Tocky część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Powtórz jeszcze raz.

- Bucky ja nie mam pojęcia jak to się stało - Emily jąkała się, dramatycznie wymachując ramionami - Ja, ja nie wiem, rozumiesz? Przecież to nie miało prawa...

- Myślisz, że o tym nie wiem?! - Barnes podniósł głos. Przeczesał włosy i usiadł ciężko na kanapie.

- I co teraz? - w oczach brunetki pojawiły się łzy. - Co teraz zrobimy? Ja nie wiem czy potrafię się zająć...

- Przestań na chwilę gadać. Próbuje coś wymyśleć. - mężczyzna wstał i zaczął nerwową wędrówkę po pokoju.

- Ja nie jestem gotowa na bycie matką, a jeśli chcesz zostać ojcem to...

- Przestań! To tylko ciąża, a nie koniec świata. Po prostu usuniesz to dziecko i wszystko będzie w porządku.

- W porządku?! - krzyk dziewczyny rozniósł się echem po pomieszczeniu - Jak możesz tak mówić?! To jest żywa istota! Nie masz prawa uśmiercać jej, tylko dlatego, że jest niewygodną prawdą.

- Przed chwilą sama powiedziałaś, że nie jesteś gotowa na to dziecko! - coraz bardziej zdenerwowany James, nie potrafił poradzić sobie z nową sytuacją. Przecież się do jasnej cholery, zabezpieczyli.

- Nie oznacza to jednak, że możemy pozbawić go życia. Albo ją. - Emily pogłaskała brzuch. Nic nie będzie widać przez kilka najbliższych miesięcy. Tylko Co potem? Jak to wszystko wytłumaczą reszcie drużyny?

- Nie mów nic nikomu - Uciszył ją ruchem ręki, kiedy zobaczył, że otwiera usta - Na razie niech to będzie tajemnica. Póki możemy to ukrywać, niech tak zostanie. Mamy mnóstwo czasu.

- Wiesz, że będę musiała okłamywać brata i przyjaciół? Przez taki okres czasu na pewno się zorientują. - kochanka Barnesa spojrzała na niego zagubiona.

- Nie Ty jedyna. Siedź cicho ile potrafisz, potem zobaczymy.

Po czym wyszedł z pokoju. Starał się za wszelką cenę, nie okazać żadnych emocji. Już na pewno nie w momencie, kiedy szedł korytarzem pełnym ludzi. Jego myśli zaprzątał teraz tylko jeden człowiek. Jedyna osoba, do której poczuł coś więcej niż nienawiść. Tony Stark i jego arogancja w czystej postaci, zamiast go irytować, poprawiały mu jego ponury humor. Nawet jeśli geniusz uśmiechał się do niego sarkastycznie, James potrafił docenić piękno tego zjawiska. Jedną z jego licznych fantazji erotycznych, które ostatnio go nawiedzały, było rżnięcie Tony'ego Starka na stole w jego warsztacie. Nawet nie wiedział skąd się to wzięło. Z bólem przyznawał jednak, że nigdy do takiej sytuacji nie dojdzie. Stark jest z całą pewnością heteroseksualny, a nawet jeśli jakimś cudem by nie był, nigdy nie prześpi się z mordercą swoich rodziców. To akurat, jak na standardy Jamesa, było bardzo logiczne. I nawet nie zauważył, że dziwnym trafem znalazł się pod szklanymi drzwiami do pracowni. Milioner znów wpatrywał się w niego z poirytowaniem. To już kolejny raz, kiedy Zimowy Żołnierz sterczy pod jego drzwiami.

- Czy ty masz jakiś problem?

Głos Starka wyrwał go z zamyślenia. Brunet potrząsnął głową i zamrugał. Miał już dość udawania, że przebywanie w towarzystwie Iron Man'a nie budzi w nim żadnych emocji.

- Tak, właściwie to mam. - szybkim ruchem ręki otworzył drzwi i wmaszerował do środka.

Tony uniósł jedną brew, ale nie powiedział ani słowa. Po prostu odłożył na blat urządzenie, którym właśnie się zajmował i założył ręce na piersi.

- Czyżbyś miał wyrzuty sumienia?

- Tak Stark, mam cholerne wyrzuty sumienia, wiesz? - warknął gość w jego stronę - Chcę po prostu wiedzieć, jak długo jeszcze, zamierzasz mnie nienawidzić?

Brat Emily udał zamyślenie.

- Jak długo...jak długo...hm. A tak, już wiem. Zawsze.

- Nie umiesz wybaczyć? Nie potrafisz?

- Może nie potrafię, a może nie chcę! - z udawaną nonszalancją odpowiedział Tony.

- Przestań zachowywać się jak rozpuszczone dziecko. Jak długo to potrwa? Wymagają od nas współpracy, a Ty nie potrafisz nawet przystać na propozycję kogoś innego niż Ty sam. Dostosuj się do jasnej cholery.

Bucky sam nie wiedział, dlaczego w ogóle tu przyszedł. Nie rozumiał, dlaczego rozmawia z największym ignorantem na świecie. Wiedział tylko, że nie chce umierać, ze świadomością, że miłość jego beznadziejnego życia go nienawidzi.

- A co ci tak na tym zależy? Na moim - tutaj ledwo słyszalne prychnięcie - przebaczeniu?

- Nie zależy mi na jakimś przebaczeniu. - James wziął głęboki wdech - zależy mi na tobie.

W warsztacie zapanowało milczenie. Żadnego napięcia, po prostu cisza wypełniona resztkami gniewu i niedomówień. Teraz, gdy już wszystkie słowa zostały wypowiedziane, możnaby pomyśleć, że coś powinno się dziać. Emocje powinny wybuchnąć, ogarnąć obie postacie, tkwiąca na przeciw sobie w miejscu. POWINNO. To dlaczego się nie dzieje? Tony ma twarz pozbawioną wszelkich uczuć, walka wewnętrzna bez efektu widocznego na zewnątrz. Nie ma już tego cwaniackiego uśmiechu, aktorskiej pewności siebie i przekonania, że może podbić świat. Zamiast tego, pojawia się pytanie. Znak zapytania wielki, jak jego własna duma. Powoli podchodzi do Zimowego Żołnierza. Pytanie zmienia się w powątpiewanie, a to z kolei we wściekłość. Zatrzymuje się dopiero wtedy, gdy jego czoło styka się z czołem Jamesa.

- A kto Ci dał kurewskie prawo, do mówienia mi takich rzeczy, w obliczu zbrodni, jakich się względem mnie dopuściłeś?

Gorący oddech mężczyzny musnął jego usta. James rozchylił swoje i bezwiednie przesunął się w ich kierunku. Stark ani drgnął, nadal rzucając wyzwanie Barnesowi. Jednak twarde spojrzenie jego piwnych oczu zaczynało mięknąć. To dało Bucky'emu szansę, szansę na uzyskanie akceptacji ze strony swojego wroga. Bo kim jest dla niego Stark? Kim jest dla niego mężczyzna, który nienawidzi go całym sercem i któremu zabił rodziców? I w takim razie kim on jest dla niego? Potworem, monstrum, mordercą, kłamcą, zdrajcą, wyrzutkiem? A może jednak...

- Ten sam, który dał Ci prawo nienawidzić mnie. - szepnął żołnierz.

Ich twarze pierwszy raz, odkąd się poznali, były tak blisko siebie. James stracił już nadzieję, a ponieważ nadzieja umiera ostatnia, on odszedł razem z nią. Nie miał już sił dłużej walczyć o miłość, Rogers na pewno go kochał. Nie na takiej miłości mu jednak zależało. Chciał czegoś więcej niż braterska przyjaźń, potrzebował ognia i namiętności. Dlatego z tak wielką przyjemnością powitał wargi Tony'ego na swoich. Zaskoczenie zniknęło w ułamku sekundy. Zastąpiło je pożądanie i ulga, że nie został odrzucony, tak jak się tego spodziewał. Palce milionera wplotły się w jego włosy, druga ręka przyciągnęła go do rozgrzanego ciała. James mógłby śnić, ale wynalazca był realny. Namacalny, a ciepło jego ciała ogrzewało jego własne, wychłodzone po latach beznamiętności. Bucky objął mężczyznę w pasie metalowym ramieniem, drugie przesuwało się po jego plecach. Tony za wszelką cenę chciał przejąć kontrolę nad sytuacją, jednak wewnętrzna siła i siła fizyczna przyjaciela Rogersa była zbyt duża. Jego język nieustannie napierał na usta Starka. Powoli przestawał mieć siłę się opierać. Ostatkiem woli próbował zmienić pozycję, ale musiał się poddać kiedy jego ciało stało się zwykłą masą z waty. Spowodował to gorący język na jego szyi. Został polizany od obojczyka do płatka ucha. Krótkie pocałunki za uchem całkowicie odebrały mu zdolność racjonalnego myślenia. Usłyszał szczęk metalu kiedy jego partner zrzucił wszystkie przedmioty. A pracowni nie było łóżka, stoły uginały się pod ciężarem wynalazków, a teraz jeden z nich zatrząsł się, kiedy James usadowił na nim Tony'ego. Chwilę później sam znalazł się na meblu i wrócił do przerwanej czynności. Głośne oddechy zapewne było słychać także piętro wyżej, ale żaden z nich się tym nie przejmował. Kiedy usta Barnesa trafiły na najczulszy punkt na jego szyi, z gardła wydobył mu się cichy jęk. Wreszcie dotarło do niego, że to nie on będzie tym razem dominował. Był już jednak mocno napalony, chcąc posunąć akcję nieco do przodu, zabrał się za ściąganie koszulki bruneta. Średnio mu to wychodziło, kiedy co kilka chwil tracił czucie w rękach. Jeszcze nigdy nikt mu nie dał takiej przyjemności. Usta zostały zastąpione zębami, delikatne podskubywanie schodziło coraz niżej. Poczuł jak jego koszulka pruje się, pod wpływem szarpnięcia metalowej dłoni. Jego nagi tors zostaje całkowicie wystawiony na dotyk Jamesa. Stark zostaje pchnięty na stół. Znajdując się w pozycji leżącej, przymyka oczy. Po obu stronach jego głowy znajdują się ręce Zimowego Żołnierza. Tony odchyla szyję z cichym mruczeniem. Po chwili słyszy cichy śmiech. Otwiera jedno oko i widzi zawieszonego nad sobą mężczyznę. Uśmiecha się do niego, w dłonią obejmuje jego policzek. Tamten zamyka oczy i przytula się do ręki. Ciepła dłoń odgarnia włosy z jego twarzy, a pojedynczy palec przesuwa po jego nabrzmiałych wargach. Nie chce już dłużej czekać. Wraca do pieszczenia szyi geniusza, pocałunki stają się coraz bardziej agresywne. Cała jego szyja jest w malinkach. Język ponownie przesuwa się po całej jej długości. Tony czuje, jak pomiędzy nogami robi mu się gorąco. Jest tak bardzo niecierpliwy. Jednak Bucky ma czas, powoli smakuje każdy skrawek jego ciała. Niespiesznie siada na jego kroczu, a rękami przesuwa po klatce piersiowej. Dopiero teraz zauważa, że sam również nie ma na sobie koszulki. Oczy Tony'ego wpatrzone są w niego błagalnie, źrenice maksymalnie powiększone. Jednak on już wie, jak to rozegra. Rozkoszne tortury czas zacząć. Kiedy z nim skończy, to nie będzie mógł jutro wstać. Wraca ustami do obojczyka. Wędruje coraz niżej, drogę wskazuje mu coraz szybszy oddech Starka i coraz to głośniejsze jego jęki. Czuje dłoń na swojej głowie. Podnosi wzrok znad rozporka spodni. Uśmiecha się kącikiem ust i zębami go rozpina. Klatka piersiowa milionera unosi się i opada w zawrotnym tempie.

- Chryste Barnes...

Jęki Tony'ego coraz bardziej go podniecają. Jeśli sam nie chce zwariować, musi coś z tym zrobić. Najpierw wyjmuje na wierzch sterczącego penisa mężczyzny na stole. Kilka sekund później jego własny znajduje się w jego dłoni. Przelotnie dotyka uda wynalazcy i z satysfakcją stwierdza, że tamten ledwo już trzyma się swojej świadomości. Zmienia zdanie i postanawia rozegrać wszystko inaczej. Zaczyna delikatnie przesuwać językiem po wnętrzu jego ud. Zbliża się do gorącej męskości swojego kochanka tylko po to, by za chwilę znów się oddalić. Tony zaciska ręce na stole. Nagle podrywa jedną z nich i sam zaczyna robić sobie dobrze. Bucky siłą przytrzymuje obie jego ręce nad głową. Łzy bezradności płyną po policzkach bruneta.

- Proszę...

- O co mnie prosisz, Stark? - rzuca Bucky wyzywająco i niby niespecjalnie muska biodrem, główkę penisa mężczyzny.

Tony zagryza wargi do krwi, coraz mocniej zaciska powieki. Wykonuje bezradne ruchy bioder, jest już na krawędzi. Tak blisko, a tak daleko.

- Proszę...zerżnij mnie.

James wzdycha teatralnie i jakby z wielką łaską wbija się całą swoją siłą w wijącą się pod nim gorącą istotę.

Anthony Stark widzi gwiazdy i dostaje orgazmu za orgazmem kiedy James Barnes spuszcza się w jego tyłku, a ręką obciąga mu fiuta. Tego jeszcze nie było. Trzeba to zapisać dla potomnych. Bucky wykonuje jeszcze kilka pchnięć i wychodzi z ciasnego wnętrza milionera. Tony praktycznie od razu zaczyna skomleć.

- Co jest Tony, co się dzieje? - Barnes jest coraz bardziej zaniepokojony jego zachowaniem. Patrzy jak schodzize stołu i trzęsącymi się dłońmi nakłada spodnie. Jakimś cudem udaje mu się je zapiąć. James dostrzega jego łzy, kiedy chce go wyminąć i uciec z warsztatu.

- Hej, Tony, co się stało? - ledwo zadaje to pytanie, a w jego ramionach ląduje płacząca, ciepła masa. Mocno obejmuje go ramionami i wciska głowę w zagięciu jego szyi. Nie pozostaje mu więc nic innego jak tylko podciągnąć spodnie do góry, zapiąć je i ostrożnie objąć go ramionami, jak wielką przytulankę. No jasne Barnes - zaczyna mówić sam do siebie, w swojej głowie - rozwaliłeś go na kawałki, to teraz zbierz do kupy. Wzdycha i przyciska Tony'ego jeszcze mocniej do siebie. Gładzi jego plecy, obaj nadal nie mają koszulek, a ich pot, miesza się na Tonym razem ze spermą Barnesa. Nie przeszkadza im to. Łkanie staje się coraz cichsze, aż w końcu ustaje. Stark oddycha spokojnie i miarowo, otoczony przez opiekuńcze ramiona mordercy swoich rodziców.

Trzy dni, po tym wydarzeniu Bucky wreszcie pojawia się w warsztacie. W międzyczasie rozmawiali ze sobą, nawet zdarzyło im się ukraść kilka pocałunków, ale nadal James nie wyrzucił z siebie, tego co chciał. Zaszedł Starka od tyłu, głowę oparł na jego ramieniu, a ręce na biodrach.

- Przepraszam za wtedy. Chyba potraktowałem Cię trochę za ostro. - wymruczał mu prosto do ucha.

- Trochę? - Tony nie odrywa wzroku od ekranu z wykresem jakiejś maszyny.

- Byłeś wtedy taki słodki, jakby bezbronny. Przepraszam. Wybaczysz mi? - wyszeptał Bucky, między krótkimi pocałunkami składanymina szyi mężczyzny przed nim. Słyszy zrezygnowane westchnięcie i już wie, że wygrał. Obejmuje go mocniej ramionami i przymyka oczy. Zupełnie relaksuje się w jego obecności. Czując we włosach rękę, cicho mruczy i uśmiecha się pod nosem.

- Czuję się, jakbym miał kota. - Stark odwraca się przodem, nie przestając drapać jego głowy - Wiecznie napalonego kota.

James przygryza płatek jego ucha i uwiesza się na nim całym ciężarem ciała.

Dwa tygodnie później wybucha bomba i wszyscy giną. Precyzyjnie mówiąc: wszystkie uczucia w Barnesie umierają, kiedy Tony dowiaduje się o ciąży Emily. Dziewczyna nie była w stanie się powstrzymać. Opowiedziała o wszystkim bratu. Bomba wybuchła w najmniej oczekiwanym momencie. Bucky już myślał, że wreszcie wszystko będzie dobrze.

- Jak mogłeś mi to zrobić?! - wściekłe wrzaski Tony'ego roznoszą się po całej bazie Avengers.

- Tony, ja przepraszam...to Nie tak... - James spuszcza wzrok na swoje buty.

- Chciałeś zaliczyć i moją siostrę i mnie, tak? Taki miałeś plan?!

- Nie, proszę nie mów tak. Kocham Cię, Tony. - głos Zimowego Żołnierza załamuje się.

- Ja Ciebie nie. Już nie. To koniec Barnes, wynoś się. Nie chcę Cię już więcej widzieć na oczy.

Bucky nie pozwala by choćby jedna zła spłynęła po jego policzku. Sprawił Tony'emu już tyle bólu. Cierpienie i smutek, to nie jest coś, co chciał mu pokazać. Chciał pokazać, że potrafi czuć, a zamiast tego...Miał dość, brzydził się samego siebie. Nie pozwolił się jednak samemu sobie załamać. Wiedział już, co zrobi. Już nigdy nikogo wtedy nie skrzywdzi. Nie zada nikomu ran, wszyscy będą szczęśliwi. Musiał to zrobić szybko, zanim się rozmyśli. Wyjął z kabury broń i przytknął do skroni.

- Barnes do jasnej cholery, co ty robisz?! - Tony przerażony zrobił krok w jego stronę.

- Poza tobą nie mam już nic, nie mam nikogo. Przepraszam za wszystko, za zamordowanie twoich rodziców, za zadanie ci bólu i skrzywdzenie Ciebie oraz Emily. Przepraszam, Tony.

- James, posłuchaj, ja nie chciałem potraktować Cię tak ostro, Bucky, kochanie ja...

- Kocham Cię, Tony.

Rozległ się strzał i odgłos padającego na ziemię ciała. Chwilę później ciszę rozdarł pełen bólu krzyk.

TRZY LATA PÓŹNIEJ
Chłodny listopadowy wieczór - idealna pora na spacer. Jednak on już nigdy nie będzie taki sam. Idzie obok siostry, Emily prowadzi mały rowerek, a przed nimi radośnie biega James. Syn Jamesa Buchanana Barnesa i Emily - Rose Stark. Oczy ma po ojcu, ten sam uśmiech, chociaż włosy nieco jaśniejsze - zupełnie jak u Emily. Całą trójką idą na cmentarz. Każdego dnia Tony przychodzi do niego sam, jednak w niedzielę pojawiają się razem. Całą rodziną, żeby mały chociaż trochę poznał ojca. Brunetka w geście pocieszenia kładzie mu rękę na ramieniu. Uśmiecha się z wdzięcznością i szybko mruga aby odgonić łzy. Jego siostra woła chłopca i razem ruszają na poszukiwanie kwiatów na grób. W tym czasie Tony, sam, powolnym krokiem kieruje się w miejsce, gdzie pochowano Bucky'ego. Razem z Rogersem byli tu wiele razy. Steve, podobnie jak on, do tej pory nie poradził sobie z jego odejściem. Żałoba do końca życia - przynajmniej nie jest w tym sam. Dociera na miejsce i nawet nie zadaje sobie trudu ścieraniem łez. Otwiera usta i szepcze słowa, które wymawia codziennie, nad zimnym, kamiennym nagrobkiem:

- Ja też Cię kocham, Bucky.






Tak, tak wiem, jestem beznadziejna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro