~4~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marinette

- Może powinnaś dać szansę komuś innemu- powiedziała Alya- wiesz oprócz Adriena są jeszcze inni kandydaci - poruszyła brwiami - i ty dobrze wiesz o kogo chodzi.

- Oj przestań - przewróciłam oczami. Szłyśmy w stronę parku. Nie zbyt jej słuchałam, ponieważ ciągle spoglądałam w telefon. Moja mama miała wrócić dziś rano, a nie dała znaku życia.

- Laska słuchasz mnie w ogóle? - spytała kiedy ja jeszcze raz spojrzałam w telefon. Przygnębiona przytaknęłam tylko - Mari może twoja mama ma jakieś opóźnienia.

-Ale na pewno by zadzwoniła

- Tylko że ty cały tydzień chodzisz taka smutna - o niczym nie myślałam tylko o mamie - dobra teraz masz się uśmiechnąć bo jak nie to cię zacznę łaskotać.

- Proszę tylko nie to - zaczęłam się śmiać na samo to słowo- wiesz, że tego nie cierpię.

Nagle do dziewczyny zadzwonił telefon. Kazała mi na chcwilę usiąść na ławce, a sama oddaliła się trochę i rozmawiała z kimś przez chwilę.

- Dobra, teraz chodź - złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy biec.

- Czemu biegniemy? - zapytałam. Alya zwolniła trochę, ale dalej biegłyśmy.

Gdy byłyśmy blisko parku przyjaciółka zakryła mi oczy jakąś chustą. Mocno trzymałam ją za rękę, ale i tak kilka razy się potknęłam.

- Możesz już otworzyć oczy - powiedziała Alya, a kiedy zdjęłam chustę usłyszałam głośne sto lat. Zobaczyłam wszystkich moich przyjaciół i rodzinę. Nie było jedynie Adriena

- Wszystkiego najlepszego Mari - usłyszałam, gdy skończyli śpiewać.

- Dziękuje wam - odpowiedziałam i rozejrzałam się. Na drzewach wisiały balony i wielki napis ,,Wszystkiego Najlepszego Marinette''. Uśmiechnęłam się, a każdy zaczął mi składać życzenia z osobna.

***
- Przepraszam za spóźnienie Mari - usłyszałam głos blondyna.

- Nic się nis stało - uśmiechnęłam się do niego.

- Wszystkiego najlepszego - powiedział i podał mi małe pudełeczko - rok temu dałem ci bransoletkę, a w tym chciałem zrobić coś do kompletu.

Otworzyłam pudełko, a w środku zobaczyłam naszyjnik podobny do bransoletki, którą miałam na nadgarstku.

- Dziękuje - wyszeptałam i przytulając go.

Po chwili mój tata przywiózł wielki tort. Wszyscy znów zaczeli śpiewać sto lat.

Zobaczyłam, że tata był trochę smutny. Nie wiedziałam dlaczego, ale postanowiłam na razie się nie martwić. Jednak niedługo potem atmosfera stała się napięta.

Wszyscy uśmiechali się na siłę. Miałam tego powoli dosyć.

- Albo ktoś powie mi co się stało - powiedziałam, a wszyscy natychmiastowo patrzyli się na buty lub na niebo.

- Ale przecież nic się nie stało - oznajmiła Alya znów ze sztucznym uśmiechem.

- Marinette - westchnął mój tata - nie ma sensu ukrywać. Mama leży w szpitalu w krytycznym stanie.

Jak to usłyszałam nogi się pode mną ugięły i zaczeło kręcić mi się w głowie. W pewnym momencie wszystko mi się rozmazało, a ja poprostu zemdlałam.

***
Obudziłam się w moim łóżku. Miałam nadzieje, że to wszystko był sen.

Powoli zeszłam ze schodków do dolnej części mojego pokoju.

- Tikki ile już tak leżę? - spytałam kwami.

- Od wczoraj - odpowiedziała - nie martw się nikt nie został zakumizowany.

- Więc jednak to nie sen - westchnęłam, a ona przytaknęła.

- Nie martw się - uśmiechnęła się do mnie smutno - może da radę.

Odwzajemniłam smutny uśmiech i zeszłam do salonu. Nikogo nie było więc postanowiłam sprawdzić piekarnię. Była jednak zamknięta.

Postanowiłam więc zadzwonić do taty.

- Halo tato? - powiedziałam gdy usłyszałam, że odebrał.

- Nie mogę teraz zadzwonie później - odpowiedział i się rozłączył.

- Świetnie - mruknęłam i wróciłam do pokoju.

Spojrzałam na telefon. Była 12 czyli, że wszyscy byli w szkole.

Jak to w krytycznym stanie? Dlaczego wyszedł i zamkną piekarnie? Po mojej głowie zaczeły chodzić najgorsze scenariusze.

Oparłam głowę na biurko i zaczęłam płakać jak małe dziecko. Nie mogłam jej nawet zobaczyć.

Usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu.

Zeszłam szybko na dół.

Mężczyzna wszedł do salonu i usiadł na kanapie zakrywając twarz w dłoniach. Usiadłam obok i przytuliłam go.

- Nie udało się - zapłakał. Ja po chwlii też zaczęłam płakać.

Adrien

Myślałem jak mogłem pomóc Marinette. Nie wiadomo czy jej matka przeżyje, a ja wiem jak to stracić matkę.

Z moich myśli wyrwał mnie huk. Szybko przemieniłem się w kota i zacząłem biec w stronę odgłosu.

***
- Chloe gdzie jesteś - zakumizowana jak zwykle szukała córki burmistrza, a biedronki nadal nie było.

- Tutaj jesteś czarny kocie - usłyszałem piskliwy głosik.

Przed moimi oczami ukazało się małe, czerwone stworzonko.

- Kim jesteś - zapytałem.

- Jestem kwami biedronki, Tikki - przedstawiła się - niestety jej dziś nie będzie więc musisz sam sobie poradzić ze znalezieniem akumy.

- A kto złapie akumę? - zadałem kolejne pytanie.

- Ja - wskazała na siebie- musimy zrobić to szybko bo nie chcę żeby była sama.

Walka nie była zbyt prosta bez mojej pani, ale na szczęście poradziliśmy sobie.

- Co się stało biedronce? - zapytałem po skończonej akcji.

- Poprostu nie była w stanie - odpowiedziała - a teraz muszę szybko do niej wracać, jeśli się obudzi, a mnie nie będzie może być przerażona.

- Do widzenia Tikki

- Do zobaczenia - odpowiedziała i odleciała.

Nie wiedziałem co o tym myśleć. Bałem się, że coś poważnego stało się mojej pani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro