i. światło w oknie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

i want you to know
i'm a mirrorball
i'll show you every version of yourself tonight

Oikawa nie chciał poświęcać wszystkiego dla jednej rzeczy. Może gdyby to był Iwaizumi - ale Iwaizumi nie był rzeczą. Iwaizumi był już nawet nie tylko człowiekiem, a bogiem, przed którym Oikawa chciał padać na kolana. Niegdyś miał wrażenie, że miłość stała się już wszystkim, co ma. Biegały wokół niego tłumy rozchichotanych fanek, a on tylko im się poddawał, odpowiadał, flirtował, pozwalał sobie zostać gwiazdą; najpierw szkoły, potem mediów. Pod koniec dnia nic z tego się już nie liczyło, bo nawet jeśli za salą gimnastyczną skradł jakiegoś całusa, może dwa jednej z dziewczyn, wieczorem miał już tylko siebie i swój ból.

I jeszcze okno naprzeciwko, z którego uparcie dobywało się światło.

Oikawa zawsze zazdrościł temu światłu, że pali się bez skrupułów, że nie potrzebuje miliona wersji siebie, każdej przeznaczonej dla innych okoliczności. Iwaizumiego nie obchodził świat, Iwaizumi zamiast na zewnątrz, patrzył wewnątrz siebie. A Oikawa był inny dla rodziny, inny dla dziewczyn, inny dla nauczycieli, inny dla trenera, inny dla swoich zawodników; był inny w szkole, inny w domu, inny na gigantycznych halach pełnych ludzi, na których walczył o nigdy nieotrzymane miejsce.

i'll get you out on the floor
shimmering beautiful
and when i break it's in a million pieces

Iwaizumi pamięta tę noc, gdy wszystko wydawało mu się niepokojące. Obracał się w łóżku przy zapalonym świetle i zastanawiał, dlaczego nie może spać, choć wrócił do domu styrany po ciężkim treningu.

Kiedy zamykał oczy, widział przed nimi Oikawę.

Nie idziesz, Oikawa?
Zostanę jeszcze potrenować, Iwa-chan!

Zaciskał zęby i próbował wmówić sobie, że dobrze robi. Pewnie nie tylko dziś, ale też przez ostatnie pięć lat. Czy jego sprzeciw miałby jakieś znaczenie? Oikawa nie zwykł słuchać innych. Był tylko dla siebie, bezgranicznie sobie ufał, choć Iwaizumi wiedział doskonale, że nie powinien. Zwykle jednak nie przejmował się aż tak innymi. Oikawa był wyjątkiem, sam nie wiedział, dlaczego.

Wypatrywał go przez okno, ale chłopak nie wracał. Myślał, czy nie zadzwonić, ale co by mu powiedział? Gdy nie mógł go uderzyć, miał wrażenie, że nic innego do Oikawy nie dotrze.

W końcu zadzwoniła mama Oikawy.

— Hajime, kiedy będziecie wracać? Trochę już późno.

Iwaizumiego zamurowało.

— Wracać skąd? — spytał. — Ja już od dawna jestem w domu.

Chwila ciszy po drugiej stronie słuchawki.

— Oikawa mówił, że zostanie z tobą po treningu, tak jak zawsze...

Jak zawsze? — Iwaizumi miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. — Co ma pani na myśli? Przecież Oikawa codziennie po treningu ćwiczy sam.

Pamięta, jak wtedy wróciło do niego dziwne wspomnienie otaczających go rąk pani Oikawa. Odkąd skończyli gimnazjum, praktycznie jej już nie widywał.

Dziękuję, że zajmujesz się Tōru. Bez ciebie ten dzieciak już dawno doprowadziłby się do czegoś strasznego.

— Proszę pani, Oikawa jeszcze nie wrócił do domu? Mam po niego pojechać?

— Nie, nie, w takim razie pojedziemy po niego — głos pani Oikawy był pusty. — Dziękuję.

Od tamtego momentu Iwaizumi niewiele rozumiał. Widział, jak samochód rodziców Oikawy opuszcza podjazd. Otworzył okno, by słyszeć, gdy będą wracać, ale potem chodził po pokoju przez godziny, bo żaden dźwięk nie zakłócał już nocy. Co się dzieje? Dlaczego ich jeszcze nie ma?

Około czwartej nad ranem auto z powrotem wjechało na podwórko. Iwaizumi przylgnął do ram okna, przerażony i straszliwie zmęczony, wytężając oczy, by w słabym świetle lamp dostrzec, jak Oikawa, poruszając się o kulach, próbuje dojść do drzwi. Serce zabiło mu trzy razy mocniej, chciał się ruszyć i pobiec do domu obok, ale jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Zaciskał w dłoni telefon i czekał, aż w pokoju naprzeciwko rozbłyśnie światło. Wtedy zadzwonił, a Oikawa odebrał.

— Co się stało? — Iwaizumi miał słaby głos, Oikawa słuchał go z bólem w sercu być może większym, niż ten w kolanie. Czy Hajime naprawdę czekał na niego przez te wszystkie godziny?

— Coś... coś sobie uszkodziłem w kolanie — wymamrotał do słuchawki, próbując wygodnie ułożyć się na łóżku, ale z tym dziwnym stabilizatorem nie było nawet takiej opcji. — Nie pamiętam już, byłem strasznie... — zaciął się, bo w płucach zabrakło mu oddechu. — Strasznie zmęczony.

— Ty...

— Proszę, pozwól mi iść już spać. Pogadamy kiedy indziej.

Iwaizumi słyszał, jak głos Oikawy się łamie i to ostatecznie go zagięło.

— Bardzo cię boli? — spytał w końcu, bo to była jedyna rzecz, którą teraz naprawdę chciał wiedzieć.

— Jakbym miał dzisiaj umrzeć.

Oikawa rozpadał się na milion kawałków pod ciężarem własnych słów. Chciał być tylko najlepszy - dlaczego po prostu nie mógł? Dlaczego świat zsyłał mu wciąż tylko ból i cierpienie?

— Nie umieraj. Jeszcze nie dostaliśmy się na narodowe.

Oikawa parsknął cichym śmiechem, choć jego twarz topiła się we łzach.

— No tak — powiedział. — Dobranoc, Iwa-chan.

Tym razem Iwaizumi był wdzięczny, że może znów usłyszeć, jak Oikawa go tak nazywa.

— Dobranoc, Oikawa. I nie myśl sobie, że z tobą skończyłem. Musimy poważnie porozmawiać.

Oikawa bez słowa się rozłączył, a Iwaizumi zaczął się zastanawiać, czy nie był dla niego może trochę zbyt ostry. Nie chciał być dodatkowym młotem do tych, które już rozbijały pięknego, szklanego Oikawę Tōru na kawałeczki.

Po tamtej nocy Iwaizumi nigdy nie gasił światła, póki nie upewnił się, że Oikawa śpi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro