VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Im bardziej ci zależy, tym bardziej będzie później bolało.

___________________

- Oh, więc to jeszcze nie wszystko? - kobieta zaśmiała się, wysiadając z samochodu. - Gdzie jesteśmy?

- Poczekaj chwilę. - uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy hollywoodzkich zębów. - Chodź za mną.

Złapał ciemnowłosą za rękę, pociągając ją w stronę gęsto zarośniętego lasu. Coś poruszyło się w krzakach.

- Co to było? - bąknęła, zaciskając dłoń na jego ramieniu.

Nie odpowiedział, rozglądając się wokoło. Zmrużył oczy.

- Miałeś wyjechać na dwa dni do Australii. - warknął w stronę poruszających się gałęzi. - Wyjdź stamtąd, debilu.

Zza jednego z krzewów wyszedł uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak, którego śnieżnobiałe włosy delikatnie powiewały na wietrze.

- Cześć. - wyszczerzył się jeszcze bardziej, podchodząc bliżej niej. - Mam na imię Carl.

- Marinette. - podała mu rękę, wpatrując się w jego oczy. Były niemal takie same jak oczy Josh'a. Jaskrawo niebieskie.

Czerwonowłosy odkaszlnął.

- Ach, tak... - odezwał się Carl. - Jestem bratem tego imbecyla. Przepraszam, jeśli zepsułem wam randkę.

- Mówiłeś coś? - Josh bardzo głośno wypuścił powietrze z ust, dając do zrozumienia, że jego brat ma się uciszyć.

Wzruszył ramionami. Był o wiele bardziej opanowany i spokojniejszy niż Josh.

- Uważaj na niego. - szepnął jej do ucha. - Adrien na Ciebie czeka, i wierz mi że bardzo za tobą tęskni. Zaopiekuje się tobą lepiej niż on.

Odsunął się od dziewczyny.

- W takim razie będę leciał. - spojrzał na Marinette, po chwili się uśmiechając. - Bawcie się dobrze.

Powoli oddalił się w głąb lasu, ani razu nie spoglądając za siebie.

- Nie słuchaj go. - mruknął. - Czasami pieprzy jakieś głupoty których sam nie rozumiem.

Chciała coś odpowiedzieć, jednak słowa uwięzły jej w gardle. Wciąż nie mogła dopuścić do siebie myśli że tamten tajemniczy chłopak zna Adriena.

- Chodźmy. - powiedział po chwili, kierując się w przeciwną część lasu niż jego brat. - Chciałbym ci coś pokazać.

Przez ponad piętnaście minut szli przed siebie w całkowitym milczeniu. Ona myślała o słowach Carla, a on - o tym co jej powiedział.

- Jesteśmy. - przeszedł przez ogromną dziurę w jednym z drzew, pokazując gestem ręki by zrobiła to samo.

Przecisnęła się przez otwór, patrząc prosto przed siebie. Stali na stromym klifie, z którego po drugiej stronie spływał wodospad.

- Wow. - wydusiła. - Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego...

A może jednak...?

- Coś pięknego, prawda? - kiwnęła głową, nie spuszczając wzroku z wodospadu.

- Bardzo mi się podoba. - odpowiedziała zgodnie z prawdą.

- Marinette?

- Tak?

- Mam pytanie. - przeniósł spojrzenie z horyzontu na jej fiołkowe oczy. - Co powiedział ci Carl?

- Ach... - zacięła się. - Powiedział żebym uważała na dzikie zwierzęta, bo mogą zrobić mi krzywdę.

Chłopak westchnął.

- Tutaj nie ma niebezpiecznych stworzeń. Mówiłem już że jest nienormalny?

*

Staruszek powoli sączył herbatę, wpatrując się martwym wzrokiem w obraz na ścianie. Przedstawiał dwójkę superbohaterów walczących za czasów szesnastego wieku.

- Mistrzu? - szatynka pochyliła się w jego stronę. - Coś się stało?

Pomachała dłonią przed jego twarzą, jednak ten nawet nie mrugnął. Wzruszyła ramionami, popijając kawę z czarnego kubka ze skrótem "LB&CN".

Przeglądała zdjęcia zza czasów liceum. Czwórka nastolatków - w tym ona sama - uśmiechała się do aparatu po wygranej meczu Francja-Belgia. Twarz zielonookiego blondyna na każdym ze zdjęć zamazana była czarnym markerem, przez co nie mogła przekonać się czy jej przyjaciółka go sobie przypomni.

Uśmiechnęła się pod nosem.

- Jak ja przez tyle lat mogłam jej nie poznać... - zapytała samą siebie, upijając kolejny łyk kawy. - Niezdarna Marinette i odważna Biedronka w jednym ciele.

Zaśmiała się, odkładając kubek z latte na drewniany stolik znajdujący się obok zielonej sofy. Mistrz Fu po chwili zrobił to samo, jednak jego kubek z hukiem uderzył w kuchenny stół.

- Tikki nie może skontaktować się z Plaggiem. - powiedział, odsuwając herbatę jak najdalej od siebie. - Nie wiadomo co on z nim zrobił.

Mulatka zagryzła dolną wargę.

- Cholera. -mruknęła. - Trzeba próbować, aż do skutku. Miejmy nadzieję, że to w jakiś sposób pomoże.

Starzec kiwnął głową, po chwili kładąc ją na stole.

- Chyba się zdrzemnę. - burknął, nie zmieniając pozycji.

- Tutaj?

- Tak.

- Co kto lubi. - westchnęła, przewracając kartkę bladego papieru na następną stronę. Chwilę później rozległ się dzwonek do drzwi.

Człowiek w kwiecistej koszuli gwałtownie podniósł się do góry, przez co coś strzeliło mu w karku.

- Szlag... - warknął, pocierając obolałe miejsce.

- Ja otworzę. - zaoferowała, wstając z krzesła. 

Skierowała się w stronę wejścia do świątyni, myśląc że to Marinette wróciła ze spotkania z Josh'em. Prawda jednak okazała się być zupełnie inna.

Kiedy otworzyła drzwi ktoś wpadł prosto w jej ramiona. Przestraszyła się, myśląc że napadł ich jakiś złodziej, bądź co gorsza morderca.

Po dłuższym przyjrzeniu się pokaleczonej twarzy nieprzytomnego mężczyzny, zrozumiała kim jest.

- Nino! - wykrzyknęła zapłakanym głosem, upadając wraz z nim na kolana.

Ostatni raz widziała go dziesięć lat temu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro