Alternatywne zakończenie 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Podobno zrezygnowałaś z prestiżowego stypendium w Ameryce. Czy to prawda?

Marinette podniosła zestresowany wzrok na kobietę, która z gracją założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się bezpardonowo – zupełnie jakby cały świat leżał u jej stóp.

– Tak. To prawda.

Starała się zachowywać naturalnie i profesjonalnie. Niestety w każdej sekundzie natrafiała na jakiś niewidzialny mur powszechnie zwany stresem. A przecież to nie była jej pierwsza styczność z mediami.

– Dlaczego więc zrezygnowałaś? Mało kto ma szansę na takie stypendium, a tobie się udało.

Prezenterka uśmiechała się ciepło i pewnie siebie. Emanowała wszystkim tym, czego Marinette brakowało i, trzeba przyznać, kobieta jej trochę przez to zazdrościła. Chciałaby prezentować się tak doskonale i odważnie. Bez zastanowienia trzepotać rzęsami. Składać idealnie ułożone zdania. Rozsiewać niczym pyłki informację o swojej nieskazitelności.

Tymczasem serce podchodziło jej aż do gardła za każdym razem, gdy kamerzysta robił krok naprzód. Jej twarz przybierała wówczas głupawego wyrazu i ciemnowłosa momentalnie zapominała, o czym chciała mówić. Zbłaźnię się, myśl ta nieustannie zaprzątała jej głowę.

Prawdopodobnie nigdy nie przywyknie do rozgłosu.

– Nauczyłam się tam wiele. Poznałam też trochę wielkomiejskiego życia. – westchnęła – Tak. Szczerze mówiąc, moja rezygnacja była bardziej dziełem przypadku. Jednak wyszło mi to na dobre.

– Rozumiem. Prawdopodobnie gdybyś dalej studiowała na drugim kontynencie, to tam mogłabyś otworzyć swój zakład. Prawda?

Uśmiechała się szelmowsko. Kokieteryjnie. Oczywiście nikt z oglądających nie miał prawa tego wychwycić. Tylko Marinette doskonale rozpoznawała te pełne triumfu niuanse. Jakże to śmiesznie opowiadać o sobie komuś, kto wie wszystko, pomyślała.

– Możliwe też, że nigdy bym nie otworzyła żadnego zakładu. Tutaj, w Paryżu, miałam wsparcie rodziny. W Ameryce byłam zdana tylko na siebie.

– Rozumiem. – chwilowo spuściła wzrok na kolana – Jak oceniasz swój sukces z perspektywy czasu? Zdominowałaś już nie tylko francuski rynek, ale również ten zza oceanu. W świecie mody mówi się, że niebawem przerośniesz markę Gabriel.

Marinette przełknęła głośno ślinę. Oczywiście przedyskutowały te pytania dużo wcześniej i blondynka doskonale wiedziała, że są odpowiedzi, których projektantka wolałaby nie udzielać. Po prostu poruszały drażliwe tematy. Sprawa była jednak jasna. To właśnie te drażliwe tematy kogokolwiek interesowały.

Złożyła ręce na kolanach i uśmiechnęła się najśmielej, jak potrafiła.

– Mam w sobie bardzo wiele szacunku do tej marki. Cieszę się więc, że się mnie z nią porównuje.- powiedziała wymijająco.

Widać było, że przez twarz prezenterki przebiegło coś na rodzaj ulgi. I znów – był to niuans widoczny tylko dla Marinette.

– Dobrze. Ostatnie pytanie. Jakie ma pani plany na przyszłość?

– Projektować – spauzowała – i być szczęśliwą.

          Światła zgasły. Marinette odruchowo zmrużyła oczy i skrzywiła się cała. Rażąca biel lampy skierowanej wprost na nią była bardzo nieprzyjemna. Niestety telewizja rządziła się własnymi prawami. Dalej nie wierzę, że się na to zgodziłam, przeszło jej przez myśli, gdy wstawała właśnie z kanapy. Chwilę potem ujrzała sylwetkę blondynki przed sobą i ten perłowy, pełny zadowolenia uśmiech. Ach, dlatego, przypomniała sobie.

– Chciałabym jeszcze raz pani podziękować. – Aurore powiedziała ciepło, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku zestresowanej Marinette.

Ciemnowłosa nie była taka dobra w tej przedziwnej grze. Pierw zachichotała kłopotliwie, a gdy tylko dotknęła miękkiej dłoni blondynki, zamilkła, czując przyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa.

Oczywiście nie wiedziały, jak to wszystko przebiegnie, ale wywiad miały już za sobą. Mogły się nareszcie rozluźnić. Choć na minutkę.

Od kiedy stacja Aurore uruchomiła nowy kanał modowy, stało się jasne, że Marinette była wręcz w obowiązku jej pomóc. Zresztą, gdyby nie blondynka, jej renomy wcale by nie było. Przyszła więc na ten wywiad i, głupawo się uśmiechając, robiła z siebie kogoś równego Gabrielowi.

           Gdy opuściła budynek telewizji, odetchnęła z ulgą. Świeże powietrze było wręcz ocucające. Kobieta niemal czuła odchodzący z jej kończyn stres. Mogła teraz poczuć się bardziej sobą. Wyluzować. Zrzucić tę dziwną maskę, w której nie czuła się tak dobrze jak Aurore.

Pozostało tylko wsiąść do auta i poczekać. Odliczyła w myślach do stu. Napiła się wody. Poprawiła grzywkę. Zamyśliła.

          Gdyby ktoś jej te kilka lat temu powiedział, że tak będzie wyglądać jej życie, stanowczo by zaprotestowała. Za nic nie zgodziłaby się na funkcjonowanie w takim dziwnym układzie, w którym za cenę odrobinki szczęścia trzeba sprzedać całą resztę i żyć w ukryciu. Poza tym ona i kobieta? A skąd to taki pomysł? Tymczasem stało się. Tworzyła ukrywany związek z najpiękniejszą kobietą na Ziemi.

Pamiętała dokładnie pierwsze chwile po powrocie do Paryża. Czuła w sobie przeszywające zimno i coś na rodzaj ogromnego kamienia, który sama sobie wepchnęła do gardła. Bo, choć późno, po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że była winna za każdą swoją zadrę. Ethan oczywiście wyłożył jej to całkiem brutalnie, rozkładając każdy miesiąc ich związku na części pierwsze, ale przecież zachował w tym wszystkim grację i resztki zdrowego rozsądku. Nie mogła mu mieć za złe, że wybrał własne dobro. W końcu ile jeszcze mógłby opiekować się nieporadnym jajkiem-Marinette, które w zamian jedynie przetoczyło się z jednych ramion do drugich?

– Sama nie wiesz, czego chcesz. Nie wiesz nawet, kim jesteś.

Te dwa zdania uderzyły ją jednak najmocniej. Zajrzała głęboko w zaszklone źrenice bruneta i zrozumiała, że przeszył ją na wylot. Zrobił to, czego ona nie potrafiła. Pociągając nosem, udała się do sypialni i mechanicznymi, powolnymi ruchami spakowała. Zupełnie jakby miała już dawno wykupiony bilet, a całe jej życie właśnie nie legło w gruzach.

W Paryżu czuła przede wszystkim zmieszanie. Potworny ból utraty najbliższych osób na świecie, o Ethanie i Adrienie mówiąc rzecz jasna, był niczym w porównaniu do rozrywającej świadomości tego, że Marinette nie znała samej siebie. Godzinami leżała w łóżku, przekrwione oczy wciskając w sufit i odtwarzając: „Sama nie wiesz, czego chcesz. Nie wiesz nawet, kim jesteś".

Nie wiedziała. Nic nie wiedziała.

Rodzice długo się o nią zamartwiali, ale nic nie przynosiło rezultatów. Ani zapełnienie jej czasu, ani wizyty u terapeuty. Marinette wiedziała bowiem, że musi sama sobie z tym poradzić. Musi wreszcie zrozumieć, kim jest i czego chce.

Aż któregoś popołudnia wpadła na pomysł. Genialny wręcz, a przynajmniej wtedy tak myślała. Założy własny zakład. Przecież miała umiejętności i chęci, i całą masę marzeń z tym związanych. Czy kiedykolwiek była bardziej sobą, niż kiedy projektowała?

I faktycznie. Czynności krawieckie pełniły w jej życiu rolę podobną do medytacji. Wyłączała wówczas wszystkie myśli, paradoksalnie zagłębiając się w samiutkie wnętrze samej siebie. Problem polegał jednak na tym, że zakład krawiecki to nie tylko szycie. To stosy formalności i wieczny brak pieniędzy. Chociaż rodzice wsparli Marinette w tej niecodziennej przygodzie, również widząc w nowym zajęciu szansę na polepszenie stanu córki, to było bardzo ciężko. Mało kto w Paryżu korzystał z usług krawieckich nieznanych osób. W końcu to stolica mody. Jeżeli w ogóle kogokolwiek jeszcze kręciło noszenie ubrań od krawcowej, to były to osoby zamożne. Nierzadko same gwiazdy. One przecież nie korzystały z usług nieznanej nikomu Marinette Dupain-Cheng, a raczej z oddziałów Gabriela. Po roku działalności kobieta zaczęła myśleć o rezygnacji – nie miała pieniędzy na czynsz.

Wtedy do jej zakładu wpadła zmachana, ubrana w gustowną garsonkę nieznajoma. Podchodziła może pod czterdziestkę, a zmęczenie wyżłobiło na jej twarzy pierwsze oznaki wieku. Wytarła knykciami pot z czoła, po czym spojrzała błagalnie na zdezorientowaną Marinette i rzuciła na ladę sukienkę owiniętą folią.

– Błagam, niech mi pani pomoże! – krzyknęła przerażona.

Marinette wstała zza biurka, odłożyła materiał, którym się właśnie zajmowała, i spojrzała pytająco na kobietę.

– W czym mogę pomóc?

– Ta suknia! W pralni ją uszkodzili! Do niczego się już nie nadaje. Potrzebuję czegoś bardzo podobnego. A-ale też z innym dołem. Ma być tutaj rozcięcie i — zamyśliła się, nerwowo machając dłońmi — i... Boże, niech pani poczeka. Zadzwonię szybko.

Kobieta wyciągnęła telefon i odbyła krótką, pełną emocji rozmowę. Marinette tymczasem wyjęła suknię z folii i przyjrzała się jej. Była niezbyt gustowna, a urwane ramiączko nie zwiastowało aż takiej tragedii, jaką nieznajoma jej opisała.

– Na pewno chce pani zupełnie inną suknię? To wystarczy tylko przeszyć i dobrać odpowiednią tasiemkę. – powiedziała, gdy kobieta skończyła rozmawiać.

– Nie! Nie! Broń Boże, nie. Pani sobie zażyczyła nową, bardzo podobną, ale z rozcięciem na dole i odkrytymi plecami.

Granatowowłosa przytaknęła.

– Na kiedy ma być?

– Właśnie w tym problem. Bo to musi być na dzisiaj. To wyjątkowy przypadek i musi być na dzisiaj. Na ważne wydarzenie.

Marinette zdębiała.

– Proszę. Niech pani to zrobi. W całym mieście mi już odmówili, a moja klientka o dwudziestej ma być w tej sukni na bardzo ważnym wydarzeniu. Zapłacę, ile tylko pani sobie zażyczy. Proszę mi pomóc.

Marinette zgodziła się. Musiała przecież z czegoś zapłacić czynsz, a poza tym siedzenie cały dzień nad jedną suknią – to i tak byłoby to dla niej przyjemnością. Nie wiedziała wprawdzie, czy aby na pewno zdąży, ale nie miała lepszego wyboru. Rozpruła więc całą kreację i zasiadła do odtworzenia jej. Już w trakcie wykonywania wykroju doszła do wniosku, że coś tak niegustownego nie może wyjść z jej pracowni. Sporo więc ryzykując, postanowiła wykonać więcej zmian niż jej zlecono. W pewnym sensie oddała się chwili i wenie.

Czynsz opłaciła na najbliższe cztery miesiące.

Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy następnego dnia na wszystkich portalach plotkarskich ujrzała własną suknię. Aurore Beaureal przechadzała się w niej z wdziękiem po czerwonym dywanie na premierze filmu, w którym grała jedną z głównych ról. Niemal w każdym artykule próbowano dociec, czyją kreację miała na sobie. Spekulowano między nazwiskami uznanych projektantów. Wkrótce głos w tej sprawie zabrała sama Aurore, tłumacząc, że suknia pochodzi z zakładu niejakiej Marinette Dupain-Cheng, jej uzdolnionej koleżanki z gimnazjum.

Granatowowłosa w najśmielszych snach nie wymarzyła sobie takiego sukcesu. Od tamtego dnia drzwi jej pracowni niemal nie zamykały się, a dochody wzrosły o 300%. Marinette czuła się więc w obowiązku podziękować Aurore za uratowanie jej biznesu. Wtedy zaczęła się ich skryta, pokręcona relacja.

          Nim Marinette zdążyła poskładać myśli, blondynka wsiadła już do auta. Nawet nie przebrała się z kostiumu przygotowanego na wizję.

– I co? Chyba było dobrze, prawda? – powiedziała, z gracją odkręcając wodę. – Widziałam, że się stresowałaś, ale myślę, że nikt inny tego nie zauważył.

Marinette spuściła smutno wzrok.

– Ciężko mi stwierdzić...

Blondynka natychmiastowo odłożyła wodę i wbiła swoje lśniące, błękitne oczy wprost w zakłopotaną buzię granatowowłosej.

– Mari... – wyszeptała potulnie, po czym ujęła prawy policzek ukochanej w swoją dłoń. – Jesteś głupiutka. Byłaś przecież niesamowita.

Marinette uśmiechnęła się lekko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że od pocieszających słów cieszył ją bardziej dotyk blondynki. Mimowolnie ułożyła swoją drobną dłoń na ręce Aurore. Przymknęła oczy tak, jakby się rozmarzyła.

Nie umknęło to uwadze prezenterki. Uwielbiała, kiedy kobieta odpływała tylko dzięki jej drobnym gestom. Czuła się wtedy doceniona i potrzebna, a przecież to właśnie tego oczekiwała od osoby, której oddawała całe swoje serce. Nie czekając ni chwili, wyciągnęła szyję i złożyła pocałunek na lekko roztwartych ustach ukochanej.

Marinette przeszły dreszcze. Odnosiła wrażenie, że Aurore zawsze całowała ją z pasją. Nigdy na odwal się czy z niechęci. Przekazywała swoimi ustami nawet najmniejszą cząsteczkę miłości i transportowała ją wprost do serca kochanki. Nic więc dziwnego, że rzadko kończyło się na pocałunkach.

Poza tym były siebie spragnione. Przecież nie mogły być razem.

Gdy Aurore się odsunęła, Marinette natychmiast sięgnęła po więcej pocałunków. Kokieteryjnie kładąc dłonie na kolanach ukochanej, sięgnęła jej już przygotowanych, mokrych ust. Blondynka bez oporu oddała się tym pieszczotom, w duchu dziękując pomysłodawcom przyciemnionych szyb.

– Wyglądasz obłędnie w tym kostiumie. – Marinette wyszeptała, momentalnie odrywając się od ust ukochanej.

Wiedziała, że Aurore była próżna. Karmiła się komplementami, jak jedzeniem, ale projektantka przecież kochała to w niej. Uważała zresztą, że ktoś tak piękny ma po prostu przyzwoite prawo być próżnym. Poza tym zarywanie nocy po to, aby wymyślić, w co należałoby ubrać te ponętne biodra i kształtne piersi, stawiała bardzo wysoko na liście swoich przyjemności. Świat prawdopodobnie zadrżałby w posadach, gdyby dowiedział się, że ¾ kolekcji Marinette zostały stworzone na bazie gorących nocy z jej kochanką.

– Tym razem to ty skradłaś show – przygryzła wargę ukochanej, marszcząc przy tym nos w ten swój zadziorny sposób – a ja miałam ochotę się na ciebie rzucić, kiedy tak siedziałaś na tej czerwonej kanapie.

Rękoma łapczywie wodziła po ramionach ukochanej.

– Gdybyś ciągle otaczała się czerwienią...

Zsunęła ramiączka dopasowanej sukienki z mlecznych ramion Marinette, ciągle sięgając jej rozgrzanych ust.

– To przysięgam...

Ujęła w jedną dłoń drobniutką pierś kochanki.

– Nie ręczyłabym za siebie.

Zatoczyła ciepłymi palcami kółeczka po twardym sutku kobiety, podczas gdy ta, czerwieniąc się niezmiernie, majstrowała już przy jej udach.

          Kochały się często i bez pamięci, lecz paradoksalnie nie było to żadną zaletą ani spoiwem. Przykra świadomość tego, że był to sposób przykrycia ogromnych niedoborów bliskości, często je niepokoiła. Od kiedy po raz pierwszy dały się unieść emocjom, czuły nad swoimi głowami wielki strach. Nie mogły wyjść wspólnie na spacer. Nie mogły spontanicznie chwycić się za ręce. Nie mogły nawet razem spędzać czasu w swoich mieszkaniach. Były ze sobą, a jakby wcale nie istniały.

– Aurore, boję się. Tak strasznie się boję. – powiedziała któregoś razu, gdy leżały wtulone w siebie na tym niewygodnym, hotelowym materacu. – Boję się, że już zawsze tak będzie...

Kobieta w odpowiedzi pocałowała ją w czoło.

– Nie chcę całe życie spotykać się z tobą po kryjomu...

– Pamiętasz, co ci powiedziałam na samym początku? O życiu?

Przytaknęła.

          Było skwarno i nieprzyjemnie, kiedy stała przy domofonie, w dłoniach gniotąc to prezentowe pudełko, którego szukała po całym Paryżu. Zaczynała już nawet sądzić, że przyjście osobiście to jakaś fatalna pomyłka. W końcu nic jej od samego rana nie wychodziło. Spóźniła się na autobus. Zapomniała zamknąć zakład. Nie potrafiła zawiązać wstążki na pudełku. A teraz stała cała przepocona pod domofonem, licząc na to, że ktoś pokroju Aurore jednak ją przyjmie. Mogłam podziękować pocztą, jak wszyscy, a nie.

– Tak?

– Eee... Tutaj Marinette. Dupain-Cheng Marinette. Przepraszam, że zajmuję czas, ale chciałabym...

Nie było jej dane skończyć. Usłyszała bowiem dźwięk otwieranych domofonem drzwi. Zdziwiła się trochę, bo przecież kobieta nawet nie usłyszała celu jej wizyty. Mimo to Marinette weszła całkiem dumnie na teren oddzielnego od reszty miasta luksusowego apartamentowca.

Niewiele wiedziała o losie Aurore. Ostatnią informacją, którą zakodowała w swoim umyśle, była ta o jej rozstaniu z Adrienem. Marinette czuła się okropnie, wiedząc, że to ona była tego przyczyną. Minęło już jednak bardzo dużo czasu. Życie granatowowłosej wyglądało teraz zupełnie inaczej i wszystko świadczyło o tym, że podobnie było u Aurore. Na pewno dalej angażowała się w telewizji. Grała też w filmach, o czym Marinette dowiedziała się tylko za sprawą własnej sukienki. Prawdopodobnie blondynce żyło się całkiem dobrze. Poza tym apartamentowiec mówił sam za siebie.

Nie ukrywała więc zdziwienia, kiedy zobaczyła dawną znajomą, lekko mówiąc, w nienajlepszym stanie. Jej młoda, a piękna przecież, twarz była blada i zmęczona. Oczy przytłumione. Ramiona okryte cieniutkim szlafrokiem jakieś wychudłe. Mimo to Aurore uśmiechnęła się niczym anioł.

– Marinette, miło cię widzieć. Wejdź.

I zaprosiła ją zgrabnym ruchem ręki do środka. Wnętrze robiło duże wrażenie, ale nawet najbardziej luksusowy wystrój nie był w stanie ukryć wszechobecnego nieładu. Granatowowłosa poczuła się więc niezręcznie. Ledwo znała Aurore. Właściwie nigdy z nią dłużej nie porozmawiała. Tymczasem wtargnęła bezpardonowo w samo centrum jej prywatności, która najwyraźniej nie miała się aż tak idealnie, jak mówiły o tym media. Apogeum niezręczności nastąpiło, gdy Marinette spostrzegła, że Aurore w pośpiechu schowała jakieś tabletki do jednej z szafek w salonie.

– Suknia, którą mi uszyłaś, jest niesamowita. – powiedziała, siadając na sofie i dając znać ciemnowłosej, żeby uczyniła to samo. – Zrobiłam furorę dzięki tobie.

Blondynka chwyciła za szklankę z wodą. Marinette aż przeszły dreszcze, gdy zobaczyła jej chudy nadgarstek i sine żyły sunące pod cieniutką skórą.

– Prawdę mówiąc, przyszłam ci podziękować. – wymamrotała, podając pudełko Aurore. – A to taki drobny prezent. Dzięki temu, że pojawiłaś się w mojej sukni, nie byłam zmuszona zamknąć swojego zakładu i...

– O rany, Marinette.

Aurore uniosła wieczko pudełka i przesunęła dłońmi po materiale kreacji. Nie wyjęła jej jednak. Gdy podniosła pełen rozczulenia wzrok na ciemnowłosą, Marinette przeszły dreszcze.

– To ja jestem ci wdzięczna. – blondynka stwierdziła. – Ty nie masz mi absolutnie za co dziękować. Powinnaś dziękować samej sobie. Bo robisz niesamowite rzeczy!

Marinette zrobiło się głupio, ale nie to wprawiło ją w osłupienie. Zmęczona twarz Aurore, tabletki schowane do szafki, wychudłe nadgarstki – to wszystko w połączeniu z tą ogromną dozą optymizmu i uśmiechu tworzyło jakiś przedziwny obrazek. Obrazek, który się jej nie podobał.

A może po prostu bała się przed sobą przyznać, że odnalazła w Aurore samą siebie.

– A więc masz własny zakład tak? Jak ci się powodzi? Ostatnio chyba miałaś lecieć do Stanów? Mam rację? – blondynka zupełnie naturalnie przeszła do innego tematu.

– Tak, ale dość szybko wróciłam.

– O... Adrien mi mówił, że chyba tam studiowałaś. I miałaś chłopaka. Przepraszam, może nie powinnam o tym mówić.

Marinette odruchowo pomachała głową. Nie wiedziała za bardzo, o czym miałyby rozmawiać, jeśli nie o tym, co o sobie pamiętały.

– Chłopak to przeszłość. Stany to przeszłość. Teraz jest teraz i teraz jest dobrze. – powiedziała, zdobywając się na uśmiech.

Aurore odwróciła wzrok, po czym jeszcze raz napiła się wody. Wyglądała, jakby nic ją nie zainteresowało. Ta teoretyczna nieruchomość wzmogła się zatem z jej słowami.

– Mówisz to, mając smutne oczy.

Marinette poczuła się, jakby ktoś ją uderzył. W jednej sekundzie miała ochotę się roześmiać i zapłakać zarazem. Tymczasem Aurore odstawiła szklankę i przybliżyła się nieco do zmieszanej granatowowłosej.

– Ale nie ma w tym nic złego. – wyszeptała, zaglądając głęboko w oczy Marinette. – Życie polega na tym, że jesteśmy trochę smutni. Czasami czegoś się wyrzekamy. Ale w gruncie rzeczy zawsze chodzi o drugiego człowieka. Tym się kieruję. — odchrząknęła — A więc, Marinette. Co cię smuci?

Aurore była piękna nie tylko na zewnątrz. Miała przede wszystkim piękną osobowość. W gimnazjum przylepiono jej łatkę próżnej i zazdrosnej. Tej, która nie poradziła sobie z przegraną w konkursie na pogodynkę. I potem funkcjonowała już tak cały czas. Nawet w pracy oczekiwano od niej ogromu pewności siebie, fałszu, kokieterii. Zupełnie jakby jej buzia była definicją jej osoby. Tymczasem Aurore kochała wszystkich ludzi. Była najmilszym człowiekiem na świecie, niezależnie od własnego stanu, i gdyby tylko miała możliwości, chciałaby pomóc każdemu. Podporządkowywała całe swoje życie innym ludziom, widząc w tym coś większego. Coś sensownego. Marinette przekonała się o tym tamtego popołudnia, gdy przyszła jej wręczyć prezent, a w zamian dostała odpowiedź na wszystkie nękające ją wątpliwości.

Przy Aurore wiedziała, kim jest i czego chce.

Blondynka od razu ją zdefiniowała i przeprowadziła długą rozmowę. Zupełnie, jakby była psychologiem, ale dla odmiany takim, który naprawdę zna się na ludziach. Marinette była w szoku. Ta pełna smutku i zmęczenia, przepiękna kobieta czytała z niej jak z otwartej książki, mając kompletnie gdzieś własne smutne spojrzenie.

– Często jest tak, że nie żyjemy, jakbyśmy chcieli. Szczerze mówiąc, sama mam z tym duży problem. – mówiła, gdy ich rozmowa dochodziła już do końca. – Nie jestem szczęśliwa. Permanentnie.

To wszystko. Przeanalizowała całą Marinette, a o sobie powiedziała zaledwie dwa zdania.

Świat zdawał się zatrzymać. Czasoprzestrzeń jakby załamała. Nic już do siebie nie pasowało. Były tylko one dwie w jakimś niebycie i gesty Aurore, które dawały Marinette niesłychane ukojenie. Każdy jej ruch ręką, każdy kształt ust, z których padały idealnie ułożone zdania. I to wszystko. Granatowowłosa długo nie mogła się pozbierać po tamtej wizycie. Miała wrażenie, że zasmakowała jakiegoś niepoprawnego nieba. Zyskała spokój, odkupienie od osoby, która była równie nieszczęśliwa, co ona. A Marinette miała już w głowie poprzednie błędy. Nigdy więcej nie chciała, aby cokolwiek zaczynało się na niej i na niej kończyło. Po tygodniu zjawiła się u Aurore raz jeszcze. Tym razem z jasnym celem.

– Aurore, jeżeli dalej jesteś nieszczęśliwa, to chciałabym... Chciałabym sprawić, żeby było inaczej. Pozwól mi.

          Kiedy kochały się w samochodzie, robiły to z przekonaniem, że były całością spragnioną swojej reszty bytu. Bo tak właśnie było. Tworzyły jeden, rozumiejący się bez słów byt, który powstał po to, aby się nieustannie gonić i łączyć.

Ich drogi złączyły się wtedy, kiedy wszechświat tego chciał. Wszystko zdawało się być zaplanowane. Marinette dojrzała wystarczająco na tyle, aby chcieć zaopiekować się kimś. Aurore z kolei była na tyle zdruzgotana, że po raz pierwszy w życiu dopuściła do siebie myśl, że może potrzebować pomocy. Ciemnowłosa jej ją dała swoimi pytaniami, ciepłym spojrzeniem i troską. Chociaż z boku można by sądzić, że zachowywały się po prostu jak niezwykle bliskie przyjaciółki, to obie od samego początku znały tę wyczuwalną w powietrzu inność. Każde ich spotkanie przepełnione było jakąś subtelną nutką czystej miłości. A wszystkie nutki wybuchły tamtego wieczoru, gdy piły wino, ciesząc się, że Aurore oficjalnie zrezygnowała z psychotropów, a Marinette wyjawiła jej prawdę o swojej tożsamości.

Wtedy nie było już odwrotu i obie zdawały sobie z tego sprawę. Nie wiadomo kiedy jedna ręka odnalazła drugą, dolna warga górną, a języki zatańczyły ze sobą w rytm miłości. Były najbliższymi sobie osobami na świecie. Szczerymi w stosunku do siebie. T y m i w ł a ś c i w y m i. Wtedy tylko skonsumowały to formalnie. A później konsumowały już regularnie, coraz to namiętniej, coraz to intensywniej. Aż wreszcie były zakochane w sobie na zabój.

Obie już dawno pokonały swoje demony. Marinette ledwo pamiętała Ethana, Stany, Adriena. Aurore przestała zwracać uwagę na przylepianą jej łatkę i ciągłe uczucie bycia wykorzystywaną. Stały się szczęśliwą całością.

          Blondynka poprawiła roztrzepane włosy i po omacku odszukała majtki leżące pod siedzeniem. Marinette z rozczuleniem przyglądała się temu spektaklowi, będąc już gotową do ruszenia.

– To jedziemy na obiad?

Aurore wytarła pot z czoła.

– Tak, tak. Do hotelu.

Była tylko jedna rzecz, która odbierała im pełnię szczęścia. Życie w ukryciu. Od roku toczyły ze sobą niezobowiązujące rozmowy na temat ujawnienia ich związku, ale zawsze wniosek był jeden. O ile Marinette, znana już w całej Francji projektantka, mogła sobie na to pozwolić, to z Aurore było gorzej. Jej umowa z telewizją ciągle była niejasna i ulegała zmianom. Kobieta miała konkretne wytyczne wizerunkowe. Nie powinna była wchodzić w żaden związek. Prawdopodobnie straciłaby wówczas sporo angaży. A związek z kobietą? To dopiero byłby skandal. Para musiała więc ciągle się ukrywać, chociaż źle wpływało to na ich relacje i życie ogółem.

W końcu kto by chciał widywać się tylko w hotelach?

          Marinette zastygła w bezruchu, gdy Aurore odciągnęła ją od wejścia hotelowego. Wprost na ulicę Paryża. Dodatkowo ścisnęła jej rękę mocno i pewnie.

– C-co ty robisz? Aurore, co... – mamrotała, czując, jak grunt uciekał jej spod stóp.

Tymczasem blondynka z szerokim uśmiechem zmierzała wprost do pobliskiej, dużej restauracji. Publicznej. Pełnej ludzi.

– Chodź, kochanie, chodź. – rzuciła figlarnie, po czym pocałowała Marinette w policzek i, jak gdyby nigdy nic, kontynuowała drogę wprost do restauracji.

– Czy...

– Tak, Mari, tak. To dzisiaj.

– A-ale..

– Dzień dobry. – Aurore powiedziała, gdy były już w restauracji. – Poproszę stolik dla dwojga. Ja i moja dziewczyna chcemy zjeść naprawdę dobry obiad.

Marinette zakręciło się w głowie. Miała wrażenie, że blondynka zwariowała. Ryzykowała właśnie utratą pracy, reputacji, wszystkim. I to za cenę publicznego obiadu? Ciemnowłosa była jednak zbyt otumaniona, by stanowczo zaprotestować. Dała się ciągnąć ukochanej wszędzie, gdzie tylko ją zabrała. Przy tym ich dłonie ciągle pozostawały nierozłączne.

– No już, kochanie. Wyjdź z szoku.

Chociaż siedziały przy stoliku już dobre kilka minut, Marinette ciągle nie doszła do siebie.

– Ale... praca i...

Aurore zaśmiała się.

– Mari, gdzie byłaś dzisiaj rano?

– J-ja? No... na wywiadzie...

– A u kogo był to wywiad?

– No... u ciebie.

– W czyjej stacji?

Marinette nagle poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Zimnej i niezwykle przyjemnej. Powoli na jej twarzy malował się uśmiech.

– Twojej.

Aurore zaklaskała w dłonie, po czym wysunęła się zza stolika i wydęła usta.

– No, buzi. – powiedziała rozkazująco.

Marinette nieśmiało złożyła delikatny pocałunek na ustach ukochanej. Blondynka z triumfującym uśmiechem cofnęła się na miejsce.

– Teraz mi mogą naskoczyć. Sama sobie jestem szefem. A ty, Mari... dziewczyną szefa.



Zdarzył się cud i powstało Maurore! <3 


Przypominamy, że na naszym profilu pojawiła się kontynuacja. Jeżeli jesteście ciekawi dalszych losów bohaterów, to koniecznie sprawdźcie Miraculum: Dziedzictwo!

Zapewniamy, że warto!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro