*Rozdział 2 ~ 3*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie powinnaś już spać? - zapytała osoba, stojąca za dziewczynką, trzymając kolorowy parasol w lewej dłoni. - Czemu się tu kręcisz, kiedy jest burza? W środku nocy?

- Kim Pan jest? - zapytała, odwracając się przodem do mężczyzny, spoglądając w jego oczy. Szatyn ukucnął przed nią, opierając rękę o podłoże. - Woah! Jest Pan ślepy? Przepraszam, ale czy jest Pan ślepy? Niezłe oczy. - zachwyciła się, wyciągając z kieszeni telefon, uaktywniając aparat. - Mogę zrobić z Panem zdjęcie? - zapytała z cichą nadzieją w oczach, oczekując odpowiedzi od rozmówcy.

A ten zaniemówił. Nawet się nie spodziewał takiej reakcji ze strony Larissy, córki kobiety, która go nienawidzi całym sercem. Uśmiechnął się pod nosem na myśl, że Catherine nawet nie ważyła się opowiedzieć o Dark Lordzie serwera, swojej małej córeczce.

- Jasne. - na te słowa, urządzenie w jej rączkach wydało charakterystyczny odgłos flesha, fotografując samego Herobrine'a, na tle kolorowego parasola, z małą dziewczynką u boku.

- Yay! - odwróciła się z powrotem do mężczyzny z uśmiechem. - Too, kim Pan jest?

- Andre, Andrew. - chrząknął cicho. - Jak kto woli. - kątem oka spojrzał na torby z prezentami. - Zgubiłaś się?

- Ee... - mruknęła, odwracając wzrok, spuszczając przy tym głowę. - No, można tak powiedzieć... - w pewnej chwili wpadła na pewien pomysł. - A pan może wie, co to za miejsce?

- Odludzie. - odparł, przy czym dziewczynka zamarła. Obawa w nie znalezieniu nigdy domu samej przerosła ją samą, jej ręcę zaczęły się trząść, a dolna warga drgać. Już zapominając o poproszeniu towarzysza o pomoc. Nie wiedząc już kompletnie, że każdy metr kwadratowy zna na pamięć. - Może ci pomo- - przerwał, kiedy usłyszał typowy początek histerycznego płaczu dziecka, czując jak ktoś się rzucił na niego nie zamierzając się odklejać. Zamiast jednak odruchowo odtrącić Larissę i ją uciszyć w ten nie miły sposób różnorakich dialogów, nie myśląc ani trochę przycisnął ją bardziej do siebie, zamykając przy tym szczelnie oczy. Czuł, jakby nie miał zamiaru jej puścić. - ,,Co ja robię?" - pomyślał mocno zdezoriętowany ogarniając co zrobił. On nigdy tak nie reaguje.
On nie ma uczuć. Nie ma, i nigdy nie będzie ich miał. Co jeśli popełnił karygodny błąd zgadzając się na ugodę jej matki, skazując się tym na uczucia, które mogły by zrujnować jego plan? - Zaprowadzę cię do domu, zgo...

Nie zdążył dokończyć zdania czując, jak mu się wyrwała, wlepiając w niego czerwone oczy od płaczu. Obdarowywała go zdziwionym wzrokiem, powoli mrugając.

- Znasz to odludzie? Jakim cudem?! - wykrzyknęła przeszczęśliwa. - Dziękuję! - zaczęła skakać w miejscu. - To idziemy? - nagle wręcz krzyknęła, słysząc jak kolejny piorun strzelił gdzieś w okolicy. Białooki zachichotał, biorąc jej torby.

408 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro