Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grudniowe słońce nie śpieszyło się, żeby wyjrzeć zza ciepłego koca ciemnych chmur i choć na chwilę odegnać mroźną zimę albo przynajmniej dać nadzieję na cieplejsze dni. Nic więc dziwnego, że Paulina miała ten sam problem i brak chęci, żeby go rozwiązać. Dobrze jej było, tuląc poduszkę i mając pod stopami naturalny termofor: jamnika. Niestety wspaniały plan popsuł dźwięk nadjeżdżającego tramwaju, który obudził ją pół godziny przed nastawionym budzikiem. Pozostało jej tylko przetrzeć zaspane oczy, odrzucić kołdrę i zacząć przewracać ubrania w szafie, aby znaleźć chociaż jedną parę dżinsów, w które by się zmieściła. Inne zaś pary czekał okrutny los na śmietniku, bo przecież za ciasne lub przetarte na nic się zdawały.

Ubrania leciały w różne strony i kiedy już kolejny sweter uderzył w śpiącego psa, ten przeciągnął się zirytowany i zaczął powarkiwać niezadowolony. On chciał przecież jeszcze spać i jak jego służąca śmiała go obudzić. Zniewaga książęcego majestatu!

Paulina zignorowała jamnicze humorki i zaczęła się wciskać w rurki z dziurami na kolanach, ostatni krzyk mody, i nawet bez problemu zapięła ekspres. Cud! A już myślała, że przytyła z kilogram przed świętami przez samo myślenie o pierogach oraz o odpowiedziach na pytanie, że latka lecą, a ona nie ma jeszcze faceta. Zwłaszcza ta druga kwestia stanowiła dla niej źródło stresogenne. Miała te dwadzieścia pięć lat i nie czuła się staro. Nie była też zdesperowana ani napalona.

No może trochę.

Wywróciła oczami, kiedy jamnik odwrócił się do niej plecami i zaczęła zapinać guziki koszuli. Guziczki były malutkie, lekko połyskujące i po dobroci nie chciały przejść przez dziurki. Ustrojstwo!

Na szczęście katorga wkrótce się skończyła i ostatni guzik został zapięty! Jeszcze tylko skarpetki, buty i narzucenie na siebie kurtki oraz czapki, a można było wyprowadzić psa, fundując mu o kilka minut dłuższy spacer. A on już czekał przed drzwiami, po uprzednim sprawdzeniu, czy miska w magiczny sposób napełniła się jego ulubionymi przysmakami.

Sprawnie założyła smycz.

— Ale pamiętaj, nie szczekaj na każdy samochód i nie goń wszystkiego, co się rusza — upomniała psa, wiedząc, że on nic sobie nie robi z tej psychologicznej rozmowy i przy pierwszej okazji będzie chciał pogonić wszystkie sąsiedzkie koty.

Był młody, zbyt żywy i ciekawski. I jej. Ta ostatnia kwestia była najważniejsza.

***

Od razu, kiedy zamknęła drzwi wejściowe, uderzył w nią chłód, a jamnik już próbował zdezerterować do cieplutkiego mieszkanka, pod kołderkę. Na jego nieszczęście Paulina poprawiła szalik, który chwilę przed wyjściem porwała z wieszaka i ruszyła do najbliższego parku. Klęła pod nosem na nieodśnieżone chodniki, przez które o mały włos by nie skręciła kostki. Ot, co! Polska rzeczywistość: pieniądze na loty dla posłów zawsze się znalazły, a kiedy przychodziła zima, każdy wychodził z założenia, że śnieg sam stopnieje. I na psa również pomstowała: bo za szybko truchtał, bo obszczekał pijanego sąsiada, bo zaczął gonić kota i się wywróciła.

Zapewne to byłby zwykły upadek, bez żadnych konsekwencji — oprócz bolącego tyłka — gdyby ktoś nie złapał jej za rękę, aby uchronić ją przed rychłym spotkaniem z chodnikiem. Zamierzała podziękować za ratunek, ale kiedy spojrzała w oczy mężczyzny, “dziękuję” zamarło na jej wargach. Wstrzymała oddech i w myślach zaczęła przeklinać wszystkie znane jej bóstwa. Myślała, że przeszłość zostawiła za zamkniętymi drzwiami, ale ona najwidoczniej znalazła wejście przez jakiś zakamarek.

— To ty… — wyszeptała, patrząc w oczy swojej dawnej miłości i szkolnej nemezis.

— Dawno się nie widzieliśmy — odparł, uśmiechając się wrednie. Dla kogoś innego ten uśmiech wyglądałby normalnie, ale nie dla Pauliny. Znała go zbyt dobrze i wiedziała, że to początek kłopotów.

Paweł symbolizował kłopoty, a ona starała się ich za wszelką cenę unikać. Już raz się sparzyła, na szczęście tyłek miała twardy i obyło się na złamanym sercu, kilku łzach i tonie czekolady.

I świadomości, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.

Zresztą teraz nie miała czasu na rozpamiętywaniu przeszłości, musiała zebrać się w sobie i ruszyć na poszukiwanie psa — uciekiniera — zostawiając za sobą uśmiechającego się   Pawła.

Przeszłość powinna ustąpić miejsca teraźniejszości, choć nie miała takiego zamiaru. Pragnęła tylko odcisnąć piętno na tym co tu i teraz.

Dlatego wrócił.

***
I piszę tę historię jeszcze raz, od początku. Może nie jest idealna, ale teraz podoba mi się bardziej niż wcześniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro