Rozdział 12. Sprawdzian umiejętności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadeszła już połowa września, pogoda zrobiła się chłodniejsza i bardziej deszczowa, a uczniowie coraz rzadziej wychodzili na zewnątrz, zwłaszcza po zmroku. Patrole Hermiony i Draco za każdym razem wyglądały tak samo. Nie odzywali się do siebie i zawsze chodzili tą samą drogą. Jak do tej pory, tylko dwa razy spotkali się z „zabłąkanymi" uczniami i co było trochę dziwne, były to zawsze pary uczniów ze Slytherinu i Gryffindoru. Przez to nie mieli problemu z wymierzeniem im kary, bo oboje musieli być sprawiedliwi wobec uczniów ze swoich domów.

W tym tygodniu miały się także zacząć treningi Quidditcha i wyjścia do Hogsmeade. Nauczyciele pozwalali sobie na więcej i zadawali im coraz to więcej prac domowych, przez co uczniowie mieli o wiele mniej czasu, by spotykać się z przyjaciółmi. Na lekcjach był wymagany trudniejszy materiał, profesorowie byli bardziej surowi, co uświadamiało każdemu, że rok szkolny się już na dobre zaczął i trzeba będzie wkładać więcej pracy w naukę. Nie było już czasu na odpoczynek.

Hermiona nadal do tej pory nie rozmawiała z Ronem, bo doszła do wniosku, że ona nie będzie za nim latać i nie będzie się go niczego prosić. To by tylko jeszcze wszystkim pokazało, że nie ma nawet szacunku do samej siebie. Jeśli sam będzie chciał, to do niej przyjdzie i ją przeprosi. Jednak minęło już dwa tygodnie od tamtego wydarzenia w Wielkiej Sali, a on ani słowem się do niej nie odezwał. Traktował ją po prostu jak powietrze. Sama nie wiedziała, czy ją to bardziej smuci, czy denerwuje. Widziała go codziennie wiele razy czy to na lekcjach, czy w Wielkiej Sali, czy nawet idącego jednym ze szkolnych korytarzy, lecz on nigdy nie zwracał na nią żadnej uwagi. Gdy tylko się mijali lub przypadkiem stali koło siebie przy wejściu do sali, rudowłosy odwracał głowę w drugą stronę, jakby jej nie widział, albo nie chciał jej zobaczyć. Co by nie było powodem, zachowywał się niezbyt dobrze. Gdyby tak robił jej wróg, no to dobra, nie lubią się od zawsze i tyle, nic dziwnego się nie wydarzyło. Ale Ron? Przyjaźnili się od pierwszego roku w Hogwarcie. Później przez jakiś czas byli parą. No i co teraz? Wiadomo, było między nimi różnie, raz się kłócili, raz się przytulali. Ale mimo to, po tym wszystkim, co razem przeżyli, nie powinien tak robić. Hermiona była osobą, która nie trzymała zbytnio urazy do kogoś bliskiego. I gdyby nie jeden szczegół, to pewnie ona by wyciągnęła pierwsza rękę do Rona. Ale tym szczegółem jest to, jak bardzo źle ją potraktował. Wyzwał na głos od szlam w Wielkiej Sali. Założył się o nią.

W tej sytuacji Hermiona nie mogła przeprosić go pierwsza. Nie mogła. To by było zbyt wiele. Ból po tym wszystkim nadal pozostał. Obrzydzenie. Niezrozumienie. Wściekłość. Zażenowanie. Smutek.

Jednak tu chodziło o samego Rona, nie o Lavender i jej udział w tym wszystkim. Co prawda mogła ona zarywać do rudego, jak to robiła na szóstym roku, jednak to on, wiedząc, że ma dziewczynę, zdecydował. Ostatnio było jednak dziwne to, że Lavender mniej się kleiła do Rona, nie całowali się publicznie i można nawet było zauważyć większe zaangażowanie Weasleya niż Brown w ten związek. Na tych lekcjach, na których nie byli usadzani, siedzieli razem. Hermiony zdaniem, gdyby nie zachowanie Rona, to wyglądaliby jak dobrzy przyjaciele, a nie, jakby byli w związku.

Zdarzało się też czasami, że niektórzy w Hogwarcie nadal patrzyli na Hermionę krzywym wzrokiem. I tu nawet nie chodzi o większość uczniów Slytherinu, bo oni od zawsze tak na nią patrzyli, głównie ze względu na pochodzenie, ale o resztę uczniów. Kiedy szła korytarzem, słyszała, jak ludzie o niej rozmawiają. Z jednej strony, chciałaby im wytłumaczyć to wszystko, żeby wreszcie przestali i dali jej spokój, ale jak to mówią, tylko winny się tłumaczy. Do tego z drugiej strony nie chciała się spowiadać osobom, których nie znała i którym nie ufała. Dlatego też przez ten czas nic z tym nie zrobiła i nadal musiała słuchać szeptów innych osób, gdy przechodziła. Na szczęście zainteresowanie jej osobą z dnia na dzień malało, bo dochodziły inne sytuacje w szkole, jednak nadal dało się słyszeć jakieś słowo o niej. Rzadko kiedy ludzie o niej tyle rozmawiali, więc kiedy nadarzyła się okazja, to szli na całego.

Dzisiejszego dnia kasztanowłosa miała mieć pierwszą dodatkową godzinę z profesorem Whitem. Mimo że była wzorową uczennicą, stresowała się, bo go nie znała i mimo zapewnień profesor McGonagall, nie wiedziała, czy może mu zaufać. Jednak pokierowała się tym, że skoro ona ufa McGonagall, a McGonagall ufa White'owi, to ona także powinna mu zaufać, nawet w niewielkim stopniu.

Z takimi myślami wyszła z dormitorium Prefektów Naczelnych i skierowała się na pierwszą lekcję, jaką były eliksiry. Doszła do sali jako jedna z ostatnich osób. Pod jedną ze ścian zauważyła czworo Ślizgonów rozmawiających ze sobą. Pansy uśmiechnęła się do nie lekko, co Hermiona odwzajemniła i poszła dalej. Jak do tej pory, nie umiała określić jej relacji z Parkinson. Od tamtej rozmowy w jej dormitorium spotkały się tylko dwa razy. Za pierwszym razem w bibliotece, gdzie razem odrabiały pracę domową z Historii Magii, a za drugim w dormitorium brązowookiej.

To drugie spotkanie miały w ostatnią niedzielę, gdzie Malfoy był w lochach w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Miały więc całe dormitorium dla siebie i tym razem nie siedziały w pokoju kasztanowłosej, a w salonie. Ich rozmowy na początku ograniczały się do szkoły, innych uczniów i zainteresowań, na początku ograniczały się do dość formalnych i grzecznościowych wyrażeń. Jednak to ostatnie spotkanie skończyło się nawet fajne, wypiły po butelce kremowego piwa i plotkowały przeważnie na temat chłopaków. W sumie to Pansy więcej mówiła, bo miała większe doświadczenie, a Hermiona głównie słuchała, jednak nie przeszkadzało jej to.

Gryfonka doszła wtedy do wniosku, że jest ktoś, kto wie na dany temat więcej od niej. Przez co poczuła się też trochę nieswojo, gdy Ślizgonka zaczęła jej zadawać różne pytania na temat jej życia emocjonalnego. Nie zdążyła odpowiedzieć nawet na jedno, bo wtedy wszedł zdenerwowany Malfoy i wyrządził awanturę, że jego przyjaciółka koleguje się ze szlamą. Pansy, widząc, że Hermiona nie miała zamiaru się ulotnić, pociągnęła blondyna za rękaw i wyszli z dormitorium. Od tamtego czasu nie rozmawiały ze sobą, a jedynie uśmiechały się do siebie na korytarzach czy w salach.

Gryfonka zauważyła zbliżającego się w oddali nauczyciela, który otworzył im drzwi do sali. Hermiona od razu usiadła w ławce, którą zajmowała z Malfoy'em. Na początku uważała, że wspólna praca będzie im szła o wiele gorzej. Jednak nie było aż tak źle. Już mieli ułożony plan, co, kto i kiedy robi, więc czasem przy robieniu eliksiru, w ogóle się do siebie nie odzywali. Teraz brązowooka stwierdziła, że usadzanie uczniów z braniem pod uwagę ich zdolności było bardzo dobre. Nie musiała się tyle napracować, jak przy Harrym czy Ronie, nie musiała wykonywać za kogoś zadania, nie musiała nic po nikim naprawiać, jak to kiedyś musiała przy Neville'u, tylko robiła swoje. Mimo że nienawidziła tego blondwłosego arystokraty, to nie mogła zaprzeczyć, że pracuje się im nawet znośnie. Po chwili dosiadł się do niej Malfoy. Sporym minusem tego wszystkiego było to, że ławki nie były jakoś szerokie i siedząc, prawie stykali się ramionami. Przez całą lekcję musiała też walczyć, by nie zemdleć z powodu jego bardzo intensywnych perfum. Gdy już wszyscy uczniowie usiedli na swoich miejscach, profesor Slughorn się odezwał.

- Dzień dobry uczniowie! - zawołał nauczyciel, a oni odpowiedzieli mu niemrawo - Co z wami? Ja już was zaraz rozweselę! Dzisiaj zajmiemy się ważeniem Eliksiru zmieniającego kolor włosów. Chyba nie muszę tłumaczyć, co on robi? Przepis znajdziecie w podręczniku na stronie czterdziestej drugiej. A i jeszcze jedno. Na koniec lekcji sprawdzimy, czy zrobione przez was eliksiry działają. Więc przynajmniej jedna osoba z pary będzie musiała go zażyć, bo inaczej nie sprawdzę, kto wykonał to dobrze. Do dzieła!

Draco nastawił kociołek, a Hermiona poszła po składniki. Gdy wróciła na swoje miejsce, zaczęła kroić ingrediencje, a Malfoy dodawał je do kociołka i mieszał, zgodnie z instrukcjami zapisanymi w książce.

Pod koniec lekcji, gdy już wszyscy skończyli, profesor Slughorn zaczął chodzić po klasie i na początek podszedł do ławki, przy której siedziały Lavender i Parvati.

- To w takim razie może zaczniemy od panny Brown i panny Patil. Która z was przetestuje działanie eliksiru? - zapytał nauczyciel.

- Ja, panie profesorze - odpowiedziała zdecydowanie Lavender.

Nauczyciel kiwnął głową, a blondynka wypiła eliksir. Zamknęła oczy i skupiła się na danym kolorze, a po chwili jej włosy zmieniły się z blond na czarne z jasnymi pasemkami.

- Oj chyba coś nie wszystko poszło dobrze. Ale nie ma tragedii. To teraz może pan Longbottom i pan Weasley.

Neville przełknął ślinę, wziął do ręki flakonik wypełniony eliksirem i wypił go. Skoncentrował się na kolorze tak, że miał całą czerwoną twarz, przez co większość uczniów ze Slytherinu zaczęła się z niego śmiać. Po chwili jednak dołączyli do nich z rykiem Gryfoni, bo oto właśnie przed całą klasą stał łysy Neville. Dotknął miejsca, w którym powinny być jego włosy i jęknął.

- Ten eliksir się nie nadaje! Minus pięć punktów od Gryffindoru. Panie Longbottom, proszę się nie denerwować, eliksir powinien przestać działać po jakiś dziesięciu minutach - powiedział Slughorn, widząc zrozpaczoną minę Gryfona - Teraz pan Potter i panna Parkinson.

Harry spojrzał spod byka na Pansy i ze złością chwycił eliksir, po czym go wypił. Jego włosy zmieniły się na rude, ale chwilę po tym wróciły do naturalnego koloru.

- Potter, skup się - syknęła ze złością Parkinson.

- Dobrze, niech pan Potter się już nie męczy. Udało się zmienić kolor włosów na chwilę, więc mogę wam zaliczyć.

Następnie były Milicenta i Tracey, a po nich Dean i Goyl. W obu przypadkach nie do końca się udało, bo wyszło tak jak w parze Lavender i Parvati. Potem profesor podszedł do przedostatniej ławki, w której siedzieli Hermiona i Draco.

- No a u was kto testuje?

- Malfoy.

- Granger - odpowiedzieli w tym samym momencie.

- Dobrze, to w takim razie może pan ustąpi pannie Granger i się poświęci? Pan ma jasne włosy i o wiele lepiej będzie widać efekt. Niech może pan wybierze jakiś mocny kolor, na przykład różowy - przy ostatnim zdaniu profesor cicho zachichotał.

Draco spojrzał złym wzrokiem na profesora, złapał flakonik i opróżnił go. Skupił się na niebieskim kolorze. Po chwili jego włosy przybrały taki odcień, a profesor spojrzał na niego z lekkim zawodem.

- Proponowałem kolor różowy, panie Malfoy.

- A ja nie będę pajacował, profesorze - odpowiedział zdenerwowanym tonem Ślizgon.

Draco zauważył kątem oka duszącego się ze śmiechu Zabiniego i Granger, która uśmiechała się wrednie. Po tym nauczyciel odszedł od ich ławki i pomaszerował do ostatniej pary, jaką byli Blaise i Teodor. Zabini z uśmiechem od razu chwycił eliksir i wypił go. Skupił się na tym tak, że wyglądał, jakby miał zatwardzenie. Przez to większość uczniów podśmiewywała się z niego, a gdy jego krótkie włosy zmieniły kolor, większość uczniów ryknęła śmiechem. Nawet Gryfoni. Rzeczywiście, mulat z jaskraworóżowymi włosami wyglądał śmiesznie. Do tego nikt z klasy nie odważył się na aż tak widoczny kolor, więc pewnie dużą wagę do tego całego rozbawienia miało zaskoczenie.

- A ja tam mogę pajacować - powiedział ze śmiechem Zabini.

Przez jego zachowanie cała klasa była w o wiele lepszym humorze. No, może oprócz Draco. Najpierw zdenerwował się, bo nauczyciel widocznie sobie z niego żartował i chciał go ośmieszyć. Gdyby był na jakimś trzecim roku, to powiedziałby mu „Mój ojciec się o tym dowie!", ale po pierwsze, jego ojciec nie żył, a po drugie, w jakimś stopniu wydoroślał z takiego zachowania i teraz z biegiem czasu zauważył, że czasami jego zachowanie było żałosne. Zastanawiał się też, jak to jest możliwe, że Blaise, który był po tej samej stronie podczas wojny co on, może mieć nawet znośnie kontakty z innymi osobami. A no tak. Nie był śmierciożercą i nie miał Mrocznego Znaku. Nawet z tą szlamą Granger rozmawiał na zielarstwie!

Gdyby on, Draco, chciałby zrobić to samo, co jego przyjaciel, zostałby wyśmiany, zwyzywany i wszyscy patrzyliby na niego jak na idiotę. Przez zachowanie Blaise'a wszyscy mogli przymrużyć oko na to, po jakiej stronie był. U Malfoy'a by tak na pewno nie było. Jednak jak na razie nie miał zamiaru się o tym przekonywać. Myśląc o innych, mniej istotnych rzeczach, udał się na kolejną lekcję, jaką była transmutacja.

- Witajcie uczniowie - powiedziała McGonagall.

- Dzień dobry pani profesor.

- Na dzisiejszej lekcji, jak zapewne pamiętacie, pochwalicie się mi i całej reszcie klasy, jakie macie postępy w związku z ćwiczeniem, które zadałam wam zaraz na pierwszej lekcji. Więc, kto ma ochotę pokazać się jako pierwszy?

Większość uczniów coś mruknęła i zaczęli nagle interesować się pergaminem czy swoimi rękami. Hermiona, która siedziała w ławce z Pansy, wyglądała pierw na bardzo zdziwioną, a po chwili na jej twarzy pojawiło się przerażenie i jej twarz pobladła, przez co zaniepokojona Ślizgonka pochyliła się w jej stronę.

- Co się stało?

- Zapomniałam o tym - wyszeptała Hermiona jakby do siebie, jednak Pansy to usłyszała i zrobiła zmartwioną minę.

- Dobrze, to w takim razie jak nie ma chętnych, to ja kogoś wybiorę. Pan Malfoy. Zapraszam - powiedziała nauczycielka i wskazała mu ręką miejsce, gdzie ma stanąć, aby wszyscy go widzieli.

Draco poprawił sobie czarną koszulę, wstał z krzesła i podszedł na wskazane miejsce. Skierował różdżkę na siebie i wymówił cicho zaklęcie. Chwilę po tym na miejscu Malfoy'a stał biały kot. Trwało to jednak kilka sekund. Ktoś z końca klasy, powiedział coś w stylu „Jesteś podobny do fretki na czwartym roku", przez co kilka osób zachichotało, a Draco się zdenerwował. Spojrzał chłodnym wzrokiem na chichrające się osoby, które od razu ucichły.

- Brawo panie Malfoy. Bardzo dobrze. To może teraz... pan Weasley?

Ron, wstając z krzesła, przełknął głośno ślinę. Wstał z krzesła i idąc w stronę McGonagall, minął się z blondynem. Podszedł do nauczycielki cały zestresowany i rzucił zaklęcie. Jedyne co się zmieniło to to, że miał teraz kocie uszy. Profesorka szybko mu je usunęła, żeby uczniowie przestali się z niego śmiać.

- Panie Weasley, proszę więcej ćwiczyć. To teraz poproszę pannę Granger.

Hermiona, słysząc swoje nazwisko, o mało co nie zeszła na zawał. Siedziała nieruchomo na krześle, więc Pansy niezauważalnie ją szturchnęła, by wstała. Stanęła na środku sali i rzuciła zaklęcie. Dopiero drugi raz w życiu używała tego zaklęcia, więc nawet nie liczyła na to, że urosną jej uszy tak jak Ronowi. Poczuła chłód na stopach, rozchodzący się do góry, ale zauważyła, że był on o wiele słabszy niż ten na początku roku. Zaczęła patrzeć na salę z innej perspektywy. Wyostrzył jej się wzrok i słuch. Przeszła się kawałek po sali, a gdy była przy ławce, w której siedzieli Ron i Lavender, wróciła do swojej dawnej postaci. Nie spodziewała się tego w tym momencie, więc gdy już stała się sobą, straciła równowagę i poleciała na Brown.

- Co ty odpierdalasz, szmato? - zapytała cicho i ze złością Lavender, odpychając ją od siebie.

Hermiona się w tym czasie podniosła z gracją i uniosła głowę do góry, udając, że nic ją to nie ruszyło. Całe zadowolenie, duma i szczęście, że jej się udało, pękło jak bańka mydlana. Wróciła do swojej ławki przy oklaskach całej klasy. Nie klaskali jej tylko Ron, Lavender i Draco. Nigdy nie wiedziała, co ma w takim momencie robić i czuła się bardzo skrępowana.

Zauważyła, że wszyscy patrzą na nią albo z podziwem, albo ze zdziwieniem lub z zazdrością. Była z siebie dumna, ale nie wiedziała, jak to jest możliwe, że nie ćwiczyła, a jej się udało. Na początku pomyślała o Założycielach i o tej mocy, ale przypomniało jej się, że ma ją dostać dopiero za dwa miesiące, więc to w sumie było bez sensu. A może miała dostawać po trochu tej mocy, a za dwa miesiące będzie je posiadała w pełni? Nie wiedziała, czego ma się spodziewać.

- Bardzo dobrze panno Granger. Bardzo dobrze. Dziesięć punktów dla Gryffindoru - powiedziała McGonagall, patrząc dobrodusznym uśmiechem na kasztanowłosą, lecz po chwili zwróciła się do całej klasy - Wszyscy widzieliśmy przemianę panny Granger, jak zmieniła się w szarego kota. Nie wiem, czy wam o tym wspominałam, ale na początku powinniście się zmienić w kota w kolorze waszych włosów, tak jak udało się to pan Malfoy'owi. Jest to zdecydowanie łatwiejsze. Pannie Granger udało się już zmienić ten kolor i to jeszcze przez prawie dwie minuty była kotem. Muszę powiedzieć, że jestem dumna z panny Granger, bo ja opanowałam ten etap dopiero po miesiącu. Jeszcze poproszę resztę osób, a jako pierwszego wybieram...

Profesor McGonagall wybierała kolejnych uczniów. Harry'emu i Theodore'owi udało się na krótko zmienić, tak jak to zrobił Malfoy. Reszcie to albo udało się cudem wyczarować jakiś fragment kociego ciała, albo nic.

- Dobrze, zobaczyłam już wasze postępy z tym zadaniem i muszę przyznać, że oprócz panny Granger, pana Malfoy'a, pana Pottera i pana Notta, to jestem zawiedziona resztą. Niezmiennie, pierwszego października każdy pokaże mi, czy udało mu się zamienić na co najmniej dwie minuty, jednak będzie to maksymalnie na ocenę Powyżej Oczekiwań. Dla osób, które są bardziej ambitne i chcą mieć wyższą ocenę, czyli Wybitny, proponuję, by spróbowali zamienić się w jakieś większe zwierzę, oczywiście bezpieczne, lub takie, które nie jest ssakiem. Na dzisiaj to tyle. Do widzenia.

Wszyscy uczniowie wyszli z sali i skierowali się na błonia do szklarni numer sześć. Dzisiaj był ich ostatni dzień hodowania Raptuśnika. Hermionie nawet dobrze pracowało się z Blaise'em, mimo że on jest ze Slytherinu i do tego się niby nie lubili. To prawda, rzucał czasami jakimiś śmiesznymi żartami, że Hermiona dosłownie płakała ze śmiechu, ale takie sytuacje zdarzały się bardzo rzadko. Do tego, zaraz po lekcji Zabini udawał przed wszystkimi, że nic ze sobą nie rozmawiali, że się ze sobą nie śmiali i mówił, że praca z nią to udręka. Widać było, że jest wobec niej nieszczery. Przez to kasztanowłosej było trochę przykro, choć nie wiedziała dlaczego. Przecież ona sama nie lubiła tego Ślizgona. Ale z drugiej strony, czego miałaby się po nim spodziewać. Po chwili przyszła profesor Sprout.

- Dzień dobry uczniowie.

- Dzień dobry pani profesor - zawołali chórem.

- Dzisiaj jest ostatni dzień waszej hodowli Raptuśnika. Proszę wszystkie pary, aby postawili na środku stolika doniczkę z drzewkiem, a obok zrobione notatki. Na koniec lekcji powiem wam oceny.

Uczniowie wykonali to, a zaraz po tym nauczycielka zaczęła chodzić po szklarni i oceniała ich pracę. Zapisywała na pergaminie imiona uczniów, a obok nich ich oceny. Wędrowała, nie odzywając się ani słowem. Nareszcie doszła do ostatniego stolika, który zajmowali Blaise i Hermiona. Spojrzała pierw uważnie na drzewko w doniczce i zaczęła gładzić jego listki. Dotknęła też kory drzewka i ziemi, w jakiej było zasadzone. Potem chwyciła ręką notatki zrobione przez Hermionę i zaczęła je czytać na wyrywki. Nie miałaby czasu na przeczytanie całych, jak to robiła przy trochę gorszych uczniach, bo tamci mieli czasami niezapisany cały pergamin, a kasztanowłosa napisała notatkę na kilku takich pergaminach. Po przeczytaniu wróciła na środek klasy i zaczęła czytać.

- Dobrze, zobaczyłam już wszystkie rośliny i notatki. A więc panna Parkinson i pan Potter. Bardzo dobrze poradziliście sobie z hodowaniem tej rośliny, jednakże wasze notatki są trochę ubogie. Dostajecie Powyżej Oczekiwań. Pan Weasley i panna Davis. U was jest podobna sytuacja, ale na odwrót. Notatki są bardzo dobre, jednak jeśli chodzi o waszego Raptuśnika, to w porównaniu z innymi, jest bardzo mały i lekko uschnięty. Zadowalający. Pan Longbottom i pan Nott. Powiem wam, że jesteście jako jedni z nielicznych, u których notatki są dobrze zrobione i roślina jest dobrze wyhodowana. Wybitny. Pan Malfoy i panna Brown. I tutaj jest mały problem. Niby wasze notatki i wyhodowany Raptuśnik są dobre, jednakże obserwowałam was chyba najbardziej ze wszystkich par, przez co widziałam, że głównie pracował pan Malfoy, a panna Brown prawie nic nie robiła. Raz nawet pani siedziała przy stole i piłowała sobie paznokcie, innym razem czesała sobie pani włosy, co jest rzeczą niedopuszczalną. Więc w tym wypadku pan Malfoy dostaje Wybitny, a panna Brown Nędzny. Pan Thomas i panna Bulstrode. U was obie rzeczy są na podobnym poziomie, ale nie na jakimś bardzo wysokim. Oboje dostajecie Powyżej Oczekiwań. Panna Granger i pan Zabini. Wasze notatki są chyba najobszerniejsze, jest tam dużo informacji. Jeśli chodzi o Raptuśnika, był on dobrze wyhodowany. Oboje Wybitny.

Większość uczniów była zadowolona ze swoich ocen. No, może oprócz Lavender, która była cała czerwona na twarzy i wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć.

- Pani profesor, a czy to nie jest czasem niesprawiedliwe, że ja pracowałam razem z Draco, a on dostał o wiele wyższą ocenę? Chyba skoro pracowaliśmy w parze, to powinniśmy dostać jednakowe - zapytała niby miłym głosem Lavender.

- Nie ma opcji panno Brown, że dostanie pani taką samą ocenę jak pan Malfoy. I nie, nie jest to niesprawiedliwe. Niesprawiedliwe jest to, że pani prawie nic nie zrobiła.

- Ale...

- Nie, panno Brown. Następnym razem proszę się bardziej postarać, bo kolejnym razem za brak pracy nie będzie już Nędzny, a Troll - powiedziała zdenerwowanym głosem profesor Sprout. Chyba po raz pierwszy uczniowie widzieli ją w takim stanie podczas lekcji. - Na kolejne zajęcia każdy ma mi napisać jedną rolkę pergaminu o Kłaposkrzeczkach. Będziemy o nich więcej mówili na kolejnej lekcji, ale chciałabym, abyście się mniej więcej orientowali, co to jest i do czego służy. Na dzisiaj to tyle. Do widzenia.

- Do widzenia - odpowiedzieli uczniowie i wyszli ze szklarni, po czym skierowali się do szkoły.

Następną lekcją była Obrona przed Czarną Magią. Powtarzali dzisiaj materiał z szóstego roku, a przeważnie mówili o dementorach i inferiusach. Tak jak mówiła Ginny, profesor White opowiadał bardzo ciekawie. Dzisiejszego dnia nie było zajęć praktycznych, tylko sama teoria, o której przeprowadził naprawdę interesujący wykład. W międzyczasie zadawał niektórym jakieś pytania, a pod koniec lekcji przeprowadził dyskusję.

Profesor White zadał im jako pracę domową, żeby napisali o tych stworzeniach dwie rolki pergaminu na następną lekcję. Po tym wszyscy zaczęli się zbierać i wychodzili z klasy. Kasztanowłosa, widząc Lavender, która pakowała się powoli, zaczęła się pakować jeszcze wolniej. Blondynka się już spakowała, ale nie wychodziła z klasy, na co Hermiona spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem.

- Panno Brown, proszę wyjść - powiedział do niej cicho nauczyciel.

- Ale...

- Proszę wyjść - powiedział profesor White z naciskiem.

Lavender posłusznie wyszła, a Hermiona wyglądała na zdziwioną. Nie wiedziała, co tu się właśnie stało. Jednak teraz nie miała czasu, by o tym rozmyślać. Czekały ją właśnie ważne zajęcia. Podeszła więc bliżej do profesora.

- Więc tak, profesor McGonagall opowiedziała mi powierzchownie o tobie. Mam cię uczyć wyższych poziomów Obrony przed Czarną Magią, ale żeby umieć wyższe poziomy, muszę najpierw sprawdzić twoje umiejętności. Na początku proszę, abyś wyczarowała mi patronusa i pokażesz, jakie znasz zaklęcia. Potem będziemy się pojedynkować - powiedział White od razu gdy do niego podeszła, porzucając oficjalne zwroty wobec niej, przez co poczuła się bardziej komfortowo.

Brązowooka zdziwiła się tym, co powiedział nauczyciel. No tak, spodziewała się, że na tych pierwszych zajęciach będzie musiała mu pokazać, co do tej pory umie, ale nie myślała, że będą się pojedynkować. Mimo to, że była bardzo dobrą uczennicą i do tego była w Gwardii Dumbledore'a, nie sądziła, że uda jej się wygrać pojedynek z profesorem, który jest od niej starszy o jakieś dziesięć lat i do tego jest wyszkolonym aurorem. Na początku wyczarowała patronusa. Tak jak zawsze, była to wydra. Zaczęła chodzić po sali, a po chwili zniknęła. Potem Hermiona pokazała nauczycielowi zaklęcia obronne, które umiała, a w tym samym momencie profesor wyczrował manekina, w którego uderzała innymi zaklęciami.

Po chwili nadszedł czas pojedynku. Profesor odsunął zaklęciem ławki i krzesła pod ścianę oraz ściągnął swoją wierzchnią peleryną, którą odłożył na najbliższy stół. Hermiona w tym czasie podciągnęła sobie trochę rękawki. Stanęli na środku sali, ukłonili się sobie i stanęli w pozycji obronnej. Po chwili w sali rozbłysły kolorowe światła. Na początku Gryfonka głównie atakowała zaklęciami takimi jak "Drętwota", "Levicorpus" czy "Petrificus Totalus". Jednak po dłuższym czasie, gdy lekko opadła z sił, profesor White nie tylko używał zaklęć obronnych, ale też atakował Gryfonkę, przez co musiała zacząć się także bronić. Pojedynkowali się bardzo długo, choć Hermiona wyglądała na coraz bardziej zmęczoną.

- Stop! Koniec! - zawołał głośno profesor, a zmęczona Gryfonka usiadła na jednym z krzeseł - Widzę, że twoja znajomość zaklęć i ich używanie jest na bardzo dobrym poziomie. Jednak musisz trochę poprawić kondycję. Grasz w Qudditcha? - a widząc przeczący ruch jej głowy, kontynuował - Kondycja jest bardzo ważna. Widzisz, ja jestem starszy od ciebie o jakieś dziesięć lat i nie czuję się zmęczony. Musisz trochę poćwiczyć, bo niby w tym planie co mam cię szkolić, nie ma żadnych ćwiczeń fizycznych i do otrzymania mocy Założycieli też ci nie będzie to potrzebne, ale ogólnie jak będziesz ćwiczyć, to będziesz się lepiej czuła i pojedynki będą ci lepiej szły. Nie wymagam od ciebie, żebyś zaraz już miała biegać po kilka kilometrów dziennie czy katowała się jakimiś zaawansowanymi ćwiczeniami, ale zacznij od jakiś prostszych. Jakieś przysiady, pajacyki czy coś. Oczywiście nie musisz tego robić, bo ja nie mogę od ciebie tego wymagać, ale polecam ci. Możesz także poćwiczyć z kimś taniec. Gdy będziesz miała lepszą kondycję, twoje ruchy będą bardziej skoordynowane, przez co nie będziesz musiała używać tak często zaklęć obronnych, a będziesz więcej atakować, co na pewno będzie lepszą opcją. Masz jakieś pytania?

- Chyba nie, profesorze. Jeśli coś mi się przypomni, to zapytam na kolejnych zajęciach.

- Dobrze, w takim razie na dzisiaj to tyle. Do widzenia. I Hermiono, przemyśl sobie moje uwagi. Nie chcę cię męczyć na tych zajęciach. Chcę cię nauczyć. Pomóc ci.

- Dobrze, dziękuję. Do widzenia - odpowiedziała kasztanowłosa i wyszła. Czuła się trochę zmęczona ale jednocześnie trochę zadowolona z siebie, że jej przygotowanie pod względem znajomości zaklęć było na dobrym poziomie. Co prawda martwiły ją trochę uwagi profesora na temat koordynacji ruchowej, choć sama zdawała sobie z ich sprawę.

Nie myśląc już więcej na ten temat, skierowała się od razu na obiad. Nie widziała tam Ginny ani Harry'ego, więc samotnie zjadła posiłek. Po tak wymagających zajęciach postawiła na pożywne jedzenie, jakim był kurczak z ryżem i warzywami.

Gdy skończyła jeść, udała się do dormitorium Prefektów Naczelnych. Na szczęście nie było tam Malfoy'a, więc mogła odrobić sobie lekcje w salonie przy kominku. Gdyby nie niemal codzienna obecność Ślizgona w tym pomieszczeniu, siedziała by tam cały czas, bo od palącego się kominka było jej zdecydowanie cieplej, niż we własnej sypialni.

Zaczęła pisać wypracowanie o Kłaposkrzeczkach, bo musiała to oddać na jutro. Wyjęła potrzebny podręcznik, kałamarz i białe pióro. Mimo że nie była największą fanką zielarstwa, poszło jej to w miarę sprawnie i przyjemnie. Gdy skończyła, rozsiadła się na kanapie z książką „Dzieje współczesnej magii", która ostatnio ją zainteresowała. Nie zauważyła nawet, kiedy zasnęła.

~~~

Od razu po lekcji Obrony przed Czarną Magią poszedł do swojego dormitorium, przebrał się w strój od Quidditcha, wziął swoją starą miotłę Nimbusa 2001 i poszedł na boisko. Po drodze widział się z kilkoma znajomymi osobami ze swojego domu, którzy widocznie nie brali udziału w zgłoszeniach do drużyny Quidditcha, ale chcieli obejrzeć ich pierwszy trening.

Kiedy tam doszedł, zauważył dużą grupę ludzi. No tak, to nie był zwykły trening, a wybieranie nowych zawodników. I zmiana kapitana. Profesor Slughorn też już tam stał. Podszedł do Zabiniego, który opierał się o miotłę.

- Jak tam, stresik jest?

- A czym mam się stresować?

- No tym, że wybieramy dzisiaj nowego kapitana. Nie jest ci przykro, że to nie będziesz już ty? - zapytał z lekko kpiącym uśmiechem Blaise.

- Uważaj, bo się popłaczę - odpowiedział sucho Draco.

W rzeczywistości to było mu trochę przykro, ale nie przyznałby tego Zabiniemu. Wiadomo, przez te kilka lat przyzwyczaił się do tej pozycji. Lubił rządzić innymi ludźmi i mieć wszystko pod kontrolą. Uważał, że dobrze sprawdzał się na tej pozycji. Jednak musiał pogodzić się z decyzją dyrektorki.

Wstchnął i rozejrzał się po zgromadzonych osobach. Było tu mnóstwo drugorocznych. Miał zamiar ich wyśmiać, że mają nadzieję, że się dostaną, ale przypomniał sobie, że on też w takim wieku zaczynał.

- Witam wszystkich na pierwszym w tym roku szkolnym treningu Quidditcha! - zawołał profesor Slughorn - Pierwsze co zrobimy, to wybierzemy nowego kapitana. Osoby, które chcą być kapitanem, niech staną w linii obok mnie.

Po chwili poszło tam kilkoro Ślizgonów. Jedynym, którego znał z tej grupki był Terence Higgs. Jednak jego zdaniem nie nadawał się on na kapitana. Zdziwił się, że Theodore się nie zgłosił. Miał nadzieję, że to zrobi, bo kilka razy o tym rozmawiali. Do tego dobrze go znał i wiedział, że na pewno poradziłby sobie z teoretyczną organizacją planu gry. Draco podniósł dłoń, by zadać pytanie.

- Tak, panie Malfoy?

- Można kogoś zgłosić?

- Jeśli ta osoba później wyrazi zgodę, to tak.

- To w takim razie chciałbym zgłosić Notta.

Nauczyciel spojrzał pytającym wzrokiem na Theodore'a, który kiwnął głową i ustawił się razem z innymi.

- A więc tak, mamy siedmiu kandydatów. Terence Higgs, Theodore Nott, Matthew Clarke, Dan Harris, Igor Walker, Alexander Green i Marc Scott. No więc tak, pan Igor Walker i Marc Scott są na drugim roku, więc proponuję zgłosić się na to stanowisko za jakieś dwa lata co najmniej. Odradzam też tego stanowiska panu Matthew Clarke i Danu Harrisowi, bo z tego, co słyszałem, z nauką nie idzie wam zbyt dobrze, a bycie kapitanem zajęłoby wam czas, który lepiej by było, jakbyście poświęcili na naukę. Zostają więc Terence Higgs, Theodore Nott i Alexander Green. Teraz poproszę, by podeszli tutaj uczniowie, którzy są w drużynie. Niech każdy z was się wypowie, kogo widziałby na tym stanowisku. Oczywiście, ma to być szczere i nie ze względu na znajomości - powiedział profesor patrząc wymownie na Draco i Blaise'a.

Każdy po kolei zaczął mówić swoje zdanie. Wyszło tak, że Terence miał dwa głosy, Nott cztery, a Alexander jeden.

- Dobrze, więc z waszych opinii wynika, że kapitanem ma być Theodore Nott. Ja osobiście zgadzam się z wami, bo pan Nott jest bardzo dobry w nauce i na pewno sobie poradzi, żeby pogodzić obowiązki szkolne z tym stanowiskiem, widziałem kilka meczów i też dobrze gra. W takim razie gratuluję zostania kapitanem. Mam nadzieję, że dzięki panu i pańskiej strategii wygramy w tym roku Puchar Quidditcha - powiedział profesor i uścisnął Theodore'owi rękę - W takim razie, czas wybrać zawodników. Czy są jakieś osoby, które pana zdaniem powinny zostać na swoim stanowisku?

- Tak. Malfoy jako szukający, Zabini jako jeden ze ścigających i Goyl jako jeden z pałkarzy. Ja też chciałbym być jako jeden ze ścigających.

- Dobrze, zgadzam się. Widziałem w tamtym roku grę tych osób i słyszałem mnóstwo opinii, przeważnie pozytywnych o nich. Więc zostaje jeszcze wybór obrońcy, drugiego pałkarza i trzeciego ścigającego. Zostawiam wam już wolną rękę - powiedział profesor, po czym udał się na trybuny, by stamtąd obserwować dalsze kompletowanie drużyny.

- Słuchajcie! Osoby, które chcą zająć stanowisko obrońcy, pałkarza lub ścigającego niech zostaną! Reszta może już iść - powiedział głośno Nott, a większość osób odeszła - Najpierw wybierzemy ścigającego. Reszta osób może iść sobie gdzieś usiąść. Jest tylko jedno wolne miejsce, bo ja i Zabini zostajemy na tym stanowisku. Jeśli jest ktoś, kto jest pewny w stu procentach, że nie będzie mu się z nami dobrze grało, może zrezygnować - po tym, gdy to powiedział, odeszło jakiś dwóch trzeciorocznych chłopaków i jedna dziewczyna, chyba z piątego roku - Teraz zrobimy tak. Z racji tego, że jest was niewiele, bo - tu szybko ich policzył - dziewięcioro, to ja i Zabini chwilę z każdym pogramy. Będziemy we dwóch was oceniać, aby nam obu się dobrze z wami grało. Kto chce pierwszy?

- Ja mogę - powiedział jakiś chłopak, na oko z piątego roku.

- Jak się nazywasz?

- Edwin Parker.

Theodore kiwnął głową i podał mu miotłę. Kiwnął na Blaise'a i we trójkę wzbili się w powietrze. Parker bardzo dobrze latał na miotle, ale czasami miał problem, by złapać kafla. Po chwili Nott przerwał.

- Edwin, bardzo dobrze latasz, ale nie umiesz łapać kafla. Może spróbuj za jakiś czas.

I tak było też z kolejnymi. Albo ktoś nie umiał łapać kafla, albo beznadziejnie latał na miotle. Jednak zdarzyły się dwa wyjątki. Alexander Green, który zgłosił się na kapitana i Liam Roy. Po sprawdzeniu kandydatów na ścigającego razem z Blaise'em wybrali Alexandra. Teraz przyszła kolej na obrońcę. Kandydatów na to stanowisko było więcej niż na ściągającego. Zrobili tak, że Theodore, Blaise i Alexander mieli po jednym rzucie i ten, kto obroni wszystkie, przejdzie do drugiego etapu. Zostało więc dwóch chłopaków. Z racji tego, że nie umieli wybrać, zrobili drugą turę, która zdecydowała, że obrońcą został Noah Li. Drugim pałkarzem został David Murphy. Reszta kandydatów wróciła smutna i zawiedziona do zamku, a na boisko przyszedł profesor.

- Wspaniale! Widzę, że już macie wybraną drużynę. To może teraz krótki trening? Chciałbym zobaczyć, jak ze sobą współpracujecie bez żadnych ustaleń.

- Oczywiście, też myślę, że to dobry pomysł, bo będę mógł już zobaczyć kto ma gdzie jakieś braki i jak to naprawić - odparł Theodore, a nauczyciel od razu poszedł po skrzynię z piłkami.

Wypuścił tłuczki oraz wyrzucił kafla do góry. Złotego Znicza nie wypuścił, bo nie był to zwykły mecz, więc nie było takiej potrzeby. Draco więc musiał latać dookoła boiska, wymyślając w międzyczasie skomplikowane figury oraz latał slalomem między resztą graczy.

Mimo że nikt niczego ze sobą nie ustalał oraz nie było żadnej strategii, szło im całkiem dobrze. Gdy zaczęło się ściemniać, skończyli trening. Draco skierował się do swojego dormitorium, a reszta Ślizgonów poszła do Pokoju Wspólnego. Kiedy Malfoy wszedł do salonu, zauważył siedzącą Granger na jednej z kanap i już miał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, gdy spostrzegł, że śpi. Nie miał zamiaru okrywać jej żadnym kocem, jak to było w książkach. Przewrócił oczami na tę myśl. Poszedł prosto do garderoby, a później do znienawidzonej łazienki. Kiedy był już wykąpany, położył się i zmęczony po całym dniu, zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro