Tocky część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekleństwa, uczucia i sceny +18 - wszystko dla Was.

Zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli przestanie być kontrolowany przez Hydrę, nigdy już nie będzie normalnym człowiekiem. Niezliczona ilość eksperymentów, badań, ingerencji w jego naturalny organizm, sprawiły, że nie był sobą. Nie, w pełnym tego słowa znaczeniu. Steve uważał, że coraz lepiej przystosowuje się do współczesności. Stwierdził, że jego postępy w uspołecznianiu się, są na tyle zadowalające, że może zamieszkać razem z resztą w bazie Avengers. To chyba najgłupszy pomysł w jego karierze, ale widząc jego radość, nie miał serca mu odmówić. Od jakiegoś już czasu coraz więcej czuł, nie tylko do ludzi, ale i do siebie. Coś więcej poza nienawiścią, powoli jego wewnętrza lodowa powłoka roztapiała się. Na początku się przed tym bronił, nie chciał nic czuć, bo oczywiście tak było wygodniej. Jednak jednąz pierwszych osób, do których poczuł choć odrobinę ciepłych uczuć, był Tony Stark. Mogłoby wydawać się to dziwne, przecież przez niego stracił rękę. Próbował go zabić i sprawił, że Kapitan Ameryka stał się przestępcą. Jednak było w nim coś, co sprawiło, że zaczął patrzeć na niego inaczej. Być może chodzi o jego udawanie, fikcyjną maskę, tak bardzo podobną do jego własnej. Wmawianie sobie, że nie potrzebuje się pomocy, doskonale poradzisz sobie sam. Dlatego tak bardzo lubił spędzać czas w towarzystwie lekko szalonej siostry Starka. Dziewczyna była do niego bardzo podobna, głównie jednak z wyglądu. Chociaż była wyższa od starszego brata, jej ciemne włosy i brązowe oczy oraz łobuzerski uśmiech, kojarzyły się tylko i wyłącznie z Tonym. Potrafiła dać dobrą radę, ale przez swoje często nieodpowiedzialne pomysły, rzadko ktokolwiek ją o nią prosił. Ludzie wychodzili z założenia, że nie można jej ufać. Bucky wiedział swoje i kiedy wchodząc do salonu, zobaczył jak Emily zwisa do góry nogami na kanapie, od razu się do niej przysiadł.

- Co tam, mój przystojny żołnierzu? - nie odrywając wzroku od ekranu telefonu, trąciła go stopą w bark.

- To co zwykle. Twój brat nie chce wyjść mi z głowy.

- To trzeba było, nie pozwolić mu wejść. Jak już gdzieś wejdzie, to tam zostanie. Chociaż z dwojga złego, lepiej w głowę niż w dupę.

- Gdyby Steve to usłyszał... - Bucky uśmiechnął się pod nosem. Kiedyś usłyszał, jak Hill opowiada Rhodes'owi o incydencie podczas jednej z misji. Nadal bawiło go staroświeckie podejście przyjaciela.

- Zapewniam Cię, że słowo "dupa" kojarzy mu się całkiem dobrze. Ciągłe gapienie się na twój tyłek robi swoje.

Barnes uniósł brwi do góry i zepchnął nogi brunetki z oparcia kanapy. W odpowiedzi, przyjaciółka pokazała mu język i usiadła normalnie na poduszce.

- Tony jest jaki jest. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczy Ci, co zrobiłeś. Do mnie już dawno dotarło, że nie byłeś sobą. Musisz zrozumieć, że mój brat jest po prostu głupi.

James zamyślił się. Nigdy nie powiedział by, że Stark jest głupi. Już prędzej arogancki i wyniosły, ale z pewnością nie głupi. Utrzymuje całą firmę, mieszka z całą ekipą i wciąż żyje. To świadczy o tym, że jest na tyle inteligentny, by pogodzić wszystko razem.

- Halo, zrobiło się trochę niezręcznie. Ta cisza. Buck, z tej strony Emily. - kobiecy głos wyrwał go z transu. Musiał się wreszcie odważyć i spytać. Teraz, albo nigdy.

- Czy twój brat jest zdolny do miłości?

Emily spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Otworzyła usta i po chwili je zamknęła. Westchnęła i odłożyła telefon.

- Zapewne nie chodzi Ci o miłość do wynalazków, samochodów, technologii i swojej zbroi. Sądzę, że tak, że jest zdolny do miłości. Po prostu jeszcze nie spotkał odpowiedniej osoby. Skąd to pytanie?

- Kiedy widziałem jego wyraz twarzy, gdy oglądał film ze śmiercią swoich rodziców, dotarło do mnie, że chyba właśnie tak wygląda człowiek ze złamanym sercem. Może chodziło mu tylko o matkę, ale jednak... - mężczyzna zawiesił głos i przeczesał włosy. - On ich naprawdę kochał.

- On widział śmierć naszych rodziców, nie tylko swoich. Naszych. Buck, to cholernie ciężkie przeżycie. Ja sama nie mogłam w to uwierzyć. I tak, bardziej kochał matkę niż ojca. - wyszeptała siostra Starka, podwijając nogi pod siebie. - Teraz pewnie siedzi w warsztacie. Idź do niego.

Zimowy Żołnierz. Tylko tym był dla Tony'ego Starka. Maszyną, która zabija. Mordercą bez uczuć, sadystą, okrutnym stworzeniem Hydry, lalką w ich rękach. Paskudną, przerażającą istotą, która...

- Długo tak będziesz tu stał i się gapił?

Nie zauważył, że podświadomie zszedł do pracowni Starka. Potrząsnął głową i rozejrzał się. Musiał od kilku chwil po prostu stać i zamyślony wpatrywać się w mężczyznę przy pracy. Tony skrzywił się i wyminął go. Już nie chciał go zamordować. Jednak nienawiść była wręcz namacalna. Jak, do ciężkiej cholery, jak można zakochać się w kimś, kto Cię do czarnej kurwy nienawidzi? Bucky spiął mięśnie. Miał już dość tego uczucia odrzucenia. Wiedział, gdzie znajdzie pocieszenie.

Długo szukać nie musiał. Emily wciąż siedziała na kanapie. Telefon znów był w jej ręku, a palce sprawnie pracowały na klawiaturze. James wiedział, że dziewczyna potajemnie się w nim podkochuje. Całowali się raz czy dwa. Za drugim razem był pijany. Ona nie odrtąci go, a wręcz przeciwnie. Była chętna i oboje dobrze o tym wiedzieli. Chciała jednak szczęścia dla niego i dla swojego brata, dlatego pomagała mu, zdobyć jego zaufanie. Dzisiaj natomiast, miał gdzieś wszelką przyzwoitość. Usiadł na kanapie i bezceremonialnie posadził sobie brunetkę na kolanach. Zaskoczona puściła telefon, który z trzaskiem upadł na podłogę. Chciała zaprotestować, ale Bucky szybko naparł na jej usta swoimi i nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Nie rozumiał dlaczego nigdy nie mówiła mu "nie". Za każdym razem, kiedy i coś ją prosił, o cokolwiek, zgadzała się. Czy była aż tak w nim zakochana? Nie lubił wykorzystywania innych, bo sam został tak potraktowany przez Hydrę. Tym razem potrzebował odskoczni, a Emily była najbliżej. Odwzajemniała jego pocałunki, wplotła mu jedną dłoń we włosy. Barnes nie miał czasu na grę wstępną. Zniecierpliwiony zerwał ubrania z siebie i siostry Starka. Jak zawsze - nie protestowała. Pozwalała mu na wszystko, a on doskonale zdawał sobie sprawę, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. Mimo tego wszystkiego nadal czuł w sobie dziwną pustkę. Nie rozumiał czemu, jeszcze nie był wściekły, jeszcze nie. Na razie tylko zdezorientowany i zagubiony. Szybko przesuwał rękoma po jej ciele. Ciche pomruki zadowolenia i jęki utwierdzały go w przekonaniu, że dobrze zrobił, dobierając się do niej na kanapie w salonie Avengers. Problem by powstał, gdyby ktoś ich nakrył. Musiał zatem jak najszybciej skończyć, chociaż na chwilę zatracić się w czymś innym niż własne myśli. Ze względu na Tony'ego prezerwatywy były były każdym miejscu bazy, sprowadzał sobie towarzystwo, ale dbał przynajmniej o bezpieczeństwo. Jedna czy dwie paczki pod kanapą, nie były dla nikogo zaskoczeniem. Bucky miał dość czekania na zachętę ze strony brunetki, w zasadzie nawet jej nie potrzebował. Wystarczyło jedno długie pchnięcie. Wszystkie myśli uciekły z jego głowy. Drobna dziewczyna oplotła go nogami w pasie i wtuliła się w niego. Ostatkiem sił powstrzymywał się, by po prostu nie zerżnąć jej jak dziwki. Chciał zdobyć przychylność Tony'ego, a nie pomoże mu w tym raczej przerażenie jego siostry. Podniósł ją i oparł o ścianę. Tak było najwygodniej. Jej ręce coraz mocniej zaciskały się na jego barkach. Wiedział czego potrzebuje, ale nie miał odwagi by po to sięgnąć. Skoro nie mógł tego mieć od jej brata, to weźmie od Emily. Paznokcie z każdym jego pchnięciem coraz głębiej wbijały się w jego skórę. Czuł, że oboje zaraz dojdą, ich gorące oddechy mieszały się. Zakręciło mu się w głowie. Krzyk dziewczyny, potem jego własny. Huk pioruna. Nad Nowym Jorkiem właśnie rozpoczęła się burza.

Dwie godziny później siedział samotnie w sali treningowej. Jego metalowe ramię już dawno ostygło z ciepła jej ciała. Emily po wszystkim po prostu ubrała się i wyszła. Jak gdyby nigdy nic. On też to potrafił, nie chciał jednak zmywać z siebie jej zapachu. Może dlatego, że pachniała bardzo podobnie do swojego brata? Całe to zajście nie zmieni ich relacji. To był pierwszy i ostatni raz. Spuścił parę i w głowie trochę mu się rozjaśniło. Mógł teraz spokojnie posiedzieć. Beznamiętnie wpatrywał się w ścianę, kiedy Emily przyniosła mu kubek gorącej czekolady. Potem wyszła bez słowa. Zmrok zapadł jakieś dziesięć minut temu i do bazy wracali już pozostali członkowie drużyny. Jako pierwsi pojawili się Steve, Natasha i Sam. Clint przyszedł z Wandą i Bannerem, a gdzieś za nimi lewitował Vision, pogrążony w rozmowie z Thorem. Rhodes i Pepper przemknęli przez pokój i zniknęli w wejściu do pracowni Iron Man'a. Taki widok zastał Barnes, kiedy wszedł do głównego pokoju i oparł się o ścianę. Chwilę później pojawiła się Emily. Uśmiechnęła się do niego i usiadła na krześle przy blacie. Tak jak myślał - ich relacja nigdy się nie zmieni. Nie ważne, co by zrobił, ona i tak będzie go traktować tak samo. Szkoda, że jej brat tak nie potrafi. O wilku mowa, Tony Stark właśnie wkroczył dumnie do pomieszczenia. Obrzucił wszystkich uważnym spojrzeniem i skupił wzrok na swojej siostrze. Zmrużył oczy i podszedł do dziewczyny. Nachylił się nad nią i szepnął jej coś do ucha. Rozszerzyła oczy i odpowiedziała coś szeptem. Obok nich siedział Clint, który spojrzał na nich zaskoczony i pół głosem przekazał Emily wiadomość. Cała trójka miała niewyraźne miny. Bucky zastanawiał się, o co im chodzi. Czy to ma jakiś związek z młodą Stark? Chyba sie nie dowiedzieli, co wczoraj zrobili. Wtedy nie miałby co liczyć na sympatię milionera.

- Dobra, teraz uważnie słuchajcie. Od pewnego czasu śledzimy postępowanie gangu, który podejrzanie często kontaktuje się z bazą macierzystą na Madagaskarze. Być może planują atak, a może i nie. - Fury wszedł do pokoju i bez ogródek rozpoczął temat. - Waszym zadaniem będzie dowiedzenie się więcej na ich temat.

Rozległo się kilka prychnięć, westchnień i zapanowała atmosfera ogólnej irytacji.

- Przecież to nie jest zadanie dla nas. Niech zajmą się tym te twoje tajniackie robaczki. - Emily oparła się łokciami na blacie.

- Rozumiem, że to nie jest szczyt waszych możliwości. Po ostatnich wydarzeniach - tutaj zmierzył spojrzeniem Tony'ego, Steve'a i Barnesa - Doszedłem do wniosku, że musicie od nowazacząć wdrażać się we wspólną pracę.

- Przecież to bezsensu! - Sam Wilson pokręcił głową.

- Może dla Ciebie. Pamiętaj, że minie trochę czasu, zanim znów wszyscy sobie zaufacie. Daję wam teraz taką możliwość. - były dyrektor T.A.R.C.Z.A położył na stole plik dokumentów i wyszedł.

Zapanowała cisza. Każdy próbował przetrawić otrzymane informacje. Bucky przez cały czas milczał, wpatrując się w siostrę Starka. Zaczynał powoli myśleć, że ten szybki numerek był błędem. Dziewczyna spojrzała na niego i uniosła brew. James pokręcił głową i przeniósł wzrok na Rogersa. Jego najlepszy przyjaciel właśnie wstał i wyjął kilka kartek z pliku na stole. Głośno odczytał pierwszy akapit.

- Czyli mamy sami podzielić się na mniejsze grupy? - Clint nie był zachwycony tym pomysłem.

- Na to wychodzi. To może ja zacznę. Emily i ja, Thor i Clint, Banner i Natasha, Wanda, Sam i Vision razem. Rhodes i Pepper będą nas nawigować i kryć, a Rogers pójdzie z tym swoim koleżką. - Tony wreszcie zabrał głos.

- Jak zawsze wiesz najlepiej, prawda? - Wanda oparła się o oparcie krzesła, na którym siedział Sam.

- A wiesz, że tak? Jakby teraz każdy miał się podzielić, to nigdy byśmy stąd nie wyszli.

- A kto dał Ci prawo mówić, jak mamy się podzielić? - Steve wstał z kanapy i zrobił kilka kroków w stronę Starka.

- Ej chłopaki, chwila. To jest jakiś cholerny test. To prowokacja, a wy daliście się złapać. - brunetka złapała brata za ramię - Tony, każdy ma prawo wyboru. Steve, myślę, że pomysł mojego brata nie jest taki zły.

- Młoda ma rację - westchnął Sam - Dajmy już spokój, nie róbmy problemów i bierzmy się do roboty.

Bucky przysłuchiwał się całej rozmowie z kamiennym wyrazem twarzy. Nie chciał się wtrącać. I tak już za bardzo im przeszkadzał. Mógłby zniknąć i nikt, oprócz Steve'a, nie byłby z tego powodu smutny. Mimo tego, że decyzja już zapadła, nadal miał wątpliwości, czy dobrze dobrali grupy.

- Do jasnej cholery, Clint! Przestań tak miotać tymi strzałami! - wściekły krzyk Emily przebił się przez huk strzałów.
Już od dobrych dwóch godzin próbowali przedostać się przez morze pułapek. Gang bardzo dokładnie przygotował się na ich przybycie. Rozłożone miny, druty kolczaste, rowy z kolcami. Niby prymitywnie, a jak utrudnia sprawę. Ledwo udało im się przejść przez jedną z tych przeszkód, a już druga lądowała na ich głowach lub któryś członek drużyny potrzebował pomocy. Zgodnie stwierdzili, że taki plan działania nie ma sensu i muszą podzielić się inaczej. Wszyscy, którzy zdolni byli oderwać się od ziemi, polecieli ze Starkiemnad kryjówkę poszukiwanych, a reszta, z Rogersem na czele, wbiegła w las. Stopili się z tłem i trudniej było oddać czysty strzał w ich kierunku. Dookoła wybuchały granaty. Emily i Wanda próbowały pozbyć się drutu, który zagradzał przejście. Bucky nieprzerwanie parł do przodu. Nie przejmował się żadnymi mechanicznymi uszkodzeniami ciała. Po tylu eksperymentach, był już w stanie znieść wszystko. Nagle nad jego głową śmignął Tony, a za nim helikopter. Czarna maszyna co kilka sekund wypuszczała serię pocisków w kierunku mężczyzny w zbroi. Barnes bez zastanowienia odbezpieczył granat i z całej siły metalowego ramienia, rzucił w podwozie wrogiego pojazdu. Rozległ się trzask przerywanego kadłuba i helikopter stanął w ogniu. W zawrotnym tempie podążał na spotkanie z leśnym poszyciem. Stark zawrócił i patrzył jak jego prześladowca ginie w płomieniach. James podniósł na niego wzrok i dostrzegł ledwo zauważalne skinienie głową. Nawet ten mały, na pozór nic nie znaczący gest, potrafił sprawić, że poczuł się lepiej. Z większą energią ruszył do dalszej walki.

Nie zdołali dopaść całego gangu. Kilka osób uciekło, ale ten mały sukces, w postaci rozbicia szajki, znów przywracał im wiarę we wspólną walkę. Bucky właśnie zmywał krew z ramienia, kiedy do salonu wszedł Steve. Milczenie między nimi zaczynało się robić krępujące. Żaden nie chciał go przerywać, nie było o czym rozmawiać. Steve ciągle zadawał te same pytania: jak się czujesz? Czy wszyscy dobrze Cię traktują? Czy czegoś nie potrzebujesz? Bucky miał już tego dosyć. Kochał Steve'a - jako przyjaciela, ale czasami ten, strasznie działał mu na nerwy.

- Hej, Buck. - kapitan patrzył wprost na niego.

- Hm?

- Co Cię łączy z siostrą Tony'ego?

James przerwał ścieranie krwi i brudu. Utkwił spojrzenie w podłodze. Czyżby Steve coś wiedział?

- Jeśli nie chcesz, to nie mów, ale wydaje mi się, że dziewczyna coś do Ciebie czuje.

- Może. Sam nie wiem. - podniósł wzrok na przyjaciela. - Jest bardzo podobna do brata.

- A więc o to chodzi...- Steve uśmiechnął się pod nosem.

- Co? - Bucky powiedział to ostrzej niż zamierzał, a rozbawione spojrzenie Rogersa, coraz bardziej go irytowało.

- O Tony'ego. Po prostu Ci się podoba. Widzę to, Buck.

- Nie.

- Nie wypieraj się, to nic złego. Jestem pewnien, że nikt nie będzie się z Ciebie śmiał.

- Zamknij się, Rogers.

- Ale po co te nerwy? Serce nie sługa, jak to mówią.

- Steve, do cholery, jak ja Cię zaraz...

- Witam starszych panów. Czas już na zmianę pieluch? Wiadomo, zwieracze już puszczają, ale....

- Cześć Tony. - Steve w moment stracił dobry humor. Z dystansem lustrował spojrzeniem geniusza.

James siedział cicho. Powrócił do przerwanej czynności. Automatycznie pocierał ciało szorstką szmatką. Nie chciał, zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi. Jednak Tony jak to Tony, nie zamierzał tak po prostu odpuścić.

- No co jest z wami? Misja się udała.

- Nie tak jak była mowa, Tony. Musiałeś za wszelką cenę wtrącić jakiś własny pomysł, prawda? - Steve powoli tracił panowanie nad sobą. Ostatnio coraz łatwiej było, wyprowadzić go z równowagi.

- Ten metalowy pręt w twojej dupie, musi Cię bardzo uwierać, kiedy tak się sadzisz. - Stark robił sobie drinka, nawet nie patrząc na rozmówcę.

- Nie zapędzasz się czasami, Stark? - Bucky wreszcie zabrał głos. Może i czuł do wynalazcy coś więcej, niż wymagała tego ich praca, ale nigdy nie pozwoli obrażać Steve'a.

- Patrzcie kto się odezwał. Zaraz zaczniesz mi grozić. Może mnie zabijesz, jak moich rodziców? - wściekłość rozrywała Tony'ego od środka. Jego głos ociekał jadem.

W tym momencie Rogers wstał i wyszedł. Tak po prostu. Bucky wiedział, że zrobił to, aby nie dać się ponieść emocjom. Ostatni raz zerknął na mężczyznę z drinkiem. Włosy wiecznie w nie ładzie, zarumienione od alkoholu policzki i te cudowne, piwne oczy. Pozwolił sobie na moment zdjąć maskę z twarzy. Spojrzał prosto w jego oczy. Zaskoczony milioner prawie puścił szklankę z napojem. James mrugnął i po oczach przepełnionych miłością, pozostało tylko wspomnienie. Wstał z krzesełka i wyszedł za Stevem, zamykając za sobą drzwi. Odnalazł go w sali treningowej. Zawsze tu przychodził, kiedy nie radził sobie z własnymi emocjami. Raz po raz uderzał w worek i masakrował jeden po drugim. James miał tego dość. Stanął przed przyjacielem i złapał jego zaciśnięte pięści, w swoje dłonie. Ich twarze dzieliły centymetry. Steve był już cały mokry, jego włosy pozlepiane potem w strąki, sterczały smętnie. Po dłuższej chwili, unormował oddech i oparł głowę na ramieniu Jamesa. Brunet drgnął, ale nie odsunął się. Przyznał nawet, sam przed sobą, że poczuł się odrobinę lepiej. Po tak długim czasie, jaki spędził w samotności, wciąż ciężko mu było przywyknąć do bliskości. Jednak z każdą chwilą rozluźniał się coraz bardziej, by w końcu przyciągnąć Steve'a mocniej do siebie. Blondyn przylgnął do niego swoim spoconym ciałem. Opletli się ramionami i stali tak w ciszy. Tym razem nie była ona niezręczna. Lata spędzone razem, jako najlepsi przyjaciele, sprawiły, że wiedzieli o sobie wszystko. Bucky znów musiał wykorzystać sytuację. Tak sobie wmawiał, że musi, że nie ma innej opcji. Chciał zaspokoić głód, którego sam nie rozumiał. Nie odnalazł w sobie, ani w nikim innym, tego czego szukał. Dlatego sprawdzał, sprawdzał kto może mu zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Nawet nie wiedział, czy właśnie tego szukał. To COŚ pozostawało poza jego zasięgiem. Obaj byli zmęczeni, ale Steve wyglądał tak źle, że nawet Zimowy Żołnierz nie miał serca, zostawiać go samego. Odsunął od siebie jego głowę. Blondyn miał przymknięte oczy, otworzył je powoli tylko po to, żeby je zamknąć i ponownie wtulić się w przyjaciela. Bucky jednak miał inny plan. Po raz drugi nieco odsunął go od siebie, po czym zetknął ich wargi. Najpierw delikatnie, a kiedy nie napotkał oporu, pogłębił pocałunek. Powoli, krok za krokiem, przyciągał Rogersa do siebie, w końcu stali się jakby jedną masą. Po chwili Kapitan Ameryka zaczął oddawać pieszczoty. Wciąż leniwie, ale z coraz większa pasją. James nie przewidział tylko jednego: że Steve zna go tak dobrze, jak on jego. Dlatego nie zorientował się nawet kiedy obaj położyli się na materacu treningowym. Brunet skulił się na kolanach drugiego mężczyzny i rozluźnił wszystkie mięśnie. Zupełnie zapomniał już, jak to jest, kiedy Steve z wprawą masuje mu kark. Mruknął z zadowolenia i przeciągnął się. Usłyszał cichy śmiech, ale nie zwrócił na niego uwagi. Pozwolił sobie odpłynąć. I dryfował tak, pochłonięty przez odczuwaną przyjemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro