Moja podróż

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na początku mojej podróży w tym ciele nie wiedziałem, co się działo. Teraz już wiem, wtedy byłem przestraszony. Jeszcze do niedawna leżałem w szpitalnym łóżku z głową przepełnioną myślami, że zostało mi mało czasu. A w momencie, gdy nie umiałem już kontaktować się z innymi i zamknąłem oczy z przeświadczeniem, że to jest już mój koniec, wcale tak nie było.

Obudziłem się w innym ciele. W innym czasie. Jedyne, co pozostało takie samo to nazwisko, imię jednak miałem inne. Nazywałem się Gabriel Dąbrowski i wyglądałem na dość młodego mężczyznę z jasnobrązowymi włosami, niebieskimi oczami i szczupłej, wysokiej sylwetce. Co jeszcze dziwniejsze - pamiętałem całe życie tego chłopaka

Na początku nie wierzyłem w to, co się stało. Czy reinkarnacja jest możliwa? Nie, na pewno nie. A jednak dni mijały, a ja dalej żyłem w tym ciele, więc musiałem się pogodzić z trzema faktami.

Po pierwsze, umarłem w poprzednim wcieleniu beznadziejną śmiercią, na łóżku szpitalnym przez chorobę. Po drugie, reinkarnacja była możliwa, a ja przywłaszczyłem sobie ciało chłopca, który nie tak niedawno skończył tajne studia lekarskie. Czemu tajne? To dotyczy trzeciego faktu: pojawiłem się w Polsce w czasie wojny, a dokładniej 29 lipca 1944 roku, kilka dni przed rozpoczęciem powstania warszawskiego.

Na początku byłem przerażony. Myślałem, że życie robi sobie ze mnie żarty. Bo jaka jest logika umierać w jednym życiu, dostać kolejne i znów czekać na śmierć? Po kilku dniach przemyśleń znalazłem odpowiedź na to pytanie. Nie pojawiłem się tu, aby umierać, lecz aby pomóc. Gabriel miał szeroką wiedzę, ja nie musiałem się już chować przed śmiercią. W końcu już raz mnie dogoniła. Mogłem wykorzystać wiedzę lekarską i pomagać ludziom, którzy od 1 sierpnia przez kolejne 63 dni będą ukrywać się w schronach. Chorzy, głodni i przestraszeni.

I takim sposobem znalazłem się tutaj. W schronie pod jedną z kamienic razem z nie kto innym, niż Mironem Białoszewskim. Spędzone z nim i resztą ludzi, którzy przychodzili i odchodzili przez te 30 dni ludźmi, uświadomiło mi, że moje poprzednie życie to było nic.

Na wojnie ludzie głodowali i marzli, gdy zimno przedostawało się do starych piwnic, a oni nie mieli ciepłych ubrań. Dzieci płakały ze strachu w objęciach rodzeństwa czy rodziców- o ile ich mieli. Nie było wychodków, jak i w ogóle miejsc, gdzie ludzie mogliby się umyć. Nie było przestrzeni osobistej. W niektórych dniach przychodzili do nas ludzie szukający schronienia, chociaż na jedną noc. Inni zostawali na dłużej. Byli nie raz tak ranni, że wyglądali, jakby wrócili prosto z pola bitwy. A ja byłem tam, obserwując to wszystko i próbowałem pomagać na tyle, ile byłem w stanie.

Pewnego dnia poddałem się, usiadłem w kącie piwnicy i rozpłakałem. Było to po tym, jak musiałem powiedzieć kobiecie, że jej mąż, który został postrzelony podczas podróży do schronu, zginął, zanim go tu przyniesiono. Straszne było to, że próbując myśleć pozytywnie, zapomniałem, gdzie tak naprawdę się znajdujemy. To była prawdziwa wojna, a nie głupia gra. I wtedy, gdy tak płakałem, przyszedł do mnie mężczyzna i usiadł obok. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili:

- Nazywam się Miron Białoszewski, a ty?- Gdy to powiedział, uświadomiłem sobie, że to autor „Pamiętnika z powstania warszawskiego" - osoba, która przetrwała to wszystko. Nie wiedziałem kiedy, ale przestałem płakać i sam też się przedstawiłem:

- Gabriel Dąbrowski. Miło mi cię poznać.

Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Obserwowałem go i dostrzegałem, jak z dnia na dzień był bardziej zmęczony, a worki pod oczami robią się coraz większe. Byłem świadkiem jego koszmarów, więc co noc go uspokajałem. Nie raz oddawał swoje porcje posiłku dzieciom i już dawno pozbył się koca, który trafił w ręce starszej, samotnej pani. Ja tymczasem próbowałem pomóc każdemu rannemu, nawet spoza naszej piwnicy.

I właśnie dzisiaj, 30 dnia powstania przyszło do mnie dwóch mężczyzn, błagając, abym udzielił pomocy ich poszkodowanej matce. Ich bunkier był oddalony o około trzydzieści minut drogi, a ja byłem jedynym lekarzem i ich jedyną nadzieją. Wyprawa była ryzykowna, jednak nie potrafiłem odmówić.

- Odpocznijcie panowie, za chwilę wyruszamy – powiedziałem, wyciągając torbę i wkładając do niej potrzebne medykamenty. – Muszę jednak wrócić przed zmierzchem, potrzebuje mnie tu chore dziecko – po tym było słychać już tylko podziękowania. Po spakowaniu torby, w momencie, gdy mieliśmy już wychodzić, zatrzymał mnie Miron.

- Obiecaj, że wrócisz cały – powiedział, kładąc rękę na moim ramieniu. Uśmiechnąłem się tylko, poklepując rękę chłopaka i odpowiedziałem.

- Obiecuję! Damy radę to przetrwać, a później razem będziemy świętować!

Odszedłem razem z mężczyznami. I choć sama podróż przebiegła spokojnie, oprócz ucieczki przed wściekłym psem, stan kobiety, która leżała w bunkrze nie był dobry.

Z tego, co mi powiedziano, została postrzelona w nogę i kula utknęła w kości. Jej prowizoryczny opatrunek był przesiąknięty krwią. Cały zabieg trwał bardzo długo i był bardzo wymagający, ale dałem radę pozbyć się kuli i zaszyć dziurę. Opatrzyłem też kilku innym cywili i wsparłem słowami, że już niedługo wojna się skończy. Spakowałem rzeczy i ruszyłem do wyjścia dopiero wtedy, gdy na niebie rozbłysły pierwsze gwiazdy, a drogę powrotną oświetlał mi księżyc.

Samemu było bezpieczniej poruszać się po ulicach. Znałem tę okolicę i wiedziałem, jak wrócić do naszego schronu. I gdy zostało mi tylko wyjść za zakręt, nagle usłyszałem huk i poczułem wielki ból w brzuchu.

Spojrzawszy w dół i przyciągając ręce do bolącego miejsca, zobaczyłem dużą ilość krwi. Upadłem na ziemię, a zaraz potem zacząłem kasłać krwią.

Leżałem na ziemi, a z mojej rany ciekła krew. Nie byłem w stanie nic zrobić. Traciłem siły, jednak czułem szczęście, ponieważ wiedziałem, że mój przyjaciel za 34 dni będzie prawie że wolny i przetrwa to wszystko.

- Przepraszam za złamanie obietnicy – wyszeptałem, po czym moja wizja się rozmyła i nastała ciemność.

KONIEC

[910 słów]

Więc
jest to opowiadanie pisane na polski, ale mi się podoba więc ta-dam!

Pisze to przed zrobieniem okładki, ale już wiem, że się przy niej namęczę.....

Trufelcherry pomagała przy poprawie tego wszystkiego. <3

I tyle idę pisać coś ciekawszego niż opowiadania na polski z shipem, który mam nadzieję, że ktoś wyłapie 

Lekcja historii:

Miron Białoszewski serio był gejem i się z tym nie krył. Gdy opinia publiczna dowiedziała się o nim i jego kochanku miał to dalej w dupie, ale przez to jego szacunek wśród ludzi spadł, a on znów został sławny po napisaniu książek "Było i było",  a później "Pamiętnik z powstania warszawskiego".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro