~Rozdział 8~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Skończyli trening. Riccardo czuł, że nie może ustać na nogach, ledwo się przebrał. Prawie spał na stojąco, więc przez pół drogi do domu Terry musiał go rozbudzać, a kolejne pół zdecydował się nieść go na baranach. Brunet walczył ze snem, jednak powieki same mu ciążyły, potrzebował odpoczynku po tym treningu. Delikatnie się rozbudził, gdy doszli. Terry nadal trzymał go na baranach, ściągnął sobie i mu buty. Wszedł z nim w głąb domu i postanowił od razu zanieść go do łóżka. Wszedł z nim do pokoju i położył go, ale zorientował się, że napastnik jest cały mokry i prawdopodobnie ma gorączkę. Westchnął.

— Słuchaj... Pomogę Ci się wykąpać, weźmiesz jakieś leki i pójdziesz spać, okej?.. — spytał bramkarz i podniósł znowu Riccardo.

— Mhm... — mruknął na zgodę półprzytomny brunet.

Terry zaniósł go do łazienki i tak jak wczoraj pomógł mu się rozebrać. Włożył go do wanny pełnej ciepłej wody i pomógł mu w kąpieli. Gdy Di Rigo był już ubrany, oboje wyszli z łazienki. Napastnik wrócił na łóżko, a Archibald poszedł po leki. Nie sądził jednak, że na dole spotka pana Di Rigo, czyli ojca Riccardo. Stanął jak wyryty i zamrugał szybko. Chciał uwierzyć, że to sen, jednak ojciec jego przyjaciela stał przed nim.

— Emm... Hmm... Witaj Terry — przywitał się zakłopotany mężczyzna.

— Dzień do... Dobry wieczór... — mruknął chłopak.

— Przyszedłeś odwiedzić Riccardo? Pewnie jesteście po treningu i pożyczył Ci moje ubrana, heh... — zaśmiał się niepewnie mężczyzna.

— Tak, właśnie... Przyszedłem po leki dla niego, bo źle się czuje... — powiedział spokojnie.

— Zajrzę do niego... — Poszedł na górę.

Terry odetchnął. To będzie trudny czas... — pomyślał i wygrzebał z szafki termometr, leki i zrobił na szybko zimny okład. Wrócił do góry, kiedy tata Riccardo się nad nim pochylał i pytał się go jak się czuje. Brunet wymamrotał coś cicho i przymknął oczy. Terry podszedł do łóżka i usiadł obok. Zmierzył mu temperaturę. 40.9... Położył mu okład na głowę i podał leki.

— Weź i możesz iść spać — powiedział spokojnie białowłosy.

Riccardo posłusznie połknął leki i ułożył głowę na poduszce. Zamknął na powrót oczy i już po chwili dało się słyszeć jego miarowy oddech. Zasnął. Terry przykrył go kocem i wyszedł. Widział, że nie ominie go rozmowa z panem Di Rigo. Niedługo potem oboje znaleźli się w gabinecie tego drugiego. Rozmowę zaczął starszy.

— Sądzę, że nie jesteś tu jeden dzień.

— Nie... — mruknął białowłosy.

— Ile?

— Pięć dni, od dnia wyjazdu pani Di Rigo — przyznał szczerze Archibald.

— Jesteś synem Ginny?.. — spytał niepewnie mężczyzna.

Terry przytaknął.

— Moja żona się z nią przyjaźni... — zaczął ojciec Riccardo, ale bramkarz mu przerwał.

— Przyjaźniła. Moją matkę znalezioną martwą w dzień wyjazdu pana żony, dlatego Riccardo zaproponował mi, żebym u niego został do czasu jej powrotu — wyjaśnił Terry, jednak nie przyznał się do swojego udziału w śmierci swojej matki.

Starszy mężczyzna posłał chłopakowi współczujące spojrzenie.

— Najszczersze kondolencje... Jaka ona była?

— Na pewno chce pan wiedzieć? Sądzę, że może panu się to wydać znajome. I błagam, niech pan nikomu nie mówi... — błagał Terry.

— Nie powiem — obiecał facet.

— Moja matka była... Wymagająca. Bardzo. Uznawała, że kary za porażkę to coś normalnego.

Można powiedzieć, że w oczach Logana, bo tak miał na imię ojciec Riccardo, błysnął ból i wspomnienia. Doskonale wiedział o czym Terry mówił, bo jego syn przechodził przez to samo.

— Nie musisz dalej opowiadać, już wiem o co chodzi. I wiem, dlaczego przyjaźniła się z moją żoną — szepnął smutno mężczyzna.

Archibald pokiwał głową.

— Możesz zostać u nas ile chcesz, jakoś przekonam żonę... — powiedział Logan, a Terry podziękował i przyjął propozycję.

— Marnuje pan sobie życie u jej boku, sądzę, że mogło być lepiej — powiedział Terry.

— Rozmawiam z adwokatem o papierach rozwodowych. Nie martw się, wyciągnę Riccarda z tego wszystkiego.

— Wierzę panu.

Oboje uśmiechnęli się blado do siebie.

— Nadal możesz brać moje ubrania, a jeśli chcesz to mogę ci przywieźć twoje. Znam się z twoim tatą, więc pewnie się zgodzi, żebyś u nas został.

— Tak, dziękuję — odpowiedział tylko Terry i wyszedł z gabinetu Logana.

Wrócił do Riccardo i położył na łóżku, obok. Ogarnął ramieniem chłopaka i sam po chwili też zasnął.

I gdyby nie wiedźma, która rano stanęła w progu drzwi do willi... Może by im się udało. Może udało by się im zakorzenić w sobie tę miłość... Ale okrutnego słowa Gabrielle Di Rigo wyryły się na zawsze w pamięci obu chłopców...

***


Oboje obudzili się w miarę wypoczęci. Riccardo nadal miał małą gorączkę, ale czuł się już o wiele lepiej niż wczoraj. Dzisiaj śniadanie zjedli z panem Loganem, a wtedy do gry wkroczyła wiedźma. Otworzyła z hukiem drzwi i weszła do środka.

— Riccardo Di Rigo! — zagrzmiała w wejściu, ściągając swoje duże szpilki.

Szatyn widocznie zbladł i nie był już taki szczęśliwy jak przed chwilą, gdy ojciec mówił mu o papierach rozwodowych.

— Czemu od męża mojej zmarłej przyjaciółki dowiaduję się, że jest tutaj ich syn?! — wyskrzeczała niewyraźnie, bardzo wkurzona.

— Tata się zgadza, a jego zdanie liczy się bardziej niż Twoje — burknął brunet niechętnie.

Schował twarz za kurtyną włosów i usłyszał cichy śmiech taty.

— Loganie, dlaczego się śmiejesz?! Syn nam się buntuje! To nie tak miało być! — warknęła i odetchnęła, po czym powiedziała miłym tonem: — Terry, idź proszę na górę i zaczekaj na Riccardo, muszę porozmawiać z nim jak i z moim mężem.

— Jasne...

Białowłosy delikatnie uśmiechnął się do szatyna i podszedł powoli na górę. Chciał zostać, ale wiedział, że dalszą dyskusją nic tu nie zdziała. Wtedy matka zaczęła swój monolog.

— Jesteś rozpuszczonym, nieposłusznym i nieprzydatnym gówniarzem! Uczysz się, ale to nie wszystko! Miałeś być perfekcyjny, miałeś być moim największym dziełem! — oburzyła się Gabrielle.

Riccardo stanęły łzy w oczach.

— Twoim dziełem?.. Perfekcją?.. — spytał drżącym głosem.

— Dokładnie tak! Miałeś być idealny! Miałeś się uczyć idealnie, słuchać się mnie, mieć idealną wagę, idealną twarz! Miałeś być perfekcyjny, a robisz wszystko źle! Jesteś okropnym synem, nigdy nie chciałam! Jesteś uciążliwym problemem! Wolałbym, żebyś się nie urodził! — wykrzyczała.

Szatyn był zraniony przez jej słowa.

— Byłem wpadką?.. — zapytał słabo.

— Ojciec się chciał, zawsze marzył o synu... Ale ja Ciebie nigdy nie chciałam! Jesteś problemem, niepotrzebnym problemem! Żałuję, że nie podjęłam się aborcji! — Kobieta go uderzyła.

Wtedy Riccardo był pewny, że każdy sukces, który kiedykolwiek osiągnął, nie był dla matki...

---------------------------------------------------------

Hejkaa! No to mamy kolejny rozdział, jak myślicie, co będzie dalej? Matka wyleci? Wleci nowa matka? Kto wie? A może jakieś śmierci? Jakaś krew? Możliwe! W końcu to ja, ze mną wszystko jest możliwe! Dajcie znać czy rozdział się podobał i co zrobić z Gabrielle!

Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy! 🔥❤️🏀⚽

(1000 słów ♥️)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro