[3] Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Krajobraz zaczął się powoli przeistaczać. Temperatura znacznie spadała, a kolor słońca robił ciemniejszy. Bardziej stonowany. W niczym już nie przypominał tego jasnego, letniego zenitu, który oświetlał paryskie twarze oblewające się piegami. Teraz przypominał bardziej niewielki punkcik na niskim niebie i ten punkcik cudownie przeobrażał barwy całego miasta. Drzewa ubierały się w każdy odcień brązu, czerwieni i żółci, gdzieniegdzie pozostawiając jeszcze resztki odchodzącej w niepamięć zieleni, a ludzie wyciągali z dna szafy cieplejsze kurtki, i powoli robili zapasy herbat na zimne, jesienne wieczory.

Marinette mocno przywarła do ramienia blondyna, który uśmiechnął się lekko na ten widok. Buzia jego ukochanej była niemal cała zanurzona w puchatym golfie od swetra, a mimo to dziewczynę co chwilę przechodziły dreszcze – wręcz z każdym powiewem wiatru.

- Ten bukiet poproszę.- powiedział, wskazując palcem na niewielką żółto-białą kompozycję kwiatów, których nazwy nie kojarzył.

Starsza kobiecina przytaknęła i, nie zmywając ciepłego uśmiechu z ust, podała Adrienowi bukiet.

- 13 się należy.- wymamrotała ochrypłym głosem, po czym odkaszlnęła.

Prawdopodobnie przebywała na dworze przez cały rok. Nic dziwnego więc, że miała nadwyrężone zdrowie. Blondyn podał kobiecie dwadzieścia euro i z Marinette wtuloną w jego ramię odszedł bez reszty.

- Chyba by się jej podobały.- ciemnowłosa wyszeptała, gdy opuścili już uliczkę pełną sprzedawców.

Zamyślił się. Wspomnienie dawnej przyjaciółki ciążyło mu na sumieniu, choć starał się skupiać na tych dobrych, niczym nie skażonych obrazach.

- Spodobałyby się.- odparł po chwili.

Nie ukrywał zmieszania, gdy kilka dni temu Marinette usiadła obok niego z tą dziwną, poważną miną. W końcu cała topiła się w grubym kocu, a w dłoniach trzymała jeszcze gorące kakao. Jej wzrok nie pasował do tego, co sobą w tamtym momencie prezentowała. Adrien podejrzewał nawet, że ukochana chciała się z nim na jakiś temat podroczyć i dlatego przybrała taki wyraz twarzy. Gdy jednak usłyszał Jej imię, sam natychmiast spoważniał. Wiedział, że kiedyś odbędą tę rozmowę. Nie wiedział natomiast, że będzie taka krótka.

Szybko okazało się, że oboje czują podobny rodzaj żalu, którego nie można określić żadnymi ramami. To ten żal, który czasami budzi cię w środku nocy i nie pozwala zasnąć aż do rana. To też ten żal, który pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, a potem rujnuje nawet najpiękniejsze chwile; ot tak, bo nie można się cieszyć niczym, czując to. Narzeczeni wiedzieli, że będą musieli żyć z tym do końca życia. Jednak pomysł, który podsunęła Marinette, wydał się obojgu pierwszym krokiem do akceptacji żalu.

        Szli zatem teraz obok tego szarego murku, oczy skupiając na żółto-białych kwiatach, i oboje zastanawiali się, jak zareagują. Czy sumienie odbierze im mowę, czy dadzą upust emocjom? Może któreś się rozpłacze?

Wkrótce byli już w alejce, w której dominowały przede wszystkim dwie barwy. Marmurowa szarość i wypłowiała zieleń. Znajdowali się teraz w nowocześniejszej części cmentarza. Nie było tutaj już żadnych kapliczek i wysokich, pękających murków. Drogę stanowiły idealnie ułożone płytki, a niewielkich rozmiarów nagrobki nurzały się w zieloności zadbanej trawy. Wszędzie panował ład.

Kiedy znaleźli się na miejscu, długo stali nieruchomo. Marinette wprawdzie dalej trzymała ramię Adriena kurczowo, może i za mocno, ale zdawać by się mogło, że obojgu nawet nie drgnęła powieka. Studiowali dokładnie mały, z niezwykłym kunsztem wykonany nagrobek oraz te złote, świecące w popołudniowym słońcu literki, oznajmujące, że oto tutaj upamiętniono Chloe Bourgeois.

Pierwszy drgnął Adrien. Przełknął głośno ślinę i zrobił krok naprzód. Ciemnowłosa jak na zawołanie wypuściła jego rękę. Wiedziała, że zielonooki przeżywał tę sprawę nieco intensywniej i bardziej personalnie niż ona. Nie zamierzała mu zatem w niczym przeszkadzać. Wówczas blondyn niepewnie przykucnął, po czym delikatnie ułożył kwiaty we właściwym miejscu. Nim wstał, dłuższą chwilę wpatrywał się w małe zdjęcie Chloe. Marinette na ten widok mimowolnie przyłożyła dłonie do ust, bojąc się, że blondyn zareaguje zbyt emocjonalnie, lecz ten kilka sekund później wstał. Głowę miał wprawdzie spuszczoną, a dłonie mu lekko drżały, ale to wszystko. Ciemnowłosa złapała go wówczas za rękę. Chciała, żeby poczuł się bezpiecznie.

Patrzyli w ciszy na sylwetkę Chloe i nagle ogarnął ich spokój. Zupełnie jakby po raz pierwszy od kilku lat stanęli twarzą w twarz z własnym strachem, który teraz okazał się zupełnie niepotrzebny. Nie wiedzieli, co przyniesie przyszłość, ale pewnym było, że przeszłość należała do nich. Nie mogli jej wymazać czy przeżyć na nowo. Mogli ją tylko zaakceptować.

Na zawsze pozostaną naznaczeni.





Jutro dodamy jeszcze trochę wyjaśnień i ciekawostek oraz... informacje o ewentualnych rozdziałach specjalnych. :) 

Jeżeli macie jakieś nurtujące Was pytania albo ochotę na koncert życzeń co do rozdziałów specjalnych, to tutaj jest właśnie na to miejsce!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro