47 - Koniec roku szkolnego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatni dzień wiosny, a czasami pierwszy dzień lata, był w naszej rodzinie szczególnie obchodzony. Wtedy właśnie wypadały podwójne urodziny – mojej mamy i Krzysia. Tata często się śmiał, że mama zrobiła sobie prezent na trzydzieste piąte urodziny, na co ona odpowiadała mu, że sama tego prezentu nie zrobiła. Nam zazwyczaj wtedy uszy więdły i uciekaliśmy, gdzie pieprz rośnie, a rodzice chichotali jak z najlepszego dowcipu!

W tym roku astronomiczne lato nastało w dzień podwójnych urodzin. Przywitało nas pochmurnym porankiem, ale popołudniu wypogodziło się, temperatura przyjemnie się podniosła i mogliśmy świętować w altanie. Mama założyła jedną ze swoich letnich sukienek, w których wyglądała bardziej jak młoda dziewczyna niż poważna pani doktor historii! Oczy jej błyszczały szczęściem, a we mnie rosło ogromne wzruszenie, że jestem częścią tego światła...

Siedzieliśmy w ogrodzie do późnego wieczora. Rozmowom i żartom nie było końca! A każda chwila ładowała moje serce tak pozytywną energią, że miałam wrażenie, że zaraz sama zacznę świecić własnym światłem! Nikogo nie trzeba było potem prosić, żeby pomógł z posprzątaniem w altanie. Dla wszystkich zrobienie kilku kursów z ogrodu do kuchni było czymś zupełnie naturalnym. Pobiegłam jeszcze ostatni raz zerknąć, czy coś nie zostało na stole lub pod nim, gdy nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Wzdrygnęłam się odruchowo.

– To tylko ja! – Roześmiała się Oliwia.

– Ależ mnie wystraszyłaś! – Wyrwało mi się.

– Nie chciałam... Wiesz, Elka? – Zawahała się, a ja spojrzałam na nią wyczekująco.

A potem nagle objęła mnie mocno i uściskała. Spojrzałam na nią zszokowana.

– Dziękuję! – powiedziała i wróciła do domu.

Za co mi dziękowała? Nie miałam pojęcia! Stałam osłupiała w altanie tak długo, aż w końcu zaniepokojona mama zaczęła mnie wołać do domu. Ten drobny gest mojej kuzynki nie pasował mi do ogólnego obrazka, jaki sobą reprezentowała przez ostatnie pół roku. A co najważniejsze – wydawał mi się zupełnie szczery!

Następnego dnia wróciłyśmy do statusu przyjaznej neutralności, czyli stanu normalnego naszych relacji w ostatnich tygodniach. Nauczona doświadczeniem i mając w pamięci słowa Roberta, nie dociekałam. Nie wypytywałam jej. Nieśmiałe Przeczucie dało mi znak, że kiedyś się dowiem...

Czyżby wróciły? Przeczucia przez duże „p"? Aż nie mogłam uwierzyć w to odkrycie! Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo mi ich brakowało! Naładowało mnie to taką energią, że ostatni dzień szkoły przeleciał mi „jak sen jaki złoty"... Wieczorem zaś rozpisałam się z Robertem, bo wciąż trzymaliśmy się rozkładu niedzielnych obiado-śniadań. W tygodniu tylko pisaliśmy. I tak było optymalnie. Dzięki temu zapobiegliśmy powtórce sytuacji z pierwszego kwietnia...

Jednak w ten ostatni czwartek roku szkolnego Robert był wyjątkowo małomówny. Owszem, ucieszył się z powrotu moich Przeczuć i z gestu Oliwii... Odniosłam jednak wrażenie, że coś było nie tak... Kiedy zaproponowałam, że może złamiemy zasadę niedzielnych spotkań i zadzwonię, kategorycznie odmówił. Obudziło to we mnie lekki niepokój, ale nie drążyłam. Byłam zupełnie skołowana, ale zachowałam to dla siebie.

Dopiero potem przyszło mi do głowy, że ten ostatni tydzień w Stanach musiał być dla niego bardzo ciężki. I że może lepiej mu dać spokój – tak jak z Oliwią. Może był do niej bardziej podobny niż mi się wydawało? Bo niby skąd by wiedział, że zaprzestanie wysiłków naprawiania jej życia przyniesie więcej korzyści niż moje nieudolne próby uszczęśliwiania jej na siłę?

Nieco rozkojarzona po tej rozmowie z Robertem dotarłam na uroczyste zakończenie roku szkolnego głównie dzięki ogarnięciu Oliwii. Pod naszym ulubionym drzewem zastałyśmy już Emilię.

– To Rafała nie ma? – spytałam zaskoczona.

– Dotrze za chwilę. Przynajmniej tak obiecał... – Spojrzała niecierpliwie na zegarek.

– Ech, to jeszcze tylko apel i wreszcie wolność! – rzuciła wesoło Oliwia.

– A kiedy jedziecie nad morze? – spytała Emilia.

– Pojęcia nie mam – odparła moja kuzynka, zanim ja w ogóle otworzyłam usta. – Wszystko zależy od Roberta. Wiesz... kiedy wróci... – Zerknęła przy tym na mnie znacząco, ale w jej spojrzeniu nie było śladu złośliwości. Poza tym nazwała mojego chłopaka po imieniu, a nie „geniuszem ze Stanów". Naprawdę się zmieniła!

– Jeszcze tydzień... – Westchnęłam.

– Wytrzymasz jakoś.

– Wszyscy czekamy – wyznała Oliwia, na co spojrzałyśmy na nią zaskoczone. – No co?! – Zaśmiała się. – Przecież muszę zobaczyć ten powrót Odyseusza... Inaczej nie uwierzę w prawdziwą miłość!

– Ha-ha... – mruknęłam zupełnie nierozbawiona jej dowcipem. Jak widać żarty o Penelopie rozszerzyły zasięg o Oliwię.

– Nie możecie tu stać! – wtrąciła się nagle Julka, która pojawiła się pod drzewem.

– A to niby dlaczego? – spytała Emilia i zaplotła ramiona na piersi zaczepnie.

– To nie wiecie, że Mucha będzie wręczał jakieś nagrody? – syknęła nasza przewodnicząca. – Jak zobaczy, że Elka wychodzi spod drzewa, to jeszcze jej nagada przy całej szkole! No, już-już! Najlepiej do naszej klasy! – Pospieszała nas niecierpliwym gestem i pobiegła z powrotem na środek boiska.

– Nie znoszę słońca... – mruknęłam niezadowolona, że będę musiała smażyć się na otwartej przestrzeni.

– Zupełnie jakbyś była wampirem... – skomentowała Emilia.

Roześmiałyśmy się wszystkie z tego żartu i posłusznie udałyśmy się na miejsca za Julką. Dyrektor Muszyński rzeczywiście wręczał nagrody za wybitne osiągnięcia w nauce, więc musiałam odbyć rundkę honorową na sam środek boiska. Zaskoczyły mnie oklaski, które przy tej okazji rozległy się wśród zebranych. Dostałam aż dwie książki – bo drugą za działalność społeczną. Domyślałam się, że chodziło głównie o radiowęzeł i być może zamkowy blog. Kiedy zaś podobne nagrody otrzymały Emilia i Oliwia, byłam już całkowicie pewna, że chodziło o naszą działalność pozaszkolną, bo moja kuzynka nie udzielała się w radiowęźle, za to aktywnie wspierała blog.

Słońce coraz mocniej świeciło i miałam wrażenie, że wypala mi dziurę w karku. Że też musiałam upiąć dzisiaj włosy i narazić szyję na poparzenia słoneczne! Od czasu do czasu nakrywałam kark dłonią i modliłam się w duchu, żeby Mucha zakończył przedłużający się apel.

Wreszcie dano nam sygnał do rozejścia się do klas, gdzie wychowawcy mieli nam rozdać świadectwa. Kiedy ruszyłyśmy w stronę szkoły, dziwne Przeczucie odezwało się w moim sercu – jedno z takich, które zazwyczaj czułam przy Robercie. W naiwnym odruchu zerknęłam nawet pod moje ulubione drzewo, ale nikogo tam nie było. Zaśmiałam się z samej siebie i aż potrząsnęłam głową.

– Coś się stało? – Zainteresowała się Emilia.

– Nic... Śmieję się z własnej głupoty.

– Powiedziała osoba, której dano dwie nagrody za wybitne osiągnięcia! – skomentowała ironicznie Oliwia.

Uśmiechnęłam się do niej, a potem spojrzałam na dwa albumy, które właśnie otrzymałam. Jeden z nich dotyczył obserwacji nieba, drugi zaś – zamków Popradu... Oba wydały mi się równie cennymi zdobyczami.

Matuszkiewicz rozprawił się z naszymi świadectwami w swoim stylu – szybko i efektywnie. Bez zbędnych sentymentów. Właśnie się pakowałyśmy, kiedy zerknęłam przypadkowo na mój telefon. Miałam SMS.

Od Roberta.

„Jestem na dole. Granatowa Astra, żebyś nie szukała za daleko 😉"

Serce podeszło mi do gardła i zadudniło w skroniach.

– Elka? – Zaniepokojony głos Emilii jakoś przebił się przez tę bańkę, w jakiej się znalazłam. – Wszystko w porządku?

– Ona chyba ma udar... – mruknęła Oliwia.

– Lecę! – wykrztusiłam z trudem.

– Coś się stało?

– On tu jest... – wymamrotałam w stronę mojej przyjaciółki i poczułam podejrzaną wilgoć w oczach.

Emilia też straciła mowę na chwilę. Chwyciła mnie za rękę i mocno zamrugała powiekami.

– To leć! – szepnęła dziko. – Tylko patrz dobrze pod nogi, żebyś się nie zabiła!

Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. W ostatniej chwili któraś z nich wcisnęła mi do rąk moje nagrody i świadectwo, ale nawet tego nie poczułam. Równie dobrze mogły mi wręczyć jakieś kowadło, a ja i tak bym wyleciała z klasy jak po ogień.

Zbiegłam, a raczej sfrunęłam po schodach, ledwo wyrabiając na zakrętach. Wypadłam ze szkoły i rozejrzałam się uważnie. Byłam tak skupiona na szukaniu granatowego auta, że prawie zignorowałam Rafała, opartego o murek i czekającego na Emilię. Powiedział coś do mnie i niewykluczone, że mu odpowiedziałam, po czym ruszyłam w lewo w stronę parkingu. I stanęłam w pół kroku.

W samym narożniku stał zaparkowany granatowy opel Astra na krakowskich numerach. A o maskę opierał się Robert z czerwoną różą w ręce i szerokim uśmiechem na ustach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro