Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Następnego dnia Mikeyla obudziła się wcześniej niż zwykle. dhampiry w przeciwieństwie do wampirów potrzebują snu, chociaż dużo mniej niż ludzie.

 Była sobota i Mikeyla i tak nie poszłaby do szkoły. Leżała w łóżku a jej myśli krążyły wokół poprzedniego dnia. Wciągu jednej doby straciła kontakt z otoczeniem. Wiedziała że to nie potrwa wiecznie, ale ile? Może tydzień, miesiąc a może dłużej? Ojciec nie powiedział ile zajmie jej nauka samokontroli, pewnie sam tego nie wiedział. Tym bardziej ona nie mogła mieć pojęcia. Niby w tej chwili nie czuła pragnienia, ale w jej zasięgu nie było nic co mogłoby je wywołać a głód dostatecznie zaspokoiła wczoraj.

 – Czemu to musi być takie trudne? – pomyślała ze smutkiem chowając głowę w poduszkę. W tej samej chwili usłyszała sygnał SMS jej telefonu.

Marie:

" Hej Mikie. Sorry za wczoraj. Kiedy możemy się spotkać? "

 Mikeyla uśmiechnęła się, ale serce zdawało się jej pękać z żalu. Jednakże tego właśnie potrzebowała, wiadomości od swojej najlepszej przyjaciółki.

Mikie: " Przestań, to przecież nie Twoja wina. Na razie nie ma szans na spotkanie :( "Marie: " No rozumiem, a ile to potrwa? "Mikie: " Sama chciałabym to wiedzieć. Mam nadzieję, że nie długo. "Marie: " Ale zobaczymy się przed moim wyjazdem? "Mikie: " Nie da rady :( "

 Oczy Mikeyli zaszklone były od zbierających się łez.

Marie:
" To może chociaż pogadamy przez Skype? "

Mikie:
" Niestety nie. Wytłumaczę Ci później wszystko. "

Marie:
" No szkoda więc do zobaczenia Kochana. Odezwij się jak tylko będziesz mogła XOXO "

 Mikeyla już nie odpisywała. Chciała po prostu o tym nie myśleć, nawet nie powinna bo mogłaby niechcący zjawić się u Marie. Było to dla niej strasznie trudne, siedziała sama w zamkniętym pokoju, co mogła robić poza myśleniem?

 Stwierdziła że najlepszym rozwiązaniem będzie zatopić się w książkach, w końcu nie skończyła jeszcze " Ostatnich dni lata ". Zawsze poświęcała dużo czasu na czytanie, ale kiedy nie ma się nic innego do roboty powieści kończy się w okamgnieniu. Mimo wszystko zabrała się za lekturę, nic innego jej nie pozostało, do fikcyjnej rzeczywistości nie będzie mogła się przenieść, na pewno nie fizycznie.

 Rok szkolny powoli się kończył. Mikeyla nie musiała się martwić nieobecnością w szkole, tata wszystko załatwił. Mikeyla była wzorowym uczniem więc nie miał z tym najmniejszego problemu. Zrozumiała jednak jak pewne sytuacje w życiu wpływają na znaczenie problemów. Wcześniej największym jej zmartwieniem było czy aby na pewno dość się stara w szkole? Teraz nawet nie wie czy ukończy naukę w tym samym liceum, a został jej ostatni rok. Te wszystkie lata ciężkiej pracy i niemal idealnej frekwencji mogły pójść na marne. Ale czy miała jakiś wybór?

 Wieczorem tata przyniósł jej kolejną dawkę S-Krwi. Tym razem zmniejszył ilość krwi ludzkiej o połowę i dodał niewielką ilość krwi zwierzęcej żeby zaznajomić jej zmysły z nowym smakiem. S-krew nie wystarczała do zaspokojenia wampirzego głodu, więc Spencer polował także na zwierzęta. S-krew miała raczej za zadanie tłumić rządzę ludzkiej krwi.

 – Za kilka dni pójdziemy na polowanie. Poczekam tylko na moment, w którym nikogo nie będzie w pobliżu. A tymczasem to powinno Ci wystarczyć.

 – Dziękuję tato. – Mikeyla wypiła S-Krew łapczywie, choć opanowanie. Twarz na moment poszarzała a oczy zaszkliły się, ale trwało to tylko chwilę.

 – Nie dostałaś szału, to już jakiś postęp – powiedział entuzjastycznie Spencer. – Wyśpij się.

 – Dobranoc.

 Mikeyla usiadła jeszcze przed laptopem i sprawdziła pocztę, na której jak zwykle roiło się od reklam. Potem zamówiła kilka książek, które od dawna tkwiły w koszyku jej ulubionej księgarni internetowej, stwierdziła że to najlepszy moment żeby się w nie w końcu zaopatrzyć. Potem położyła się do łóżka.

 Dłuższą chwilę nie mogła zasnąć, myślała o polowaniu i choć starała się wypchnąć to z umysłu myślała o Marie. Kiedy w końcu udało jej się zasnąć śniła, że jest w lesie. Wilkołak zbliżał się do niej warcząc groźnie. We śnie była jeszcze człowiekiem i próbowała uciec przed mrocznym zwierzęciem. Był cztery razy większy od niej, z warg kapała mu ślina, a oczy błyszczały czerwienią. Uciekając upadła na ziemię i starała się odsunąć od wilka, lecz ten nieuchronnie zbliżał się do niej. Stanął nad nią i otworzył szeroko paszczę. Miał ją właśnie pożreć, gdy z przerażenia Mikeyla obudziła się i gwałtownie usiadła na łóżku przecierając oczy.

 – To tylko sen, koszmarny sen – pomyślała.

***

 Minęło kilka dni, tata przynosił jej do pokoju kolejne dawki S-krwi i zamówione przez nią książki. Dzięki nim mogła nie myśleć o nikim i niczym, żeby tylko się nie przenieść. Ku jej zdziwieniu szło całkiem nieźle.

 Mikeyla miała własną łazienkę więc nie musiała narażać mamy na niebezpieczeństwo. Chciała wziąć gorący prysznic, żeby się odprężyć. Tego dnia czekał ją pierwszy krok w drodze do opanowania swojej natury. Tata uprzedził ją wcześniej że pójdą zapolować. Nie wiedziała czego się spodziewać. Czy da radę zaspokoić głód wyłącznie zwierzęcą krwią? Czy nie zaatakuje kogoś kto jednak przypadkiem znajdzie się w pobliżu? Czy nie ogarnie ją wściekłość i w jednym momencie znajdzie się przy Marie albo mamie? Nie wiedziała czy temu podoła, ale musiała od czegoś zacząć. Spojrzała w lustro opierając się o umywalkę. Przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech i powiedziała z przekonaniem sama do siebie:

 – Jestem gotowa.

 Spencer zajrzał przez uchylone drzwi do pokoju:

 – Mikie? Gdzie jesteś? – Rozglądał się.

 – Tato, jestem w łazience.

 – Ohh – odetchnął z ulgą. – Przepraszam myślałem, że zniknęłaś. Możliwość teleportacji zaraz po przemianie nie jest najlepszym rozwiązaniem.

 – Spokojnie. Jestem tu i nigdzie indziej. – Zaśmiała się. – W zasadzie jak na razie przeniosłam się tylko raz.

 – Dobrze dobrze. No to ruszamy. Mama jest daleko stąd i nie ma też nikogo innego w pobliżu.

 – Na pewno?

 – Tak, na pewno. Sprawdziłem kilka razy– zapewniał ją.

 – No to czas zapolować. – Miała pewne obawy ale była pełna nadziei.

 Zeszła po szerokich schodach spoglądając po drodze na zdjęcia rozwieszone na ścianach. Od dawna nie zadawała sobie trudu, żeby przyjrzeć się im tak dogłębnie. Czas mijał a zdjęcia stały się po prostu przedmiotami które zawsze tam były, naturalnym elementem jej otoczenia. Widziała jak zmieniała się przez te wszystkie lata.

 Na jednym zdjęciu był jej pierwszy rowerek i pierwsza jazda, a zaraz potem pierwsze poważne zadrapanie. Na kolejnym tata trzymał ją na rękach, gdy była jeszcze całkiem maleńka. Na jeszcze innym Spencer uśmiechał się dumnie w tle kiedy wręczano jej nagrodę za pierwsze miejsce w konkursie ortograficznym. Było też zdjęcie z Marie kiedy chodziły jeszcze do przedszkola, przyjaciółka niezrozumiale dumnie szczerzyła na nim wybite na rowerze zęby. „ Taaak Marie od zawsze była wyjątkowo niezdarna" zachichotała sama do siebie.

 Tylko jedno się nie zmieniło, jej ojciec. Przez cały ten czas był prawie taki sam. Zmieniał fryzurę, styl, od jakiegoś czasu nawet zapuszczał brodę żeby wyglądać choć odrobinę starzej. Pomyślała jakie to dziwne, choć z punktu widzenia wampira oczywiste. Teraz zdała sobie sprawę, że ona też na każdym kolejnym zdjęciu będzie wyglądać tak samo, ilekolwiek czasu by nie minęło. Nie przybędzie jej kolejna zmarszczka, włosów nie przyozdobi srebro. Wiedziała to od bardzo dawna, a jednak nigdy o tym nie myślała.

 Teraz kiedy Mikeyla już się przebudziła Michelle też to czeka ale na razie jej tacie wystarczy jeden wampir do opanowania.

 Wyszła przez drzwi i zaciągnęła się świeżym powietrzem. To było wspaniałe uczucie, po tym jak kilka dni przesiedziała w zamkniętym pokoju. Nie mogła nawet otwierać okien, mogłaby wyczuć człowieka, a było lato więc ciepło było prawie nie do zniesienia. Brakowało jej tego jak nigdy przedtem. Spojrzała w niebo, na którym promienie słońca wyglądały jak świetlne miecze przecinające ciemne chmury.

 – Zbiera się na deszcz. – Tata wyrwał ją z zamyślenia. – To świetna pogoda na polowanie.

 Szli najpierw spokojnie, a Mikeyla zachwycała się wszystkim co ją otaczało. Każdy kamień, każde źdźbło trawy, każdy kwiat był jak pojedynczy cud natury, a przecież nawet nie siedziała w pokoju całe miesiące.

 Dziewczyna nie lubiła siedzieć w domu, nawet wtedy gdy padał deszcz. Zawsze znajdowała jakieś zajęcie, chociażby uczyć się wolała na dworze. Rozsiadała się wtedy na ganku i zachwycała otaczającym światem. Czasami leżała na trawie za domem i podziwiała nocne niebo kiedy tylko pogoda na to pozwalała.

 – Teraz możemy przyspieszyć – powiedział gdy tylko przekroczyli skraj lasu.

 – Dobrze. W końcu rozprostuje nogi. – Uśmiechnęła się.

 Ruszyli mijając drzewa tak szybko, że nawet nie zauważali odległości jaką pokonywali. Za nimi rozciągał się tor unoszących się liści, który wskazywał pokonaną przez nich drogę. Mikeyla momentalnie stanęła jak wryta.

 – Co jest? – Spencer spojrzał za siebie zaniepokojony reakcją córki.

 – Coś jest niedaleko. Jakieś zwierzę – mówiła szybko i dzikimi oczyma rozglądała się po okolicy.

 – Ja nic nie czuję.

 – Ja czuję wyraźnie. Na pewno jest ranne. Szybko tato. – Mikie ruszyła w ułamku sekundy w stronę źródła zapachu, nie zwracając uwagi czy ojciec poszedł w jej ślady.

 Wampirzyca biegła tak szybko, że Spencer za nią nie nadążał. Kiedy w końcu udało mu się ją dogonić, chwycił ją mocno za rękę i starał zatrzymać. Mikeyla wyhamowała, odwróciła i groźnie spojrzała na ojca wyszczerzając przy tym kły.

 – Uspokój się – nakazał delikatnym tonem.

 Mikeyla się otrząsnęła. – Przepraszam.

 – Wiesz, że żadne zwierzę przed Tobą nie ucieknie. Prawdopodobnie nawet nie zdąży się zorientować, że zostało zaatakowane. Lekcja pierwsza: powstrzymuj się przed każdym atakiem. Im dłużej uda Ci się powstrzymywać atak tym większa szansa że opanujesz się przed ugryzieniem człowieka.

 – Nie myślałam tak o tym. – Mikeyla zamknęła oczy i powtarzała: - Samokontrola, samokontrola, samokontrola. Dobra to co teraz? – Była podniecona zbliżającym się posiłkiem.

 – Jeżeli się rozluźniłaś, możesz zaatakować. Za każdym razem próbuj się powstrzymywać coraz dłużej. Potem przy ludziach będzie łatwiej.

 – Postaram się.

 Spuściła wzrok, wzięła kilka głębokich oddechów potem ruszyła w stronę ofiary. Jeden skok i znalazła się tuż nad zwierzęciem. Zatopiła wampirze zęby w szyi i rozkoszowała się świeżą krwią. Jej oczy stały się ciemno brązowe, ale lśniły nadal złotem. Nie mogła się oderwać póki nie wyssała wszystkiego do ostatniej kropli. Cofnęła się od ofiary i starła dłonią krew z twarzy.

 – Pragnienie zaspokojone? – spytał Spencer.

 – O tak. Tego mi brakowało. Czuję jakbym miała niewyczerpany pokład energii.

 – Możemy się teraz minimalnie zbliżyć do ludzi.

 – Jesteś pewien, że można mi ufać?

 – Zaspokoiłaś głód więc możemy spróbować.

 – Skoro tak uważasz. W każdym bądź razie będziesz blisko. – Bardzo chciała spróbować ale jeszcze bardziej się bała.

 Mikeyla wraz z tatą ruszyła w stronę jeziora tym razem spacerem. Nie chcieli, żeby ktoś przypadkiem ich zauważył. Po drodze dużo rozmawiali. Mikie chciała wiedzieć jakie były początki jej ojca, kiedy został zmieniony w wampira. Doszła do wniosku, że teoria często wygląda zupełnie inaczej niż praktyka. Nie miała pojęcia, że będzie jej aż tak ciężko jako wampirzycy a została nią tylko w połowie.

 – Posłuchaj. Kiedy ja stałem się wampirem, byłem bardziej rozjuszony niż Ty. Musiałem sam się nauczyć jak dalej żyć. Twój wujek wolał iść w swoją stronę. Nie zrozum mnie źle, nie mam mu tego za złe. Nigdy nie potrafił usiedzieć w domu, a wampiryzm dał mu do tego spore możliwości. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że można żywić się czymś innym niż ludzką krwią. Nikt mnie nie poprowadził. Nikt nie nauczył koegzystować z ludźmi bez robienia im krzywdy. Nie mówiłem tego Twojej mamie, ale zabijałem ludzi i nie chodzi mi o tych złych którzy na śmierć zasługiwali, bo o tych Twoja mama wie. Tak na prawdę kilka osób po prostu w nieodpowiednim momencie stanęło na mojej drodze a byli zupełnie niewinni. Do końca mojego istnienia sobie tego nie wybaczę.

 – Co?! – Mikie otworzyła oczy z przerażenia. Domyślała się, że jej ojciec znał krew człowieka, ale jakoś wierzyła, że robił to tylko z konieczności i tylko tym którzy powinni byli umrzeć, albo chociaż żywił się małą jej ilością, która nie zabijała.

 – Niestety. Nie było mi łatwo z tym żyć, ale myślałem, że nie mam wyboru, byłem wampirem. Zabijanie było moją naturą. Starałem się nie żywić zbyt często. Zwykle jeden człowiek wystarczył na dwa może trzy tygodnie. – Uśmiechnął się jak tylko usłyszał jak to zabrzmiało.

 – To jakim cudem ożeniłeś się z ludzką kobietą? - Dziewczyna starała się jakoś to wszystko poukładać.

 – Mówiłem Ci już. Twoja matka miała w sobie coś takiego, że gdy ją zobaczyłem wiedziałem, że nie mogę dalej zabijać. W mieście krążył przestępca, który od dawna był poszukiwany przez policję. Był moim kolejnym celem, ale wtedy na mojej drodze stanęła Michelle. Była piękna, zresztą to się nie zmieniło. Urocza, delikatna, po prostu cudowna. Ratowała porzucone zwierzęta w klinice. Pomagała każdemu kto tej pomocy potrzebował. Robiła to bez wyraźnego powodu. Nie widziałem w niej ofiary, wiedziałem że nigdy jej nie skrzywdzę. Wtedy zrozumiałem, że też chcę taki być. Tamtego człowieka odnalazłem i oddałem w ręce policji, mimo tego że zrobił wiele złego, a ja potrzebowałem pożywienia. Walczyłem ze sobą żeby go nie zaatakować. Nie masz pojęcia jakie to trudne kiedy nie znasz jeszcze sposobu na zaspokojenie głodu czymś innym niż ludzka krew. Zacząłem myśleć o czymś co by pohamowało moją żądzę. Najpierw polowałem na zwierzęta, potem eksperymenty z S-krwią. Oczywiście nie udało mi się to od razu, ale nie poddawałem się. Zacząłem się spotykać z kobietą mojego życia i poczułem, że znów mogę żyć między ludźmi i mogę być prawie taki jak oni.

 – A od kiedy mama wie, że jesteś wampirem?

 – Powiedziałem jej w dniu, w którym jej się oświadczyłem. Musiała wiedzieć kim na prawdę jestem jeśli miała spędzić ze mną resztę życia.

 – I tak mimo wszystko się zgodziła? Mimo, że do tej pory ją oszukiwałeś.

 – Jak mówiłem Twoja matka jest niesamowitą osobą. Oczywiście musiała to wszystko przemyśleć i trwało to trochę czasu ale koniec końców nie było dla niej ważne kim jestem. Pokochała mnie za to jaki byłem, jak się zmieniłem dzięki niej. I myślę, że do teraz nie żałuje tej decyzji. – Spencer z entuzjazmem uśmiechnął się do córki.

 Pomyślała jak fantastycznym małżeństwem byli jej rodzice. Nie bacząc na różnice które ich dzielą potrafili dogadywać się przez tyle lat.

 Doszli wtedy na obrzeża placu, na którym było tylko kilka osób. Pogoda raczej nie nadawała się do plażowania, ale co niektórzy tak jak ona lubią deszcz, tym bardziej, że teraz padała już tylko delikatna mżawka.

 Para nastolatków pływała, a kilkoro innych im się przyglądało. Mikie poczuła, że jej ochota narasta, ale pamiętała co mówił jej ojciec i starała się nie myśleć o nich jak o ofiarach. Kojarzyła tą grupę ze szkoły. Dłuższą chwilę patrzyła na nich i myślała co by teraz robiła z Marie. Wiedziała, że możliwe że zobaczą się dopiero po wakacjach, no ale tak będzie bezpieczniej. Żałowała że nie może się z nią spotkać przed wylotem do Polski. Była pewna, że ich spotkanie skończyłoby się tragicznie.

 – Chcesz wracać? – zapytał ją tata.

 – Tak. Nie mogę patrzeć na tych rozbawionych ludzi, kiedy pomyślę że Marie zobaczę może po wakacjach. Jeśli ją zobaczę. Po tym co zrobiłam z laboratorium, nie wiem czy kiedykolwiek się opanuję.

 – Uwierz w siebie tak jak Twoja mama uwierzyła we mnie.

 – Chciałabym. Szkoda tylko, że Marie odlatuje jutro i nie zobaczę jej przez miesiąc albo dłużej.

 – Może chciałabyś popatrzeć chociaż jak odlatuje?

 – Żartujesz? Ja mam jechać na lotnisko? A co jeśli dopadnie mnie furia?

 – Możesz patrzeć zza ogrodzenia. Z dala od ludzi i ich zapachów. Widząc Twoje postępy myślę, że możesz się tam ze mną wybrać. W końcu będę Cię pilnował.

 – Tak myślisz? W takim razie wracamy.

 Szczęśliwa choć niepewna podążyła za tatą. Kiedy tylko oddalili się w głąb lasu przyspieszyli i szybko znaleźli się w domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro