Rozdział 86 „Chyba nie sądziliście, że obejdzie się bez strat"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


      Wygrali? Trudno było to orzec, gdy nagle zrobiło się cicho, a skala szkód bezpardonowo ukazała się światu. Piazza Navona nie była już tym placem, który utkwił w pamięci milionów turystów. Teraz zamieniła się w stos gruzu i wyrw. Nad otaczającymi ją budynkami wciąż unosił się duszący pył, a silny wiatr tylko wzbijał go w powietrze, jakby próbował zademonstrować swoją siłę. Dach, na którym leżała Mei wraz z kucającym obok niej Kotem, głośno gruchnął, gdy stanęli na nim Gabriel i Smok. Zapadł się chwilę później. Na szczęście już gdy cała czwórka znalazła się na ziemi – między jedną wyrwą w placu a drugą.

Kot delikatnie położył Mei na chodniku. Przelewała się przez jego ramiona, była bardzo słaba. Raz na jakiś czas otwierała oczy, jakby sprawdzała, czy jeszcze tutaj jest, ale zdarzało się to coraz rzadziej. Mężczyzna nie wiedział co robić, lecz zaczął prawdziwie panikować dopiero wtedy, gdy dołączyli do nich Alya i Nino wraz z nieprzytomną Marinette.

Przyjaciel spojrzał w oczy Adriena, po czym delikatnie położył Biedronkę na chodniku. Metr od Mei, ale blisko Kota.

W pierwszej chwili pomyślał, że Marinette nie żyje. Drgnął wtedy gwałtownie i jakby rażony prądem przybliżył do małżonki.

– Jeszcze nie – Alya uspokoiła go i usiadła obok przyjaciółki. – Ale się nie budzi – w oczach zebrały jej się łzy.

Adrien miał wrażenie, że dostał obuchem w głowę. Zrobiło mu się niedobrze. Wszystkie jego mięśnie pierw zacieśniły się w akcie protestu, potem stały wiotkie jak wata. Czy to naprawdę może się dziać? Naprawdę tkwił teraz między Marinette a Mei i obie miały umrzeć? Czy to jakiś żart?

Reszta grupy przypatrywała się kobietom w ciszy. Zdaje się, że wszyscy byli równie smutni i zdezorientowani. Nie wiedzieli co robić. Tylko Alya pozwoliła sobie na pokazanie słabości – mocno ściskała dłoń Marinette i kazała przyjaciółce wracać, gdziekolwiek by nie była.

– Chyba nie sądziliście, że obejdzie się bez strat – Smok stwierdził nonszalancko.

Zdanie to podziałało na Adriena trzeźwiąco. Wstał na równe nogi i z dzikim, głębokim krzykiem kopnął w pobliski kawał betonu. Pozornie twarda powłoka popękała, a potem rozpadła się. Kot był wściekły. Utrata Marinette i Mei była dla niego równoznaczna z przegraną. Robił to wszystko dla nich – dla małżonki, aby wreszcie mogła żyć w spokoju i bezpieczeństwie, dla Mei, aby mogła poznać inne, lepsze życie pozbawione pragnienia zemsty. Co miał teraz zrobić? Mógł równie dobrze potraktować samego siebie kotaklizmem i zniknąć, ale nawet nie wiedział, czy to zadziała. Złożył czoło na swoich dłoniach, które wbił głęboko w zmierzwione włosy. Z jednej strony chciał wyć, z drugiej był zbyt wściekły, aby jakiekolwiek łzy pociekły mu z oczu. Zaciskał więc mocno zęby i nieświadomie wbijał paznokcie w skórę głowy, czekając na coś, ale nie wiedział na co.

Wtem do jego uszu dotarł słaby głos Mei. Nie było to słowo, chociaż dało się usłyszeć, że słowem miało być. Adrien obrócił się gwałtownie i podbiegł do partnerki. Ta skierowała swój półprzytomny wzrok na niego.

– Spokojnie, będzie dobrze – powtarzał, chociaż sam w to nie wierzył.

Kiedy zaczął gładzić kobietę po włosach, jej usta znowu poruszyły się. Tym razem, widząc ich delikatny ruch, był w stanie wszystko zrozumieć.

– Miraculum? – spytał zdezorientowany, a Mei odpowiedziała mu subtelnym przymknięciem oczu. – Chcesz miraculum? – znów ta sama odpowiedź.

Mężczyzna zaczął po omacku szukać miraculów. Pierwsze w rękę wpadło mu miraculum psa, więc szybko założył je Mei. Obok sylwetki Chinki pojawiło się kwami. Milczało, było wyraźnie przestraszone, ale zdaje się, że intuicyjnie zrozumiało, co powinno zrobić. Mimo braku komendy kobieta transformowała się. Jej ciało pokryła złocista poświata, stała się Psem. Nie minęła sekunda, a otworzyła oczy. Wciąż słabe, ale jednak na tyle silne, aby utrzymały powieki w górze.

Wszyscy przypatrywali się temu dziwnemu spektaklowi, w ogóle nie rozumiejąc jego treści. Tymczasem Mei, drżąc i krzywiąc się z bólu, wsparła się na łokciach i resztkami sił przybliżyła do wciąż nieprzytomnej Marinette. Dopiero kiedy Chinka zdjęła miraculum i wyciągnęła je w stronę Marinette, reszta grupy zrozumiała.

Przecież to takie proste, Adrien pomyślał, szukając reszty miraculów. To przecież magia. Przyspiesza regenerację. Zakładając komuś miraculum, zwiększamy szansę na to, że przeżyje. Im więcej miraculów, tym większe szanse. Takie proste, a jednak tylko Mei o tym pomyślała. Co więcej, Mei zamierzała poświęcić siebie dla Marinette. Do samego końca – zawsze taka sama. Mężczyzna w dziwnym transie założył Marinette miraculum psa i węża, bo te posiadał. Reszta grupy podała pozostałe. Wkrótce i Biedronka, i Mei były obwieszone niedawno odebranym dziedzictwem – jak jakimiś trofeami, ale nikt się z nich nie cieszył.

Stan kobiet nieznacznie, ale zauważalnie zaczął się polepszać. Nabrały rumieńców, zaczęły głębiej oddychać. Kiedy Marinette odzyskała przytomność, grupa nabrała nadziei. Byli już pewni, że jakoś to będzie, ale nagle znów otępiali.

      Wszyscy detransformowali się. Ich kwami ze świstem wzbiły się w powietrze. Świdrowały oczyma dookoła, jakby czegoś szukały. Były sparaliżowane strachem.

– Co jest?! Wracajcie! – Adrien wstał na równe nogi i wrzasnął na grupkę spanikowanych kwami.

Ale nie uzyskał odpowiedzi. Zdaje się, że wszystkie stworzenia były zbyt przerażone, aby w ogóle zwrócić na niego uwagę. Mężczyzna spróbował złapać Plagga, aby siłą zmusić go do ratowania Mei lub Marinette, ale to zdało się na nic. Kwami z piskiem wzbiły się jeszcze wyżej, jakby szukały ratunku ponad chmurami.

– Co jest, kurwa! – Adrien wrzasnął spanikowany.

– A więc on naprawdę istnieje... – Jared niespodziewanie odezwał się.

Wszyscy spojrzeli w stronę, w którą patrzył Amerykanin. Zamarli, ale nie z przerażenia. To było po prostu zbyt dziwne, aby było rzeczywiste.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro