Rozdział 59 "Trauma"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Zima w swojej najsurowszej postaci przypadła na okres całkowitego zmieszania paryskich superbohaterów. Wszystkich – bez względu na podziały – dopadł strach o jutro i wszechobecna niemoc. Bali się każdego zachodu słońca i każdego nagłego huku w swoim otoczeniu. Czuli, że lada moment stanie się coś okropnego, a oni sobie z tym nie poradzą. Przypłacą to zwyczajnie życiem. I chociaż strach ten mógłby być mobilizujący, to było zupełnie na odwrót. Wszyscy skostniali w tym przerażeniu, nie robiąc kompletnie nic. Byli zbyt zblazowani, zbyt martwi, aby znaleźć w sobie motywację do działania.

Zresztą o działaniu nie było mowy, skoro rekonwalescencja całej trójki zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a życie Mei dosłownie wisiało na włosku.

      Był chłodny i nieprzyjemny dzień. Pierwszy grudnia. Szare chmury unosiły się nad Paryżem przykrytym gęstym puchem śniegu. Adrien miał właśnie wyjść z firmy i zjeść obiad w pobliskiej restauracji. Gdy wchodził do windy, odebrał telefon od Nino. Kiedy z niej już wychodził, bliski był paniki. Przedarł się przez zdezorientowanych pracowników na parterze i zniesmaczonych klientów, aby wybiec z budynku i wsiąść w mgnieniu oka do auta. Pędził przez miasto, jakby nic mu nie było straszne. W trakcie jazdy przysporzył sobie aż dwóch mandatów: jeden za szybką jazdę, drugi za parkowanie w niedozwolonym miejscu.

Pierwszy dotarł na miejsce zdarzenia i jako pierwszy musiał się zmierzyć z widokiem, który potem pozostał na długo w każdym z superbohaterów. Alya siedziała pod ścianą całkowicie nieobecna. Blada i wypruta z wszelkich uczuć. Nie reagowała na Nino, który z trudem próbował zapanować nad krwią cieknącą z jego twarzy i nad stanem małżonki oraz Mei.

– Nie, nie, nie – Adrienowi wyrwało się, gdy przyklęknął obok Chinki.

Mei wyglądała na martwą. Leżała w nienaturalnej pozycji, a jej skóra była sina. Fioletowe żyłki sunęły teraz nie tylko po jej ramionach, jak to miały w zwyczaju, ale po całym ciele. Nawet po jej skroniach i policzkach, co było przerażającym widokiem. W chwili, gdy Adrien dzwonił po kartkę do kliniki Bourgeois, z którą współpracowali po Kosowie, oddech Mei był niezwykle płytki. Kiedy lekarze przyjechali, nie było go w ogóle.

W czasie reanimacji na miejscu pojawiła się też Marinette. Kobieta szybko zaczęła panikować. Widząc, że wokół Mei działo się teraz wiele, bo podpinano ją do dziwnych urządzeń i wykonywano masaż serca, podbiegła wiotkimi nogami do Alyi. Mulatka powoli wracała do rzeczywistości, lecz widać było, że wciąż nie rozumiała, co się z nią działo. W międzyczasie jeden z lekarzy zabrał Nino do karetki, chcąc opatrzyć mu ciągle krwawiącą ranę twarzy.

Dla Adriena było to traumatyczne doświadczenie. Słyszał tylko bliżej nieokreślone dźwięki, które zlewały się w jedno, a jego oczy stawały na coraz to dziwniejszych rzeczach. Mężczyzna nie potrafił tej sytuacji przetworzyć całościowo. W nerwach i szoku zapamiętał tylko podrygiwania klatki piersiowej Mei w trakcie reanimacji, krople krwi Nino na panelach w salonie, jaskrawy kolor noszy i wściekłe oczy własnego ojca.

       Gabriel pojawił się najpóźniej. Wzrokiem zdążył objąć jedynie Mei, którą właśnie wnoszono do karetki. Nie stanął w salonie, nie zobaczył ani Nino, ani Alyi. Widział jedynie nieprzytomną Chinkę i bladego jak ściana Adriena, który stał pod budynkiem z cierpiętniczym wyrazem twarzy.

– Co się stało?! – wrzasnął, ciągnąc syna za kurtkę.

Adrien najprawdopodobniej zdziwiłby się emocjami ojca, gdyby nie fakt, że obecnie było mu po prostu wszystko jedno. Nie to zajmowało jego głowę.

– CO. SIĘ. STAŁO.

Gabriel widząc, że na nic był mu kontakt z Adrienem, odsunął się od niego i westchnął uspokajająco. Wrócił do kamiennej twarzy, nie wyzbywając się jednak nuty surowości.

– Mofa – Adrien wyszeptał nagle.

– Dłużej było zwlekać – Gabriel warknął, mijając syna w progu.

Celowo szturchnął Adriena ramieniem, przez co ten się momentalnie wybudził.

– Zwlekać? Z czym zwlekać? Co ja niby miałem zrobić? – rzucił, gdy Gabriel stał już na półpiętrze.

– Nikt z was nie potraktował Mei poważnie. Tylko ja z nią ćwiczyłem i próbowałem być przygotowany. Teraz Mei może waszą ignorancję przypłacić życiem – spauzował, mocniej zaciskając dłoń na poręczy. – Dobrze by było, abyś zadbał nie tylko o swoje prywatne pobudki, ale też o poważne sprawy, w tym o cel Mei.

– Przepraszam, ale nie sądzę, żebyś miał prawo do dzielenia mi takich rad – Adrien odparł z niedowierzaniem w głosie. – Nawet jeśli masz rację, to... to wszyscy, ale nie ty.

– Przypominam tylko, że to, z kim dzielisz łoże, jest w tym momencie najmniej istotne – powiedział oschle, idąc na górę, a chwilę później był już w mieszkaniu Lahiffe.

      Pierwsze 9 dni można streścić jednym słowem – katorga. Nie było jasne, czy Mei przeżyje. O szóstej rano potrafiła otworzyć oczy, po to by w południe znowu stać nad grobem i tracić oddech. Lekarze nie potrafili znaleźć przyczyny jej stanu, chociaż stwierdzili, że przypominało to efekty chorób neurologicznych. Organy Chinki powoli przestawały działać, kolejno wyłączając się, lecz – z niejasnych przyczyn i co jest całkowicie wbrew naturze – przechodziły przez stopniową regenerację. Ta niestety początkowo co chwilę przerywała się, a zepsucie postępowało. W efekcie zdrowie Mei było istną sinusoidą, a kobieta ostatecznie została wprowadzona w stan śpiączki.

Nino i Alya zmagali się przede wszystkim z bolesnymi stłuczeniami. Mężczyzna miał dodatkowo głębokie rany cięte, które wymagały szycia, i dwa złamane żebra. Mulatka musiała z kolei chodzić na rehabilitację, a pierwsze dwa tygodnie spędziła na wózku – miała uszkodzone biodro.

W związku z tym nikt nie naciskał na małżeństwo, aby wytłumaczyli reszcie, co zaszło pierwszego grudnia. Dopiero tydzień przed świętami, gdy Alya zeszła z wózka, a do uszu wszystkich dotarła informacja, że stan Mei ustabilizował się, zabrali głos. Było to krótkie spotkanie w mieszkaniu Lahiffe, w którym mulatka próbowała najbardziej rzeczowo wytłumaczyć, co zaszło. Nie wdawała się jednak w żadne szczegóły – nie miała na to sił. Nie padła informacja o Pawicy i jej mocach, a wszystko sprowadziło się do pomocy Mei. Alya i Nino zgodnie uznali, że nie chcą nawet tego poruszać, nie znając wersji Mei. Była dla nich teraz kimś o wiele ważniejszym.

      Po tamtym spotkaniu było jasne dla wszystkich, że małżeństwo Lahiffe jest straumatyzowane. Natomiast Marinette była wściekła na samą siebie, bo to ona zwlekała z podjęciem działań, które teraz wydawały się oczywistością. Może można było temu zapobiec?

Najgorsze było chyba jednak to, że Gabriel nie szczędził ostrych uwag w trakcie tamtego spotkania. Wprost oskarżył każdego z osobna o odpowiedzialność za stan Mei i wypomniał im ignorancję. Nikt nie miał sił mu zaprzeczyć. Czuli, że miał rację.

Nie spotkali się potem aż do lutego, ale nim to nastąpiło Adrien przechodził jeszcze przez wiele traumatycznych wieczorów.

      Święta spędził w klinice. Jeszcze rano myślał, że nie będzie aż tak źle, ponieważ poprzedniego wieczora kobieta miała się całkiem nieźle, lecz w wigilię niespodziewanie straciła przytomność. W efekcie wokół jej łóżka całą noc krzątali się lekarze, a on przywitał Boże Narodzenie kawą z automatu w szpitalnym korytarzu. I nie miał nawet sił na smutek.

Do końca roku utraty przytomności były na porządku dziennym, lecz w styczniu nastąpiła znaczna poprawa. Mei mdlała coraz rzadziej i tylko na chwilę. Można było też z nią normalnie rozmawiać, chociaż głos miała słaby. Bardzo szybko się też męczyła. Do domu wypisano ją dopiero w połowie stycznia, a dla Adriena było całkiem naturalnym to, że nie zamierzał zostawić jej samej.

W efekcie zamieszkał w swoim starym mieszkaniu, każdą godzinę poświęcając Chince. Czuł, że był za nią odpowiedzialny i po prostu nie było innej opcji. Poza tym serce mu się krajało, ilekroć przypomniał sobie jej niknący oddech.

       Kiedy Mei mogła się już samodzielnie poruszać i mówiła bez większego wysiłku, Adrien po raz pierwszy poruszył temat związany z Mofa. Nie zamierzał jednak pytać od razu o przebieg tamtego dnia. Zapytał o coś zupełnie innego. O coś, co nie dawało mu spokoju, a przez resztę zostało już odrzucone w niepamięć.

– Czy zanim 0455 zniknął... widziałaś się z nim?

Mei przytaknęła.

– Co mu powiedziałaś?

– Tak jak mówiłam... – zamyśliła się. – Powiedziałam mu, że nic dla mnie nie znaczy. Bo powinien wiedzieć.

Adrienowi stanął przed oczami 0455 i jego czuły wzrok skierowany na Mei. Mężczyźnie zrobiło się słabo.

– On naprawdę mógł uciec... – wymamrotał, robiąc wielkie oczy.

– O co chodzi? Zrobiłam coś nie tak?

Adrien chciałby odpowiedzieć „oczywiście, że tak", ale nie mógł. Złapał tylko Mei delikatnie za rękę i spojrzał na nią z wyrozumieniem.

– Jeśli miałem rację i on odszedł z Mofa tylko dla ciebie, to... Rozumiesz?

– Nie... – odparła szczerze.

– To — szukał w głowie odpowiednich słów — mówienie mu, że nic dla ciebie nie znaczy, mogło być błędem.

– Myślisz, że dlatego uciekł?

Adrien przytaknął.

– I raczej nie będzie miał już wobec nas dobrych zamiarów... – wymamrotał, czując, że 0455 znajduje się u boku Smoka w Stanach. – Ale ty nie musisz się tym teraz martwić – dodał, po czym pocałował Mei w czoło. – Ważne, żebyś zdrowiała.

Nie zamierzał poinformować o tym innych. Wiedział doskonale, że znowu by postawiono Mei w złym świetle. A wcale nie miała złych zamiarów.



Naprawdę myśleliście, że zabilibyśmy Mei tak łatwo? :D Po tylu rozdziałach powinniście nas już znać!


Mini zwiastun:

Rozdział 60 "Jedyne, czego nie mogą odebrać"

"– Jeśli władze będą miały problem, mogą chcieć go usunąć... A to my jesteśmy problemem.

– Wóz albo przewóz – Adrien stanął prosto.

I chociaż mówił do Marinette, to ich oczy się nie spotkały.

– W tej chwili nie mamy innego wyboru poza tym. Chyba, że chcemy czekać na kolejną sytuację, z której nie będzie wyjścia – kontynuował."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro