Adam, mijające dni i Oskar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Adam wziął ostatni łyk swojego czekoladowego shake'a i wyrzucił kubek do akurat mijanego kosza. Rozglądał się na boki, obserwując sklepowe witryny. Ustalali, że zajdą do galerii tylko na chwilę, po karmę dla chomików, żeby Szczur Alicji nie padł z głodu, a tymczasem byli tu już trzecią godzinę. Zdążyli pójść do Rossmanna, gdzie Adam jak zwykle nie pomyślał o tym, żeby kupić sobie gumki, Empiku i Smyka oraz masy innych sklepów, których nazw Adam nie zapamiętał. Dobrze, że w pewnym momencie Ala się opamiętała i zamiast ciągać jego i Huberta pomiędzy wieszakami pełnymi ubrań, zadecydowała przerwę na frytki. Trochę pokrzyczała na Huberta, że jak może woleć frytki z KFC niż z Maka, uspokoiła się i zamieniła się z nim, bo ostatecznie okazało się, że wcale nie były tak złe, jak myślała. Dopiero po tym wreszcie skierowali się w stronę zoologicznego.

Sam w sobie sklep nie był mały, ale było w nim zadziwiająco niewiele miejsca. Jakieś półki ze smaczkami i zabawkami dla zwierząt tworzyły labirynt o naprawdę ciasnych korytarzach. Przy wejściu, za szybą, latały papugi i jakieś inne ptaki, które też pewnie były papugami, ale innymi, więc Adam nie ogarniał. Dalej, były króliki, obok nich parę gryzoni, w tym i łyse szczury. O tych ostatnich Alicja zawsze marzyła, ale jej mama się ich bała, więc ostatecznie Ali nie pozostało nic innego, jak przygarnąć puchatą kulkę, jaką był chomik i nazwać go Szczurem.

Jeśli poszło się dalej wzdłuż ściany, minęło się jakieś wodne rośliny i żółwie, dochodziło się do zakrętu. W tamtym miejscu znajdowała się ściana, którą w całości zastawiały akwaria. To miejsce zasłaniała jakaś półka, ale Adam nie zwrócił uwagi na to, co na niej stało.

Adam przyjrzał się dokładnie rybkom, które zauważył jako pierwsze. Pływały pomiędzy roślinami, jednak były dobrze widoczne. Ich łuski błyszczały czerwienią i błękitem. W kolejnym akwarium, dalej na tym samym poziomie, znajdowały się ryby, którym wzdłuż grzbietów przebiegały paski. Adam nie wiedział, czy ich niebieska barwa nie wyglądała tak jedynie ze względu na oświetlające rybki światło, ale nie zastanawiał się nad tym. Podobały mu się. Przeszedł parę kroków. Zauważył, że coś chowało się w ozdobnym pniu ułożonym na środku akwarium, ale nie było na tyle widoczne, żeby się przy tym zatrzymał. W kolejnym za to mignęło mu coś czerwonego. Chciał podejść bliżej, ale gdy tylko zrobił krok, potknął się o coś. Nie zdążył nawet spróbować się czegokolwiek złapać, a już leżał jak długi.

– Przepraszam, wszystko w po...?! – Usłyszał i od razu zrozumiał, że wcale nie potknął się o coś, a o kogoś. I to oczywiście nie o byle kogo, a kolesia, którego wszechświat wpychał wszędzie, gdzie Adam szedł. – O... – Sebastian najwyraźniej też dopiero teraz zorientował się, z kim miał przyjemność. – Wiem, że ostatnio często na siebie wpadamy, ale nie sądziłem, że postanowisz przenieść to na bardziej dosłowny poziom. Jesteś cały?

Adam wywrócił oczami, prawie prychnął. Naprawdę o niczym bardziej nie marzył, jak wpaść – dosłownie – dzisiaj na Sebastiana. Podniósł się z powrotem i otrzepał dłonie.

– Nie, w połowie – powiedział zdenerwowany. Przecież to było niemożliwe, żeby mógł go tu spotkać. Może u nich w mieście jeszcze jakoś by to przeszło, bo było tam niewiele miejsc, do których można było chodzić, ale tutaj? No proszę! Przecież prawdopodobieństwo musiało być równie niskie, co dzieciaki w przedszkolu. – Co tu robisz?

– Przyszedłem się zorientować, gdzie mogę kupić pokarm dla Księdza.

Brwi Adama skoczyły do góry.

– To on dalej żyje?

– Czemu miałby nie żyć?

– Obstawiałem, że za jakiś czas pęknie. Wiesz, coś jak smok wawelski.

Sebastian trochę się skrzywił.

– Nie jest aż tak gruby – zaprzeczył.

– Jest, ale nieważne. Blokujesz przejście.

Sebastian nie odpowiedział od razu. Chwilę patrzył na Adama, a potem z powrotem odwrócił głowę w stronę akwarium, które obserwował, nim Adam na niego wpadł.

– Aksolotle istnieją – powiedział. Jeszcze raz spojrzał na Adama. Śmiertelnie poważnym tonem dodał: – Jeszcze trochę i okaże się, że żyrafy i narwale też są prawdziwe.

Adam zaśmiał się pod nosem i momentalnie posmutniał. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, mógłby się częściej śmiać z żartów Sebastiana, podczas rozmów z nim.

– Wydaje mi się, że już kiedyś to omawialiśmy – przypomniał, dobrze pamiętając, że gdy raz zaczęli rozmawiać o złotej rybce Sebastiana, temat najpierw zszedł na aksolotle, a dalej popłynął w bardzo dziwnym kierunku.

Schylił się, żeby spojrzeć do tego samego akwarium, co Sebastian. Brzydka, czarna morda podwodnej jaszczurki skierowana była wprost w ich stronę. Dwa czarne oczka patrzyły na nich. Wpatrywały się i wwiercały w nich, jakby chciały zajrzeć im w dusze, by następnie ocenić ich potencjalny smak i je pożreć. Jednocześnie było to bardzo tępe spojrzenie, prawie tak tępe, jak to Adama na fizyce.

– Wciąż paskudne – skomentował Adam.

– Ten jest emo, to wiadomo, że ci się nie podoba. Tam na końcu masz różowego. – Wskazał mu.

Adam ostatecznie kucnął obok Sebastiana. Przypatrzył się leżącemu za kamieniem aksolotlowi. Ten był ładniejszy, ale wciąż brzydki. Mniej jak podwodna jaszczurka, a bardziej jak... podwodna różowa jaszczurka. Też miał głupi wzrok, ale w przeciwieństwie do tego pierwszego nie sprawiał wrażenia, jakby chciał wejść do czyjegokolwiek umysłu, by poznać jego najskrytsze sekrety. Był raczej pociesznie głupi. Jego mordka wyglądała, jakby się uśmiechała.

– Wygląda na Oskara.

Sebastian spojrzał na Adama.

– Poważnie? Oskar?

– No, mówię ci. Oskar jak nic.

– Nie pasuje mu.

– Pasuje mu. Zresztą, nie będę słuchał gościa, który nazwał rybkę Ksiądz.

– A aksolotla nazwałbym Papież, jakiś problem?

– Tak. Nie pasuje mu Papież, to stuprocentowy Oskar.

– Stuprocentowo to ty teraz nie masz racji.

Adam trącił Sebastiana w ramię. Nie będzie z nim dyskutował na ten temat, bo Sebastian się nie znał. Ksiądz potwierdzi, na pewno. A do tego aksolotla Oskar pasowało idealnie, chociaż Adam nie potrafił tego uzasadnić. Patrzył na tę różową paskudę i wiedział, że to Oskar. Po prostu to czuł.

– Adaaam!

Głos Alicji przywrócił go do rzeczywistości. Wołała go, musiał iść. Raczej szybko pożegnałby się ze światem, gdyby postanowiła go szukać i zobaczyła, jak kłóci się z Sebastianem o imię dla jakiejś paskudy. Poderwał się na proste nogi. Możliwe, że w odpowiedzi na pytające spojrzenie Sebastiana, rzucił jakieś krótkie pożegnanie, ale nie był pewny. Skupił się na tym, żeby jak najszybciej wrócić do przyjaciół.

– Adaaam! Zbieramy się! – zawołała znowu Alicja.

– Nie krzycz, pewnie poszedł do rybek – uciszył ją Hubert.

Alicja najpewniej uderzyła go za to z łokcia w żebra.

– To idź po niego! – kazała.

– Idę, idę. – Wyszedł zza półki. – Jestem, o co chodzi?

– Wracamy, bo moja mama już do mnie dzwoniła. Chciała, żebyśmy załatwili śmietanę i trochę pomidorów, więc zajdziemy jeszcze szybko do Kaufa – wyjaśniła Ala.

Przez resztę dnia, i nie tylko, bo ciągnęło się to też przez połowę tygodnia, Adam był zamyślony. Kiedy jakiś czas temu Sebastian powiedział mu, że za nim tęskni, Adam próbował się nad tym nie zastanawiać dłużej, niż to potrzebne. Swoje rozmyślania uciął szybko – on sam nie tęsknił za Sebastianem, tylko, jeśli w ogóle, za tym jak było. Tęsknił za przeszłością i może jakąś swoją wizją Sebastiana. Teraz jednak dopadły go wątpliwości.

Na początku się przecież zdenerwował, że na siebie wpadli, ale w trakcie rozmowy było jakoś tak... normalnie. Nie myślał dużo o tym, że siedzi tam właśnie z Sebastianem, po prostu odpowiadał. Nie zastanawiał się nad tym, ale poddał się chwili i ostatecznie chyba nie było wielkiej tragedii. Żadnej tragedii nie było.

I może to było głupie, ale po jednym z treningów sam zagadał do Sebastiana. Pewnie nie zrobiłby tego, gdyby ten od razu po przebraniu się wyszedł z szatni. Tylko to, że Sebastian usiadł z powrotem na ławce i robił coś na telefonie, go zainteresowało.

– Sprawdzam rozkład autobusów – odpowiedział Sebastian. – A co?

Adam wzruszył ramionami. Usiadł obok.

– Po co?

– Po pokarm dla Księdza.

– Mówiłem, że jest gruby – powiedział, wywyższając się. – Teraz pewnie jeszcze bardziej, skoro zdążył zjeść wszystko, odkąd ostatnio mu kupiłeś nową.

Sebastian pokręcił głową.

– Nie kupiłem ostatnio, tylko ogarniałem, gdzie tak ogólnie mogę to zrobić – sprostował.

– A... – Zacisnął usta. – To nic, na pewno dalej jest gruby.

Sebastian westchnął głośno i pokręcił przy tym głową, ale mimo tego gestu wyrażającego jego pełną dezaprobatę, uśmiechnął się lekko.

– Nie był i nie jest. Chcesz jechać ze mną? – zapytał. Zaraz jednak wyłapał sugestywne spojrzenie Adama i zmienił swoją propozycję: – Chcesz się przejść?

Adam kiwnął głową powoli.

– Może za drugim podejściem dotrze do ciebie, że ten aksolotl to Oskar – wyjaśnił swoją decyzję.

– Nie sądzę. – Postawił sprawę jasno. – Jak mamy iść, to weź najpierw prysznic.

– Jak wrócę do domu to...

– Idź, zaczekam tutaj. – Zepchnął go z ławki.

Adam westchnął i zabrał swoje rzeczy. Sam czuł za każdym razem po treningu, jak jego ubrania przyklejają się do spoconego ciała, ale zbyt się krępował, żeby wziąć prysznic wtedy, gdy reszta, gdy Sebastian – tak dokładniej, bo przy pozostałych chłopakach nie miał problemu. Po prostu pamiętał, jaka niezręczność go ogarnęła po pierwszym treningu w tym roku i na tym wspomnieniu kończyła się jego tegoroczna historia z prysznicami.

Albo i nie, bo teraz zdecydował się to zmienić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro