to był on
poproszę papierosa spod lady
i jakiś mocny trunek
na dworze zimno
wiatr strasznie hula
ja ledwo mam na rachunek
wódka mi robi
psią dupę z gęby
a od tytoniu
żółkną mi zęby
których mam mało
na krzywym zydelku
flaczeje mi ciało
więc słuchaj kochasiu
lat temu czterdzieści
zamtuz pod wierzbą
miał moment sławy
i były tam takie
no takie zabawy
on miał białe zęby
na palcu plaster
i skórę jasną
jak marmur
kokaina
alabaster
na brylantynie
lśniły mu włosy
nosił sygnety, złoto i wąsy
obserwował jej ciało
obserwował jej pląsy
była rozgrzana i słodka
gibka, piękna i wiotka
miała twarz jak anioł
pukle w lekkim koku
wyszedł z nią na parkiet
dancing queen
nie opuszczał jej boku
neony świeciły wokół
na czerwono, niebiesko
a ona go mamiła
spojrzeniem z czarną kreską
piętro nad rzeźnią
zamieszkali w kamienicy
on w czarnej skórze
ona w białej spódnicy
z okiennicy
wystawała aksamitna zasłona
och idealny mąż
ach idealna żona
on kontemplował latarnie
zaułki, uliczki, kasyna
ona w ciszy rodziła
córkę po córce i syna
żyrandol gdzieś na górze
podrygiwał wysoko
te dzieci bawiły się w ciszy
a syn krwawe krył oko
była piąta nad ranem
„nie wracał od kilku dni"
przyszedł na rauszu pod dom
i otworzył drzwi
biegał, płakał i wrzeszczał
że nie istnieje bóg
żona leżała w wannie
i na kafle spadły szpilki
z jej martwych, długich nóg
na kotarze nad wanną
na tej białej zasłonie
odcisnęła przed śmiercią
zakrwawione dłonie
wyglądała jak strzyga
wyzionęła już ducha
zamknął oczy i wyjął
tępy nóż z jej brzucha
parkiet skrzypiał i drzwi
trzaskały nieustannie
zostawił ciało żony
w brudnej, starej wannie
zauważył że światło
w pokoju się świeci
te dzieci bawiły się w ciszy
i w ciszy umarły te dzieci
była szósta nad ranem
poranek się dłużył
dwie córki i syna zastał
w twardej krwi kałuży
krew ciekła przez parkiet
ciekła przez dywany
na ulicę wybiegł
krzyczał opętany
„rodzinę zabito nożem rzeźniczym"
chodnik pod domem
świetlisty od zniczy
„taki dobry ojciec"
„miał nerwy ze stali"
- gdy wszystko już stracił
tak ludzie mawiali
i gdy siedział osrany
przez psy i gołębie
dawali pieniądze
tej pijackiej gębie
a wieczorami słuchali szlochu
z oszczanego materaca
w opuszczonym molochu
wchodził do barów
i prosił
o papierosa i trunek
z kieszeni wyjmował drobne
ledwo miał na rachunek
wlewał alkohol do kawy
do wody i herbaty
śmiał się debilnie i palił
przeżarty i szczerbaty
czasem wspomniał żonę
syna, córki
ich zgon
nikt prócz ciebie
nie wie, kto zabił
a to był on
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro