Rozdział 68 "Każda osoba jest na wagę złota"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


    Pierwsze chwile po walce powinny być pełne uwagi. Ulatujący z ciał stres i zdenerwowanie powinny być właściwie namacalne. Tym razem było jednak zupełnie inaczej, a to za sprawą rozbawionego Smoka, który siedział właśnie okrakiem i śmiał się prosto w twarz Kotu, mimo że ten trzymał w dłoni jego miraculum. Była to sytuacja wręcz niedorzeczna.

– No i po co wam to? Co z tym zrobicie? – mówił, odgarniając z czoła lśniące włosy. – Komu to dacie? Bo... — powiódł wzrokiem po ciągle jakby nieobecnym Ethanie — chyba nie panu Protektorowi, mam rację?

Brunet wrócił do siebie natychmiast. Wiedział jednak, że nie może za wiele zrobić poza posłaniem Smokowi nienawistnego spojrzenia. Ten w odpowiedzi uniósł dłonie na wysokość klatki, jakby chciał uniknąć konfliktu.

– Bez obrazy – rzucił rozbawiony. – Ale Mofa jest silna — tym razem spojrzał pewnie na Kota – musicie to komuś dać.

Adrien zacisnął dłoń na miraculum, które następnie schował. Wtedy też spojrzał po reszcie drużyny i natychmiastowo wezbrała w nim złość. Alya ciągle próbowała ocuć nieprzytomnego Nino, straszliwie przy tym skomląc. Marinette wciąż z trudem łapała oddech, a na jej bladych policzkach widoczne były popękane naczynka – prawdopodobnie niewiele brakowało, aby Smok ją udusił. Kobieta złożyła dłonie na ramieniu Ethana, który chociaż nie miał widocznych obrażeń, wyglądał na bardziej zgubionego niż kiedykolwiek. Drżał. Mei właśnie wycierała pokrwawione dłonie o spodnie – zraniła się, walcząc z ogonem Smoka. Tylko ojciec stał ciągle niczym niewzruszony.

Oliwy do ognia, dosłownie i w przenośni, dolał kolejny nonszalancki komentarz Smoka.

– Pan Protektor trzęsie się jak osika. Jemu chyba nie dacie, co?

Już miał ponownie zabrać głos, gdy nagle Kot zamachnął się i kopnął mężczyznę z całej siły. Prosto w twarz. Smok aż się obrócił. Nie odebrało mu to jednak dobrego humoru. Splunął jedynie krwią, po czym wstał na równe nogi.

– Przecież już się poddałem. Na co to? – powiedział olewczym tonem.

– Po co ten teatrzyk? – Gabriel niespodziewanie zabrał głos, nawet nie wiedząc, że powstrzymał tym swojego syna od kolejnego ciosu.

Smok uśmiechnął się szeroko. Widać było krew na jego zębach.

– Jak zapewne już wiecie, w Stanach jest teraz niezbyt bezpiecznie – zaczął tonem prawdziwie gawędziarskim. – I nie chodzi mi o procent strzelanin w szkołach.

– Po co ta eskapada? Przecież wiedziałeś, że nie wygrasz z sześcioma osobami – Gabriel wtrącił poważnym tonem. – Co ty nam chcesz zademonstrować?

Smok uniósł jedną brew wyraźnie zaintrygowany podejściem Władcy Ciem.

– Wygadany się zrobiłeś – skwitował, po czym usiadł na pobliskim kamieniu i teatralnym ruchem założył nogę na nogę. – W każdym razie chcę pomóc. Wiecie, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem i takie tam.

Mei przytaknęła.

– Nie wygra z sześcioma osobami, więc tym bardziej z dwunastoma – podsumowała. – Ty nie chcesz pomóc, ty szukasz pomocy.

Właściwie wszyscy poza Gabrielem zdziwili się tokiem myślenia Mei. Smok wzruszył natomiast ramionami.

– Cóż, uciekłem im już dwa razy. Najpierw z Mofa, potem w trakcie ich ataku na Amerykę, który tak skrzętnie ukryli przed światem. Ja się ich nie boję – powiedział stanowczo. – Po prostu nie chce mi się ciągle uciekać. Wolę już wam pomóc i mieć raz na zawsze święty spokój.

– Pomóc? – Marinette niespodziewanie zabrała głos. – Chyba mam deja vu, bo już był taki jeden, który chciał pomóc. I gdzie on teraz jest?

– Prosiak? – Smok wywrócił oczami. – Oczywiście, że w Chinach. Jak tylko zaatakowali, od razu wrócił do nich. Taki z niego był pożytek.

– Dlaczego zatem mamy tobie zaufać? – Gabriel zapytał głosem wypranym z uczuć.

– Bo dbam o swój interes. Jesus, tak ciężko to zrozumieć?

Wszyscy spojrzeli po sobie otępiali. Zdawali się mówić, że a i owszem, ciężko było to zrozumieć.

– I żeby była jasność. Wy mnie nie interesujecie. Chociaż ona... — puścił oczko w stronę Alyi — może mnie trochę interesować. W każdym razie-

Nino niespodziewanie podniósł się, chociaż jeszcze pół sekundy temu był nieprzytomny. Alya powstrzymała go jednak przed działaniem, czule łapiąc za rękę. 

Poczuła ulgę, widząc, że małżonek miał się jednak dobrze.

– W moim interesie jest, żeby Mofa zniknęło. I tyle.

Zapadła chwilowa cisza, którą przerwał Gabriel.

– Rozumiem – odparł ku zdziwieniu większości. – Mei mówiła mi o tobie. Widzę teraz, że to prawda. Interesujesz się tylko sobą.

Smok uśmiechnął się nonszalancko.

– Taki już jestem – podsumował.

– Może mamy mu jeszcze oddać miraculum? Pozwolić do nas dołączyć? – Marinette zirytowała się.

Kot po raz pierwszy od dawna zgadzał się z małżonką. Rozum podpowiadał mu, że nie powinni nawet rozmawiać ze Smokiem, a co dopiero rozważać propozycję walki u jego boku. To było przecież nielogiczne. Potem spojrzał jednak na Mei, która całą sobą zdawała się popierać Gabriela. Adrien kompletnie nie rozumiał ich relacji. Ufał jednak Chince, więc niepewnie, ale jednak, musiał też zaufać ojcu.

– Ma trenować z nami? – Marinette kontynuowała oburzona. – Może jeszcze dach nad głową?

– Byłoby miło – Smok wtrącił rozbawiony.

Kobieta już miała wybuchnąć, gdy Gabriel niespodziewanie znowu odezwał się.

– Myślę, że jest wystarczająco zaradny, żeby samemu znaleźć mieszkanie. A miraculum dostanie, tylko jak będzie nam potrzebny.

– Co? – Alyi wyrwało się. – Od kiedy to ty decydujesz?

Mei zrobiła krok naprzód. Wyglądała na zmartwioną.

– Jeżeli Mofa zaatakuje całą swoją siłą, nie mamy szans. Każda osoba jest na wagę złota. A on ma motywacje. Też chcą się go pozbyć. Jaki by nie był, przyda się. Ma duże doświadczenie i wszyscy wiecie, że jest silny – tłumaczyła bardzo poruszona.

Marinette zacisnęła dłonie w piąstki, ale powstrzymała się od komentarza. Podobnie do Alyi – wiedziały, że Mei miała rację.

– Dobrze. Powinniście odpocząć – Gabriel powiedział, gdy stało się jasne, że nikt nie oponuje. – Idźmy już, a on niech się sobą zajmie.

Smok był wyraźnie uradowany. Od razu wstał na równe nogi i otrzepał się z piachu.

– No, to to ja rozumiem – rzucił, po czym niespodziewanie zawiesił się na ramieniu Kota. – Gdzie macie tę dzielnicę czerwonych latarni? Zawsze chciałem zobaczyć, a nie było okazji.

Adrien zrzucił mężczyznę z ramienia z obrzydzeniem, po czym odsunął się. Wzrokiem mimowolnie powiódł w stronę Ethana, który właśnie zmierzał w jego stronę. Nie ukrywał zdziwienia.

Reszta się już rozeszła.

– Chciałem – Ethan zaczął. Widać było, że nie przychodziło mu to łatwo. – Chciałem ci podziękować za to, że uratowałeś Marinette.

Adrien natychmiast zaprzeczył.

– Nie, nie. To ty nas dzisiaj ocaliłeś.



Mini zwiastun:

Rozdział 69 "Ostatnia okazja na pożegnanie"

"Po zameldowaniu w hotelu wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, a kiedy zebrali potem na wspólnej kolacji, na której mieli rozmawiać o planie, jakiekolwiek słowa wypłynęły z ich ust dopiero przy deserze.

– Powtórzmy wszystko, co ustaliliśmy." 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro