tajemniczy, ale na swój sposób niesamowicie uroczy. Brakowało mi takich rozmów z drugą inteligentną formą życia.

- A ja? Nie jestem inteligentny?

- Ty nie jesteś nawet formą życia.

Kevin rzucił we mnie poduszką. Spędziliśmy już przeszło trzy godziny na kanapie moich rodziców u mnie w domu. Już druga pizza zniknęła w naszych żołądkach. Po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać, czy ja aby na pewno zasługuję na tak cudownego chłopaka jak on.

- Eris, słyszysz mnie? - blondyn pomachał mi ręką przed oczami.

- Ah wybacz, zamyśliłam się trochę. O co pytałeś?

- Czy możesz zrobić nam herbaty?

- Jasne skarbie.

Wstałam i radosnym krokiem ruszyłam do kuchni. Nuciłam pod nosem nalewając wody do czajnika.

*****

Już tak nie mogę. To wszystko mnie przytłacza. Kiedy na nią patrzę mam wrażenie, że jestem potworem. Takim samym jak ludzie, którzy zmuszają mnie żebym robił to co robię. Za długo już to trwa, chcę zmiany. Chcę jej miłości. Muszę jej powiedzieć, ale czy mnie wysłucha?

****
Wróciłam do pokoju i postawiłam kubki na stole. Nadal uśmiechnięta usiadłam obok swojego chłopaka na kanapie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że coś jest nie tak.

- Kevin? Hej, wszystko w porządku? - dotknęłam jego ramienia.

Siedział z kolanami przyciągniętymi do piersi, wciśnięty w narożnik mebla. Jedną ręką ciasno oplatał nogi, a drugą szarpał swoje włosy.

- Nie! Nic nie jest w porządku. - poderwał głowę, a moim oczom ukazała się czerwona, zapuchnięta od płaczu twarz. - Ja muszę Ci to wszystko wyjaśnić. Przepraszam Eris, tak bardzo Cię przepraszam.

Przysunęłam się bliżej niego i przyciągnęłam do swojego ciała. Przylgnął do mnie, jego głowa znalazła się w zagięciu mojej szyi. Gorące łzy ciekły mi po obojczyku.

- Przecież nic się nie stało, nic Ci mi nie zrobiłeś. - głaskałam go po plecach.

- Nieprawda - stłumiony szept dotarł do moich uszu. - Jestem wszystkiemu winny. Pozwól mi wytłumaczyć.

- Oczywiście, mów proszę. Coś mnie ściska w środku, kiedy patrzę na Ciebie w takim stanie. - powoli przeczesałam jego włosy palcami.

- Nie mów tak, nie zasługuję na to. I lepiej się odsunę. - oderwał się ode mnie i przesunął na przeciwległy kąt kanapy. - Po tym, co Ci powiem, już nigdy nie będziesz chciała mnie dotykać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro