I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bo nie poznaliśmy się po to, by o sobie zapomnieć.

____________________

Szedł samotnie ulicami miasta nie zważając na deszcz, który ogarnął cały Paryż. Wyjął z kieszeni spodni telefon na którym widniało zdjęcie piętnastoletniej, ciemnowłosej dziewczyny.

Niewiele myśląc rzucił smartfonem o ziemię, przez co ten rozpadł się na drobne kawałki. Ruszył dalej, nie przejmując się zniszczonym urządzeniem.

Usiadł na ławce naprzeciwko rzeźby, która przedstawiała dawnych bohaterów Paryża. Władca Ciem został pokonany, więc był już zupełnie niepotrzebny. Czarnego koloru pierścień zdjął chwilę po tym, jak zakończyła się bitwa ostateczna.

Spojrzał na roześmianą twarz dziewczyny, którą tak bardzo chciał ujrzeć ponownie. Zacisnął usta, spuszczając wzrok.

Jego uwagę przykuł błysk na owym pomniku. Podszedł bliżej, by wziąć przedmiot do ręki.

- Odzyskam cię, Marinette. - wyszeptał sam do siebie, obracając w palcach miraculum motyla. - Przysięgam.

*

- G-gdzie ja jestem? - nastolatka rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym roznosił się zapach zielonej herbaty. Zza rogu wyszła młoda kobieta odziana w purpurową suknię, która miło się do niej uśmiechnęła.

- W końcu się obudziłaś. - powiedziała melodyjnym głosem, wręczając jej do ręki kubek z gorącym napojem. - Znajdujemy się w świątyni Yang.

- Co...? - wyszeptała, nie wiedząc co tak właściwie chce wiedzieć. W jej głowie świeciła pustka, której chciała pozbyć się jak najszybciej.

- Ach właśnie. Mam na imię Cornelle.

Do pomieszczenia wszedł staruszek, nad którego ramieniem lewitowało zielone stworzonko.

- Witaj, Marinette. - powiedział, siadając w fotelu znajdującym się tuż obok łoża ciemnowłosej. - Już myślałem, że nigdy cię nie odzyskamy.

Zmarszczyła brwi.

- Kim wy wszyscy do cholery jesteście? - zapytała. - I co się tak właściwie stało?

- Przez ostatnie dziesięć lat byłaś w śpiączce. - odparł. - Masz ogromne szczęście że się wybudziłaś.

Dziewczyna zbladła.

- C-co? - wyjąkała, a starzec upił łyk napoju, który najprawdopodobniej był herbatą.

- Pamiętasz cokolwiek, Marinette? - zapytał z nadzieją w głosie.

Przymknęła powieki, chcąc powrócić pamięcią dziesięć lat wstecz.

- Nie jestem pew... - nie dokończyła wypowiedzi, ponieważ do pomieszczenia wparowała kolejna kobieta, tym razem z czarnymi okularami na nosie.

- Marinette! - mulatka dosłownie rzuciła się na nią, omal nie zrzucając z fotela staruszka w hawajskiej koszuli. - Tak bardzo tęskniłam!

Dziewczyna delikatnie odsunęła ją od siebie, w celu dokładniejszego zbadania jej twarzy.

- Kim jesteś?

W pokoju zapadło milczenie, które po chwili przerwał głośny szloch szatynki.

- Nie pamięta mnie... - schowała twarz w dłoniach, rozpłakując się na dobre. Cornelle wyprowadziła ją z pomieszczenia, dając przy tym chusteczkę do nosa.

Staruszek westchnął, odwracając wzrok gdzieś w jego lewą stronę. Podszedł do jednej z szafek, po czym wyciągnął z niej malutkie, drewniane pudełeczko.

- Wiesz co to jest? - zapytał, wręczając jej przedmiot do ręki. Otworzyła szkatułkę, wewnątrz której znajdowała się para czerwonych w czarne kropki kolczyków.

- Przepraszam. - wyszeptała, wpatrując się w drobną biżuterię. - Ja naprawdę nic nie pamiętam.

*

Blondynka spacerowała po mieście, nie zwracając zbytnio uwagi na ulewę. Wręcz uwielbiała samotne przechadzki w deszczu, a dzisiaj nadarzyła się ku temu okazja.

Przemierzając ulice Paryża dotarła w końcu do swojej ulubionej kawiarenki. Zamówiła gorącą czekoladę, po czym usiadła przy stoliku znajdującym się naprzeciwko szyby. Przyglądała się miastu, powoli sącząc zakupiony przez siebie napój, kiedy dostrzegła błękitny blask tuż pod parkową wierzbą.

Z nadzieją że jej sokoli wzrok nie zawiódł, wyszła na zewnątrz w poszukiwaniu błyszczącego przedmiotu. Przedarła się przez zasłonę liści, po czym przykucnęła przy pniu drzewa. Z ziemi wystawał kawałek niebieskiej broszki, którą postanowiła odkopać.

Otrzepała przedmiot z ziemi, wsadzając go tym samym do kieszeni. Wstała z zamiarem udania się do domu, jednak poczuła żelazny uścisk na prawym ramieniu.

Zamarła.

- Gdzie się wybierasz? - usłyszała zimny głos, który sprawił że na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka. - Oddaj mi to.

Blondwłosy mężczyzna patrzył na nią wzrokiem pozbawionym uczuć. Wyciągnął dłoń po broszkę.

- Dawaj. - warknął, widząc że dziewczyna nie zamierza nawet drgnąć.

- Nie. - miała zamiar uciec spod wierzby, jednak nieznajomy przygwoździł ją do drzewa.

- Nie? - zapytał kpiącym głosem. - Sam ją sobie wezmę.

Szarpali się ze sobą przez dłuższą chwilę, jednak blondyn nie dawał za wygraną.

Ktoś uderzył go metalowym prętem w głowę, przez co stracił przytomność. Zielonooka ujrzała nad sobą bruneta o ciemnych oczach.

- Nic ci nie jest? - zapytał, podając jej rękę by mogła wstać. - Nie powinnaś wychodzić z domu o tej porze. To zbyt niebezpieczne.

Dziewczyna przewróciła oczami.

- Gadasz jak moja babcia. Sama dałabym sobie radę z tym zboczeńcem.

Podniósł z uśmiechem jedną brew do góry.

- Czyżby?

Obydwoje zachichotali.

- Przecież żartuję. Dzięki za pomoc.

- Do usług, My Lady. - ukłonił się teatralnie, ukazując przy tym szereg białych zębów.

- Nie za dużo jak na jeden raz? - zaśmiała się, jednak jej serce biło teraz kilka razy szybciej.

- Odprowadzę cię. - powiedział, zerkając na nieprzytomnego mężczyznę. - Nie mam zamiaru po raz kolejny cię ratować. Gdzie mieszkasz?

- Przy starej piekarni, ale naprawdę nie musisz...

Złapał ją delikatnie za nadgarstek, i pociągnął w stronę jej miejsca zamieszkania.

- Co z nim? - zapytała, patrząc na leżącego pod wierzbą mężczyznę. - Nie możemy go tak zostawić.

- Za chwilę się ocknie. - stwierdził, przyspieszając kroku. - Chyba nie chcesz by ponownie chciał cię skrzywdzić.

Nie powiedziała już nic więcej, wpatrując się w bujną czuprynę chłopaka.

- A tak w ogóle... Jak masz na imię?

- Elissa.

- Jestem Lucas. - uśmiechnął się ciepło, zatrzymując pod nieczynną już piekarnią. - Jesteśmy.

*

- Co robimy? - zapytała szatynka, zaraz po tym jak udało jej się opanować płacz. - Nie wyjedziemy z nią w takim stanie do Paryża.

Mistrz Fu oparł podbródek na swojej dłoni.

- Będziemy zmuszeni poczekać aż wróci jej pamięć. - westchnął, upijając kolejny łyk zielonej herbaty.

Wszyscy obecni w pomieszczeniu spojrzeli po sobie.

- A... Kiedy tak się stanie? - zapytała ciemnowłosa matka Marinette, z nadzieją że jej córka odzyska wspomnienia w jak najbliższym czasie.

Staruszek wzruszył ramionami, odstawiając kubek na drewniany stolik.

- Nie mam zielonego pojęcia. - odparł. - Ale mam nadzieję, że nastąpi to już niedługo.

Sabine wtuliła się w klatkę piersiową swojego męża, cicho przy tym szlochając.

- Wiedziałam że ta cała Biedronka to zły pomysł... - wychlipiała.

Starzec wstał, podchodząc powoli do okna.

- Wayzz. - powiedział, na co przed jego twarzą zmaterializowało się zielone stworzonko. - Musisz odwiedzić naszą świątynię.

*****

Hej wszystkim!

Tak oto prezentuje się pierwszy rozdział mojego nowego FanFiction.

Daj znać w komentarzu czy ci się podoba, a ja zabieram się za pisanie kolejnego.

Do następnego! ✨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro