Rozdział 2 "Nigdy nie byłaś ciekawa?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



         Adrien miał w zwyczaju uspokajać swoje myśli regularną aktywnością. Zawsze, kiedy coś go gryzło, szedł pobiegać. Po powrocie z ćwiczeń czuł znaczną ulgę i potrafił spojrzeć na pewne problemy z dystansem.

-Heeej!- Wołał Plagg.- Coś się tak spocił?

Chłopak wywrócił oczami i wzruszył ramieniem, na którym siedział dokuczający mu kwami.

-Powinieneś się schować.- Syknął, bo nie lubił jak mu ktoś przerywał w bieganiu.

-Nie mogę! Jest mi za gorąco i jestem głodny!

Adrien początkowo zignorował przyjaciela. Skupił się na rytmie biegania, raz po raz układając w głowię trasę porannej aktywności.

-Wstąpię do piekarni.-Mruknął, łapiąc oddech.- W drodze powrotnej kupimy też ser. Pasuje?

Plagg podskoczył radośnie, po czym schował się w kieszeni Adriena.

Droga do piekarni była dość krótka, ale wymagająca. Chłopak narzucił sobie szybkie tempo i biegał między ciasnymi uliczkami paryskiego centrum. Na samą myśl o świeżych bagietkach w jego ulubionej piekarni, robił się głodny. Gdy dotarł na miejsce, jak zwykle przywitał go ten sam, uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna.

-Adrien!- Zawołał.- Miło cię znów widzieć. Widzę, że od rana na nogach?

Adrien otarł pot z czoła, a dłonie teatralnie położył na biodrach.

-Dzień dobry, Panie Dupain. Poproszę to, co zwykle.

-Dwie bagietki! Już podaję.- Krzyknął, dłonie wycierając w fartuszek.

Tymczasem w piekarni pojawiła się dawna przyjaciółka Adriena – Marinette.

-O, Adrien.- Wymamrotała, poprawiając włosy.

-Cześć, Marinette.

Dziewczyna była mu niegdyś bliska. Chodzili razem do gimnazjum, gdzie przyjaźnili się. Pod koniec szkoły rozumieli się niemal bez słów. Mieli podobne poczucie humoru. Adrien zawdzięcza Marinette bardzo wiele – dzięki niej zyskał zaufane grono przyjaciół i jakoś odnalazł się w nowym środowisku po raz pierwszy nie skażonym przez ojca. Po gimnazjum ich drogi rozeszły się. Marinette poszła do liceum plastycznego, gdzie zresztą świetnie pasowała. Adrien uczęszczał do zwykłego liceum publicznego, ale z wysokim poziomem. Teraz widywali się tylko przelotnie. Zwykle, kiedy Adrien robił zakupy w piekarni jej rodziców.

Marinette niewątpliwie zmieniła się od czasów gimnazjum. Stała się kobietą. Jej ciało nabrało innych, pełniejszych kształtów, choć wciąż była bardzo szczupła. Buzia wysmukliła jej się, przez co jej oczy wyglądały teraz na znacznie większe. Włosy tego dnia spięła w kucyk, ale widać było, że sięgały dziewczynie za łopatki; jej grzywka czule otulała krągłe czoło. Wyglądała naprawdę ładnie.

-Adrien, twoje bagietki. Dorzucam jedną bułkę z camambert'em gratis. To nasz nowy przepis!

Pan Dupain podał chłopakowi zakupy i przyjął odpowiednią zapłatę. Gdy Adrien szykował się już do wyjścia, Marinette spojrzała na niego wymownie. Uśmiechała się dość kłopotliwie. Wiedział, że zaraz niepewnie zabierze głos.

-Adrien!- Powiedziała piskliwie.

-Tak?

-Widzisz...- drapała się po głowie – mam urodziny!

Adrien spojrzał na nią zdziwiony i spiął się. Nie miał przecież żadnego prezentu. Marinette pokręciła głową, nerwowo machając dłońmi.

-Ale nie teraz! Haha...

Blondyn ledwo powstrzymywał śmiech, widząc jej różowe policzki i zakłopotane oczy.

-Z-za tydzień. Czekaj, mam gdzieś na górze zaproszenie.

Nie czekała na reakcję dawnego przyjaciela. Po prostu wbiegła po schodach, a sekundę później była już na dole wraz z pomiętą kartką.

-Proszę!- Krzyknęła, podając Adrienowi zaproszenie.

Blondyn uśmiechnął się ciepło, chociaż cała ta sytuacja była dla niego nie tylko zabawna, ale też niezręczna.

-Dziękuję.

-Prz-przyjdziesz?

Adrien nie potrafił udzielić innej odpowiedzi.

-Tak, obiecuję.- Odparł.

Oczy Marinette rozbłysły fiołkowym światłem. Wyglądały na jeszcze większe niż wcześniej.

-To do widzenia, Panie Dupain.- Rzekł, szeleszcząc torebką z bagietkami.- Do zobaczenia, Marinette.

Dziewczyna była w dużym otumanieniu i z opóźnieniem odpowiedziała blondynowi krótkim „pa".

        W drodze powrotnej do domu, zgodnie z obietnicą daną Plaggowi, wstąpił do sklepu z nabiałem. Reszta dnia upłynęła mu dość rutynowo. Do szesnastej był na lekcjach, które opierały się już tylko na przygotowaniach do matury. Potem zjadł syty obiad wraz ze swoim przyjacielem Nino, a wieczorem wylegiwał się w domu, wiedząc, że czekał go jeszcze patrol i musiał zachować siły.

Patrole były dla niego już rutyną. Od kiedy Władca Ciem pojawiał się coraz rzadziej, Biedronka i Czarny Kot mieli wolne nawet przez trzy miesiące. Mieszkańcy Paryża szybko nasycili się spokojem. Powstały debaty medialne na temat roli superbohaterów. Oczywiście cieszono się, że Paryż nie był już pod terrorem Władcy Ciem, że można było wreszcie chociaż na trochę odetchnąć, ale jednocześnie zwrócono uwagę na inne problemy – w mieście nie brakowało nocnych złodziei i wandalów. Aby uniknąć społecznego ostracyzmu, Biedronka i Czarny Kot zgodnie uznali, że mogą zająć się też mniejszymi złoczyńcami. Bo dlaczego by nie? Raz w tygodniu patrolowali ulice Paryża, udowadniając mieszkańcom i sobie, że zagrożenie wciąż jest realne.

Prawdą było, że sami zaczynali kwestionować istnienie zagrożenia. Złapanie złodzieja czy wandala, to żadne wyzwanie. Władca Ciem za to milczał. Ujawniał się tak rzadko, że Biedronka i Czarny Kot powątpiewali w swoje umiejętności. Bali się krytycznego momentu, w którym nie będą w stanie poradzić sobie z osobą opanowaną przez akumę.

        Było już po dziewiątej, gdy Czarny Kot zobaczył w oddali Biedronkę. Siedziała tyłem do niego na jednym z paryskich dachów.

-Witam piękną panią.- Powiedział, kładąc rękę na ramieniu Biedronki. Dziewczyna lekko podskoczyła.- Zazdroszczę temu dachowi.- Dodał.

Granatowłosa wydęła policzki i zmarszczyła brwi.

-Ty się chyba nigdy nie zmienisz.- Mówiła, wywracając oczami.

Czarny Kot usiadł obok, mruknął i przeciągnął się w swój typowy, koci sposób.

-Jak chcesz mogę się zmienić.- Rzucił nonszalancko.- Tu i teraz.

Biedronka spojrzała na niego pytająco, chociaż doskonale wiedziała, o co chodzi. Pokręciła przecząco głową. Czarny Kot nie przerywał.

-Nigdy nie byłaś ciekawa?

Dziewczyna podrapała się kłopotliwie po kolanie i westchnęła.

-Czego?- Zapytała, nie patrząc na Kota.

-Nas. Siebie. Tego jak wyglądamy.

Biedronka wstała i zakręciła jojo.

-Powinniśmy zająć się patrolem.

Czarny Kot wstał wyraźnie podenerwowany. Stanął przed niewzruszoną Biedronką i spojrzał jej prosto w oczy.

-Zawsze robisz to samo.- Wymruczał.

-Co?

-Uciekasz. Przede mną. Przed prawdą.

Biedronka odsunęła się od Kota, czując, że pewna granica została już przekroczona.

-Boisz się jej? Prawdy?- Zapytał pretensjonalnie.

-Nie o to chodzi. Zasady są takie. Nie możemy wiedzieć, kim jesteśmy.

Biedronka starała się mówić jak najbardziej naturalnie i stanowczo, chociaż głos momentalnie jej zadrgał, zdradzając ogarniające ją zdenerwowanie. Nie lubiła takich sytuacji.

Czarny Kot wiedział, że jeszcze trzy lata temu krzyknąłby: „Chrzanić zasady!", ale teraz nie miał już na to sił. Zapał w nim gasł, a w tym również sympatia do Biedronki będącej ciągle poza jego zasięgiem. To było męczące.

-Ta rozmowa prowadzi donikąd.- Powiedział cicho i oschle.

Biedronka spuściła głowę, a Czarny Kot wyciągnął Koci kij i ruszył na patrol. Dziewczyna nie poszła za nim. Tego wieczoru patrolował inną część miasta.

***

Tymczasem na drugim końcu Paryża, w ciepłym świetle gasnącej już świecy, siedziała dziewczyna. Oczy jej lśniły od fascynacji, a ramiona drgały od cichego chichotu. Rozgorączkowanymi opuszkami palców dotykała czule zdjęcie, na którym powoli wyłaniała się tak bliska jej postać. Fotografia była dopiero wywoływana. Dopiero miała zagościć w jej kolekcji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro