Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Przecierając oczy i ziewając odruchowo złapała klamkę. Uświadomiła sobie, że drzwi jej pokoju były otwarte. Zamrugała oczami ze zdziwienia, ale też momentalnie się rozbudziła. Nie była pewna czy ma otworzyć drzwi, czy poczekać aż zrobi to jej tata. Usłyszała jeszcze dwa sygnały i zdobyła się na odwagę żeby otworzyć. Tata jej nie uprzedził, że wychodzi więc pewnie był w laboratorium. Zbliżając się poczuła zapach krwi, a tym samym głód. Wzięła głęboki oddech i przekręcając klucz uchyliła lekko drzwi. Zerknęła delikatnie, ale gdy tylko ujrzała postać stojącą przed nią z radości rzuciła się jej na szyję.

 – Mamo! – wykrzyknęła, jakby nie widziały się kilka miesięcy.

 – Mikie, kochanie. – Przytuliła serdecznie córkę.

 – Nawet nie wiesz jak mi Ciebie brakowało.

 – A mi Ciebie córeczko. – Ujęła rękoma jej twarz i pocałowała w czoło.

 – Zapomniałaś kluczy?

 – Ktoś zostawił klucz w drzwiach, więc nie mogłam ich sama otworzyć.

 – A no tak, tata jak zwykle.

 – A właśnie, gdzie on jest?

 – Chyba w laboratorium.

 W tej samej chwili Spencer wyszedł zza futryny kuchni.

 – Brawo córciu. Rzuciłaś się mamie w ramiona i nawet na chwilę nie straciłaś głowy.

 – Spencer mogłeś chociaż mi powiedzieć – powiedziała zawiedziona Michelle.

 – Oj kwiatuszku. – Spencer podszedł do żony i pocałował ją na przywitanie. – Nasza młoda wampirzyca jest naprawdę wyjątkowa.

 – Chyba po prostu moja tęsknota była silniejsza niż mój głód.

 Na słowa Mikeyli wszyscy zaczęli się śmiać, mimo tego że tak na prawdę było to przerażające. Zabrała rodziców za ręce i zaciągnęła do kuchni.

 – Zrobić wam kawę? – zapytała Michelle.

 – Bardzo chętnie mamo. Długo już nie piłam nic innego niż szkarłatny płyn taty.

 – Nie wiem jak się do tego przyzwyczaję kochanie.

 – Nie wiem jak ja się do tego przyzwyczaję mamusiu.

 Pół dnia spędzili na gadaniu o wszystkim i o niczym. Mikeyla miała w końcu z kim pogadać. Nie żeby jej tata był kiepskim rozmówcą, ale z kobietą rozmawiało się jednak nieco inaczej. Nawet jeśli to była jej mama. Zawsze miały ze sobą dobry kontakt, w końcu Mikeyla była jedynaczką. Brak rodzeństwa rekompensowała jej mama, która zawsze była w domu. Co prawda z Marie znały się praktycznie od zawsze, ale czasem mama to jednak mama. Kochająca matka, oddana żona, wyśmienita gospodyni, po prostu chodzący ideał. Spencer często zastanawiał się jakim cudem taka kobieta mogła pokochać takiego potwora.

 – Idę na górę – powiedziała Mikie biorąc kubek z kolejną kawą – Też na pewno macie dużo do pogadania.

 Puściła im oczko i wbiegła po schodach. Gdy tylko chciała otworzyć drzwi pokoju usłyszała kolejny dzwonek niosący kolejną pokusę. Bez zastanowienia zeszła z powrotem, domyśliła się, że to musiał być kurier z jej zamówionymi książkami.

 – Dzień dobry – powiedziała do wysokiego starszego faceta.

 – Dzień dobry. Pani Mikeyla Wolfsbrigde? – odczytał nazwisko z kartki przyczepionej do dużego kartonu.

 – Tak to ja – wykrztusiła, przełykając ślinę. Czuła jego intensywny zapach i ledwo dała radę się opanować.

 – Nie zamawiała chyba pani cegieł? Strasznie ciężkie pudło. – Uśmiechnął się.

 Bez najmniejszego problemu wzięła przesyłkę.

 – To tylko książki. Niestety to pan dzisiaj miał tą przyjemność mi je dostarczyć.

 – Taka praca. Ważne, że klient zadowolony.

 Podał jej podkładkę z listą numerów przesyłek i nazwiskami ludzi. Przeleciała wzrokiem szukając swojego i podpisała we właściwym miejscu.

 – Dziękuję bardzo.

 Nie czekając na odpowiedź zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Wiedziała, że liczyła się każda chwila, żeby nie ryzykować jego życia.

 – Mikie mogłam mu otworzyć. Nie musiałaś tego robić.

 – Michelle, ona musi spróbować. Udało jej się. Na każdym kroku powinna trenować – powiedział zaznaczając przy ostatnim słowie cudzysłów.

 – Było ciężko. Dlaczego mama aż tak na mnie nie działa?

 – Może dlatego, że to ona dała Ci życie. Podświadomie nie chcesz zrobić jej krzywdy.

 Dziewczyna rozpakowywała nowe książki od razu układając je na półce. Uwielbiała to robić, wprost ubóstwiała też zapach nowych kartek. Otworzyła jedną powieść i przyłożyła do nosa.

 – Uwielbiam to.

 – Kto tego nie wie. – Mama zajrzała opierając się o futrynę ciemnych masywnych drzwi.

 Mikeyla spojrzała na mamę z ciepłym uśmiechem.

 – Mamo, nie obawiasz się tu być? Ze mną sam na sam?

 – Jak możesz tak myśleć? Jestem Twoją mamą i kimkolwiek będziesz zawsze nią pozostanę.

 – Strasznie się boję, tego kim teraz jestem, boję się, że kiedyś kogoś skrzywdzę.

 – Moja kochana córeczka miałaby kogoś skrzywdzić? Nie zamartwiaj się tak. Pamiętaj, że po części zawsze pozostaniesz człowiekiem. Jeśli tylko zechcesz dalej będziesz prowadzić życie wśród ludzi. To, że zostałaś wampirem nie zmieni tego jaka jesteś w środku. Musisz bardziej w siebie uwierzyć, niepewność nigdy nie przynosi nic dobrego.

 – Dzisiaj udało mi się powstrzymać, ale co będzie później? Może kiedyś zdenerwuje się na tyle, że ktoś na tym ucierpi.

 – Za dużo o tym myślisz. Po prostu żyj swoim życiem. Dasz sobie radę. Ja w Ciebie wierzę. – Michelle objęła córkę i zgarnęła jej włosy z czoła.

 – Dziękuję Ci mamo. – Ucałowała ją w policzek.

 Wampirzyca skończyła układać książki i położyła się do łóżka. Spojrzała na zegar w telefonie, było po drugiej. Zastanawiało ją skąd się wziął ten chłopak? Dlaczego wśród wszystkich fajnych zakątków Lake Charles musiał znaleźć akurat ich miejsce? Wraz z Marie chodziły tam tylko dlatego że myślały, że nikt tam nigdy nie chodzi. Czasem wolały spędzać czas same ze sobą.

 – „No cóż. Nasze miejsce nie będzie już tylko nasze" – pomyślała.

 W tej chwili poczuła, że coś zaczyna się z nią dziać. Nie była pewna o co chodzi, ani też jak to powstrzymać. Powietrze zawirowało ciągnąc za sobą dwie książki z szafki nocnej i rozrzucało porozrywane kartki niczym konfetti. Mikie znalazła się nad jeziorem. Otworzyła powoli oczy i zorientowała się, że znów teleportacja działała wtedy kiedy chciała.

 – Znowu! – Była zdenerwowana na samą siebie. – Jak mam wrócić do domu? – Chcę do domu, chcę do domu, chcę do domu. – Mikeyla powtarzała zwrot niczym zaklęcie.

 – Muszę się skupić. Pokój, kuchnia, salon, gdziekolwiek do mojego domu. – Zamknęła oczy i intensywnie myślała. – Dom, dom dom... No tak, teraz to nie może zadziałać. I jak ja mam wrócić do szkoły? – Była zestresowana i nie mogła skoncentrować myśli na konkretnym pomieszczeniu w domu.

 Powietrze znów zaczęło wirować, jakby kula liści i wysuszonej trawy zmniejszała się. Mikeyla zniknęła, a reszta opadła na ziemię.

 – Cudownie. Po prostu cudownie. Szkoła. – Przygnębiona oparła się o ścianę zamykając oczy. – Miałam o niczym nie myśleć. – Była strasznie zła na siebie.

 W środku nocy było tu pusto i ponuro. Mimo wakacji za dnia pracował tutaj ochroniarz, który tak na prawdę przysypiał całą służbę, trudno mu się zresztą dziwić, sam w takim wielkim budynku. W nocy natomiast działał monitoring z wykrywaczami ruchu. Mikeylę zawsze zastanawiało po co tu on. Z reguły nikt nie przychodził tutaj z wielkim entuzjazmem, a co dopiero w wakacje i to jeszcze w nocy? Na szczęście sama znalazła się poza zasięgiem kamer. Musiała tylko wrócić do domu.

 – Tato... – mówiła sama do siebie – Gdybyś tylko mógł mi pomóc. – I znów poczuła że jej ciało się dematerializuje.

 Tym razem teleportowała się do domu. Znalazła się w sypialni rodziców, a z łóżka patrzyła na nią oszołomiona mama.

 – Gdzie byłaś? – powiedziała z troską w głosie – Tata poszedł Cię szukać.

 – Żeby to było takie proste. Może powinnam nosić ze sobą jakiś czujnik namierzający? Nie potrafię sobie z tym poradzić.

 Spencer wbiegł do domu zostawiając za sobą otwarte drzwi. Wparował do sypialni.

 – Tutaj jesteś. Gdzie tym razem Cie przeniosło?

 – Nad jezioro i do szkoły.

 – Do szkoły? No nieważne, musisz odpocząć, a potem czas najwyższy zapanować nad tą Twoją mocą.

 Półprzymkniętymi oczami sprawdziła godzinę leżąc na łóżku. Była 8 rano. Wstała i przeciągając się spojrzała przez okno. Jej pokój wyglądał na ulicę. Na chodniku kilka ptaków kąpało się w kałuży, a zza krzaków czaił się na nie rudy kot. O tej godzinie w jej okolicy trudno było kogoś spotkać zwłaszcza na początku wakacji. Jedynie idealnie przystrzyżone trawniki i zadbane kwiaty wskazywały, że żyją tu jeszcze ludzie.

 Dziewczyna uwielbiała siadać na szerokim parapecie i czytać tam książki, albo zwyczajnie patrzeć przez okno. Szyby były nadzwyczaj wytrzymałe, wampiry mają ogromną siłę, więc Spencer stworzył własną wersję przystosowaną dla nich właśnie, a przede wszystkim dla nowo odmienionej wampirzycy. Kiedy się tak nad tym zastanawiała doszła do wniosku, że tata był niekiepski w całkiem sporej ilości specjalizacji.

 Każdy wampir, który chciał żyć wśród ludzi przystosowywał się do otoczenia, w innym wypadku pozostał w cieniu i żył swoją prawdziwą naturą. Ci pierwsi tworzyli własne napoje, syropy powstrzymujące od apetytu na ludzką krew. Czasem też napoje pozwalające na trawienie ludzkiego pożywienia. Skóra kiedyś nieodporna na słońce, u nowych wampirów dostosowała się, chociaż wampiry nie mogły się opalić, ale za to silnie poparzyć. Dopiero przy długiej ekspozycji w pełnym słońcu mogły się spalić na popiół. Kły na przykład, teraz wydłużały się tylko w razie potrzeby. Czosnek działał na nich tylko jak silne uczulenie. Żyjąc wśród ludzi potrafili stać się prawie tacy jak oni, a przynajmniej bardzo upodobnić.

 Niestety nie brakowało na świecie wampirów, które chciały żyć tak jak pierwotne wampiry. Pić ludzką krew, ukrywać się w podziemiach z dala od promieni słonecznych i wychodzić tylko nocą. Nikt nie wiedział gdzie się ukrywały, ani kiedy zaatakują. Mało kto wiedział że istnieją. Na Ziemi i tak pełno było zniknięć, porwań czy chociażby turystów zagubionych w najróżniejszych zakątkach świata. Spencer był pewien, że za jakąś część z nich odpowiedzialne były pierwotne wampiry. Na szczęście nie pozostało ich zbyt wiele. Mikeyla od zawsze wiedziała, że taka nie będzie dlatego tak bardzo bała się przemiany, która zmieniła ją w potwora, a nim w gruncie rzeczy była. Dodatkowo jej dar mógł całkiem nieźle namieszać w życiu i uniemożliwić swobodę.

 Usłyszała pukanie do drzwi.

 – Tak tato? – mówiła nie odwracając się.

 – Czyżby radar zadziałał? – powiedział z wyraźnym zadowoleniem.

 – Jaki radar? – spytała zdziwiona odwracając się od okna.

 – Zmysł namierzający wampiry. Skoro czujemy ludzi, wyczuwamy też siebie nawzajem.

 – Tak?

 – No cóż Twoja wiedza jest na razie dość ograniczona. Ale to tylko kwestia czasu.

 – Pewnie tak. – Usiadła na parapecie i smutnym wzrokiem spojrzała w okno.

 – Przestań się tak zamartwiać. – Żartobliwie pięścią uderzył ją w ramię. – Jesteś dobrym wampirem, pamiętaj o tym.

 – Gdyby nie ta cholerna teleportacja to byłoby całkiem dobrze.

 – Opanujesz ją w końcu. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Wiesz że wujek Marshall otrzymał dar transmutacji? Na samym początku też nie potrafił nad tym zapanować i kiedy tylko pomyślał o jakimś zwierzęciu, lub chociażby zobaczył je gdzieś od razu się w nie zmieniał. Uwierz, że czasem bywało śmiesznie gdy nagle zmienił się w świnię.

 – Nigdy mi o tym nie opowiadałeś. – Na jej twarzy pojawił się cień rozbawienia.

 – Jakoś tak wyszło. No ale chodzi o to że minęło kilkanaście tygodni zanim całkowicie zapanował nad tym w co się zmienia. Później było już tylko lepiej.

 – Lepiej?

 – W końcu nauczył się zmieniać w przedmioty lub rośliny. Po kilku latach potrafił też zmieniać przedmioty w coś innego, chociaż nie zawsze mu to wychodzi. Stale rozwija swoje umiejętności.

 – Ale jak można rozwinąć teleportację? Albo się przenosisz, albo nie.

 – I to właśnie jest najbardziej ekscytujące, bo tylko Ty możesz się tego dowiedzieć.

 – Czyli najpierw panowanie, potem będę myśleć co dalej. – Mikeyli nagle wrócił humor. Miała nadzieję że wszystko się ułoży po jej myśli.

 – Teraz postaraj się myśleć na przykład o kuchni.

 – Chciałabym żeby to tak działało.

 – Spróbuj. W końcu Ci się uda.

 – Zobaczymy.

 Zamknęła oczy wyobrażając sobie siebie w kuchni. Myślała, że zrobi sobie coś do picia i porozmawia przy kuchennym stole z mamą i tatą. I zaczęła się dematerializować. Otworzyła oczy i ku swojemu zdumieniu znalazła się w kuchni.

 – Udało się tato! – krzyknęła uradowana.

 – Widzisz? Mówiłem, że Ci się uda. – Spojrzał na córkę schodząc po schodach.

 Mikeyla znów zamknęła oczy:

 – No to teraz do pokoju. – powiedziała szeptem.

 Myślała o tym żeby znaleźć się w łóżku. Tylko przez moment przemknęła jej myśl jak patrzyła na piękny trawnik pani Travis usiany ogromem kwiatów i ozdobnych krzewów. To wystarczyło żeby w krótkiej chwili się tam znaleźć. Pospiesznie rozejrzała się czy nie ma nikogo kto mógłby ją zauważyć. Sąsiadka z naprzeciwka była w szpitalu. Całe szczęście nikogo nie było. Zamiast znów coś spartaczyć wolała wejść do domu na własnych nogach.

 – No i znowu klapa. Zastanawiam się co to czasem wywołuje.

 – Zdarza się. Choć musisz starać się myśleć tylko o tym gdzie chcesz trafić podczas teleportacji, tylko na tym się skupić.

 – Będę musiała na prawdę dużo ćwiczyć.

 – Kiedyś będziesz miała absolutne panowanie nad Twoim darem. A wtedy kto wie czego jeszcze dasz radę się nauczyć.

 Mikeyla cały dzień starała się przenosić w odpowiednie miejsca i coraz lepiej jej szło. Zdarzyło jej się przenieść do piwnicy, na taras z tyłu domu, do garażu, ale mimo wszystko próbowała dalej. Powiedziała sobie że zrobi wszystko żeby tylko jak najszybciej opanować dar. W przeciwnym razie jej powrót do szkoły stanie pod znakiem zapytania a na szkole bardzo jej zależało.

 Postanowiła przejść się nad jezioro, żeby odetchnąć. Był wieczór, wzięła tylko nową dawkę S-krwi i pobiegła. Tata kilka razy powtarzał jej, że nie jest to najlepszy pomysł, że jest za wcześnie. Mimo to była niezwykle zdeterminowana żeby postawić na swoim i spróbować.

 Nie chciała się teleportować, bo zdawała sobie sprawę, że może nie być tam sama. Biegła rozglądając się wokoło czy ktoś jej przypadkiem nie zauważy. Musiała być nadzwyczaj ostrożna, nie mogła wiedzieć na pewno jak zareaguje na nią człowiek. Przecież zwykli ludzie nie biegają 200 km/h.

 Droga minęła jej szybko i bez przeszkód dopiero zbliżając się do jeziora poczuła znajomy zapach, ale miała nadzieję że nie ma się czym przejmować. Wychodząc za rozłożyste wierzby płaczące, których zwisające gałęzie pokryte drobnymi liśćmi tworzyły naturalną zasłonę, zauważyła chłopaka. Siedział na trawie patrząc w wodę. Wcześniej nie przyglądała mu się, w zasadzie wtedy chciała tylko jak najszybciej uciec.

 Miał na sobie jasnozieloną koszulkę z rękawami ściśle przyległymi do umięśnionych rąk, sterczące krótkie, czarne włosy ułożone w subtelnego irokeza. Na karku miał tatuaż, jakiś japoński symbol. Co chwilę sięgał po jakiś mały kamień i rzucał starając się zrobić kaczkę na powierzchni jeziora.

 – To znowu Ty? Nie zdawałam sobie sprawy, że znajdzie się ktoś kto by tutaj przychodził – powiedziała z uśmiechem na twarzy.

 Adrien odwrócił się gwałtownie jakby przestraszony, ale gdy tylko ją zobaczył od razu się ucieszył.

 – Kogo to ja widzę. Prawie bym Ciebie nie poznał z tym uśmiechem na twarzy. – Posłał jej zalotny uśmiech.

 – Bardzo zabawne. – Przewróciła oczami i podeszła bliżej.

 – Nie wiedziałem, że to prywatne miejsce, ale miałem nadzieję, że kiedyś Cię tu jeszcze zastanę.

 – Tak?

 – Ostatnio nie mieliśmy szansy porozmawiać.

 – Przepraszam za tamto. Mam ostatnio mały kryzys. Właściwie to całkiem spory kryzys ale ciężko by tłumaczyć.

 – Spróbuj, chyba że znów się spieszysz do domku. – Zaśmiał się pieszczotliwie.

 – To nie jest śmieszne. – Mikeyla uderzyła go delikatnie w ramię i usiadła obok krzyżując nogi.

 – Co za agresywna dziewczyna.

 – A co myślałeś? Że jestem słodka i bezsilna? – Zatrzepotała rzęsami i przyłożyła złożone dłonie do policzka.

 – No coś Ty. Nie wyglądasz na taką. Znaczy się nie wyglądasz na bezsilną, ale słodka jesteś... Znaczy... Przepraszam. – Zakłopotał się.

 – Dziękuję. – Mikeyla spojrzała w jego czekoladowo brązowe oczy. – A tak w ogóle, przyjechałeś tu do kogoś na wakacje? Nie kojarzę Cię. – Dołączyła się do robienia kaczek.

 – Wprowadziłem się tu niedawno z rodzicami.

 – Uczysz się?

 – Zaczynam ostatni rok liceum.

 – To tak jak ja – powiedziała entuzjastycznie.

 – To fajnie. Będę znać już chociaż jedną osobę. – Był wyraźnie zadowolony.

 – Cóż za zaszczyt.

 Przesiedzieli tak ze dwie godziny, rozmawiając jakby znali się od dawna. Okazało się, że mieli podobne zainteresowania i rozumieli się doskonale.

 Wampirzyca spojrzała w telefon.

 – O matko już późno. Tata mnie zabije.

 – Przy fajnej rozmowie czas niestety szybko leci.

 – Masz rację. – Spojrzała na niego i zmierzyła dyskretnie wzrokiem.

 – To co, może odprowadzę Cię do domu? – Podał jej rękę, żeby pomóc wstać.

 – Dżentelmen? – pytała z uśmiechem chwytając za dłoń.

 – Oczywiście. Przy takiej damie? – Skłonił się wpół. – Więc prowadź o pani.

 – Przestań, bo czuję się nieswojo. - Uśmiechnęła się.

 Po drodze już nie rozmawiali. Spoglądali w piękne czyste niebo, na którym rozsiane były miliony gwiazd. Droga mijała powoli. Ostatnio nie spacerowała, jej prędkość pozwalała na szybkie przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Poza tym dzięki teleportacji mogłaby jeszcze szybciej znaleźć się gdzie chciała, o ile trafiała tam gdzie chciała.

 Kątem oka spojrzała na Adriena, przez myśl przeszło jej, że spędziła z nim sporo czasu, ale nie miała ochoty na jego krew. Może jej samokontrola nie była taka kiepska? Ta myśl ją ucieszyła. Zresztą teleportacja chwilowo też nie szwankowała. Możliwe, że pochłonięta miłą rozmową zapomniała o wszystkich przykrych aspektach jej wampirzej natury. Czuła się przy nim swobodnie.

 – Mieszkam przy tej ulicy – oznajmiła docierając do skrzyżowania.

 – To świetnie. – Adrien był tym faktem dziwnie uradowany.

 – Świetnie?

 – Który to Twój dom?

 – Ten tutaj. – Wskazała na piętrowy budynek w kolorze cappuccino z brązowym dachem. – Dziękuję za pomoc w dotarciu do domu. – Otworzyła furtkę i odwróciła się do niego.

 – Nie ma za co sąsiadko. – Uśmiechnął się szeroko i puścił jej oczko. – Do zobaczenia.

 Mikeyla stała lekko zdezorientowana. Chciała szybko znaleźć się w pokoju. Adrien poszedł, zerknął tylko jeszcze na Mikie lecz tej już nie było. Zdziwił się jak mogła tak szybko uciec przed jego wzrokiem.

 – Niezwykła dziewczyna – powiedział do siebie.

 Mikeyla wyjrzała przez okno, nie była pewna czy aby chłopak nie zauważył, że nagle zniknęła. Jakby mu to wytłumaczyła? Na szczęście obejrzał się w odpowiednim momencie, widziała tylko jak włożył ręce do kieszeni i zniknął kilka domów dalej.

 – I jak ta Twoja teleportacja? – pytał Spencer.

 – Właśnie o mały włos nie zobaczyłby mnie pewien chłopak. – Rzuciła się na łóżko i schowała twarz w dłoniach.

 – Czy to aby nie był ten od nowych sąsiadów?

 – Skąd wiesz? – Podniosła się na łokcie zaciekawiona.

 – Widziałem z kuchni.

 – Muszę jeszcze bardziej się skupić.

 – Spokojnie. Dobrze Ci idzie.

 – Dzięki tato. Póki co idę spać.

 – Dobranoc. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro