💚Lloyd💚

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Gdzie są słodycze?!?

Oho. Chyba zauważyli. Wszyscy zaczęli uciekać do swoich pokoji, zwijając ostatnie cukierki, które leżały na podłodze.

Ja w przeciwieństwie do niech stałem oparty o ścianę. Przecież i tak prędzej czy później mnie złapią. A tak będę miał więcej czasu na spokojne myślenie.

Czekałem aż wpadnie tu rozwścieczona Łycha, albo Eskimos. Swoją drogą fajne przezwiska im ktoś wymyślił. Są takie prawdziwe.

Jednak Łycha. Wleciała jak piorun po schodach, co dla niej było nie lada wyczynem, zwracając uwagę na to jaki pokaźny ma brzuszek.

Zjadały wściekłym spojrzeniem wszystko, aż trafiła na mnie. W życiu nie widziałem tak wściekłej miny. I muszę przyznać, żę zrobiło na mnie wrażenie. Mimo wszystko nie dałem tego po sobie poznać.

- Montgomery! - wysyczała podchodząc, albo raczej tocząc się w moją stronę.

A ja jak gdyby nigdy nic lizałem sobie lizaka. Chyba ją zaraz szlag trafi.

- Tak, psze pani? - zadrwiłem patrząc na nią spokojnie.

- Ukradłeś słodycze, dzieciaku! - wydarła się na mnie.

Jej wypowiedź była przesiąknięta wściekłością, jednak wyczułem w niej nutę... Podziwu? Czyżby te matoły wreszcie zwrócili uwagę na to, że nie jestem zwykłym bachorem, tylko synem Lorda Garmadona!

- Może tak, może nie. - lizałem spokojnie lizaka, wprowadzając ją w jeszcze większą wściekłość.

Nerwy jej puściły. Złapała mnie swoim żelaznym uściskiem za ramie i pociągnęła w stronę schodów. Przygryzłem wargi, żeby nie krzyknąć. Jak kobieta może mieć taki uścisk?! Ona mi zaraz kość połamie!

Przez to wszystko zgubiłem lizaka...

Łycha ciągnęła mnie po schodach w dół. I ciągnęła jest dobrym określeniem, ponieważ po prostu za nią nie nadążałem. Po tykałem się co chwile na stopniach.

Minęliśmy stołówkę. Już wiem gdzie idziemy.

Do kozy. Super...

Znowu trzeba będzie siedzieć tam przez całą noc... No przynajmniej będzie czas na wymyślenie kolejnego złowieszczego planu.

Łycha wrzuciła mnie do ''pokoju zła'', jak to nazywają te matoły zwane pieszczotliwie wychowawcami. Swoją drogą dość badziewna ta nazwa.

- Posiedzisz tu sobie, a my wymyślimy ci jakąś kare po której może nareszcie ogarniesz się, dzieciaku! - zatrzasnęła drzwi zostawiając mnie samego.

No i super. Święty spokój. To pomyślmy nad tym planem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro