Rozdział 15 "Zwycięstwo"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

        Lisica syknęła z bólu i momentalnie straciła równowagę. Owszem, znała sztuki walki, ale nie zmieniało to faktu, że spanikowała. Miejsce swojej poprzedniczki zajęła przecież niedawno i właściwie po raz pierwszy miała do czynienia z realnym niebezpieczeństwem. Bez swojego fletu zdawała się całkowicie zgubić. W dzikiej szamotaninie odpychała kolejne ciosy Biedronki i Kota, mając problemy zwłaszcza z blondynem, aż wreszcie nogi się pod nią ugięły. Zupełnie straciła poczucie czasu oraz przestrzeni.

Pies już od dawna był wolny. Pojedynek z Lisicą stał się w ciągu sekund tym, który miał wszystko rozstrzygnąć. Dać przewagę. Miraculum kobiety było wręcz na wyciągnięcie ręki, więc Marinette zwolniła linkę jojo, puszczając Psa wolno. Ten jednak stał nieruchomo, swoje suche oczy wciskając tylko w Lisicę, która była na przegranej pozycji. Słaniała się już pod ciosami przeciwników, lecz mężczyzna ni drgnął.

Biedronka domyśliła się, że czekał na rozkazy, których kobieta nie była w stanie wydać.

Wszystko zatem szło po ich myśli. Nie podlegali żadnym iluzjom. Walczyli dwóch na jednego. Lisica co chwilę traciła równowagę. Za wszelką cenę rzucała swym ciałem tak, aby miraculum nie dostało się w ręce przeciwników. Widać jednak było, że słabnie, że już traci siły, że jeszcze kilka ciosów i nie podniesie się. Straci miraculum.

– Poddaj się wreszcie – Kot wycharczał, czując, że sam też już tracił na siłach w tej szamotaninie.

Mimo wytężonej walki, gdy tylko mógł, rozglądał się dookoła. Raz zdawało mu się, że postać Smoka wciąż stoi na pokładzie, ciągnąc za sobą nieprzytomną Mei, a raz że mężczyzna dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Adrien nie był już niczego pewien. Czy iluzja mogła się utrzymywać, nawet kiedy Lisica nie grała? Czy może to jego zmysły już szwankowały? Wyraźnie czuł zapach zarówno Mei, jak i Smoka, ale nie był w stanie określić ich odległości. Nie w trakcie walki.

Marinette zupełnie nie zwracała uwagi na widma. Całą sobą poświęciła się pokonaniu Lisicy. Gdy była już pewna, że kobieta nie wstanie, scenariusz z ostatniej misji niemal powtórzył się. Znów zwycięstwa pozbawili ich ludzie, nie posiadacze miraculum.

Z rampy zaczęto oddawać strzały w ich kierunku. Zdezorientowani przemytnicy najwyraźniej postanowili wspomóc Lisicę, która niczym majaczący punkcik słaniała się już na nogach. Biedronka i Kot natychmiast wycofali się z linii ostrzału. Oboje w dwóch zupełnie różnych kierunkach. Byli w amoku i w amoku działali. Grad kul zdawał się niemal sięgnąć ich pleców, gdy wskoczyli za pobliskie kontenery. Adrien przy pustym, Marinette przy bryle pełnej imigrantów.

Ledwo zdążyli złapać oddech, gdy nagle usłyszeli znany im męski głos. Smok stał niewyobrażalnie blisko Biedronki. W zasadzie to po drugiej stronie kontenera. Jego pozycja nie uległa zmianie, chociaż nie miał przy sobie Mei. Bohaterowie natychmiast podnieśli wzrok na Lisicę, która stała już na równych nogach.

Iluzja, przebiegło przez ich myśli i od razu uspokoili się.

– Poddajcie się albo ten kontener spłonie – rzekł dumnie, rękę opierając na bryle pełnej ludzi.

Biedronka i Kot puścili to mimo uszu. Wiedzieli, że wszystko to było iluzją, jedynie widmem. Zresztą nie mieli dużo czasu na analizowanie sytuacji, gdy ta nagle obróciła się o 180 stopni.

           Czas zdawał się stanąć w miejscu, kiedy grad kul ustał, a Lisica pierw zastygła, aby potem paść niczym szmaciana lalka. Oczy tylko uniosła powolutku w stronę nieba. W jej klatce piersiowej tkwiły dwie niewielkie dziurki suto buchające krwią. Umierała i była bezbronna.

Oczy Kota rozbłysły natychmiastowo. Był zdecydowanie bliżej Lisicy niż Biedronka. Ruszył więc pędem po jej miraculum. Po zwycięstwo.

– Bierz miraculum! – Smok wrzasnął przeciągle, a Pies w tej samej sekundzie ruszył wykonać rozkaz.

Równocześnie Biedronka musiała odskoczyć od kontenera. Jej dotychczasowego schronienia. Teraz stał cały w płomieniach i, chociaż rozum podpowiadał jej, że to zwykłe widmo, intuicyjnie stanęła w bezpiecznej odległości. Była zresztą maksymalnie skupiona na tych kilku sekundach, które należały do Kota.

Adrien i Pies biegli niemal tym samym tempem. Oboje na czworakach. Oboje bardzo podobni w ruchach i strojach. A jednak też zupełnie różni. Gdy Pies gnał, szczerząc swoje zębiska, był skupiony na komendzie. Na tym, aby być szybszym. Aby pochwycić miraculum lisa, nim zrobi to Adrien. Kot podszedł do sprawy nieco inaczej. Nie zamierzał głupio angażować się w bezsensowny wyścig. Po prostu odepchnął kijem wroga w ostatniej sekundzie. Pies zaskomlał boleśnie, a Adrien trzymał w dłoni miraculum.

Zwycięstwo.

Tymczasem Marinette cała zastygła. Serce zdawało się jej stanąć, a żołądek boleśnie zacisnął. Widziała teraz przed oczyma rękę Lady Rozpusty, korytarz pełen martwych ciał w ratuszu i odcięte głowy Arabów z Kosowa. To wszystko było jednak tylko migawkowymi wspomnieniami, nie miało wiele wspólnego z rzeczywistością. Natomiast swąd palonych ciał i przeraźliwe krzyki już tak. To było faktem.

Miała ochotę rzucić się w buchający ogień, aby jakimś cudem otworzyć ten kontener. Zniszczyć go. Zrobić cokolwiek. Lecz nie było na to ani czasu, ani sposobu. Napotkała tylko na oczy Smoka, który jawił się jej teraz bardziej rzeczywisty niż kiedykolwiek. Chociaż widać było, że utrata miraculum wyraźnie go zdenerwowała, to miał też na ustach coś na rodzaj triumfu. Cieszył się.

Cieszył się ze spalenia żywcem niewinnych ludzi.

Zakręciło jej się w głowie od tego. Nie potrafiła pojąć biegu wydarzeń. Czuła, że mogła im zapobiec. Że dała się oszukać. Kompletnie zignorowała wygraną nad Lisicą i w ogóle to, co działo się dalej. Patrzyła tylko majaczącym wzrokiem na kontener skryty czerwoną, gorącą płachtą. Uszy zatkały się jej od przeraźliwych krzyków. I ten swąd. Zapach, który zawładnął każdą częścią jej ciała. Nie zauważyła nawet, kiedy Kot chwycił ją mocno w pasie i pociągnął ze sobą w kierunku rampy. Tkwiła w jego ramionach bezwładnie niczym szmaciana lalka. Wodziła oczyma to po chaosie między imigrantami, to po morzu czy po postaci Mei, która znikąd pojawiła się na plaży, lecz nic z tego nie pojmowała. Wszystko odrzucała od siebie, myśli mając skupione na śmierci kilkudziesięciu ludzi.

Mimo sukcesu, jakim było zdobycie miraculum, powrót do Paryża daleki był od atmosfery celebracji. W powietrzu niemal dało się wyczuć żal i zawód. Zwycięstwo zeszło na dalszy plan. Po raz kolejny zawiedli jako superbohaterowie. Nawet Mei nie zabrała głosu, chociaż w duchu cieszyła się z sukcesu nad Mofa. Nie prosiła o miraculum, widząc miny swoich sojuszników. Była pewna, że nie przywykli oni do okrucieństwa w takim stopniu jak ona. Postanowiła dać im czas na ochłonięcie. W Paryżu rozstali się w zasadzie bez słowa. 


Chyba nie takie miało być to zwycięstwo, co? XD

W ogóle jak wrażenia po ostatnich odcinkach? My byliśmy w ogromnym napięciu i czujemy niedosyt. Transformacja Chloe to cudo, ale najbardziej przeżywamy chyba Gabriela i Nathalie... Których, nawiasem mówiąc, charaktery i pobudki chyba całkiem nieźle przenieśliśmy do Naznaczonych :o


Mini zwiastun:

Rozdział 16 "Śmierć jest częścią superbohaterstwa"

"Wykonywał oczami ruchy to w lewo, to w prawo. Widział jednak, że małżonka go nie rozumiała.

– No, lis – rzucił, jakby było to oczywistością. – Daj Mei miraculum.

Marinette poczuła się, jak gdyby ktoś poraził ją prądem."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro