XL

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Gizela

— Więc — rozpoczęła Sarah, nie przestając się uśmiechać. — Popytałam kilka osób. Nikt ani wcześniej, ani później nie widział Elizabeth w podobnej sytuacji.

— Czyli... sprawa zakończona? Nikt nic nie wie? — spytałam, starając się wyglądać na zawiedzioną.

— No co ty — parsknęła Sarah. — Ja się dopiero... — urwała.

— Co jest? — Charlie zmarszczyła brwi.

— Szary Smok na dziesiątej — wymamrotała. — Nie odwracaj się... o kuźwa, idzie tutaj.

— Tutaj? Tutaj do nas? — spytałam, starając się nie panikować.

— Tak — syknęła Sarah.

— Pamiętaj, nie przepraszaj go i nie rób jego życia zbyt łatwym — dodała półgębkiem Charlie.

— Gizela? Możemy porozmawiać?

Przełknęłam ślinę i odwróciłam się. Zawiesiłam wzrok na poziomie jego nosa, bo spojrzenie w oczy postawiłoby mnie od razu na przegranej pozycji.

— Jasn... znaczy się... — odchrząknęłam i przybrałam znudzoną minę. — Jeśli musisz.

Podniosłam się. Ostatni raz spojrzałam na dziewczyny. Sarah posyłała właśnie Barry'emu mordercze spojrzenie, a Charlie spojrzała na mnie dopingująco. Głęboko odetchnęłam i potruchtałam za chłopakiem, który był już dobre dwa metry przede mną.

Po chwili przypomniałam sobie, kto za kim ma latać i zwolniłam. On dopiero po chwili zauważył, że zostałam z tyłu i zawrócił.

— Więc — zaczęłam. — Chciałeś porozmawiać? — spytałam, patrząc przed siebie. — O czym?

— David przekazał wam już plan ataku, prawda?

Co? Zdębiała pokiwałam głową. Barry kontynuował, a ja po prostu się zatrzymałam.

Ani słowa? Ani jednego słowa? Nawet się nie zająknął na temat naszej kłótni, jakby w ogóle nie istniała.

Zorientował się, że za nim nie podążam i zawrócił.

— Gizela? Słuchasz mnie?

— Nawet nie przeprosisz? — Zignorowałam jego wypowiedź.

— Za co? — zmieszał się.

Załamałam ręce.

— Nie wierzę. Nie wierzę. — Przeczesałam włosy palcami. — Stwierdziłeś, że mam halucynacje. Powiedziałeś, że zaufałeś mi, bo znasz moją rodzinę. Prosto w twarz powiedziałeś, że mi nie wierzysz.

— Dobra, przepraszam. Możemy iść dalej? — ponaglił mnie.

— Barry, ty naprawdę nie rozumiesz? — Ścisnęłam skórę między brwiami, nadal uparcie nie patrząc mu w oczy. — Nie rozumiesz, że nie chodzi mi o puste słowa? Powinniśmy się wspierać, móc się sobie nawzajem wyżalić, ufać. Wierzyć sobie nawzajem! I jedyne co dla mnie masz, to puste przepraszam?

Uniosłam wzrok. Wręcz fizycznie poczułam potrzebę, by rozpłynąć się, przytulić go i pozostać tak na zawsze. Moje nogi już chciały się ugiąć...

Nie. Stop. Wróć. Najpierw musi zrozumieć.

— I dlaczego uważasz, że to puste przepraszam? — spytał. — Naprawdę mam to na myśli, gdy mówię, że mi przykro.

— Nie wiem, jakoś tego nie czuję — speszyłam się.

— Może znowu coś ci się wydaje? — Uśmiechnął się, trochę pobłażliwie.

— Może... nie wiem, jestem pewna, że wtedy widziałam ją na serio — dodałam. — I jeżeli ty nie chcesz...

Uciszył mnie pocałunkiem. Na początku chciałam się wyrwać, bo nie czułam, że temat jest zakończony, ale objął mnie w pasie i pociągnął w stronę ślepego zaułka. Moje nogi prawie rozpuściły się pode mną, myśli uleciały, a serce łomotało w klatce piersiowej.

Jedyne co potrafiłam zrobić, to łapczywie oddawać pocałunki, nie wiedząc, czym się tak martwiłam.

— I jak? Teraz mi wierzysz? — Założył pasmo moich włosów za ucho. — Już w porządku?

Pokiwałam głową, niezdolna wydusić słowo. Przejechałam językiem po zaczerwienionych ustach.

— To dobrze. — Jeszcze przez chwilę milczał, po czym dodał: — Ale, Gizela, naprawdę musisz o czymś wiedzieć.

— Hm?

— Wiesz, że musimy się wkraść do środka, prawda? I nie ma szans, że po prostu nas wpuszczą.

— Żeby wejść, trzeba być pewnie zaproszonym — dodałam, powoli uspokajając swój oddech.

— Dokładnie. I mogę się założyć, że twoja matka i siostra są.

— Pewnie tak. Ale co to ma do rzeczy? — spytałam, nie rozumiejąc, co ma na myśli.

— Jeżeli wrócisz do domu na czas, też będziesz mogła wejść. A potem wpuścić nas od środka.

— Nie. Nie ma szans. — Pokręciłam głową, nawet się nie zastanawiając. — Nie jestem nawet uwzględniona w oddziale.

— Wiem. Ale nie ma innego wyjścia. Gizela, tylko ty możesz to zrobić.

— Dlaczego? Nie możecie, nie wiem, sfałszować zaproszenia?

— Za mało czasu — odparł. — Poza tym, to i tak raczej by nie przeszło.

Bezradnie pokręciłam głową w niemej odmowie.

— Nie mogę tego zrobić. Nie dam rady.

— Dlaczego?

— Ja... — zawahałam się. — Nie rozumiesz? Nie urodziłam się bohaterką. Nigdy nie miałam się nią stać. Powinnam być jedynie bogatą dziewczyną bez twarzy, która po prostu istnieje! Oni wszyscy... walczą o siebie — dodałam. — Bo jeśli przegramy, to oni będą dyskryminowani. Stracą wszystko, co jeszcze mają. Jestem tu tylko dlatego, że mi się to nie podobało. To nie ja powinnam wziąć na siebie ciężar powodzenia całej misji. — Spuściłam wzrok. — Bo prawda jest taka, że tylko oni mają coś do stracenia.

— Gizela... może na początku tak było. Może walczyłaś tylko z dobroci serca. Ale pomyśl, czy pozwoliłabyś, by ktoś skrzywdził Sarah, tylko za to, jaka jest? Albo Davida?

Pokręciłam głową. Barry chwycił mój podbródek i zmusił, bym na niego spojrzała.

— Nie walczysz dla siebie, to prawda. Ale walczysz dla nich wszystkich, często nie przejmując się sobą. To jest odważne. — Uśmiechnął się delikatnie. — Może nie urodziłaś się bohaterką. Ale każda decyzja, którą podejmujesz, przybliża cię do stania się jedną.

Otwarłam usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— Dlatego ty musisz to zrobić. Dlatego wierzę, że dasz radę.

Przełknęłam ślinę.

— Ja...

Czy byłabym w stanie pozwolić, by moim przyjaciołom stała się krzywda? Oczywiście, że nie. Ale czy byłam gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność za powodzenie całego ataku?

Odetchnęłam głęboko.

— Zrobię to.

***

— I jak, porozmawialiście? Przeprosił? — spytała Sarah.

Nie odpowiedziałam od razu, zbierałam słowa.

— Nie wiem.

— Nie wiesz?

Streściłam im przebieg rozmowy, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat, by poznać ich reakcję na mój powrót do domu.

Powrót do domu. Nie byłam pewna, czy to na serio do mnie dotarło.

— Czyli... w ogóle cię nie przeprosił, tylko cię pocałował i porzucił temat? — podsumowała Charlie. — Kochana, tak się nie robi.

— Ma z tobą rozmawiać, nie uciszać, gdy próbujesz coś przekazać — dodała Sarah.

— Trochę toksyczne — stwierdziła Raven.

— Aj, przesadzacie. — Machnęłam ręką. — On po prostu... nie rozumie takich rzeczy.

— A powinien — prychnęła Sarah.

— Możemy się skupić na tym, co naprawdę jest ważne?

— To jest naprawdę ważne — zaprotestowała Charlie. — Gizela, ja rozumiem, koleś jest przystojny i w ogóle, ale jeżeli on w ogóle nie potrafi z tobą sensownie porozmawiać, może powinnaś rozważyć ten związek?

Zachłysnęłam się powietrzem.

— Nie waż się tak mówić — zaoponowałam.

— Charlie ma rację — przyznała Sarah.

— Nie. Temat jest skończony — ucięłam. Czy one naprawdę nie rozumiały? — Dziewczyny, martwicie się, ogarniam. Ale kocham go i jestem z nim szczęśliwa. Okej?

Wcale nie wyglądały na przekonane, zwłaszcza Charlie, która posłała mi modelowo zatroskane spojrzenie.

— Och, dajcie spokój. Wszystko jest w porządku. Możemy, proszę, proszę, proszę, zostawić ten temat?

Nic nie odpowiedziały, więc uznałam to za zgodę.

— Więc, wracam do domu. Będę mogła spotkać się z siostrą! — dodałam uradowana.

— Wracasz do domu? Ale tak na amen? — Sarah wytrzeszczyła oczy.

— Nie, nie, spokojnie — zaśmiałam się. — W ten sposób zostanę zaproszona na przyjęcie i będę mogła was wpuścić.

Sarah odetchnęła z ulgą.

— Czyli nadal ja i Raven jesteśmy częścią oddziału? — spytała Charlie. — Czy David oddeleguje jedną z nas za ciebie?

— Wydaje mi się, że tak, ale nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Muszę z nim porozmawiać.

— Zdecydowanie powinnaś — Raven pokiwała głową. — Jeszcze się chłopak zdziwi.

— Odprowadzę cię! — Od razu zgłosiła się Sarah. Zerwała się z miejsca. — Chodź, idziemy.

Lekko skonfundowana, pożegnałam się z Charlie i Raven i razem z rudowłosą ruszyłyśmy odszukać Davida.

— Coś się stało, Sarah?

— Nikt tego nie widział — wypaliła. — Absolutnie nikt oprócz ciebie.

— Co? — Zmarszczyłam brwi.

— Gizela, co ty naprawdę widziałaś? Bo to na pewno nie była Elizabeth. — Spojrzała na mnie z nietypową dla siebie powagą.

Teraz zrozumiałam, o co chodziło.

— Co ty, Sarah. Przecież bym nie skłamała. — Niekontrolowanie przygryzłam wargę.

— Problem w tym, że ty cały czas kłamiesz. O swojej Monecie, o tym, co widziałaś. Nawet o swojej liczbie żyć. Ja rozumiem, wtedy nam nie ufałaś, krótko się znałyśmy. Ale teraz? Gizela, proszę cię, jako przyjaciółka.

Zatrzymałyśmy się, a ja nagle pomyślałam, że ten korytarz oglądał już za dużo dramatów.

— Widziałam Meurtrière — rzuciłam w końcu. — Ona jest tutaj, Sarah, ukrywa się między nami.

Rudowłosa gwałtownie wciągnęła powietrze.

— I myślisz, że to...

— Emily? Jestem wręcz pewna. — Słowa po prostu się ze mnie wylały i opowiedziałam jej o pozostałych podejrzeniach. — Ale Szary mi nie uwierzył.

— Szczerze to się mu nie dziwię, rzeczywiście mamy mało... — mruknęła. — Ale coś się znajdzie. Wiesz, mi też cały czas się wydawało, że ona jest jakaś dziwna.

— Naprawdę?

— Gizela, sprawa jest poważna — dodała, ignorując moje pytanie. — Jeżeli to rzeczywiście ona, może spróbować sabotować nasz atak.

Aż westchnęłam z zaskoczenia.

— Musimy coś zrobić — powiedziałam, zaaferowana.

— Ty musisz wrócić do domu i zadbać o to, by atak się odbył. Zostaw to mnie. — Mrugnęła do mnie. — Jeżeli w tym temacie jest coś do odkopania, to wierz, że to znajdę.

Ścisnęła moje dłonie.

— A teraz znajdźmy Davida.

Kiwnęłam głową i ruszyłyśmy dalej.

Dopiero teraz zrozumiałam, że jeżeli miałyśmy rację i Emily jest Meurtrière, to czasu było o wiele mniej, niż myślałam.

***

Hej ho!

Rozdział wrzucony z porządną obsuwą z tylnego siedzenia samochodu, w jakiejś chorwackiej mieścinie.

Jak wasze wrażenia? Co sądzicie o Emily? No i oczywiście o Barry'm. Pochwalacie jego zachowanie? A może wręcz przeciwnie?

Do następnego!

~tricky

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro