*11*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Niall


- Czy to na pewno dobry pomysł, Ni? - zapytał Louis idąc obok mnie.

Spojrzałem się na niego i posłałem lekki uśmiech. Za nami podążało kilku facetów. Każdy z nich zaopatrzony był w jakąś broń. Nie ważne, czy był to baseball czy stary zardzewiały łom. Czas zemsty nadszedł. Dzięki swoim informatorom wiedziałem, że Zayn sprowadzał dziś jakiś towar w opuszczonych magazynach. Aż grzech byłoby nie skorzystać z takiego zaproszenia. Musimy się na nich odegrać za ostatnią akcję.

- Na pewno, Lou. - odpowiedziałem.

- A ręka? - zapytał, patrząc wymownie na gips.

- Całkiem dobrze, o mnie się nie martw. Patrz. - wskazałem podbródkiem - Już są.

Przed nami ukazały się opuszczone magazyny. Kilkunastu ludzi pakowało jakieś skrzynki, zapewne z narkotykami. Byli uzbrojeni. Ubrani na czarno mężczyźni stali na straży. Sięgnąłem po pistolet za pasek spodni i odbezpieczyłem go. Chcieli mieć wojnę? Będą ją mieli.

Jako pierwszy wyszedłem z cienia. Wszędzie panował mrok i ledwo co nas było widać. Ciemne stroje wcale tego nie ułatwiały. Pozostali czekali na mój znak. Na twarz wpłynął mi szeroki uśmiech. Tym razem tę bijatykę my wygramy. Może i byli liczni, ale nas było zdecydowanie  więcej.

- Stać! - krzyknął czarnoskóry mężczyzna z bronią w ręku.

Dwóch innych ludzi podbiegło bliżej i poświeciło latarką na moją twarz.  Przez chwilę oślepiło mnie jasne światło. Nieznacznie się skrzywiłem.

- Możesz już to wyłączyć? - jęknąłem. - Moje oczy cierpią.

- Zaraz ty będziesz cierpiał. - warknął młody chłopak, wychodząc na przód.

- Cholera! To Niall! - zawołał znajomy głos.

Po chwili obok grupki osób znalazł się mój dobry znajomy, pan łysol. Mierzył mnie spojrzeniem, a następnie zagwizdał. Wszyscy zatrzymali się w miejscu. Spojrzeli w naszą stronę.

- Spadamy! - zawołał.

Popatrzyłem na nich tępo. Nie rozumiałem ich. Wszyscy porzucili swoją robotę i zaczęli uciekać. Tak po prostu. Niektóre skrzynki się potrzaskały. Nikt o to już nie dbał. Większość osób wsiadła do samochodów i poodjeżdżała.

- Co do... - urwałem widząc, jak łysy chłopak rzuca w moją stronę pistolet i najszybciej jak może biegnie w przeciwną stronę.

Zapanował cisza. Nie było tu żadnej żywej duszy. Czy to są kurwa, jakieś żarty? Malik postanowił się ze mnie zażartować? Nie powiem, udało mu się to. Aż mnie wmurowało. Stałem i wpatrywałem się w porzucone skrzynie z narkotykami.

- Niall? - zawołał Louis, po chwili zrównując się ze mną.

Reszta naszych ludzi poszła w jego ślady. Każdy rozglądał się zdziwiony. Miejsce opustoszało.

- Jak ty to zrobiłeś Ni?  - zapytał niebieskooki i uśmiechnął się szeroko. - Musisz mnie tego nauczyć.

- Ale ja... Nieważne. - westchnąłem. - Zajmijcie się towarem. -zwróciłem się teraz do swoich ludzi.

Ruszyłem  razem z Louisem w stronę porzuconego busa. Nie rozumiałem ich reakcji, naprawdę. Co w nich wstąpiło? Zachowywali się, jakby zobaczyli ducha. Było to bardzo dziwne. Minąłem samochód i usiadłem na betonowych schodkach znajdujących się zaraz obok. Lou poszedł w moje ślady.

- Po prostu mnie zobaczyli i uciekli. Nie wiem co o tym myśleć. - westchnąłem, odkładając broń na bok.

- Pewnie to zasługa Malika. Powiedziałem Harry'emu o ostatniej napaści. Biedak żyje teraz w celibacie. - zaśmiał się. - Nawet nie wyobrażasz sobie jego miny, gdy mu to oznajmiłem.

- Znając go, to się obraził. - uśmiechnąłem się lekko.

- Coś ty! Zrobił mi relaksującą kąpiel z bąbelkami, nawet masaż! To było coś! Chyba powinienem być częściej poobijany, wtedy Harry jest taki kochany... - rozmarzył się, wzdychając cicho.

- Dlaczego Lou zostałeś ze mną, a nie z Zaynem? - spytałem. - Miałbyś Harry'ego cały czas pod ręką. Przez nas i wy cierpicie. Widzę to Lou. Nie powinno tak być.

- Mimo tego podziału, Harry i ja jesteśmy razem. Ani przez chwilę nie było inaczej. Znamy się długo Niall. Jakbym miał opuścić taką upartą i zbuntowaną frytkę, co? - uniósł zabawnie jedną brew ku górze.

- Ej! Bez takich. - zaśmiałem się mimowolnie na takie określenie.

- Ale uważam, że powinieneś chociaż wysłuchać tego idiotę. Mówię serio Ni. - powiedział po chwili.

- Ja nie mogę tak po prostu...

- Ja nie mówię o wybaczaniu, ani nic z tych rzeczy. Po prostu szczera rozmowa, nic więcej. Później sam zdecydujesz co dalej. - kontynuował.

Zapadła długa cisza. Ludzie z mojego gangu zajęli się pakowaniem towaru. Bus został załadowany i Matt nim odjechał. Reszta liczyła towar i pakowała do innych samochodów. Przecież nie zmarnujemy takiej okazji. Dzięki temu zarobimy nieco pieniędzy. I wkurzymy Zayna, to też.

- Niall? - ciszę przerwał Louis.

Patrzył się na mnie wyczekująco. Westchnąłem i pokręciłem głową.

- Dobra, niech będzie. - skrzywiłem się. - Posłucham jego pustych obietnic i nic nieznaczących przeprosin i się rozstaniemy.

- Nie dasz mu szansy, co?

- Miał ją już dwa razy. Za każdym razem ją zmarnował. Nie pierwszy raz zachował się w stosunku do mnie nie fair. To boli  Lou, naprawdę, wiesz? Chciałbym, aby był dla mnie obojętny, ale nie potrafię.

- Wiem Ni. Wciąż go kochasz i dlatego to tak bardzo boli. - powiedział.

Objął mnie ramieniem, uważając na złamaną rękę. Poczułem przyjemne ciepło. Już tak dawno nikt mnie nie przytulał. Cieszyłem się, że Louis przy mnie został. Bez niego byłbym sam. On zawsze miał dla mnie dobre rady.

- Kiedy z nim porozmawiasz? - spytał, pocierając moją rękę, dzięki czemu nieco się rozgrzałem.

- Jeszcze nie wiem, ale na pewno w tym tygodniu. - zapewniłem.

- Mamy czwartek. - zauważył.

- Więc zostało mi mało czasu. - zaśmiałem się i spojrzałem w rozgwieżdżone niebo.

I w co ja się teraz wpakowałem, co?


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro