LV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

16 lat temu

Otrząsnęła się z szoku dopiero, gdy jeszcze tego samego dnia stanęła przed królem oskarżona o morderstwo. Zmuszono ją, by uklękła.

Mężczyzna stojący po lewej stronie króla rozwinął obszerną kartkę papieru i zaczął czytać akt oskarżenia.

— Obecną na sali Donnę Annę Maychewick oskarża się o...

Król machnął na niego ręką.

— Przestań — rozkazał zimno. — Czytałem.

Na sali zapadła cisza. Donna drżała, bo docierały do niej konsekwencje — pójdzie do więzienia. Na całe życie. Jej syn trafi do domu dziecka. Wychowa się bez matki i ojca, w zimnym, bezosobowym budynku...

— Wszyscy wyjść — powiedział król władczo. — Teraz.

Obecni na sali doradca, oskarżyciel i tumult jej sąsiadów, zaciekawionych sprawą, posłali sobie zagubione spojrzenia.

— Ale, Wasza Wysokość... — odważył się zaprotestować doradca.

— Czy moje słowa zabrzmiały jak prośba, którą możecie zakwestionować?

Więcej protestów nie było, po pięciu minutach sala była pusta. Donna nie zmarnowała tego czasu — zdążyła stworzyć w głowie kilkadziesiąt czarnych scenariuszy. Gdyby nie miała rąk związanych na plecach, zaczęłaby już obgryzać paznokcie.

— Więc, Emily — powiedział. Nie wiedziała, do kogo mówił, skoro przed chwilą wyprosił z pomieszczenia wszystkich świadków, więc się nie odezwała. — Mówię do ciebie — dodał, a ona strachliwie uniosła wzrok. Król patrzył prosto na nią, więc jednak zwracał się do niej. — Jesteś świadoma, co cię teraz czeka?

Kiwnęła głową.

— Możesz mi odpowiedzieć, nie bój się — zachęcił ją, podnosząc się z tronu. Jego jadowicie czerwona peleryna zamiotła podłogę, gdy skierował się do stolika w kącie.

— Do-dożywocie — wykrztusiła.

— Dokładnie tak. — Uśmiechnął się do niej przymilnie. — A twój syn wyląduje w domu dziecka.

Spuściła głowę, chcąc ukryć szklące się oczy.

— Wody? — zapytał. Nie odpowiedziała, ale już po chwili stanął przed nią ze szklanym kieliszkiem. Uniosła na niego bezradny wzrok. — Och, no tak. — Zaśmiał się, jakby powiedział coś niesamowicie zabawnego i kucnął za jej plecami. Postawił naczynie z jej lewej strony. Usłyszała śliski szczęk wysuwanego z pochwy ostrza i wzdrygnęła się, zaciskając powieki i błagając w myślach, by bardzo nie bolało. Ku jej zaskoczeniu, na podłogę upadła nie jej krew, a krępujący nadgarstki sznur.

— Od razu lepiej — powiedział, rozpoczynając wędrówkę po sali. — Napij się.

Nie była pewna, czy to był rozkaz, ale wolała nie ryzykować. Posłusznie podniosła kieliszek i wzięła łyk wody, która smakowała dziwnie słodko, jak kompot, który jesienią robiła z synem.

— Gdzie my skończyliśmy? A, no tak. Twój syn skończy w domu dziecka, a ty w więzieniu — wznowił rozmowę król. — Ale możesz temu zapobiec — dodał, a ona mimowolnie rozchyliła wargi w zaskoczeniu. Spojrzała na niego, upewniając się, że ten nie żartuje.

— Jak? — spytała. Była gotowa na praktycznie wszystko, by chronić swoje dziecko.

Jak się później okazało, naprawdę wszystko.

— Zabijaj dla mnie — odparł spokojnie. — Pokazałaś już, że dasz radę.

— Słucham? — spytała głupio.

— Stań dla mnie mordercą, a pozwolę ci zostać z twoim synem.

— Nigdy. — Pokręciła głową.

— Jesteś pewna? — Uśmiechnął się w jej stronę. Wtedy po raz pierwszy jego uśmiech skojarzył jej się z drapieżnikiem polującym na ofiarę. — Wyobraź sobie wszelakie okrucieństwa, jakie mogą spotkać twojego syna. Słyszy się przecież o domach dziecka, gdzie podopieczni są gwałceni, bici, dręczeni... wymieniać dalej?

Pobladła na twarzy.

— Dobrze się czujesz? — spytał z udawana troską. — Napij się jeszcze.

Wmusiła w siebie całą pozostałą wodę, czując, jak płyn podchodzi jej do gardła i jak najszybciej odstawiła kieliszek, bo miała wrażenie, że szkło parzy jej palce.

— Wiedz, że mogę zapewnić twojemu synowi najgorszy istniejący dom dziecka, gdzie będzie mu zimno, smutno i źle. To, że nie ma jeszcze Monety, działa na jego niekorzyść — kontynuował król, roztaczając przed nią jej najgorszy koszmar. Zrobiło jej się niedobrze. — To ode mnie zależy, gdzie on trafi i wierz mi, Emily, gdy mówię, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Przerwał na chwilę, napawając się jej narastającym przerażeniem.

— Ale — powiedział. — Zabijaj dla mnie, a nie spotka go żadna z tych rzeczy. Wychowa się z kochającą matką, szybko zapomni o traumie i będzie szczęśliwy.

Pokręciła głową, nie tyle w zaprzeczeniu, co w szoku. Podniosła się z podłogi.

— Ja... nie mogę tego zrobić — wykrztusiła. — Nie jestem mordercą.

— Ależ jesteś — zaoponował. — Widziałem ciało twojego męża. Podziurawiłaś go jak sito.

— To... to była samoobrona! — odparła słabo. Kręciło jej się w głowie od tego wszystkiego. — Afekt!

Uśmiechnął się pobłażliwie.

— A kto ci uwierzy? 

— Mam na ciele ślady przemocy! Mój syn został pobity!

— Zakładam, że taki mężczyzna jak Richard nie poddał się bez walki. A że zbrodni nikt nie widział, kto zaprzeczy, że to nie ty skrzywdziłaś to dziecko? Kolejny powód by ci je odebrać.

Krew odpłynęła z jej twarzy, pozostawiając skórę trupiobladą.

— N-nie możesz...

Jest twoje słowo przeciwko słowu wszystkich twoich sąsiadów, którzy widzieli jedynie kałużę krwi swojego serdecznego przyjaciela i jego martwe ciało. No i ciebie, jego żonę, morderczynię. Jak myślisz, komu zawierzy sędzia?

Wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Sędzią był król, a on już nad wyraz jasno zaprezentował jej, jaki będzie wyrok.

— Ja... nie! — krzyknęła, cofając się do tyłu. — Nie, nie, nie!

Wybiegła z sali i na oślep pobiegła do wyjścia. Nikt jej nie zatrzymał.

Do domu dotarła wyczerpana i zapłakana. Chwiała się na nogach i kręciło jej się w głowie. Gdy weszła do domu i zobaczyła zakrwawioną kuchenną podłogę, prawie zwymiotowała.

Odwróciła wzrok od sceny niedawnej zbrodni i ciężko usiadła na krześle w głównej izbie. Oparła głowę na dłoniach.

Wtedy dostrzegła na stole złożoną kartkę i czarną maskę, którą bez problemu rozpoznała. Należała do Meurtrière, skrytobójczyni, która działała od kilkudziesięciu lat, siejąc postrach. Nikt nie wiedział skąd się wzięła i dla kogo pracowała. Donna zmarszczyła brwi i podniosła złożoną kartkę. W środku było nazwisko i trzy linijki tekstu.

To twoja pierwsza ofiara. Jeżeli jutro rano ten człowiek będzie martwy, uznam to za „tak".

A, możesz czuć lekkie zawroty głowy. To mój autorski eliksir, był w twojej wodzie. Powinien przywrócić wspomnienia z twojego poprzedniego życia.

Powodzenia, Emily.

Zdążyła tylko mrugnąć, gdy jej głowę rozsadził potworny ból, a przed oczami zaczęły migać obrazy.

Najpierw znalazła się w bogato zdobionym pokoju, bawiła się lalkami. Wszystkie lalki miały wyrwane oczy i podcięte gardła. Zza drzwi dobiegł ją głos króla:

— Emily, czas na obiad!

— Dobrze, papa!

Potem stała w skromnym wnętrzu, patrząc na zwłoki jakiegoś mężczyzny z przeciętą szyją. Pod jego ciałem rozlewała się kałuża krwi. To ona go zabiła, nadal miała w ręce nóż.

Ostatnie wspomnienie przeniosło ją do lasu. Tym razem to ona leżała na ziemi, z ostrą gałęzią wbitą pod żebrami. Nad nią stała jej niedoszła ofiara i pluła jej w twarz. Jej noże były daleko poza jej zasięgiem. W agonii kopała nogami i nienawidziła się za to, że jest tak obrzydliwie bezbronna.

Marząc o wypruciu flaków tego człowieka i zadaniu mu cierpienia.

Obudziła się na podłodze, twarzą w stronę kuchni. Ostatkiem sił przeturlała się na plecy i oddychała głęboko.

Emily to imię zmarłej córki króla.

Emily to imię, które ona nosiła w poprzednim życiu.

Emily to również prawdziwe imię Meurtrière, którą miała ponownie się stać.

Podniosła się z podłogi, najpierw do klęczek. Potem się wyprostowała, opierając o ścianę. Na zewnątrz było ciemno, nie wiedziała ile była nieprzytomna. Nie wiedziała, ile czasu zostało jej do rana.

Wyciągnęła rękę po leżącą na stoliku maskę. Zawahała się ostatni raz.

Na szali leżało wszystko, w tym przyszłość jej dziecka. Zacisnęła zęby, podniosła czarny przedmiot i zasłoniła nim twarz.

Z kuchni zabrała dwa krótkie noże i wyszła w zimną noc.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro