Rozdział 20. Rany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Ginny?

— Hermiona? Co ty tu na Merlina robisz? Z tego, co pamiętam, mieliście wrócić dopiero w następnym tygodniu — powiedziała zszokowana Weasley'ówna, próbując podnieść się szybko z łóżka i gdyby nie pomoc Luny, spadłaby na podłogę.

— Nastąpiły jednak pewne... komplikacje — odpowiedziała ogólnikowo kasztanowłosa ze skierowanym wzrokiem w stronę przyjaciółek, mówiącym „później wam o tym opowiem". Dzięki temu mogła uniknąć niepotrzebnych pytań przy kilku nieznanych jej uczniach i pielęgniarce. Nie były to osoby, przy których chciała się w jakikolwiek sposób uzewnętrzniać.

Następnie skierowała się za blondynem w stronę gabinetu pielęgniarki, który był po lewej stronie od wejścia. Gdy weszła do środka, zauważyła, że Draco usiadł na jednym z krzeseł i jest oglądany przez pielęgniarkę, więc wyszła za drzwi.

Wykorzystując wolny czas, podeszła szybkim krokiem bliżej do przyjaciółek i zajęła miejsce na białym stołeczku obok łóżka.

— Miona, powiedz nam, co się stało — odezwała się od razu Ginny.

— Kiedy stąd wychodzisz? — zapytała, zmieniając temat.

— Prawdopodobnie jeszcze dzisiaj. A co?

— Mam pomysł, przyjdźcie dzisiaj do mnie do dormitorium o osiemnastej, to wam opowiem — rzekła cicho Hermiona, po czym wstała i poszła w stronę wolnego już gabinetu pielęgniarki.

Po drodze minęła się z Malfoy'em, który skierował się do jednego z łóżek i się na nim położył. Gryfonka weszła do środka pomieszczenia, od razu spotykając się ze współczującym wzrokiem pani Pomfrey.

— Och kochaniutka... McGonagall mi krótko powiedziała, co się stało... — powiedziała, a jej oczy się delikatnie zaszkliły.

Pracując w Hogwarcie jako pielęgniarka, miała dużo trudnych przypadków, a gdy jakiś był już tragiczny, uczeń był odsyłany do Szpitala Świętego Munga. Czy to były złamane kończyny, podpalona skóra, zniszczone narządy wewnętrzne, dodatkowe części ciała, poroża, skrzydła, to z wszystkim umiała sobie świetnie poradzić i robiła to bez żadnego zawahania się. Jednak odkąd sięgała pamięcią, nie miała jeszcze takiej sytuacji, jak dzisiaj. Z urazami fizycznymi na pewno da zawsze radę, ale co z psychicznymi? Nie była wyszkolona aż tak dobrze w tym kierunku i nie chciała także niczego pogorszyć, więc domyślała się, że dyrektorka Hogwartu albo wyśle Hermionę Granger do Świętego Munga, albo będzie ją namawiać na chodzenie do szkolnego magopsychologa.

— Dziękuję, ale czuję się dobrze — odpowiedziała lekko poirytowanym tonem i usiadła na krześle, gdzie pielęgniarka zaczęła ją bez słowa oglądać.

Brązowooka sama nie wiedziała, skąd u niej takie zachowanie. Nigdy przedtem nie ośmieliłaby się przerwać komukolwiek z pracowników szkoły, nie mówiąc już o wyrażaniu się takim tonem. Zawsze wszystkich tolerowała i zachowywała się wobec nich z szacunkiem. Domyślała się, że jej postępowanie wynika z ciągłego stresu i nerwów. Tak, to na pewno przez to. Po chwili zaczął do niej docierać przytłumiony głos pielęgniarki, więc wsłuchała się w to, co do niej mówi.

— Panno Granger, jeśli chodzi o urazy fizyczne, to są to jedynie siniaki na nadgarstkach i kostkach, a także w dolnej części pleców. Dam więc pani maść i proszę smarować nią posiniaczone miejsca dwa razy dziennie, rano i wieczorem, przez tydzień. Po tym czasie prosiłabym, by pani zgłosiła się do mnie na skontrolowanie stanu zdrowia — powiedziała, wręczając jej maść w zielonkawym pojemniku w kształcie pasty do zębów.

— Dobrze, dziękuję. Do widzenia — odpowiedziała kasztanowłosa, po czym wyszła z pomieszczenia i skierowała się z powrotem w stronę łóżka Ginny, lecz w tym momencie drzwi Skrzydła Szpitalnego się otworzyły i weszły przez nie trzy osoby, które wywołały niemałe poruszenie wśród obecnych.

— Harry... — jęknęła Weasley'ówna, widząc wygląd Wybrańca.

— Hermiona? — zapytał Potter, próbując zrobić zdziwioną minę, jednak przez poniesione obrażenia było to niemal niemożliwe i syknął z bólu.

— Draco? — zagadnął Zabini, widząc swojego przyjaciela leżącego na jednym ze szpitalnych łóżek.

— Harry — powiedziała zszokowanym głosem Hermiona, patrząc na jego zakrwawioną twarz.

— Blaise? — zapytał w tym samym momencie blondyn, podnosząc się z łóżka.

— Profesor McGonagall? — powiedziała Luna, a prawie wszyscy obecni spojrzeli na nią jak na wariatkę — No co? Myślałam, że mamy powiedzieć czyjeś imię, czy coś — wszyscy jednak zignorowali jej słowa i zaczęli nagle zadawać pytania, które wystrzeliwały z ich ust, jak z karabinu maszynowego.

— Dlaczego wróciliście wcześniej?

— Czemu się pobiliście?

— Co ci jest?

— Po jakiego grzyba leżysz na łóżku?

— CISZA — krzyknęły w tym samym czasie pani Pomfrey i profesor McGonagall — To nie jest Pokój Wspólny czy nawet Wielka Sala! Macie się zachowywać jak trzeba! — powiedziała stanowczo dyrektorka, po czym zwróciła się spokojniejszym tonem do pielęgniarki — Zajmij się Potterem i Zabinim. Pana Notta już odczarowałam i kazałam mu iść pod mój gabinet. Jaki jest stan zdrowia panny Weasley, pana Malfoy'a i panny Granger?

— Panna Weasley jest już prawie wyleczona, musi tylko przyjąć ostatnią dawkę eliksirów około południa i już wszystko powinno być dobrze. Panna Granger oprócz kilku siniaków nie ma większych widocznych obrażeń — powiedziała znaczącym tonem, podkreślając wyraz „widocznych" — A pan Malfoy, oprócz tej jednej rzeczy, jest z zewnątrz zdrowy jak ryba. Ale poza tym , ma też lekkie ślady działania TEGO zaklęcia, opór też zabrał mu sporo sił. Nalegałabym jednak, by przenieść go dzisiaj do Św. Munga, by tam go dokładnie obejrzeli — rzekła Poppy, podchodząc bliżej do McGonagall, by inni uczniowie tego nie usłyszeli.

— Bardzo dziękuję Pomfrey — powiedziała cicho, po czym zwróciĺa się do uczniów — Proszę, by panna Granger, panna Weasley, panna Lovegood, pan Potter, pan Zabini i pan Malfoy przyszli do mojego gabinetu o czternastej, jak już będziecie po swoich dawkach leków — przemówiła Minerwa, a gdy wszyscy wymienieni uczniowie kiwnęli głową, wyszła ze Skrzydła Szpitalnego, zastawiając uczniów pod opieką pielęgniarki.

— Potter, chodź, ty pierwszy — powiedziała sucho pani Pomfrey, a gdy Harry usiadł na jednym z wolnych łóżek, zaczęła machać przed jego twarzą różdżką. Po chwili wszyscy usłyszeli szczęk nastawianej kości nosowej i syk Wybrańca, na co Blaise zaśmiał się cicho. Ginny od razu spojrzała na niego morderczym wzrokiem, czym Ślizgon ani trochę się nie przejął.

Pielęgniarka obmyła Harry'emu twarz z krwi i usunęła resztę mniejszych ran, a gdy Zabini skierował się w jej stronę, Harry wstał z łóżka i podszedł do Ginny.

— Czyś ty zwariował? Skąd ci przyszedł do głowy pomysł, że to przez niego? — zapytała Weasley'ówna cichym, ale i zdenerwowanym głosem, aby pielęgniarka nie musiała ich upominać.

— No wiesz... Tak się składa, że słyszałem, jak Zabini opowiadał Nottowi ten wasz patrol. I akurat mówił mu tam, że cię wepchnął — powiedział wkurzonym tonem Harry, na co Ginny otworzyła oczy ze zdziwienia — Ja mam do ciebie tylko jedno pytanie. Dlaczego mi o tym normalnie nie powiedziałaś? Kryłaś go?

— Harry, ja... Nie chciałam, by tak wyszło... Chodziło mi tylko o to, żeby znowu nie wywołać żadnej bójki czy coś... — zaczęła zmieszana, próbując się jakoś sensownie wytłumaczyć.

— Widzisz, nawet bez tego była. Do tego mnie okłamałaś — powiedział z lekkim smutkiem Harry, po czym zignorował dalsze słowa Ginny i wyszedł na korytarz, by tam poczekać na resztę i iść do dyrektorki.

— To prawda? — zapytała nagle kasztanowłosa.

— Co?

— To, że to Blaise cię wrzucił do tej wody i że okłamałaś Harry'ego?

— Tak — odparła zrezygnowana Ginny, patrząc ze smutkiem na dziewczyny siedzące obok jej łóżka — Ale Hermiono, ja nie chciałam, by oni się znowu pobili. Pamiętałam, jak wyglądało to ostatnim razem. Myślałam, że da się to jakoś ominąć.

— Nie sądzisz jednak, że lepiej by było, gdybyś powiedziała mu o tym od razu? — wtrąciła się Luna — Może obyłoby się bez tego wszystkiego. A tak to teraz Harry jest ten najbardziej poszkodowany, bo dowiedział się o tym od Zabiniego, pobił się z nim, a do tego to nie ty mu o tym powiedziałaś...

— Dobra, przestańcie — przerwała jej lekko poirytowana Ginny — Wyjaśnię mu to później. A teraz... Może podasz mi Luna tę kartkę, co mi chciałaś dać wcześniej? Ciekawi mnie, co tam jest. Hermionę może też zainteresuje — powiedziała, zmieniając zręcznie tor rozmowy.

Blondynka kiwnęła głową, po czym podała jej kawałek gazety. Hermiona przysunęła się bliżej do Weasley'ówny i oparła rękę na szafce stojącej przy łóżku, po czym pochyliła się razem z Ginny i zaczęły czytać.

Pierwsza taka gazetka w Hogwarcie!

Bractwo Lisa przedstawia „Hogwarckie Zawirowania"!!! Gazeta idealna dla roczników od trzeciego wzwyż! Reszta osób, czyli wszyscy profesorzy oraz uczniowie pierwszego i drugiego roku są wpisani na listę osób, które NIE MOGĄ tego przeczytać! Możecie być pewni, że żadne sztuczki w tym przypadku nie pomogą. Dlaczego jednak klasy pierwsze nie mają dostępu do gazety? Odpowiedź jest zupełnie prosta! W tej gazecie będą się pojawiały najświeższe wiadomości, kontrowersyjne plotki i informacje z Hogwartu, które będą głównie ważne i zrozumiałe dla starszych roczników oraz oczywiście nie chcemy zawracać małym główkom czasu jakimiś bzdetami. Nasza tożsamość jest sekretem, którego jak na razie nie mamy zamiaru wyjawić, jednakże możemy już napisać, że tę gazetę nie będzie prowadzić jedna osoba, a kilka. Wszystkie informacje zawarte tutaj będą wyszukiwane z jak najlepszych źródeł, abyście mieli pewność, że was nie okłamujemy.

Jako mały przedsmak tego, co się tutaj będzie znajdować, możemy wam powiedzieć, że nasze tajne źródła coraz częściej spotykają pewne dwie osoby z Ravenclawu i Slytherinu, które są widziane przeważnie w późniejszych godzinach i w bardziej ustronnych miejscach. Nie będziemy na razie zdradzać imion tych oto osób, ale jak myślicie, czy sojusz pomiędzy dwoma domami pomoże zażegnać odwieczny spór między Slytherinem a Gryffindorem? Czy dzięki Krukonom uda się zmienić relację między tymi dwoma domami na tyle, by zaszły w nich duże, ale przez co pozytywne zmiany?...

— Co?! Luna, kto to? — zapytała szybko rudowłosa dziewczyna z ciekawością wymalowaną na twarzy.

— Poczekaj, przeczytajmy do końca — zrugała ją Hermiona, na co Krukonka się lekko uśmiechnęła.

...Tego będziecie mogli się dowiedzieć w kolejnych wydaniach „Hogwarckiego Zawirowania"!

Gazeta nie będzie pojawiać się regularnie, a więc polecamy nie siedzieć z nosem w zegarku, oczekując kolejnego wydania! Następne części będą publikowane jedynie wtedy, kiedy będzie taka potrzeba.

Informacje o nowym wydaniu gazety będzie posiadać jedna osoba z każdego domu, która jest godna tego zaufania. Radzimy jednak wypatrywać na czołach krost układających się w słowo „zdrajca", czyż to nie idealny pokaz dla was? W taki sposób dowiecie się, że nasza działalność nie jest żadnym przekrętem, a dzięki nam Hogwarckie plotki rozejdą się po całej szkole!

Pozdrawiamy wszystkich przyszłych kroszczaków!

Bractwo Lisa

— O ja cię kręcę. Skąd to masz?

— Znalazłam pod jedną z ławek, na korytarzu. Pewnie ktoś to zgubił — powiedziała Luna, wzruszając ramionami.

— Myślicie, że to jest bezpieczne? — zapytała wątpiącym głosem Hermiona

— Chyba tak, gdyby coś było nie tak, to pewnie wszyscy by to wyrzucili. Wydaje mi się, że widziałam, jak Cho Chang chodziła z tą kartką już jakieś pół tygodnia temu.

— No niby tak, ale pamiętasz Gin, jak mówi twój tata? Nigdy nie ufaj niczemu i nikomu...

—...jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg. Tak, wiem. Ale może nie przesadzaj. Luna mówi, że niektórzy to mają od dawna. Zresztą, zobacz samą treść tego. Ciekawa jestem, co będzie tutaj pisało, skoro młodsi ani nauczyciele nie mogą tego czytać. A tutaj... pisze też coś o parze z Ravenclawu i Slytherinu. Chciałabym wiedzieć, kim są te osoby — wymamrotała cicho Ginny, widząc idącą w jej stronę pielęgniarkę z kilkoma eliksirami.

— Ja trochę wiem, bo przecież jestem w tym domu. Ale powiem wam to później, jak będziemy w twoim dormitorium — zwróciła się Luna do Hermiony, po czym razem z Gryfonką wstały i skierowały się do drzwi, po drodze mijając łóżko, na którym leżał Malfoy, a obok niego stał Blaise.

Chwilę później, gdy wyszły na korytarz, dołączyła do nich Weasley'ówna, która wyglądała zdecydowanie lepiej, niż jeszcze kilka minut temu. Była już godzina prawie trzynasta, więc Ślizgoni też się zebrali i w szóstkę poszli w stronę gabinetu dyrektorki. Szli w pewnych odstępach od siebie, Potter na przodzie, za nim trzy przyjaciółki, a na końcu dwójka Ślizgonów. Tyle rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie, że nikt nie miał ochoty z nikim rozmawiać, zwłaszcza że teraz szli do profesor McGonagall i nie wiedzieli, co ich czeka. Na szczęście, gabinet dyrektora znajdował się zaraz na drugim piętrze, więc nie musieli daleko iść. Gdy doszli do drzwi prowadzących do pomieszczenia, Harry zapukał w nie, a gdy usłyszeli donośne „Proszę!", otworzył wejście i wszedł jako pierwszy.

— Co za dżentelmen — mruknął ironicznie pod nosem Draco, jednak każdy z obecnych to usłyszał.

Harry jedynie się zaczerwienił, choć nie wiadomo było, czy ze zdenerwowania, czy ze wstydu, zażenowania. Nikt jednak nie skomentował zaczepki Malfoy'a, bo w pewnym sensie miał rację.

Jednakże Hermiona znała Pottera bardzo dobrze, domyślała się nawet, że najlepiej z nich wszystkich i wiedziała, że nie jest on takim typem, jak Draco, Cormac McLaggen, Blaise, czy nawet Wiktor Krum. Samo to, że nie potrafił zbytnio tańczyć, mogłoby odpychać inne osoby. Gryfonce to nie przeszkadzało, bo do tej pory pamiętała ich taniec w namiocie, gdy poszukiwali horkruksów. W tamtym momencie nie liczyły się umiejętności, a sama chęć spędzenia razem czasu i jakieś rozweselenie się w tamtych ciężkich czasach. Z tego, co jej kiedyś mówiła Ginny, wywnioskowała, że rudowłosej nie przeszkadzało to, że był czasami nieporadny, ale przyznała też, że czasami chciałaby, by był on bardziej stanowczy w swoich czynach. Co prawda, taka nieporadność była momentami urocza, jednak na dłuższą metę nawet Hermiona zauważyła, że Ginny potrzebuje kogoś, kto byłby w stanie utemperować jej silny charakter. Hermiona pokręciła lekko głową, odsuwając od siebie te bezsensowne myśli i jako druga weszła do pomieszczenia.

Po chwili wszyscy już weszli do gabinetu i zajęli miejsca na krzesłach stojących przed biurkiem. Od lewej siedział najpierw Harry, obok niego Luna, później Hermiona, Ginny, Blaise, Draco i Theodore, który po chwili do nich dołączył.

— Witam. Pewnie domyślacie się, jaki jest powód waszej obecności w tym miejscu — zaczęła dyrektorka, jednak gdy nikt z nich nie kiwnął głową, kontynuowała — Zacznijmy od początku. Pan Potter i Pan Zabini. Możecie mi wyjaśnić, po co był ten incydent?

— To jego wina — powiedział głośno Harry, wskazując palcem na Blaise'a — Wrzucił Ginny do jeziora.

— Cholerny kapuś — wycedził pod nosem Ślizgon, zakładając ręce na piersi.

— To prawda, panie Zabini? — zwróciła się McGonagall do Blaise'a, jednak ten nie odpowiedział, a jedynie zacisnął usta w wąską linię.

— To moja wina, pani profesor — powiedziała cicho Ginny, na co każdy z obecnych spojrzał na nią zszokowanym wzrokiem, zwłaszcza Wybraniec — Sprowokowałam go.

— Słucham? Można jaśniej? — zapytała zdziwionym głosem dyrektorka — Najlepiej opowiedz, jak przebiegł wam cały patrol od początku — rzekła, na co Malfoy usiadł wygodniej na krześle i ziewnął, za co McGonagall posłała mu karcące spojrzenie.

— Na początku, to wszystko było w miarę znośnie, staraliśmy się ignorować, no ale wiadomo, coś tam się doczepialiśmy do siebie, ale jakoś to leciało. Później potknęłam się i wpadłam w dużą kałużę błota. Zabini chciał mi pomóc wstać, ale ja pociągnęłam go za sobą i przez to też był cały upaćkany w błocie. Chyba się zdenerwował, więc uciekłam. Po jakimś czasie, gdy nie widziałam go w zasięgu wzroku, usiadłam na końcu mostu. Tak, to prawda. Zepchnął mnie. Ale przecież oprócz mojej rodziny i najbliższych przyjaciół nikt nie wie o tym, że nie umiem pływać.

— Już go tak nie broń. Sam słyszałem, jak chwalił się Nottowi, że to był dobry pomysł, bo chociaż pozbyliście się tego błota — powiedział zdenerwowany Potter, zakładając ręce na piersi, przez co był teraz w takiej samej pozycji, co Blaise.

— Mimo wszystko, pan Zabini musi ponieść za swoje czyny karę, tak samo, jak pan Potter — rzekła McGonagall, jednak zauważyła oburzenie na twarzy Wybrańca — Nie powinien pan atakować pana Zabiniego, nie ważne, co by się zdarzyło. Mamy świadka, który potwierdza, że to pan pierwszy zaatakował — powiedziała, patrząc wymownie na Theodeore'a — Panno Lovegood — zwróciła się do rozmarzonej Krukonki — Wie pani coś na ten temat?

— Ginny mi tylko powiedziała, że nie chciała mówić o tym Harry'emu, żeby znowu nie pobił się z Blaise'em.

— Takie sprawy proszę ustalać bardziej prywatnie, ale tak, by nie zrobić nikomu krzywdy. Panie Zabini, panie Potter. Dwutygodniowy szlaban, będziecie codziennie o godzinie piętnastej chodzić do sowiarni i tam będziecie czyścić posadzkę i wolne klatki, bez pomocy różdżki. Jeśli będzie możliwość, sama przypilnuję tego, abyście nie wnieśli tam żadnej pożyczonej różdżki. Do tego odejmuję po pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru i Slytherinu. Zaczynacie pojutrze, od poniedziałku. A i jeszcze jedna sprawa. Jutro jest dzień wolny od zajęć, ponieważ kilkoro profesorów musi gdzieś pojechać, a do tego w sobotę jest mecz Quidditcha. Panie Potter, panie Zabini, możecie już iść, tak samo, jak panna Weasley, panna Lovegood i pan Nott — powiedziała, a gdy w gabinecie zostali tylko Prefekci Naczelni, zwróciła się do nich — Nie będę zadawać pytań, jak się czujecie, bo znając was przez kilka lat, domyślam się, że jakby nawet było źle, powiedzielibyście mi, że dobrze. Jest nowy ślad w poszukiwaniu Dominique Guise, więc pewnie za niedługo zostanie odnaleziona. Panie Malfoy, zostanie pan dzisiaj przeniesiony do Szpitala Świętego Munga, gdzie zostanie pan dokładniej przebadany. Mamy już pewną teorię, jak pan już słyszał, ale do jej potwierdzenia jest głównie potrzebna panna Dominique Guise. Prosiłabym, aby pan wyszedł na chwilę na korytarz, bo chciałabym zamienić słówko z panną Granger. Potem zapraszam pana z powrotem.

— Dobrze — odpowiedział zmęczonym tonem Draco, wstając z krzesła.

— Panno Granger... — zaczęła McGonagall, gdy Malfoy zamknął za sobą drzwi — Bardzo mi przykro z tego powodu, że musiała pani przez to przejść. Chciałabym poinformować, że prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu będzie rozprawa w Ministerstwie Magii w sprawie pana Louisa Adriena Lautiera. Jak się pewnie domyślasz, otrzymasz wezwanie jako oskarżyciel — powiedziała dyrektorka, porzucając oficjalny ton. Czasami traktowała swoich wychowanków jak własne dzieci — Chciałabym też przypomnieć o tych dodatkowych zajęciach ze mną i z profesorem Whitem, które prawdopodobnie powrócą od następnego tygodnia, jesli będziesz w stanie. Jeślibyś czegoś potrzebowała Hermiono, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie ze wszystkim przyjść. Jeśli nie masz już żadnych pytań, możesz iść — powiedziała z serdecznym uśmiechem.

— Dziękuję pani bardzo, pani profesor — rzekła kasztanowłosa, po czym wyszła z gabinetu, na schodach mijając się z blondynem.

Gdy wyszła na korytarz, zobaczyła w oddali swoje przyjaciółki i od razu do nich podeszła. Oprócz ich trzech, na korytarzu nie było nikogo innego.

— Na Merlina, co tak długo? — zapytała Ginny, przeczesując włosy palcami — Nogi mi już prawie zdrętwiały.

— Chodźcie do mojego dormitorium — powiedziała od razu brązowooka, po czym we trzy skierowały się na piąte piętro.

Gdy doszły już na miejsce, Hermiona wypowiedziała hasło i weszły razem do środka. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to były krople krwi na podłodze. Kasztanowłosa od razu wyciągnęła różdżkę i wyczyściła panele, a następnie podeszła do barku. Z daleka jednak zauważyła, że świeci się tam czerwona lampeczka. Zaprosiła więc przyjaciółki do swojego pokoju i stamtąd zawołała Mrużkę, aby przyniosła im coś do picia i przy okazji jakieś przekąski. W międzyczasie rozsiadły się na łóżku, a gdy skrzatka przyniosła napoje i smakołyki, pogrążyły się w rozmowie.

— No to Luna, powiedz nam, o kogo chodzi w tej gazetce — zaczęła temat Weasley'ówna i chwyciła banana. Nie chciała, by jej przyjaciółki rozpoczęły temat o Harrym i Zabinim, bo sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.

— No więc tak, jestem w tym domu i wiem sporo na ten temat. Tą dziewczyną jestem ja — powiedziała i ucichła, czekając na reakcję przyjaciółek.

Hermiona zatrzymała rękę w drodze po sok jabłkowy i wybałuszyła oczy, a Ginny prawie zakrztusiła się jedzonym owocem.

— Kim jest ten chłopak? — zapytała rudowłosa, pomiędzy kaszlnięciami.

— Theodore...

— Nott?!

— A znasz jakiegoś innego Theodore'a? – zapytała sarkastycznie Luna, jednak przejmowała się ich reakcją na tę wiadomość.

— Och... to... gratulacje? — powiedziała niepewnie Hermiona.

— Gratulacje?! Przecież każda z was wie, po której stronie on był! Jego ojciec był prawie tak samo ważny w szeregach, jak ojciec Malfoy'a — oburzyła się Ginewra. Widocznie nie pasował jej fakt, że jej przyjaciółka spotyka się z chłopakiem z wrogiego domu.

— Ginny! Theodore się zmienił! — powiedziała głośnym tonem Krukonka, ale słychać było tam nutkę smutku i zawodu. Miała nadzieję, że jej obie przyjaciółki chociaż częściowo zaakceptują fakt, z kim się spotyka.

— To prawda. Sama to nawet zauważyłam, jak chciał ze mną siedzieć na lekcjach, jak pomógł mi z bagażami. Zresztą, każdy zasługuje na drugą szansę, zwłaszcza gdy widać, że się stara — poparła ją brązowooka, na co Ginny trochę ochłonęła i wyszeptała ciche „przepraszam" do Luny.

— A.... jak w ogóle do tego doszło?

— Pamiętasz Hermiono ten dzień, gdy spotkałyśmy się pod koniec wakacji na Pokątnej? Niecałe dwa tygodnie wcześniej rozstałam się z Nevillem. I właśnie tego dnia na Pokątnej, gdy wróciłaś do Nory, poszłam do takiego nowego sklepu z ubraniami, bo przecież musiałam coś kupić na bal. Tam go spotkałam. Weszłam do środka i zaczęłam oglądać sukienki, przymierzałam kilka, a on się tam gdzieś kręcił po sklepie. Chyba po czwartej sukience ubrałam taką błękitną, była ona z przodu krótsza a z tyłu dłuższa. Bardzo mi się podobała, ale chciałam się jeszcze lepiej obejrzeć. Wyszłam z przymierzalni, żeby się zobaczyć w takim większym lustrze i wtedy Theodore do mnie powiedział, że w tej wyglądam najlepiej jak do tej pory, później jakoś tak przeszło od słowa do słowa, zaczęliśmy się częściej spotykać, a od ponad dwóch tygodni jesteśmy razem — zakończyła swoją opowieść blondynka.

— Dobra, wszystko fajnie, super, ale... nie uważasz, że to za szybko? Od jakiego czasu ze sobą rozmawiacie? Od miesiąca? — zapytała Ginny, marszcząc brwi.

— Może i tak, ale się kochamy — powiedziała stanowczym tonem Luna, a na te słowa Ruda podniosła brwi do góry, jednak nie skomentowała już tego.

— To super Luna! Cieszę się waszym szczęściem! — powiedziała uradowana Hermiona, po czym przytuliła Krukonkę.

— Miona, miałaś nam też opowiedzieć, dlaczego wróciliście z Malfoy'em wcześniej do Hogwartu.

— To długa historia...

Hermiona zaczęła im wszystko opowiadać. Nie chciała wywołać zbyt dużego zaskoczenia, więc zaczęła najpierw mówić o pierwszych dniach wymiany w Beauxbatons. O tamtejszym zamku, ogrodach, Marie Moody, nauczycielach, uczniach, a głównie o Adrienne. Jednak gdy zaczęła mówić o Lautierze, zaczęły jej się trząść ręce. Jednak wytrzymała to i opowiedziała im wszystko, nie oszczędzając żadnych szczegółów. Niby mówiła to samo Adrienne, jednak opowiadając o swoich uczuciach Ginny i Lunie, czuła się bardziej swobodnie. Obie przyjaciółki przez cały czas siedziały cicho i słuchały, a w międzyczasie w trakcie opowiadania historii, na ich twarzach widać było przeróżne emocje. Od radości, po zaciekawienie, zdziwienie, smutek, współczucie. Gdy kasztanowłosa umilkła, przytuliły ją pocieszająco, nie odzywając się ani słowem. Hermiona powiedziała im wszystko. Prawie wszystko. Przemilczała to, że używała szamponu i żelu pod prysznic jej współlokatora. Przemilczała też to, że dzięki temu nie miała przez te kilka dni żadnych koszmarów. Nie sądziła jednak, że była to aż tak ważna sprawa, by się z kimkolwiek dzielić.

—... Ale proszę was tylko o jedno — powiedziała z lekko załzawionymi oczami.

— Tak?

— Nie użalajcie się nade mną, nie traktujcie mnie teraz jak jajko, a przede wszystkim nikomu o tym nie mówcie.

— Dobrze, a potrzebujesz czegoś?

— Jedyne, czego teraz potrzebuję, to porządnego kopa w dupę, żebym się ogarnęła — powiedziała z uśmiechem, machając rękami przed twarzą, próbując odgonić łzy.

Po chwili Luna zmieniła temat i pochłonęły się w rozmowie. Opowiadały Hermionie o tym, co działo się w Hogwarcie podczas jej nieobecności.

— ...Słyszałam też, że był trochę problem z Zabinim i magopsychologiem — odparła Ginny z uśmiechem.

— O tak, wiem już o tym — powiedziała ze śmiechem kasztanowłosa, przypominając sobie list od Pansy.

Zamyśliła się chwilę. W tej wiadomości było także napisane o jakimś romansie z nauczycielem. Uśmiechnęła się nagle i wstała z łóżka, a następnie przy zdziwionych spojrzeniach swoich przyjaciółek, chwyciła leżącą na biurku różdżkę i wyczarowała patronusa.

— Co się stało? — zapytała lekko nieobecnym głosem Krukonka.

— Zaraz się dowiecie — powiedziała z uśmiechem.

Hermiona usiadła z powrotem na brzegu łóżka i rozpoczęły temat balu, wymieniały się swoimi zdaniami o sukniach, planowały makijaże i fryzury. Choć w sumie, to Weasley'ówna wypowiadała się na ten temat najwięcej, a jej zdanie często popierała Luna. Brązowooka siedziała jedynie na brzegu łóżka i czekała na dalsze wydarzenia i reakcje. Po kilkunastu minutach rozległo się pukanie do drzwi, więc Hermiona wstała otworzyć, a jej przyjaciółki nagle ucichły i spojrzały w stronę drzwi.

— Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł — odparł jakiś kobiecy głos zza lekko uchylonych drzwi.

— Wchodź — powiedziała pokrzepiającym Hermiona, po czym otworzyła szerzej wejście i zaprosiła gościa gestem ręki do środka.

— Cześć — powiedziała nieśmiało Pansy, wchodząc powoli do środka.

— Wow, chyba pierwszy raz w życiu odezwałaś się do nas, nie obrażając nas przy okazji — powiedziała napiętym głosem rudowłosa dziewczyna, wstając z łóżka i zakładając ręce na piersi.

— Ginny, daj spokój — powiedziała zrezygnowanym głosem kasztanowłosa.

— Ja... chciałabym was... przeprosić. Za wszystko. Postępowałam strasznie głupio i tego żałuję. Na początku nie chciałam tego robić, ale później się już trochę przyzwyczaiłam. Tak samo, jak i do ukrywania uczuć. No ale cóż, co było to było. Czasu nie cofniemy. Teraz jednak wiem, że nikt, a to absolutnie nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Jeszcze raz przepraszam. Zgoda? — zapytała nieśmiało zielonooka dziewczyna.

— Zgoda — powiedziała Luna, podchodząc do Ślizgonki bliżej i podała jej rękę— Mimo że my nie miałyśmy żadnych kłótni ani nic, to raniłaś moje przyjaciółki. Jednak bardzo się cieszę, że się zmieniłaś.

Gdy Pansy puściła dłoń Krukonki, spojrzała niepewnym wzrokiem na stojącą Ginny przy łóżku, która najwidoczniej nie miała zamiaru się godzić, bo ciągle była w tej samej pozycji.

— Pansy się zmieniła, naprawdę. Zaczęłam rozmawiać z nią w ten sam dzień, co Ron w Wielkiej Sali... Zresztą, jak to mówiłam, każdy zasługuje na drugą szansę.

— Każdy? A na przykład Malfoy'owi byś dała szansę? — zapytała Ginny, która widocznie była zdenerwowana przez wszystkie wydarzenia tego dnia. Stała ze zmrużonymi oczami, skierowanymi w stronę Hermiony, a do tego cicho tupała nogą. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak rozkapryszone dziecko, któremu zabrano lizaka. Oczekiwała odpowiedzi na to pytanie, jednak w pomieszczeniu była całkowita cisza. Miała nadzieję, że tym pytaniem złamie swoją przyjaciółkę i nie będzie musiała się godzić ze Ślizgonką.

— Tak — odpowiedziała hardym tonem Hermiona — Dałabym mu szansę.

Gryfonka sama nie wiedziała, skąd u niej takie przekonanie na ten temat. Zauważyła, że w czasie wymiany ani razu nie nazwał ją szlamą. To prawda, obrażał ją o wygląd i w pierwszej chwili bardzo w nią to uderzało, ale z biegiem czasu mniej się tym przejmowała. Zwłaszcza że swojego pochodzenia na żaden sposób nie mogła zmienić, za to wygląd jak najbardziej. Nie umiała też nawet opisać swoich uczuć. Niby się nienawidzili, ale traktowali się jakoś... inaczej? A głównie ona jego. Malfoy od tego momentu, gdy wrócił do pokoju po tym, jak rozmawiała z Adrienne, zachowywał się bardziej arogancko. Może coś sobie przemyślał, gdy wyszedł? Albo z kimś rozmawiał? Choć tę drugą opcję odrzuciła od razu. W zamku w Beauxbatons było tylko kilka osób, które umiały się w miarę posługiwać prostym angielskim, więc raczej dłuższej konwersacji by z nikim nie pociągnął.

I jeszcze została jedna sprawa, gdy jej pomógł wydostać się z sideł Lautiera. Nawet nie chciała myśleć o tym, co by się mogło wydarzyć, gdyby jej nie pomógł. Nie miała zbytnio okazji, by mu podziękować, a niedawno się jeszcze dowiedziała, że uda się dzisiejszego dnia do Szpitala Świętego Munga. Postanowiła sobie, że od razu po jego powrocie, gdy będzie okazja, podziękuje mu za to.

— Miona? Jesteś tam? — zapytała uśmiechnięta Ginny, na co kasztanowłosa wytrzeszczyła oczy. Dopiero co jej przyjaciółka o mało nie zabiła wzrokiem Pansy, a teraz siedzą wszystkie we trzy na jej łóżku i obżerają się słodkościami.

— Coś mnie ominęło?

— Nie gadaj, że aż tak odleciałaś! O kim się tak zamyśliłaś? — zapytała Pansy, a na twarze koleżanek wystąpiły znaczące uśmiechy.

— O ni...

W tym czasie drzwi do pokoju Gryfonki otworzyły się gwałtownie i powoli przeszedł przez nie Krzywołap. Słowo przeleciał jednak o wiele bardziej pasowało do tego, co zauważyły cztery dziewczyn. Rudy kot został zwyczajnie przelewitowany przez szarookiego chłopaka, który stanął w drzwiach, trzymając w dłoni różdżkę.

— Granger, lepiej pilnuj tego swojego sierściucha. Zostawił mi mnóstwo kłaków na łóżku i dywanie— powiedział, opuszczając powoli zwierzę na ziemię, a gdy spostrzegł, kto jeszcze znajduje się w tym pokoju, podniósł lewą brew do góry — Pansy?

— Nie, Merlin — powiedziała czarnowłosa z uśmiechem — Dobra wszyscy wiemy, Draco, że kot to tylko wymówka i chciałeś podsłuchać o czym mówimy — na te słowa blondyn tylko pokręcił głową, a dziewczyny się uśmiechnęły. Już Hermiona całkowicie wiedziała, jaka jest Ślizgonka. Szczera, zabawna, inteligentna, czasami chamska oraz godna zaufania. Takie bynajmniej sprawiała wrażenie. I miała nadzieję, że chociaż tym razem się nie przeliczy. Bo wtedy to już byłby za duży cios.

Dopiero teraz kasztanowłosa dziewczyna zauważyła, w jakim stanie jest jej współlokator. Trupio blada cera, potargane włosy i wysuszone usta. Zawsze wyglądający, jak większość uważała, perfekcyjnie, teraz wyglądał dość przeciętnie. Do tego mówił lekko zachrypniętym głosem. Było to pewnie spowodowane tym ugryzieniem, być może też stawianiem oporu przeciwko zaklęciu.

— Dlaczego nie jesteś w Mungu? — zapytała cicho Hermiona.

Tak cicho, że nie była pewna, czy Malfoy tego nie dosłyszał, czy po prostu zignorował. Gdy kot znalazł się już na podłodze, Ślizgon wyszedł bez słowa i zniknął za drzwiami. Hermiona od razu oprzytomniała i usiadła na łóżku razem z przyjaciółkami. Tak, mogła już nazwać Pansy przyjaciółką. W czasie rozmów widać było jeszcze niepewność Ginny w stosunku do Parkinson, jednak z minuty na minutę malała.

— Pansy, bo ty mi pisałaś w liście o jakimś romansie w Hogwarcie, co nie? Kto to jest? — zapytała brązowooka.

W tym czasie w głowie Ginny pojawiło się wspomnienie z dnia, w którym miała patrol z Zabinim. Powód, przez który się spóźniła. Zobaczenie wychodzacych z salii Brown i profesora White'a. Miała jednak nadzieję, że jej się to przewidziało, a parą kochanków okaże się ktoś inny. Nie wiedziała, co by zrobiła w tej sytuacji, gdyby to się potwierdziło. I co z Ronem?

W napiętej atmosferze wsłuchiwała się w każde słowo wypływające z ust Ślizgonki.

— Jest to profesor Samuel White i... Lavender Brown.

~~~

Rozespany blondyn, gdy tylko zauważył, że powóz się już zatrzymał na ziemi, wstał z zajmowanego do tej pory siedzenia. Jedyne co widział, to ciemność. Zapamiętał jednak, że naprzeciwko niego stał jego kufer, więc podszedł do niego, przy okazji dotykając udem Hermionę. Przez ten incydent znowu zaczęli się sprzeczać, ale po chwili Draco wysiadł z powozu razem z bagażem. Wreszcie mógł wyprostować sobie nogi. Ten powóz, którym wracali z wymiany, był sporo mniejszy i przez to bardziej niewygodny, a do tego jeszcze musiał siedzieć przy samej Granger. W oddali zauważył zbliżającą się sylwetkę, toteż poprawił lekko pomiętą koszulę i zaczekał na Gryfonkę.

— Hermiono, Draco. Cieszę się, że już jesteście.

— Dobry wieczór, pani profesor. — Usłyszał głos Granger, gdy McGonagall skończyła mówić.

— Jesteście na pewno zmęczeni, wszystkie rozmowy przeprowadzimy jutro, gdy odpoczniecie. Teraz zaprowadzę was tylko do Skrzydła Szpitalnego, by pani Pomfrey sprawdziła wasz stan zdrowia — rzekła dyrektorka, po czym we trójkę ruszyli w stronę zamku.

Kiedy znaleźli się na pierwszym piętrze przed drzwiami do Skrzydła Szpitalnego, dyrektorka otworzyła je i przepuściła uczniów przodem, po czym podeszła szybko do pielęgniarki i powiedziała jej coś szeptem. Następnie wyszła, zabierając ze sobą bagaże Prefektów Naczelnych.

Draco spostrzegł, że Hermiona podeszła do leżącej na łóżku Weasley'ówny, więc skierował się do pomieszczenia, gdzie był gabinet pielęgniarki. Usiadł na krześle, a pielęgniarka zaczęła oglądać ranę na jego szyi, w międzyczasie mrucząc coś jakby do siebie.

— Dwie widoczne dziurki na głębokość prawie dwóch centymetrów... Na szyi... I ten odcień skóry wokół ran... Tak. Jeśli moja teoria okaże się prawdziwa, to... Trzeba jak najszybciej odnaleźć tą dziewczynę — powiedziała cicho, a następnie zwróciła się do Malfoy'a — Prawdopodobnie został pan ugryziony przez wampira.

Na te słowa Draco jedynie zacisnął usta w wąską linię i cały się spiął.

— Nie jest to jednak w stu procentach pewne, panie Malfoy — uspokoiła go pielęgniarka, ignorując jego zachowanie — Oprócz tego, nie ma pan żadnych ran zewnętrznych. Co prawda jest pan poważnie osłabiony przez zaklęcie Imperiusa, ale to da się w miarę szybko wyleczyć. Proszę się teraz udać na salę i położyć na jednym z łóżek.

Po tych słowach Draco wstał i jak powiedziała pielęgniarka, tak zrobił. Przymknął oczy i zastanowił się nad tym, co przed chwilą usłyszał. Jak to jest możliwe, że ta Dominique jest wampirzycą? Jak był mały, to matka albo czasami jakiś skrzat domowy czytali mu różne bajki i czasami w nich pojawiały się właśnie te stworzenia. Nie miał jednak bladego pojęcia, że taki coś rzeczywiście istnieje i to jeszcze miał okazję, by je spotkać. Zawsze myślał, że to tylko takie bajki dla dzieci, w których są trupio blade osoby z czarnymi włosami, czerwonymi oczami, w pelerynie i z dużymi kłami. Ta Francuzka jedynie miała duże kły, choć wcześniej tego nie zauważył, bo zwracał uwagę na coś innego.

Nagle usłyszał otwieranie drzwi, a gdy tylko zobaczył w nich swojego przyjaciela, podniósł się z łóżka. Od razu wybuchła wrzawa głosów, która po chwili została uciszona przez McGonagall i pielęgniarkę. Po krótkiej rozmowie Potter poszedł do pielęgniarki, a Blaise skierował się w stronę łóżka, na którym leżał Draco.

— Cześć Smoku, co tak wcześnie i bez uprzedzenia? — zapytał od razu rozweselony Zabini, siadając na łóżku i przypadkowo miażdżąc nogę blondyna.

— Kurwa, chyba przez moją nieobecność trochę ci się przybrało — mruknął Malfoy, podpierając się na rękach.

— Jakbyś zapomniał, to jestem w drużynie Quidditcha, a w tą sobotę jest mecz. Ciężko trenuję i cieszę się, że widać efekty — powiedział poważnym tonem, a po chwili się roześmiał — Nie no, żartuję. Odkąd wyjechałeś, były tylko dwa treningi, z czego na jeden nie poszedłem.

— Widocznie Nott gorzej sobie radzi z tą pozycją...

— To nie jest tylko jego wina... — powiedział podekscytowanym tonem Blaise, a widząc pytający wzrok swojego przyjaciela, wyjaśnił — On kogoś ma!

— Ta, ciekawe kogo...

— Pomylunę — powiedział, po czym wstał i poszedł do pani Pormfrey.

Arystokrata był w ciężkim szoku, jednak po chwili zaczął łączyć pewne fakty. Pamiętał ten dzień, gdy Granger, Weasley i Pomyluna opiły się w dormitorium Prefektów Naczelnych. Wtedy był też z nimi Theodore. Wtedy nie zwrócił na to uwagi, ale teraz przypomniało mu się, jak brunet patrzył się na Krukonkę zaraz po wejściu. Do tego dochodziły jego częste zniknięcia i to, że Theodore ani razu w jego obecności nie obraził Lovgood ani jej przyjaciół. Wszystko się zgadzało.

Parę chwil później z gabinetu wyszedł czarnowłosy Ślizgon i skierował się do wyjścia, a do blondyna podeszła pani Pomfrey, która wcisnęła mu do dłoni fiolkę z błyszczącym, lawendowym płynem.

— To antidotum na ugryzienia istot takich jak wilkołaki czy wampiry. Chwilowo zatrzyma rozprzestrzenianie się złych substancji w twoim organizmie po ugryzieniu.

Draco kiwnął głową i bez słowa wypił płyn, który smakował jak najgorsze gówno posypane brokatem. Lekko się skrzywił, po czym powoli wstał, podszedł do wyjścia, gdzie czekał na niego Zabini, i obaj wyszli na korytarz. Zauważyli pod koniec korytarza oddalających się Gryfonów i Krukonkę, więc też ruszyli za nimi. Po kilku minutach cichego marszu doszli do kamiennej chimery strzeżącej wejścia do gabinetu dyrektora Hogwartu. Zaczęli wchodzić do środka, a blondyn, który był na końcu, zauważył idącego w tę stronę Theodore'a.

— Musisz mi coś później wyjaśnić — powiedział tajemniczym tonem, witając się z nim. Od razu, po wypowiedzeniu tego zdania, zauważył, że Nott się zestresował, co go zaskoczyło. Nie myślał bowiem, że sprawa z dziewczyną może go tak stresować. Może chodziło o coś jeszcze? Musiał się tego dowiedzieć.

Kiedy wszyscy znaleźli się już w gabinecie, Draco usiadł między Blaisem, a Theodorem. Na początku zbytnio nie słuchał McGonagall, bo nie był w tej rozmowie potrzebny. Kątem oka zauważył, że Nottowi zaczęły się lekko trzęść ręce, na co zmarszczył brwi. W chwili, gdy Luna się coś odezwała, zamyślony do tej pory Theo odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę. Temu już się nie dziwił, był uprzedzony. Nagle usłyszał, że profesor McGonagall zaczęła mówić coś o jego domie, więc zaczął się na tym bardziej skupiać.

— ... Slytherinu. Zaczynacie od jutra. A i jeszcze jedna sprawa. Jutro jest dzień wolny od zajęć, ponieważ kilkoro profesorów musi gdzieś pojechać, a do tego w sobotę jest mecz Quidditcha. Panie Potter, panie Zabini, możecie już iść, tak samo, jak panna Weasley, panna Lovegood i pan Nott - odparła, a gdy w gabinecie zostali tylko Draco i Hermiona, zwróciła się do nich — Nie będę zadawać pytań, jak się czujecie, bo znając was przez kilka lat, domyślam się, że jakby nawet było źle, powiedzielibyście mi, że dobrze. Jest nowy ślad w poszukiwaniu Dominique Guise, więc pewnie za niedługo zostanie odnaleziona. Panie Malfoy, zostanie pan dzisiaj przeniesiony do Szpitala Świętego Munga, gdzie zostanie pan dokładniej przebadany. Mamy już pewną teorię, jak pan już słyszał, ale do jej potwierdzenia jest głównie potrzebna panna Dominique Guise. Prosiłabym, aby pan wyszedł na chwilę na korytarz, bo chciałabym zamienić słówko z panną Granger. Potem zapraszam pana z powrotem.

— Dobrze — odpowiedział zmęczonym tonem Draco, wstając z krzesła.

Skierował się do wyjścia i kiedy znalazł się już na korytarzu, przeleciał wzrokiem najbliższe odgałęzienia korytarzy, aby znaleźć przyjaciół. Spojrzał najpierw w prawą stronę, gdzie stały Pomyluna i Weasley, więc skierował się w drugą stronę. Ujrzał ich idących korytarzem, którym przyszli ze Skrzydła Szpitalnego. Słysząc odgłosy kroków, odwrócili się do niego, a następnie cofnęli się, by z nim chwilę porozmawiać.

— Już skończyłeś gadkę z dyrektorką?

— Nawet jeszcze jej nie było. Teraz z Granger gada.

— Po co byłeś w Skrzydle Szpitalnym?

— Blaise Zabini, nowy redaktor Proroka Codziennego — powiedział sarkastycznie Draco, wymachując rękami w górę, na co czarnowłosy Ślizgon się niby oburzył, a Nott roześmiał — Zostałem ugryziony prawdopodobnie przez wampira — powiedział niespodziewanie.

— Co do kurwy?! — zapytał głośno Blaise, a Theodore otworzył jedynie szeroko usta.

— Dobra, później pogadamy. Przyjdźcie do mojego dormitorium o dziewiętnastej.

— Czemu tak późno? Jest dopiero czternasta, a jutro nie idziemy na zajęcia — wtrącił Nott.

— A co, masz już umówione spotkanie z dziewczyną? — zapytał Draco ciekawskim głosem i, nie czekając na reakcje Ślizgona, powiedział normalnym tonem — Będę dzisiaj musiał odwiedzić jeszcze Świętego Munga, więc nie wiem, ile mi tam zejdzie. Dobra, na razie.

W tym samym czasie usłyszał otwieranie drzwi i po chwili zobaczył Granger, wychodzącą stamtąd. Obejrzał się jeszcze przed wejściem na korytarz, ale po Ślizgonach nie było już śladu. Powrócił wzrokiem na drzwi, a następnie wszedł do środka i zajął swoje poprzednie miejsce.

— Panie Malfoy, jak pan już słyszał, z obserwacji pani Pomfrey został pan ugryziony przez wampira, a dokładnie przez wampirzycę. Wysłałam profesora White'a, żeby sprawdził drzewo genealogiczne rodu Guise. Tak jak podejrzewałam, od jakiś siedmiu tysięcy lat było tylko sześć pokoleń, co od razu niemal potwierdza tę teorię, bo nie jest to normalna rzecz, że ktoś żyje aż tysiąc lat. Przybędzie też do naszego zamku Marie Moody, żona zmarłego już Alastora Moodiego. Przez pewien czas była ona bardzo dobrą aurorką, jednakże przez ciążę musiała z tego zrezygnować i zaczęła uczyć w Akademii Magii Beauxbatons. Jest jedną z osób, którą dobrze znamy i która miała wcześniej jakikolwiek kontakt z Dominique Guise, więc na pewno będzie potrzebna w tej sprawie. Najlepiej by było, gdyby pan jak najszybciej znalazł się w Szpitalu Świętego Munga. Natychmiast. Zapowiedziałam już pańskie przybycie, więc pewnie od razu w recepcji pana pokierują — rzekła profesor McGonagall, a gdy blondyn kiwnął głową, powiedziała — Proszę skorzystać z mojego kominka — mówiąc to, dyrektorka podeszła do woreczka z proszkiem fiuu i podała go arystokracie.

Ślizgon chwycił odrobinę szarego pyłu, po czym wszedł do środka kominka i wyrzucił proszek, wyraźnie mówiąc „Szpital Świętego Munga". Po chwili zniknął w zielonych płomieniach.

Wylądował twardo w szpitalnym kominku w głównym korytarzu. Otrzepał z ramion resztki pyłków po czym podszedł do recepcji.

— Nazywam się Draco Malfoy, i...

— Piętro pierwsze, gabinet szesnasty.

Blondyn tylko kiwnął głową i skierował się w wyznaczone miejsce. Od razu, gdy tylko wszedł na to piętro, zobaczył wiele osób z kolcami w różnych częściach ciała czy z oparzeniami. Nie był pewny, czy jego przypadek klasyfikował się do tego oddziału, ale nie chciał się sprzeczać z recepcjonistką. Nawet nie miał na to siły.

Szedł korytarzem, szukając odpowiedniego numerka na drzwiach. Gdy odnalazł odpowiednie drzwi, usiadł na krześle obok. Nie siedział tam nawet trzech minut, gdy odezwał się głęboki głos dogiegających zza jego pleców.

— Pan Malfoy, zapraszam do gabinetu — powiedział mężczyzna w podeszłym wieku.

Draco podniósł się z krzesła i po poprawieniu jasnej koszuli, udał się do pomieszczenia za uzdrowicielem. Gabinet ten wyglądał dość przytłaczająco, wszystkie białe ściany i meble, bez jakichkolwiek ozdób.

Po chwili usiadł na wskazanym krześle, a uzdrowiciel zaczął rzucać na niego różne zaklęcia diagnozujące. Nie zadawał żadnych pytań tylko patrzył na niego skupionym wzrokiem, co było według blondyna trochę dziwne. Po chwili mężczyzna odłożył różdżkę i przeszedł za biurko, by usiąść na krześle i zajrzeć do jednej z książek.

— Dyrektor McGonagall powiadomiła mnie o całym zajściu przez patronusa, dostarczyła mi także kopię korespondencji z Madame Maxime. Czy ma pan coś do dodania?

— Raczej nie.

— Dobrze, w takim razie mogę już pana zdiagnozować. Zgadzam się z diagnozną Madame Pomfrey ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie... — zaczął, na co Draco powoli przymknął oczy. Miał dość — Ale tylko częściowo. Co do samej "osoby" panny Dominique Guise, nie ma jednoznacznego stwierdzenia, czy jest ona w stu procentach wampirem. Być może należy do rodu słabszych, mniej groźnych ale i dłużej żyjących istot. Niemniej jednak, dużą rolę w osłabieniu jej ugryzienia i jego wpływu na pańskie życie miało szybkie zażycie jednego z najsilniejszych antidotum.

— Ale nadal będzie to miało na mnie jakiś wpływ, tak? — odparł spokojnym głosem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek ugryzienie przez magiczną istotę zawsze zostawia jakieś ślady, czy to zewnętrzne czy wewnętrzne.

— Niestety tak. Do ostatecznych badań potrzebna mi będzie jedynie panna Guise, jednakże na razie nic nie wiado...

W momencie, gdy uzdrowiciel wypowiadał te słowa, do pomieszczenia wleciał patronus pod postacią sowy.

— Dominique Guise odnaleziona. Przetransportowana do Azkabanu. Z badań wynika, że jest pół-wampirzycą. Wszystkie informacje na jej temat zostaną wysłane jutro rano. Do zobaczenia, Sanderson — powiedziała sowa kobiecym głosem, a obaj mężczyźni w pomieszczeniu patrzyli na nią z zainteresowaniem.

— Świetnie — powiedział uzdrowiciel, i pierwszy raz odkąd Draco wszedł to tego pomieszczenia, zobaczył jakąkolwiek emocję na twarzy tego mężczyzny — Właśnie sam pan usłyszał, kim jest Dominique Guise. W takim razie teraz już mogę panu przedstawić pewną diagnozę — powiedział, a gdy lekko zrezygnowany i zmęczony blondyn kiwnął głową, kontynuował — Dzięki przyjętemu antidotum, pana dolegliwości niemal znikną. Ślad po ugryzieniu zrośnie się po kilku dniach smarowania maścią, a jeśli chodzi o urazy wewnętrzne, jest jedna rzecz, która nie jest możliwa do określenia na podstawie obecnych obserwacji. Płodność. Sądzę jednak, że dzięki temu antidotum nie powinno być żadnych problemów, radziłbym jednak to obserwować w przyszłości.

— Jak na razie nie mam w planach potomstwa, ale jak coś się zmieni to będę obserwował — odparł zmęczonym głosem, starając się brzmieć nawet miło. Jedyne, na co teraz miał ochotę, to sen. Resztą będzie się przejmował jutro — Dziękuję — powiedział, po czym wstał z krzesła, wziął od uzdrowiciela maść i ruszył drogą powrotną do kominka, by stamtąd teleportować się siecią fiuu do gabinetu dyrektorki.

Od razu po przekroczeniu progu zalała go falą pytań o jego samopoczucie, jednak widząc, że blondyn jest zmęczony i ledwo co się trzyma na nogach, odprowadziła go do dormitorium.

Draco skierował się od razu do swojej sypialni, jednak widok tego, co na nim leżało, lekko go zirytował. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i wypowiedział zaklęcie, przez które rudy kot został uniesiony w powietrze. Trzymając różdżkę wysoko, wylewitował go ze swojego pokoju i podszedł do drzwi sypialni swojej współlokatorki, zza których dochodziło do niego kilka kobiecych głosów. Nie zastanawiając się dłużej, otworzył drzwi i przeniósł tam kota.

— Granger, lepiej pilnuj tego swojego sierściucha. Zostawił mi mnóstwo kłaków na łóżku i dywanie. Pansy? — zapytał nagle ze zdziwieniem, widząc czarnowłosą dziewczynę siedzącą na łóżku Granger.

— Nie, Merlin — powiedziała z uśmiechem — Dobra wszyscy wiemy, Draco, że kot to tylko wymówka i chciałeś podsłuchać o czym mówimy. — Na te słowa blondyn tylko pokręcił głową, a dziewczyny się uśmiechnęły.

Postawił kota na podłodze w sypialni Gryfonki i w momencie, gdy miał wychodzić, usłyszał cichy głos.

— Dlaczego nie jesteś w Mungu?

Starając się nie pokazać, że to usłyszał, bez słowa wyszedł z pomieszczenia i skierował się do swojego pokoju. Nie chciał odpowiadać na to pytanie zwłaszcza przy tak duże widowni, a do tego pytała go o to Granger. Co prawda byli na siebe skazani przez tydzień w Beauxbatons, jednak to nie znaczyło, że teraz zaczną się normalnie traktować czy się o siebie martwić.

Nie zdążył nawet położyć się na łóżku, gdy usłyszał otwieranie się drzwi do dormitorium i podniesiony głos dwóch Ślizgonów, na co westchnął i wrócił się do salonu.

— Kurwa Nott, jak tak dalej będzie to w końcu sam zgłoszę się na kapitana. Nie spodziewałem się, że będziesz robił dosłownie nic.

— Nie martw się, za niedługo się poprawię — odparł skruszonym tonem Nott — O, już jesteś? — zapytał nagle, patrząc na blondyna stojącego w drzwiach swojej sypialni.

— Cholera, a miałem nadzieję, że zdążymy się jeszcze czegoś napić z naszym chujowym kapitanem. — Theodore spojrzał na niego morderczym wzrokiem, na co Zabini się wyszczerzył.

— Dzisiaj już na pewno nie. Sam wam kazałem tutaj przyjść, ale muszę iść odpocząć. Przyjdę do was jutro. Cześć.

Nie tłumacząc się więcej, odwrócił się na pięcie i wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi.

— Dobra, chodź. Nic tu po nas — powiedział Blaise, zarzucając rękę na ramię Notta, po czym obaj wyszli z dormitorium Prefektów Naczelnych i skierowali się do lochów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro