Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Tego dnia było gorąco, a słońca nad Lake Charles nie przesłaniała najmniejsza chmura. Mikeyla wiedziała że spędzi dzisiejsze popołudnie na opalaniu się nad wodą, uwielbiała wygrzewać ciało i czytać, w miejscu do którego oprócz niej i Marie nikt nie zaglądał. Zresztą mieszkała niezbyt daleko jeziora toteż często tam przebywały.

 Spakowała nową książkę, wodę i parę kruchych ciastek, które upiekła jej mama, wzięła rower i ruszyła. Miała niesamowicie dobry humor i jechała z przekonaniem, że nic nie może go zepsuć.

 Po drodze wstąpiła po przyjaciółkę. Bez pukania, zresztą nie miała w zwyczaju tego robić, wparowała do jej domu z pewnością, że ta już na nią czeka. Rzuciła plecak na szafkę w przedpokoju i rozejrzała się szukając przyjaciółki.

 – Jedziemy?

 – Czekaj wezmę tylko kanapki – odpowiedziała Marie, wrzucając brudny ręcznik papierowy do kosza.

 – Ile można? Godzinę temu napisałam Ci SMS, a Ty jeszcze nie gotowa? – powiedziała lekko już zirytowana,

 – Oj, bo mama kazała mi posprzątać po Brianie.

 – Bo?

 – Wrzucił owoce do blendera i nie domknął pokrywy. Oczywiście ja muszę ogarnąć jego bałagan. – Przewróciła oczami.

 – Geniusz. – Mikie zaśmiała się sarkastycznie, nie przepadała za ojczymem koleżanki. – Nie rozumiem tylko dlaczego Ty musisz to robić, no ale zbieraj się, bo nie zdążymy do wieczora. – Pomogła szybko przyjaciółce i niemal wyciągnęła ją z domu, pozwalając jedynie na spakowanie kanapek. Wsiadły na rowery i pędziły w stronę Calcasieu.

 Mikeyla była wysoką i szczupłą brunetką o przepięknych dużych brązowych oczach i hipnotyzującym spojrzeniu. Trudno było przejść obok niej obojętnie, zdecydowanie zarażała optymizmem. Marie zauważyła że tego dnia była wyraźnie bardziej podekscytowana niż zwykle, skusiłaby się na stwierdzenie że wręcz nakręcona. Zbliżały się wakacje więc sądziła że to właśnie jest powodem jej zachowania.

 Mikeyla była dhampirem przed przebudzeniem, które wampirze dzieci czystej krwi przeżywały po osiągnięciu dojrzałości. Nie miała pojęcia kiedy się zmieni i czy w ogóle to nastąpi. Nigdy nie wiadomo było jaką część genów przejmą po wampirach mieszane dzieci. Ona sama nie chciała nic zmieniać i wolałaby pozostać człowiekiem.

 Marie znała jej tajemnicę już od dawna i zdawała sobie sprawę z ryzyka związanego z przebywaniem w jej towarzystwie zwłaszcza z dala od domu, ale ufała jej bezgranicznie i wierzyła że przy najlepszej przyjaciółce nic nie może się jej stać. Co prawda Spencer, ojciec Mikeyli, stworzył syntetyczny płyn, którego skład i smak przypomina ludzką krew, a który Mikeyla zawsze nosiła przy sobie, ale podczas przebudzenia i w towarzystwie świeżej krwi mógł nie wystarczyć.

***

 Dziewczyny zjechały z głównej ulicy i polną ścieżką kierowały się w stronę ich ulubionego miejsca. Po drodze przejechały przez aleję brzóz, na które wspinały się jeszcze kilka lat temu, minęły stary rozłożysty dąb i zbudowany na nim domek, który doskonale spełniał rolę ich tajnego miejsca spotkań. Teraz nie nadawał się on już do użytku, deski przegniły, spora część nawet odpadła a z rozbitych okien wystawały tylko poszarzałe firanki. Mikie uśmiechnęła się do siebie. Pamiętała dobrze wszystkie przegadane wieczory i to jak same wracały po zmierzchu do domu. Bały się całą drogę, ale gdy tylko przekraczały próg domu śmiały się z siebie.

 W końcu dojechały na miejsce, niewielki plac porośnięty gdzieniegdzie trawą i otoczony przerośniętymi dzikimi krzewami. Dziewczyny usiadły na starej ławce i zamierzały się zrelaksować. Mikeyla wyjęła z plecaka książkę.

 – Co teraz czytasz? – zapytała Marie.

 – „Ostatnie dni lata" Rosamunde Pilcher – odpowiedziała oglądając okładkę.

 – Dobrze, że u nas lato dopiero się zaczyna. Jeszcze dwa tygodnie szkoły i wakacje. – Dziewczyna po tych słowach nagle opuściła wzrok, wzięła głęboki oddech i zaczęła przygnębiona: – Muszę Ci coś powiedzieć. Nie będziesz zadowolona.

 – O co chodzi? Coś się stało? – spytała zdziwiona.

 – Nie, nie, nic się nie stało... A właściwie tak jakby się stało... Wyjeżdżam – powiedziała ze smutkiem – Do Polski. – Spojrzała czekając na reakcję koleżanki.

 – Chyba żartujesz?! Kiedy? – Oburzona wstała z ławeczki i odwróciła się plecami, patrząc na jezioro.

 – Zaraz po zakończeniu. Moja babcia jest chora i ktoś musi się nią zająć. Brian będzie mógł ją poznać osobiście.

 – Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć, miałam już plany na całe wakacje? – Spojrzała na nią zawiedziona.

 – Jakoś nie miałam głowy. Wiesz, że zbliża się piąta rocznica śmierci taty? Nie ma go już 5 lat, wyobrażasz to sobie? - Schowała twarz w dłoniach.

 – Przepraszam, nie musisz się tłumaczyć. A jak długo Cię nie będzie? – spytała zatroskana.

 – Mama powiedziała, że pewnie miesiąc, ale niewykluczone że dłużej. W końcu dawno tam nie byliśmy.

 – No cóż jakoś muszę sobie zorganizować sama czas. A miało być tak fajnie.

 – Naprawdę mi przykro, wiesz, że ...

 – Nic nie szkodzi, rozumiem. To przecież Twoja babcia. – przerwała jej. Potem spojrzała w niesamowicie błękitne tego dnia niebo opierając ręce za plecami.

 – Będziemy do siebie dzwonić i rozmawiać przez Skype. – Pocieszała ją Marie.

 Nagle Mikeyla usłyszała trzask za krzakami, szybko odwróciła głowę i rozglądała się za źródłem tego dźwięku.

 – Słyszałaś? – spytała.

 – Nie – zdziwiła się Marie.

 – Chyba ktoś nas obserwuje.

 – Jaja sobie robisz? – Przestraszyła się, ale nie chciała uwierzyć. Rozejrzała się nerwowo.

 – Może się przesłyszałam. – Odwróciła się z powrotem i poczuła falę gorąca więc nie zaglądając w plecak chwyciła nieświadomie za butelkę z S-krwią. Odkręciła korek, a Marie spojrzała na nią z przerażeniem.

 – Mikie, czy Ty widzisz, co wzięłaś? – Wstała i zaczęła się odsuwać od przyjaciółki.

 – Co? – Zdezorientowana spojrzała na butelkę i natychmiast ją wyrzuciła wylewając całą zawartość na ziemię.

 Poczuła ochotę zlizania każdej kropli, ale wiatr zawiał targając luźną sukienkę i włosy Marie, przenosząc tym zapach jej tętniącej, świeżej krwi. Gdy tylko dotarł do nosa Mikeyli, ta zaciągnęła się i spojrzała na przyjaciółkę. Jej źrenice rozszerzyły się a barwa oczu przybrała jasnozłoty blask. Taki kolor miały oczy spragnionych wampirów. Marie stawiała ostrożnie kroki w tył, choć w głębi duszy wiedziała, że gdyby nawet zaczęła uciekać to było już za późno. Widziała wygłodniałe oblicze przyjaciółki i jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Mikeyla wpatrywała się w pulsujące żyły przyjaciółki, które wyraźnie zarysowywały się na jej szyi. Łzy zaszkliły ciemne oczy Marie i tusz zaczął spływać po bladych ze strachu policzkach przyprószonych delikatnymi piegami. Dłuższą chwilę wpatrywała się w Mikie, która zbliżała się powoli, dyszała wydając z siebie mroczny pomruk, kły nieznacznie zaczęły się jej wysuwać.

 W tej chwili usłyszały kolejny szelest za drzewem, co ją oprzytomniało. Potrząsnęła głową, a jej oczy wróciły do poprzedniego koloru i dziewczyna przez chwilę zastanawiała się, co się stało. Kiedy już zrozumiała co chciała zrobić, jej przepraszający wzrok powędrował ku Marie. Zaraz potem odwróciła się i powoli szła w stronę źródła tajemniczego dźwięku. Kiedy zbliżyła się do krzaków nagle ujrzała tylko przemykającą ciemną smugę. Coś poruszało się tak szybko, że nie zdołała się przyjrzeć. Przestraszona cofnęła się i upadła na ziemię, zahaczając nogą o gwóźdź wystający ze stojącej za nią ławki. Krew zaczęła delikatną smużką wypływać z rany na łydce. Syknęła z bólu ogarniającego kończynę. Mikeyla spojrzała na Marie, która stała sparaliżowana w bezruchu.

 – Zadzwonisz po tatę?

 – Ee... – Zakłopotana nie mogła wydusić z siebie słowa.

 – Spokojnie, jeszcze nie czas. – Sama nie wierzyła w prawdziwość swoich słów.

 – Co to było?

 – Nie wiem, dlatego musimy się zmywać i to szybko. Tyle, że sama nie dam rady.

 Marie nie była przekonana czy to dobry pomysł. W głowie miała tylko słowa Spencera żeby uciekać jak najszybciej się da jeśli chociaż pojawią się jakieś znaki. Właśnie w tym momencie dotarło do niej, że jej nietypowe podekscytowanie musiało być właśnie takim znakiem, ale jedno znać zagrożenie, a drugie stanąć z nim oko w oko.

 – Przecież wiesz że nigdy nie zrobiłabym Ci krzywdy.

 – Daj rękę, pomogę Ci wstać. – Marie była niepewna i lęk nadal targał jej sercem, ale mimo to wyciągnęła dłoń w stronę rannej przyjaciółki.

 Z pomocą koleżanki podniosła się.

 – Dasz radę przejść chociaż kawałek?

 – No pewnie, pojadę zostawiając po dro... – Nagle przerwała.

 – Co jest?

 – Noga już mnie nie boli. – Mikeyla usiadła na ławkę, żeby obejrzeć ranę, która zaczęła się błyskawicznie zabliźniać, żeby w końcu zniknąć. Patrzyła ze zdumieniem, ale zaraz potem zrozumiała.

 – Uciekaj! – Krzyknęła nienaturalnym głosem, a Marie błyskawicznie znalazła się na rowerze i odjechała w popłochu. W głowie kłębiło się tysiąc myśli. Nie wiedziała czy ma od razu wypić krew, żeby stłumić głód, którego jeszcze właściwie nie czuła. Problem tylko w tym że większość się wylała. Marie nie była wystarczająco daleko od niej i nie zdążyłaby uciec jeśli przebudzi się za szybko. W butelce został łyk S-krwi, reszta na ziemi. Jeśli jej jednak nie wypije może w każdej chwili ruszyć w stronę przyjaciółki. Mikeyla myślała co zrobić, zaczęła słyszeć dudnienie swojej krwi w skroniach. W końcu podjęła decyzję, wypije S-krew i przy odrobinie szczęścia zmusi się żeby pobiec w przeciwną stronę. Miała wielką nadzieję, że to zadziała.

 Powoli przysunęła butelkę do ust. W pierwszym momencie zemdliło ją na samą myśl o smaku krwi, lecz trwało to niedługo. Kiedy umysł przetworzył zapach, jej oczy zeszkliły się i złoty blask powrócił. Zmysły oszalały, oblizała butelkę i wypiła szybko zawartość ściskając nerwowo plastikowe opakowanie. W jednej chwili płyn zmieszał się z jej krwią, która natychmiast zwolniła. Całe jej ciało, narządy, skóra zwiększyły gęstość stając się niemal niezniszczalnymi, choć z wyglądu nie zmieniły się niczym, prócz opalenizny która znikała, zamiast niej pojawił się porcelanowy odcień. Węch stał się dużo lepszy i do jej nosa nagle zaczęły docierać intensywne zapachy. Błyszczące złotem oczy błądziły po okolicy starając się znaleźć ofiarę. Głód powiększał się, a jej umysł człowieka walczył z instynktem wampira. Musiała jak najdłużej powstrzymać swoją naturę jeśli chciała ocalić przyjaciółkę.

 Walczyła sama ze sobą. Cząstka jej człowieczeństwa kazała nie myśleć o ofierze, którą miała w zasadzie na wyciągnięcie ręki, ale jej ciało błagało o krew. Trzymała się za głowę wierząc, że pomoże jej to powstrzymać się przed pragnieniem, próbowała zmusić się do pójścia w głąb lasu.

 W pewnym momencie poczuła jakiś zapach, zapach, którego nigdy wcześniej nie czuła, a mimo to zdawał się jej dziwnie znajomy. Nie miała pojęcia skąd to wie, ale była pewna, że to nie człowiek. Zamknęła oczy i zaciągnęła się powietrzem wypełnionym zapachem swej przyszłej ofiary. Tylko, że o dziwo nie czuła czegoś co chciałaby zabić, bardziej czuła ciekawość.

 Odwróciła się w stronę zarośli, z których słyszała trzaski. Zaczęła się kierować w stronę zapachu. Przeczucie mówiło jej , żeby się oddaliła, ale nie chciała go słuchać.

 Ruszyła. Stała się nieludzko szybka i w mgnieniu oka pokonywała kolejne metry za tropem. Nie wiedziała za czym goni, ale może to coś wiedziało, że może stać się ofiarą? Zdziwiła się, bo była pewna, że żadne zwierzę nie może czuć zagrożenia z jej strony. Zapach wampirów nie był wyczuwalny, bynajmniej nie dla zwierząt.

 Tata mówił jej o stworzeniach, które dawniej polowały na wampiry. Tylko one byłyby w stanie wyczuć ich obecność. Odwieczni wrogowie nieumarłych, dzikie bestie, jednakże im często łatwiej było się ukrywać. Zmieniały postać podczas pełni, a resztę czasu pozostawały niezauważalne. Ale od bardzo długiego już czasu nie widziano żadnych w okolicy, toteż jej zdziwienie było jeszcze większe.

 Nie zważając na grożące jej niebezpieczeństwo kierowała się zapachem. Sprawnie omijała wszystkie drzewa pomimo prędkości. Nagle zapach stawał się coraz silniejszy, więc zwolniła. To coś musiało się zatrzymać. Wzrokiem próbowała odnaleźć źródło intrygującego zapachu i jej oczom ukazało się ogromne zwierzę, którego nigdy wcześniej nie widziała.

 – Wilkołak – powiedziała półszeptem.

~~~~

Mam nadzieję, że spodoba się wam moje opowiadanie :) 
Zapraszam do komentowania. Krytyka także się przyda 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro