Stony

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krótkie, bo krótkie, ale jest. Teraz już mogę umierać.



- Jak długo to jeszcze będzie trwało? – spytał Steve, opierając się o fotel.

- Nie wiem, kochasiu. Wszystko zależy od ekipy remontowej. – Tony Stark stał na barze i właśnie oblepiał folią bąbelkową jeden z cennych wazonów Pepper.

- Tony, zrozum, że już nie da się tutaj wytrzymać. Wszystko pokryte jest plastikiem, folią i Bóg wie, czym jeszcze. Nie ma gdzie postawić nogi.

- Oh Steve, nie narzekaj. Po wszystkim będziesz zadowolony. Zobaczysz, ten remont wniesie tu dużo...świeżości.

Rogers pokręcił głową i usiadł w fotelu. Niestety mebel był obłożony wielowarstwową folią bąbelkową i kiedy usiadł, po pokoju rozniosło się cichutkie pykanie. Tony dyskretnie zwrócił uwagę, że w towarzystwie nie wypada, na co policzki Kapitana przybrały odcień malinowy. Wszyscy mieszkańcy Stark Tower mieli już serdecznie dość tej szopki. Wyprowadzili się na czas jej trwania, ale przecież Starka nie można zostawić samego. Zrobili więc losowanie, kto z nim zostanie. Dwutygodniowy okres remontowy dopiero się rozpoczął, ale pechowy Steve, który wciągnął nie ten los, co trzeba, już miał dosyć. Nawet w jego pokoju, wszędzie walały się folie i fragmenty plastiku do ochrony mebli. Westchnął i oparłszy głowę na łokciu, zaczął wpatrywać się w milionera, wyczyniającego akrobacje na blacie. Co on tutaj robi? No tak, pomaga przyjacielowi. Tyle, że ten przyjaciel nie chce pomocy. Raz mu ją zaproponował, ale spotkał się z odmową. Usłyszał, że prawdziwy mężczyzna radzi sobie sam ze wszystkim. To samo powtarzało się z każdą kolejną propozycją pomocy. Tony był jednak cholernie uparty. I skończyło się na tym, że Rogers siedział bezczynnie i wgapiał się w niego. Nawet jeśli brunet nie chciał jego pomocy, nie zamierzał go zostawić. Obserwowanie go przy pracy, było samo w sobie nagrodą za nudę, którą tutaj cierpiał. Jedynym, pozbawionym plastiku miejscem w wieży był warsztat wynalazcy. Często tam przebywali, kiedy Tony już wystarczająco długo siedział w otoczeniu bąbelków. Potrafili spędzić całą noc na rozmowach. Niestety, co raz częściej towarzyszył im alkohol. Pewnej takiej nocy, Steve zebrał się na odwagę. Już czas najwyższy spojrzeć prawdzie w oczy. Jutro kończy się remont, a on nadal nie powiedział geniuszowi, dlaczego właściwie z nim przesiadywał. Przez te dwa tygodnie poznał go lepiej, niż przez lata wspólnych misji i ratowania świata. Jednak w momencie, w którym wszedł do pracowni, zrozumiał że jego nadzieje legły w gruzach. Stark był tak bardzo pijany, że nie zdawał sobie chyba sprawy z tego co robi. Wszędzie pełno było jego prototypów zbroi obłożonych różową folią. Rogers nie miał pojęcia, jak w takim stanie można tak ładnie to wykonać. Zanim dotarł do przyjaciela, zmuszony był przedrzeć się przez tony folii bąbelkowych, kartonów i butelek. Zrezygnował z wyznawania czegokolwiek. Teraz i tak jego obiekt uczuć by tego nie pamiętał.

- Hej, Stev! Patrz co mam! – w stronę Kapitana potoczyła się góra różowej masy, o wzroście Tony'ego Starka.

-Wyglądasz pięknie, księżniczko. – wymamrotał blondyn, starając się nie przewrócić pod naporem plastiku. Zrobiło mu się gorąco, dusił się, ale przecież jeśli puści Starka, wyląduje na ziemi. Stał więc obejmując ramionami wielką masę plastiku w kolorze malinowym.

- Wiem, cudownie, prawda? – brunet przeciągnął ręką po swojej „sukience" i zachichotał.

Zdecydowanie za dużo dziś wypił – pomyślał Steve. Mimo tego, że większość butelek, które znalazł były z poprzedniego tygodnia, wiedział że reszta leży pod śmieciami. Westchnął po raz kolejny tego dnia i powoli odeskortował drugiego mężczyznę na zniszczoną kanapę. Posadził na niej i przez chwilę stał, zastanawiając się co powinien teraz zrobić. Tony zamknął oczy. Dobrze, w takim razie posprząta teraz ten bałagan. Zgarnął w jedno miejsce kartony, w drugie plastik i butelki, a pozostałości różowej folii wyrzucił za drzwi. Już miał zabrać się za odpakowywanie zbroi, kiedy usłyszał trzask. Odwrócił się i ujrzał kanapę uginającą się pod ciężarem skaczącej osoby. Z jednej strony wystawała sprężyna. Zmęczony przetarł twarz i ruszył w kierunku mebla.

- Tony proszę cię, nie skacz. – usiłował ściągnąć pijanego właściciela Stark Tower, ale w ogóle mu to nie wychodziło. W końcu, zdenerwowany, wszedł na kanapę, która bez ostrzeżenia zarwała się pod nimi. Zaskoczony blondyn wylądował na ziemi, a prosto na niego poleciała masa różu. Wylądowała w jego ramionach i wczepiła się jak rzep.

- Ja nie chcę umierać.

- Tony, czy ty płaczesz? – Steve zerwał z wynalazcy część folii. Kiedy i tyle okazało się za mało, powoli uwolnił ich od reszty plastiku. Dopiero teraz dostrzegł łzy na policzkach przyjaciela. – Przecież nie umierasz. Co się dzieje?

- Nie umieram? – spytał brunet, podnosząc głowę z ramienia Rogersa i wpatrując się w niego szklistymi oczami.

- Zdecydowanie nie. – poklepał go po ramieniu.

- Oh to dobrze. W takim razie zdążę.

- Co zdążysz? – wciąż siedzieli na podłodze. Kapitan robił za wielkiego pluszaka dla Iron Man'a. I nie, żeby miał coś przeciwko.

- Zdążę ci powiedzieć, że cię kocham Steve.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro