Lancelot

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły trzy, może cztery dni od wydarzeń w zamku Wlada Palownika. Sporo się działo w Fundacji po ujawnieniu Zhalii. Zaraz po powrocie z misji, zostałam wezwana do kwatery głównej by zdać pełny raport. Zaczęły się podejrzenia, czy infiltracja Organizacji nie sięgała głębiej. Powstały też obawy o różne, poukrywane, artefakty, których strzegła Fundacja, lub miała o nich informacje. Postanowiłam się tym zająć, podczas przeglądani potencjalnych celów moją uwagę przykuło Mauzoleum sir Lancelota.
-Czy on przypadkiem nie miał związków z Casterwillami?- zastanowiłam sie przeglądając dokumenty dotyczące łowcy i tego co po nim zostało.
Zadzwonił mój telefon, odebrałam natychmiast.
-Masz coś?- to dzwonił Gugenheim.
-Chyba. Podejrzewam, że jednym z celów Organizacji może być Mauzoleum Lancelota.
-Skąd ten pomysł?
-Nie jestem pewna ale, możliwe że ma ono związek z rodem Casterwill, a Profesor ma obsesję na punkcie amuletu woli, który do tego rodu należy. Możliwe, że zainteresuje go zbiór artefaktów Lancelota. Poza tym, rycerz ten posiadał dość potężnego tytana. Myślę, że nasz przeciwnik, zechce go w swojej kolekcji.- Wyjaśniłam nie odrywając wzroku od książki przede mną.
-Rozumiem. Więc wyruszysz do Paryża jak najszybciej. Tam spotkasz się ze wsparciem.
-Jeżeli mogę zasugerować, myślę że Dante i jego drużyna będą idealni.
-Chodzi o Sophie, prawda?- Mężczyzna bardziej stwierdził niż zapytał. Moje zainteresowanie dziewczyną wzrosło w ostatnim czasie i nie uszło to jego uwadze.
-Tak. Mam przeczucie, że ta misja, może jej się przydać. Poza tym, niedaleko jest pewna biblioteka, tak słyszałam, która może zawierać ciekawe księgi.
-Zostawiam to Tobie. Przekażę informacje Dantemu.
-Jasne.
Zaraz po zakonczeniu rozmowy zebralam dokumenty i udałam się na lotnisko. Pracować mogłam podczas lotu. Szkoda tylko że po drodze zapomniałam zabrać coś do jedzenia.
Po parunastu godzinach podróży wylądowałam pod Pryżem. Z lotniska udałam się natomiast do siedziby Fundacji w Katedrze Notre Dame. Przywitał mnie nie kto inny jak Peter.
-Witaj Pete.- uśmeichnęłam się szeroko.- Noga już zdrowa?
-Hej Ignis. Tak, wszystko dobrze. Cieszę się że cię widzę. Podobno sporo się działo od naszego ostatniego spotkania.
-Cóż mogę rzec. Tak to już jest gdy jesteś łowcą.- Odparłam z uśmiechem.
Zaśmiał się na te słowa. Wyglądało na to, że chumor mu dopisywał.
-Mam pewne dokumenty, które mogą Cię zainteresować. O Casterwilach i Lancelocie.- dodał okularnik.
-Poczekajmy z tym na pozostałych. Nie ma ich jeszcze?
-Nie. Szczerze, sądzilem, że będą szybciej, biorąc pod uwagę, że ty musiałaś lecieć aż ze Stanów.
-Nie wiem czemu tak wyszło.
Telefon chłopaka zawibrował informując o nowej wiadomości. Szybko sprawdził co to i ponownie zwrócił się do mnie.
-Za chwilę będą. Poczekasz tu?
-Jasne Pete.- Skinęłam głową

Po parunastu minutach chłopak wrócił z Dantem i drużyną.
-Siemanko kochani.- uśmiechnęłam się do znajomych.
-Cześć Ignis.- przywitała się Sophie, była podekscytowana. Choć nie okazywała tego za bardzo to w jej oczach dostrzegłam iskierki.
-Widzę, że już się nie możesz doczekac. Niech zgadnę, chodzi o Lancelota?
-Oczywiście.
-Świetnie, bo podobno Peter ma coś ciekawego o Twojej rodzinie.
-Na prawdę?
-Tak. Po naszym pierwszym spotkaniu skupiłem się na historii łowców, zwłaszcza Francuskich i Angielskich z okresu średniowiecza.
-Dlaczego?- spytał Lok.
-Francja i Anglia zaczynały powoli stawać się potęgami. To one, a także włochy w owym czasie kształtowały znany świat. A historia tych dwóch krajów częśto się przeplatała ze względu na małą odległość między nimi.- wyjaśniłam bratu. Z powodu konkurencji między tymi dwoma krajami historie łowców którzy działali na ich terenach często się ze sobą przeplatały. Często byli oni rycerzami, czasem królami lub tymi których obecnie nazywamy czarodziejami. To oni w dużej mierze kształtowali  historię którą obecnie znamy. Wiedza historyczna w naszej pracy była podstawą i dziwiło mnie że Lok jeszcze tego nie zrozumiał.
-Ignis ma rację. W każdym razie, trafiłem też na sir Lancelota, jako że był jednym z najwybitniejszych łowców swoich czasów zainteresowała mnie jego historia. Choć powszechnie znana, to udało mi się dokopać do pewnych ciekawych i, dla was cennych, informacji. Z tego co znalazłem wynika, że Lancelot należał do rodu Casterwill.
-Na prawdę? Istnieje między nim a moją rodziną pokrewieństwo?
-Tak, i to dość bliskie. Wedle tego co się dowiedziałem, mógł on być nawet głową jednej z gałęzi Twojej rodziny.- Wyjaśnił chłopak.
Musiałam przyznać, że nawet dla mnie było to niemałe zaskoczenie. Wiedziałam, że Lancelot mógł być dalekim przodkiem Sophie, ale nie, że był jedną z głów rodu.
Nic dziwnego więc, że Sophie była w niebo wzięta.
Dante, który przez większość rozmowy stał z boku i patrzył przez okno był jakby zamyślony.
-Vale, wszystko w porządku?- spytałam lekko zmartwiona. Miałam przeczucie, że coś miało sie wydarzyć.
-Powinniśmy iść, Organizacja nas śledzi.
Spojrzałam w dół na ulicę, na przeciw katedry stał zaparkowany samochód, wygląd miał aż nazbyt znajomy.
-Masz rację. Powinniśmy ruszać.- zgodziłam się.
-Pospieszcie się, już od tygodnia Organizacja kręci się po Paryżu.
-Szkoda że nie dałeś nam wcześniej znać.- mruknęłam.- Dante, mam plan, o ile Ci to nie przeszkadza.
-Zamieniam się w słuch.
-Proponuję się rozdzielić. Ty wraz z Lokiem udacie się bezpośrednio do mauzoleum. Natomiast ja i Sophie, plus Cherrit, odwiedzimy bibliotekę w której, wedle mych informacji, powinny być wszystkie dokumenty Casterwill'ów z okolicy.
Detektyw spojrzał na mnie na wspomnienie biblioteki ale po chwili skinął głową.
-To chyba rozsądny plan. Tylko niczego nie odwal, jak zawsze.
Parsknęłam cicho.
-Nie masz się czego obawiać. Zmieniłam się. No, Sophie, czas na nas. Biblioteka jest ładny kawałek stąd, na północnych przedmieściach. Niedaleko jest też muzeum należące do Fundacji, je też można ewentualnie sprawdzić.
-Dobrze, do dzieła!
Przewróciłam oczami.

Opuściliśmy w piątkę katedrę i rozeszliśmy się w swoje strony. Dotarcie na przedmieścia zajęło nam prawie pól godziny, na szczęście złapałam taksówkę. Oczywiście nie obyło się bez śledzenia przez Garnitury, na szczęście łatwo się ich pozbyłyśmy.
Muzeum znalazłyśmy bez problemu.
-Szczerze? Nie wydaje mi się by było w nim cokolwiek przydatnego.- mruknęła Sophie.
-Czemu tak uważasz?- zadał pytanie mini tytan.
-Gdyby tak było, Fundacja już dawno by coś z tym zrobiła.- wyjaśniła dziewczyna i spojrzała na mnie.- Czemu tu jeste...śmy- zacięła się gdy zobaczyła pobliskie wzgórze.- Dziwne.
-Co takiego?
-Mam wrażenie, że już kiedyś widziałam to miejsce.
-To wielce prawdopodobne Soph.- przyznałam.- Co do naszego przybycia tutaj, mówilam, to nie muzeum jest naszym celem. Tylko biblioteka.
-Ale nie ma tu żadnej.
-Cóż, ja sama nie wiem czy ona w ogóle nadal stoi.- westchnęłam.- Byłam tu tylko raz, i to wiele lat temu. Trochę się tu pozmieniało.- Ruszyłam w kierunku wzniesienia i zaczęłam wdrapywać się między drzewami a nastolatka i nasz kolega za mną. Na początku drzewa gęstniały ale po chwili zaczęło się przerzedzać. Po parunastu minutach trafiliśmy najpierw na ruiny czegoś, co pewnie kiedyś było domem, a może i nawet ogromną rezydencją a następnie na spory, nienaruszony, budynek.
-Więc nadal stoi.- uśmiechnęłam się lekko.- Co za ulga, przynajmniej nie tachałam Cię tu nadaremno.- podeszłam do drzwi i zatrzymałam się.- Ty pierwsza.
-czemu ja?
-Bo to z Twojego powodu tu jesteśmy.- zaśmiałam się.- Nie bój nic, to tylko dom w którym możemy znaleźć wskazówki.
Czułam że ktoś nas obserwuje. Nie dając tego po sobie poznać rozejrzałam się i wysoko w oddali zobaczyłam dwoje ludzi. Postawnego, ciemnoskórego mężczyznę i dziewczynę z zielonymi, spiętymi w dwa kucyki, włosami. Dziewczyna powstrzymywała przed czymś swojego towarzysza.
-Więc jednak nie jest niestrzeżona.- mruknęłam z nikłym uśmiechem na ustach.
-Igi, idziesz?- spytała mnie Casterwillka.
-Już, przepraszam, zamyśliłam się.
-Tyle to i ja mogę powiedzieć.
Weszłam za nią do środka i zamknęłam drzwi. Budynek pełen był pomieszczeń zastawionych półkami na książki.
-Ile tu książek.- westchnęła moja koleżanka.
-Powinniśmy się pospieszyć, Dante i Lok mogą mieć kłopoty.- zauważył Cherrit.
-Ale nawet nie wiem od czego zacząć?
-Może od szukania czegoś nietypowego- zaproponowałam. Była to najlepsza metoda, choć, i ona była czasochłonna. Większość tytułów była nietypowa.
-Ta książka- wzrok dziewczyny padł na jedną z ksiąg.- Wygląda jakby ktoś wyjął ją prosto z pożaru.
Rzeczywiście, okładki były nadpalone i osmalone.
-Wygląda jakby była jakimś kodem.- dodała.
-Skąd to przypuszczenie?
-spójrz.- pokazała mi kilka stron. Rzeczywiście. Nie był to zwykły alfabet.
-Ale wciąż, nie mamy klucza by to odczytać.- westchnęłam, sięgnęłam po książkę i zaczęłam ją przeglądać. Kątem oka zauważyłam, że Sophie wyglądała jakby się zawiesiła.
-Soph.
-Co? Oh, wybacz coś się ze mną dzieje ostatnio.
-Zauważyłam. Odpłynęłaś przy muzeum, teraz też... wszystko dobrze?- wiedziałam że nie. Ten wyraz twarzy znałam znakomicie. Cień przeszłości, ledwo przez nią pamiętanej, był wystarczająco widoczny na jej twarzy.
-Tak. Ignis, skąd wiedziałaś o tym miejscu?- Spytała.
-Mówiłam już, byłam tu kiedyś.
-No tak, ale dlaczego, co tu się stało? Musisz coś wiedzieć.
-Muszę?- uniosłam brew.- Sophie, jestem dobrym łowcą, detektywem, ale nie wiem wszystkiego. Nie jestem jasnowidzem czy coś. Ale dlaczego pytasz.
Dziewczyna zamyśliła się ponownie, jakby zastanawiała się czy odpowiedzieć na moje pytanie czy nie. Była przygnębiona.
-Nie wiem czy to moja wyobraźnia, czy nie ale... mam wrażenie, że kiedyś tu byłam.
Usiadłam na krześle obok i odłożyłam książkę na stół.
-Chcesz o tym pogadać?
Pokiwała głową.
-Wiem, że to brzmi dziwnie. Ale, mam dziwne wizje, wszędzie dookoła jest ogień, ja jestem małym dzieckiem, sama w dużym, płonącym domu.
-W jakim pomieszczeniu się znajdujesz?
-Chyba... w bibliotece?
Kiwnęłam głową.
-Mów dalej.
- Jestem przerażona, próbuję znaleźć rodziców ale nigdzie ich nie ma, wtedy ktoś się pojawia, nie wiem kto, ale jeszcze bardziej się boję.
-Nie umiesz go opisać?
-nie. Nie widzę go, po prostu czuję jego obecność. Gdy ona znika wszystko się rozmywa. Gdy się budzę jestem niesiona przez Santiago gdzieś na dworze, z dala od budynku.
Zamyśliłam się. To co opisała nie było zwykłym snem. Ukradkiem spojrzałam na dziewczynę, wyglądała jakby coś ją trapiło. Do głowy przyszło mi jedno rozwiązanie.
-Ostatnie pytanie, ile lat masz w tych wizjach?
-Nie wiem, cztery? może pięć.
-to ma sens.- westchnęłam.
-Co ma sens? Ignis, coś jednak wiesz.
Spojrzałam na drzwi za moimi plecami, nikogo tam nie było. Nikogo też nie wyczułam w pobliżu budynku. To dobrze, nie chciałam teraz natykać się na nikogo. Nie ważne, wroga czy przyjaciela.
-Powiem Ci coś, ale musisz to zachować dla siebie. To samo ty cherrit.- zwróciłam sie do Tytana.- Nie wiem czy się domyśliłaś, czy nie. Ruiny domu które widziałyśmy, to ruiny domu jednych z Casterwill'ów. Twojego domu, mówiąc dokładniej.
-Co? Skąd ta pewność?
-Nie wiedziałam, że to twój dom aż do minuty temu.- Odparłam spokojnie- Mogłam tylko przypuszczać, ale to co mi powiedziałaś, uświadomiło mnie że to tu mieszkałaś, zanim trafiłaś pod opiekę LeBlanche'a. Ten dom spłonął, prawie dwanaście lat temu. Oficjalnie nikt nie przeżył a przyczyna pożaru nigdy nie została ostatecznie ustalona.
-Skoro tak, skąd wiesz o tym wszystkim?
-Byłam tu, wiele lat temu. Jeszcze przed tą całą akcją z Quinn i więzieniem. Szukałam odpowiedzi na dręczące mnie wtedy pytania.- Chciała o coś zapytać ale ja ubiegłam.- Nie ma znaczenia jakie. Poznałam Twoich rodziców, pozwolili mi skorzystać z tej biblioteki.- Wyjaśniłam.- Sophie, posłuchaj, nie wiem czemu twój dom spłonął, jedyne czego jestem pewna to to, że nie był to wypadek.
-Chcesz powiedzieć, że moja rodzina została zamordowana?
-Obawiam się że tak. Sophie, wiem, że to trudne, dowiedzieć się tego wszystkiego teraz...
-Trudno? Zabierasz mnie gdzieś gdzie ponoć możemy dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie, po to by wkrótce potem powiedzieć, że to mój dawny dom, w którym zginęła moja cała rodzina?
-Nie cała.- Westchnęłam.
-Co?
-Na prawdę myślisz, że tak potężny ród, jak Casterwill'owie składał się z tylko kilku osób?
-No... nie. Ale w takim razie gdzie są pozostali? To znaczy... wiem że pewnie gdzieś żyją, ale nigdy nie spotkałam żadnego z nich.
-Nie wiem.- przyznałam.- Wiem o kilku z nich, ale nie znam ich obecnych miejsc pobytu. Ostatnia osoba z twojej rodziny którą znałam osobiście zginęła osiem lat temu, w wypadku. Od tego czasu nie widziałam nikogo, aż do momentu kiedy poznałam Ciebie. Sophie, Twoja rodzina jest jeszcze bardziej tajemnicza niż myślisz. A sytuacja o wiele bardziej skomplikowana.
-Jak bardzo? Proszę, jeżeli coś wiesz, powiedz mi!
-Nie mamy teraz na to czasu.- odparłam i zerknęłam na książkę.- Ta księga, widziałaś w niej obraz przedstawiający starszego mężczyznę z czymś na kształt amuletu?
-Tak. Kim on jest?
-Nie mam tej pewności ale podejrzewam, że to może być Lord Casterwill.
-Co?
-Zgadzam się z Ignis.- przyłączył się Cherrit który jak dotąd siedział cicho.
-cherrit, a Ty skąd możesz to wiedzieć?
Zerknęłam na tytana.
-Chyba nie tylko tobie zebrało się na wspomnienia. Mam rację?
-Ja... chyba go widziałem.
-Ale on żył tysiące lat temu. Czy to możliwe że... byłeś tam?
Zmarszczyłam brwi. Cherrit był stary. Jak każdy tytan. Kiedyś zapytałam go o jego przeszłość ale nie był w stanie udzielić mi odpowiedzi. Nie miał amuletu.
-to dość prawdopodobne Sophie. Cherrit jest tytanem, Lord Casterwill sprowadził ich do naszego świata, możliwe, że Cherrit był jednym z pierwszych. To by wiele wyjaśniało.
-To znaczy?
-Że nie wiemy gdzie jest jego amulet, umie mówić, i jest dość stary.- wyjaśniłam.
-Cóż, to prawda.- Przyznał nasz towarzysz.
-To może wiesz coś o amulecie woli.- Zasugerowała dziewczyna.- Przypomnij coś sobie.
-Obawiam sie że nic nie pamiętam.- pokręcił głową cherrit.
-Na prawdę?
-Hmm...- tytan skupił się- Sen, tan, gon. Kiedyś to już słyszałem.
-trzy słowa... a jeżeli to początek szyfru?
-No jasne. Ta ksiega nie jest kodem. Jest zaszyfrowana.- Podchwyciła wnet Sophie.- To klucz do sekretnych mocy mojej rodziny.
-Super. To jest jakiś plus dzisiejszego dnia.- Spojrzałam na zegarek.- Powinniśmy sie zbierać i dołączyć do Loka i Dantego. Mam złe przeczucia.
Sophie i Cherrit zgodzili się ze mną. Spakowaliśmy książkę do torby i opuściliśmy budynek.
-Jak daleko jest stąd do mauzoleum?
-Niedaleko, ale musimy się pospieszyć.
Ruszyliśmy w dół zbocza i dalej przez miasto. Z jakiegoś powodu moje myśli jednak wciąż krążyły dookoła ruin i śmierci rodziców Sophie. Wiedziałam czemu zginęli. Wiedziałam kto stał za tym wszystkim. Ale to było niewystarczające.
Zerknęłam na Sophie, nie było nic po niej widać. Zachowywała się jak zawsze. Mimo to wiedziałam, że wcale tak się nie czuła.
Biedne dziecko.
niedługo później dotarłyśmy na miejsce. Od razu dostrzegłyśmy agentów organizacji przed wejściem. Podejrzewałam, że na dole też byli. tych pierwszych łatwo ominęłyśmy. Trudniej było uniknąć następnych ponieważ zejście w dół było odsłonięte i widać było każdego kto tamtędy schodził. Na szczęście byli zajęci rozmową, postanowiłam się im przysłuchać. Pokazałam Sophie by się zatrzymała i położyłam palec na ustach.
"Dostaliśmy beznadziejne zadanie."
"Nie jest tak źle, nawet Rassimov bierze udział w akcji. Na pewno nie obejdzie się bez walki."
Rassimov.
Kurwa.- Zaklnęłam w myślach. To mi się nie podobało, i to bardzo.
Sophie musiała zorientować się po wyrazie mojej twarzy, że coś było nie tak ponieważ spojrzała na mnie pytająco.
-Sophie. Jak tylko znajdziemy chłopaków, w nogi. Rozumiesz?
-Co?
-Nie mam czasu wyjaśniać. Po prostu to zróbcie.- poprosiłam. Dziewczyna kiwnęła głową że się zgadza.
Zeszłyśmy na dół niezauważone, agenci wyglądali na zaskoczonych co było dziwne bo na koniec nawet nie próbowałyśmy się ukrywać. Widać za bardzo pochłonęła ich rozmowa. Uporanie się z nimi nie zajęło nam wiele czasu.
-Ruszajmy dalej.- Ponagliłam dziewczynę.
Po krótkim przejściu korytarzem trafiłyśmy do pomieszczenia pełnego obrazów. Na każdym z nich znajdował się ten sam mężczyzna w zbroi, w różnych sytuacjach. Ale jeden obraz był pusty. W powietrzu aż czuć było magię. zatrzymałam się.
-Coś sie stało?
-Nie, chyba. Tu była pułapka.
-Była?
-Została dezaktywowana,- wyjaśniłam.- Czy raczej zniszczona.
-Przez Loka i Dantego?
-Możliwe.- Mruknęłam rozglądając się dookoła.- Albo przez kogoś innego. Lepiej iść dalej i teraz tego nie roztrząsać.
W następnej sali znajdowała się spora dziura w której unosiły się widma trzymające w górze tarcze.
-Kolejna?
-To chyba logiczne.- mruknęłam.
-O co w niej chodzi?
-O zaufanie.- Wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie.
-Co ty...
Ułożone jedna obok drugiej tarcze były praktycznie jak ścieżka, tylko że z dziurami między płytami.
-Idziesz?- spytałam dziewczyny a ta szybko ruszyła za mną. W następnej sali już słychać było, ze coś się dzieje. Gdy tylko wróciłyśmy na podłogę usłyszałam męski głos z rosyjskim akcentem dochodzący zza drzwi.
-Powiecie mi gdzie mogę znaleźć waszą wspólniczkę, sophie Casterwill.
-Tutaj jestem.- Odezwała się dziewczyna stając w drzwiach. Rassimov i jego ludzie odwrócili się w naszą stronę.
-Sophie...- Westchnęłam- Prosiłam cię o coś.
-Jasne.
Spojrzałam na dowódcę garniturów.
-Nie sądziłam, że będziesz się tu fatygował osobiście.
-Profesor ma dość niepowodzeń, Lambert.
-No tak.- parsknęłam.- A już myślałam, że chodzi o coś innego.
W tym samym momencie Dante rzucił zaklęcie które aktywowało jedną z pułapek. To zdezorientowało trochę przeciwników i pozbyło się części tytanów. Zauważyłam, że Rosjanin próbował skierować się do ostatniego pomieszczenia gdzie najprawdopodobniej znajdował się amulet. Zagrodziłam mu drogę.
-Poważnie myślisz że ot tak pozwolę Ci tam wejść i wziąć co chcesz?- Spojrzałam na Vale'a za moimi plecami.- Bierz dzieciaki i zmywajcie się stąd.
-co?
-Rób co mówię Vale!!- Nie miałam czasu na wyjaśnienia. Dante chciał czy nie, musiał mi zaufac. w końcu posłuchał.
Mój przeciwnik zaatakował. Był tak samo zwinny i silny jak zapamiętałam z poprzedniego spotkania z nim. A może nawet jeszcze silniejszy.
Mężczyzna przyzwał jednego ze swoich tytanów, Ciernistego, który kontrolując pędy mógł związać każdego. Unikanie tych dwóch stało się trudniejsze, by się z nimi uporać do pomocy wezwałam wolnego strzelca.
-Zajmij się Ciernistym.- Poleciłam mu a sama skupiłam się na czarnowłosym.
-Fala ostrzy.
-Kulista straż.- osłoniłam się przed zaklęciem.- Cieniste ostrze.- wycelowałam w mężczyznę ale ten się uchylił i chybiłam.
Postanowiłam zrezygnować z korzystania z zaklęć, na ten moment w każdym razie. Nie miało to sensu a tylko groziło zniszczeniem sali. Nie mogłam tego ryzykować.
Dante i dzieciaki zniknęli, tak jak prosiłam Sophie najpewniej wyprowadziła ich w kierunku powierzchni. Agenci Rassimova albo byli nieprzytomni albo poszli za drużyną. Mogłam spokojnie skupić się na przeciwniku nie martwiąc się o pozostałych.
-Klątwa śmierci.- Uniknęłam mrocznego zaklęcia odskoczywszy w bok. Rassimov chciał wygrac za wszelką cenę, ja tak samo. Musiałam zmusić go do walki wręcz i następnie dostać się do amuletu Lancelota.
-Mam dziwne przeczucie, czy się mnie boisz?- sprowokowałam Rosjanina.
-Słucham?
-Kryjesz sie za tytanami i zaklęciami, jak tchórz. Nie zdziwię się jeżeli stałeś się nim na starość.- To musiało zadziałać. Rassimov był przebiegły, wiedziałam o tym, ale wiedziałam też, jak bardzo denerwowały go moje słowa.
-Na prawdę sądzisz, że pokonasz mnie bez mocy? Jesteś głupia, dziewczyno.- Parsknął.
-Możliwe- przytaknęłam. To było głupie... Nie. To było szalone. Ale to była też moja szansa.- Ale to nie zmienia faktu że tchórzysz.
Zatrzymał się, obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i po chwili jego tytani zniknęli.
-Skoro tak bardzo prosisz by ktoś cię nauczył pokory.- Prychnął i przybrał pozycję do walki.
Zrobiłam to samo. Musiałam być czujna, dobrze wiedziałam, że nie będzie grał czysto.
Zaatakował jako pierwszy. Uniknęłam jego ciosu i sama wymierzyłam ale nie trafiłam. Zablokowałam jego drugą rękę i ją wykręciłam stając za mężczyzną lecz ten nie zważając na ból użył drugiej. Podobna walka, polegająca na parowaniu ciosów lub ich unikaniu trwała przez pewien czas.  Żadne z nas nie miało zamiaru przepuścić drugiego dalej.
-Jadowa dłoń.- W końcu Rassimov użył zaklęcia. Jego dłoń  przeleciała tuż nad moją głową kiedy w ostatniej chwili zrobiłam unik.
-Smocza pięść.- Wykorzystałam moment by trafić go w brzuch a siła z jaką go uderzyłam odesłała go na ścianę. Nie wiele myśląc ruszyłam w kierunku ostatniej komnaty. Po amulet.
-Cieniste ostrze.- Nie zdążyłam się uchylić i zaklęcie trafiło mnie  w bok. Poczułam ból jakby ktoś rozdzierał moje ciało ale tylko zacisnęłam zęby. Odwróciłam się i dostrzegłam że czarnowłosy wstał i teraz ponownie towarzyszyli mu dwaj tytani. Anubian i Pomiot cienia.
Niewiele myśląc przyzwałam Strzygę i Sekhmet.
-Zajmijcie się tytanami.- Poleciłam i zaatakowałam Rassimova. Wiedziałam, że tak czy siak nie da mi dotrzeć do amuletu.
Walka trwała przez dobrą chwilę. 
Zastanawiałam się, kiedy ostatnio musiałam walczyć na poważnie. Z całą pewnością było to bardzo dawno. 
Zablokowałam jego kolejny cios i podcięłam mu nogi jednocześnie przewalając na ziemię ale ten mały tryumf nie trwał zbyt długo. Tak jak sądziłam, Rassimov nie miał zamiaru grać fair.
-Podwójna moc, odesłanie.
Nie zdążyłam zareagować nim oba zaklęcia trafiły moich tytanôw i odesłały ich do amuletów. Byłam sama, znów.
Rassimov i jego dwa tytany otoczyli mnie. Zacisnęłam pięści i zęby, nie miałam wiele wyboru.
-Chciałam tego uniknąć.- mruknęłam cicho do siebie.- tine sciathán...
Rzadko korzystałam z tego zaklęcia. Choć, nie było ono do końca zaklęciem. Było czymś więcej.
Moje ciało otoczyła ciepła, pomarańczowa poświata, dla mnie przyjemna, dla innych... już mniej. Dookoła mnie wybuchły płomienie, odgradzając mnie od napastników. Podniosłam głowę i spojrzałam na przeciwnika. Jednym ruchem ręki posłałam w jego kierunku kulę ognia której uniknął lecz zdążyła osmalić mu czubek głowy. Następne dwie trafiły tytanów którzy nie mieli tyle szczęścia i zostali odesłani do amuletów.
-Zbyt długo się hamowałam.- Stwierdziłam i zagrodziłam drogę mężczyźnie. Kontrolowane przeze mnie płomienie wypełniły częściowo pomieszczenie.- Teraz, powiedz mi co tak na prawdę tu robisz?
-Czy to nie oczywiste?- parsknął.- Na prawdę myślisz, że pozwoliłbym ujść z życiem Casterwillowi?
-Nie.- przyznałam.- ale też nie wierzę, że fatygowałbyś się po to osobiście.
-Profesor chce efektów.
-Profesor.- Skrzywiłam się.- A twój Pan? Czego on chce?
On tylko się zaśmiał. Nagle złapał moją dłoń i nie bacząc na ból pchnął mnie od siebie.
-Ciąg otchłani.
Ryzykował poparzenie dłoni po to by rzucić zaklęcie?
Poczułam jak coś zasysa mnie w dół. Miniaturowa czarna dziura. Chwilę zajęło mi wydostanie się z niej lecz ta chwila była wystarczająca by Rassimov dostał się do komnaty z amuletem.
Zdążył wyciąnąć po niego rękę ale tytan zdawał się nie mieć zamiaru z nim połączyć. W tym samym czasie tuż przed nim wystrzeliły w górę płomienie tworząc ścianę ognia. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę z wściekłym wyrazem twarzy.
-Nie licz, że pozwolę Ci go chociażby ruszyć.- Uśmiechnęłam się drwiąco. Mimo to, zauważyłam, że mężczyzna nie zraził się, wręcz przeciwnie. W jego postawie dostrzegłam jakąś pewność siebie. Nie patrzył też w moim kierunku lecz ponad mną. Odwróciłam się nieznacznie i serce mi zamarło.

Parę minut wcześniej.
Drużyna stała w sali z posągiem, czekając na powrót Ignis. Już dawno pozbyli się ogona w postaci pozostałych garniturów. Teraz w sali zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosem kroków detektywa, który chodził w tę i z powrotem między przejściem dalej a schodami. Jakby nie wiedział co robić. Żadne z nastolatków jeszcze go takim nie widziało.
Sophie siedziała pod ścianą, w końcu miała chwilę czasu by zastanowić się nad tym co powiedziała jej kobieta. Było to dość przytłaczające. Oczywiście spodziewała się tego co usłyszała, wiedziała wystarczająco dużo o swojej rodzinie by się tego domyślać. Mimo to, było jej ciężko. Czuła też, że Lambert coś wiedziała. Coś, co przed nią ukryła.
I czego znów szukała w bibliotece jej rodziny?
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na Loka który siedział na cokole kawałek dalej. Chłopak był poddenerwowany. Nie wiedziała czy to dlatego bo jego siostra sama mierzyła się z organizacją, czy z innego powodu.
-Wszystko będzie dobrze.- Pocieszyła chłopaka. Wierzyła, że Ignis sobie poradzi.
-Nie to mnie martwi.- Odburknął chłopak. Był w nim dziwny gniew.
-A co?
-Dlaczego kazała nam uciekać? Sądziłem, że to miała być wspólna misja.- Blondyn zacisnął pięści.- A tu w momencie kiedy już jesteśmy u celu, nagle każe nam wracać? Jak niby mam to traktować? Nie ufam jej.
Sophie westchnęła. Już przywykła do humorów Loka kiedy chodziło o jego siostrę. Choć, musiała przyznać, że i ją zdziwiła decyzja przyjaciółki. Podczas drogi do mauzoleum Irlandka wyglądała na zaniepokojoną, jakby coś ją gnębiło. Dopiero teraz zauważyła, że w sumie nie był by to pierwszy raz kiedy tak się zachowywała. Lecz wcześniej taki wyraz twarzy od razu zostawał zastąpiony uśmiechem.
Dante zatrzymał się, słuchając rozmowy nastolatków. Wiedział co czuje Lok. I on miał problem z zaufaniem dziewczynie. Ale jej spojrzenie, w tamtym momencie kazało mu jej zaufać.
-Jeżeli Ignis powiedziała nam by uciekać, z pewnością miała ku temu powód.- Zwrócił się do dzieciaków.- Ona nie jest jedną z tych osób, które podejmują podobne decyzje bez potrzeby.
Lok zmarszczył brwi, czasem zapominał, że detektyw był kiedyś z jego siostrą w jednej drużynie. Nie interesowało go to zbytnio, prawdę mówiąc. Teraz jednak poczuł, że powinien się zapytać.
-Martwisz się o nią?
Brunet westchnął.
-To skomplikowane. Ignis jest dobra, jest świetnym łowcą. Nie martwię się że coś jej będzie. Ale niepokoi mnie coś innego.
-Co?
-Ona sama.
Lok się zirytował. Lubił zagadki, ale tym razem ich nie potrzebował. Nie w takiej sytuacji. Miał dość ryzykowania. Miał dość, że Ignis podejmowała za niego decyzje. Miał dość, że zdawała się nie traktować niczego poważnie.
Wstał gwałtownie z cokołu i skierował się w kierunku wejścia do korytarza.
-A ty dokąd?- Spytał Dante.
-Mam dość czekania. Nie jestem tchórzem.- odburknął chłopak.
-Ale Ignis...- chciała coś powiedzieć Sophie.
-Może mówić sobie co chce. Idę, wy róbcie co chcecie.
-Słuchaj Lok, czasem trzeba komuś zaufać, nie ważne jak trudne by to nie było.- Powiedział Vale próbując zatrzymać chłopaka.
-Kiedy sam chcesz tam iść!- podniósł głos blondyn.- Widziałem jak podchodziłeś do przejścia. Co takiego się dzieje, że mi zabraniasz?
-Musisz mi zaufać. Lok...
Chłopak tylko go wyminął i pobiegł korytarzem. Słyszał za sobą krzyki Sophie i Dantego. Ale skoro tak bardzo chcieli by został, czemu go nie zatrzymali?
Szybko pokonał trasę prowadzącą do amuletu i znalazł się w ostatniej sali. To co tam zastał zaskoczyło go, a nawet przeraziło. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego.
W całym pomieszczeniu znajdował się ogień. W tym, co zdawało się być jego centrum, stała Ignis. Ale wyglądała inaczej. Jej ciało spowijała pomarańczowa poświata a na jej plecach znajdowało się coś co wyglądało jak...
-Skrzydła?- wyszeptał z niedowierzaniem chłopak. W tym samym momencie dostrzegł Rassimova, stał on przy ścianie płomieni które odgradzały go od czegoś. Prawdopodobnie od amuletu. W tym samym momencie i on został zauważony.

-Lok. Co Ty tu robisz?- Spytałam brata który stał kawałek za mną.- Miałeś uciekać z pozostałymi do cholery!
-A od kiedy to ja się Ciebie słucham?- prychnął chłopak zezłoszczony, lecz zauważyłam, że był też zaniepokojony tym co widział, zaskoczony wręcz.
Chciałam na niego nawrzeszczeć. Czemu nigdy nie słuchał. A jeszcze bardziej zła byłam na Dantego który go tu puścił. Ale nie miałam na to czasu. Zacisnęłam pięści próbując się uspokoić. Naskakiwanie na niego nic by nie dało. Musiałam wymyślić nowy plan.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Płomienie, amulet, Lok, Rassimov...
-Mam plan.- Powiedziałam szybko.- Lok, na mój znak idź po amulet. Nie zatrzymuj się, nie ważne co się stanie.- Poleciłam mu. Nie ufał mi.- Zaufaj mi Lok. Proszę.
Skinął głową. Spojrzałam znów na Rosjanina przed nami.  Wystrzeliłam w niego dwie kule ognia, tym razem jednak nie miałam zamiaru go trafić. Tuż przed mężczyzną rozdzieliły się na mniejsze płomienie i zaczęły krążyć dookoła niego z zawrotną prędkością tworząc parzącą zaporę.
-Lok, teraz.- Chłopak pobiegł po amulet bez wahania. Nie zwracał uwagi na otaczający go ogoeń anie na szamotającego się przeciwnika. Najważniejszy w tamtym momencie był tytan.
To się mogło udać.
Ale jak zawsze
Coś poszło nie tak.
Nie wiem, straciłam koncentrację na moment, a może to było coś innego. Ważne jest to, że Rassimov zdołał wyswobodzić rękę i wystrzelić zaklęcie.
Nie zdążyłam zareagować zanim trafiło ono w mojego brata. Rzuciło nim o ścianę która zburzyła się pod wplywem uderzenia.
Wszystko ucichło. Byłam w zbyt dużym szoku przez to co się stało by jak kolwiek zareagować kiedy rosjanin wyswobodził się z pułapki.
Poczułam wściekłość. Na Rassimova, na Loka, na Dantego. A przede wszystkim na siebie, ponieważ pozwoliłam bratu zostać, zamiast kazać mu uciekać.
Powinnam była wiedzieć lepiej.
Całą tą wściekłość skierowałam przeciwko Rassimov'owi.
Mężczyzna już sięgał po amulet ale i tym razem nie było mu dane zdobycie go. Płomienie trafiły go w dłoń, parząc ją boleśnie, tak że zawył z bólu. Lecz nie tylko to go powstrzymało.
Tytan w amulecie nie miał zamiaru związać się z łowcą takim jak on. Rassimov był zbyt złym, okrutnym człowiekiem, by tytan należàcy do kogoś takiego jak Lancelot miał zamiar go zaakceptować.
-Zdaje się, że jesteś sam. Na mojej łasce.- warknęłam. Mężczyzna cofnął się, w jego oczach dostrzegłam strach.- Oh. Teraz się mnie boisz?- spytałam z nutą szaleństwa w głosie.- Gdzie Twoja odwaga Rassimov? Gdzie twoja moc? No.
Kolejne płomienie wystrzeliły w jego kierunku. Nie miał innego wyjścia jak schować się pod osłoną. Ale i ona nie miała wytrzymać za długo.
-Zapłacisz za to co zrobiłeś. Przysięgam.- Syknęłam. Wszystko to co się działo było jego winą. Wiedziałam o tym.
-Taka potęga.- parsknął cicho.- A tak bardzo marnuje się w Twoich rękach.
Był zły. Zły, ponieważ jego plan powoli zawodził. Dobrze wiedział, źe jeżeli nie ucieknie teraz, zostanie z niego tylko popiół.
Podleciałam do niego i złapawszy za kolnierz rzuciłam nim o ziemię. Odbił się od niej przeleciał do drugiej sali. Podniósł się, choć z wyraźnym trudem.
-Powiedz, czy kiedy zostałaś zdradzona. Też tak reagowałaś? Albo kiedy dowiedziałaś się o Jej śmierci?
-Zamilcz!- wybuchłam. W pomieszczeniu robiło się coraz goręcej i coraz więcej dymu gromadziło się pod sufitem.- Zamknij się albo przysięgam, zrobię to za Ciebie.
-Już dawno byś to zrobiła. Tylko udajesz silną. Ciągle gadasz, grozisz. Ale nic nie robisz. Boisz się. Jesteś tchurzem który nie umie spojrzeć prawdzie w oczy. Nie umiesz przyznać, że w rzeczywistości jesteś słaba.- Uśmiechnął się drwiąco. Był pewny siebie? A może udawał. Juś sama nie wiedziałam. Złość zamgliła mi umysł. Chciałam by to się skończyło. Chciałam go zabic.
Ale miał rację.
Umiałam tylko gadać.
Zawachałam się na chwilę.
W tym samym momencie do sali wpadli Dante z Sophie. Dziewczyna od razu stanęła jak wryta, zdumiona tym co zastała. Vale natomiast sopjrzał od razu na mnie.
-Co się stało.
Znów poczułam złość. Chwila odrętwienia minęła. W żyłach znów mi się gotowało. Dookoła obu moich dłoni zaczął zbierać się ogień. Gorętszy od wczesniejszego.
-Ten tu...- kiwnęłam głową w stronę rosjanina- zaatakował Loka. Mam zamiar z nim skończyć.- ruszyłam w stronę przeciwnika ale coś mnie zatrzymało. Dante złapał za mój kołnierz i odciągnął z powrotem. Wyszarpnęłam się ale on znów mnie złapał. Nie zwrócił nawet uwagi na ogoeń dookoła.
-Puszczaj mnie.- warknęłam.
-Nie.
-Puszczaj do cholery!!!
-Zabijając go nie zmienisz faktu że Lok jest ranny!- podniósł głos mężczyzna.- Opanuj się Ignis!
-A czyja to wina?! Miałeś go pilnować Vale! Ale nie, oczywiście pozwoliłeś mu iść, wiedzàc co koże mu się stać! Co z ciebie za lider?!!- wybuchłam. Mój gniew rósł i rósł, podsycając wszystko co stworzyłam dookoła.
-Ale zabójstwo to nie odpowiedź!
Naszą kłótnię przerwał śmiech. Odwróciliśmy się jak na zawołanie w stronę czarnowłsoego.
-Nawet nie umiecie współparcować.- stwierdził.- Skoro nie mogę mieć amuletu, nikt nie będzie go miał. Czarna dziura.- wycelował za mnie, tam gdzie znajdował się tytan i w ziemi pod amuletem pojawiła się czarna, bezdenna otchłań. Zaczęła zasysać wszystko. Cegły, ogień, amulet... miałam mało czasu na podjecie decyzji. Puścić Rassimova lub stracić amulet.
Choć bardzo chciałam dopaść mężczyznę, nie mogłam odpuścić amuletu. Powoli wracało do mnie racjonalne myślenie. Gniew pozostał, ale nie kontrolował mnie tak jak wcześniej.
Wiedziałam, że Sophie i Dante poradzą sobie z ogniem, ewentualnie uciekając, Lok jednak był nieprzytomny. W sumie, nie weidziałam co się z nim działo.
Powiero wtedy to do mnie dotarło.
W mgnienku oka w mojej dłoni znalazł się ostatni amulet. Nie użyłam go wcześniej, ponieważ nigdy orzedtem nie miałam okazji i nie wiedziałam co potrafi. Teraz jednak był moją szansą.
Błysnęło światło zwiastujące pojawienie się tytana i w tym samym czasie rzuciłam się w stronę otchłani. Bez słów wydałam tytanowi polecenie do ochrony drużyny.
Usłyszałam krzyki Sophie i Dantego za moimi plecami, ale nie zwracałam na nich uwagi.
Otoczyła mnie ciemność. Było zimno, nieprzyjemnie. Jedynym źródłem światła był portal za moimi plecami, a i on nie był pewny. Z tej strony był niewyraźny, migotliwy, jakby za chwilę miał zniknąć. Musiałam się pospieszyć. Wyszukałam w ciemności amulet. Był on kawałek ode mnie, choć nie zbyt wielki to wciąż opadający niżej i niżej, w kierunku ciemności. Coś kryło się w cieniu. Nie wiem co, ale nie było to nic dobrego.
Podleciałam do amuletu i już miałam go chwycić gdy nagle poczułam strach.
Zatrzymałam się w locie i rozejrzałam dookoła. Nie było tam nic nadzwyczajnego. A mimo to.
Coś było. Niewidoczne, ale wyczuwalne. Coś starego, złego, pełnego głodu i nienawiści, wobec wszystkiego co żyje.
Cokolwiek to było, było moim przeciwieństwem. Totalnym.
Fala strachu zniknęła jednak w momencie kiedy mój wzrok ponownie spoczął na amulecie. Biło od niego dziwne ciepło. Im bardziej wyciągałam po niego rękę tym cieplejszy się stawał.
W końcu udało mi się złapać amulet. Już się nie bałam, a ciepło nie zniknęło. Wręcz przeciwnie. Stało się takie jak moje.
-Dlaczego...- nie byłam w stanie dokończyć pytania.
Czemu tytan Lancelota związał się ze mną?
Nie miałam czasu na rozmyślania. Z zewnątrz słyszałam nawoływania Sophie. Ignorując wszystko dookoła ruszyłam w kierunku portalu. Wypadłam z niego tuż przed zamknięciem.
Upadłam na podłogę dysząc i kurczowo ściskając amulet przy piersi.
-Coś Ty sobie myślała Ignis?!- Dante był wkurzony. Rzadko go takim widywałam, ale nie zwracałam na niego uwagi.- Jak mogłaś być tak nieroztropna!
Ogień w pomieszczeniu był praktycznie ugaszony. Niewiele po nim zostało, popiół i sadza zniknęły a ściany były tylko trochę osmalone. Na środku pomieszczenia stał tytan. Rassimov zniknął.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Loka i dostrzegłam go leżàcego na stercie cegieł za którymi znajdowało się kolejne pomieszczenie. Wcześniej jednak go nie zauważyłam. Ale nie zwracałam na nie uwagi.
Dopadłam do brata.
-Lok! Lok!- byłam przerażona. Co jeżeli stało mu się coś poważnego? Z tyłu jego głowy wyczułam ranę z której powoli leciała krew barwiąc jego włosy na czerwono. Był poparzony w kilu miejscach, pewnie zahaczył o płomienie. Na szczęście to akurat, nie było nic poważnego.
Lok żył, lecz był nieprzytomny.
-Musimy się stąd zbierać. trzeba go opatrzyć, albo najlepiej zabrać do szpitala.- mówiłam poddenerwowana. Wiedziałam, że z Lokiem będzie dobrze, a mimo to bałam się o niego.
-Igi, wszystko będzie dobrze.- Uspokoił mnie Cherrit.
-Właśnie, Lok ma twardą głowę. Wyzdrowieje.- zgodziła się Sophie.
-Ale co jeżeli nie?- przestraszyłam się. Czemu nagle panikowałam? Może dlatego bo stało się to przeze mnie? Powinnam była kazać mu uciekać, a nie posyłać po ten cholerny amulet.
-Ignis. Powinnaś bardziej wierzyć w swojego brata.- odezwał się Dante.- Ale masz rację. Trzeba go opatrzyć i znikać stąd jak najszybciej.
Nagle znów poczułam złość. Obrzuciłam detektywa gniewnym spojrzeniem.
-Na Twoim miejscu bym milczała Vale.- syknęłam.- Jak w ogóle mogłeś go tu puścić?
Wstałam i podeszłam do detektywa.
-Ignis, wiem, że jesteś zła
-Zła? Jestem wściekła! Wiedziałeś dobrze co może tu zastać. Że to niebezpieczne. A mimo to, nie zatrzymałeś go.
Dante milczał i choć w jego oczach dostrzegłam żal to nie powstrzymało mnie to od dalszego wyżywania się na nim.
-Świetny z Ciebie lider, wiesz?!- prychnęłam- Prawdziwy lider nie pozwoliłby swojemu towarzyszowi na coś takiego! Powstrzymałby go!
-Pozwolę sobie zauważyć, że to Ty straciłaś kontrolę.- Odezwał się  w końcu Dante. Jego ton głosu był oschły, jakby karcił mnie za moje przewinienia. Oczywiście miał rację, choć bardzo nie chciałam tego przyznać w tamtym momencie.- Jak w ogóle do tego doszło? Może Ty się wytłumaczysz.
-To już nie twoja sprawa.
-Nie moja?! prawie puściłaś z dymem całe pomieszczenie i nas wraz z nim. Chyba mam prawo wiedzieć co się z Tobą dzieje?
-Chcesz wiedzieć? Miałam okazję pozbyć się jednego z najpotężniejszych agentów organizacji. Nie wiesz do czego Rassimov jest zdolny, ja owszem. Gdybyś zatrzymał Loka, nic by się nie wydarzyło. A tak, on jest ranny, Rassimov uciekł, prawie straciliśmy amulet. Powiedz mi, czy takie coś, można nazwać sukcesem?- Spytałam z goryczą w głosie. Oboje wiedzieliśmy, że każde z nas ma rację. Jednak żadne tego nie przyznało. Nie na głos w każdym razie. Dante milczał, markotny.- Tak myślałam.
Podniosłam nieprzytomnego brata z ziemi i spojrzałam na Sophie. Dziewczyna przez całą kłótnię stała cicho z boku, nie chcąc się wychylać, ale także dlatego bo coś innego przykuło ją uwagę. Mianowicie dziwne inskrypcje wyryte w ścianie sali do której wpadł mój brat. Zmarszczyłam brwi. sposób w jaki zostały one zapisane był znajomy.
-Co to?- Spytałam dziewczyny.- Wygląda znajomo.
-Racja ale...
-To wygląda jak opis mocy.- zauważył Vale.
-Rzeczywiście- zgodziła się Sophie.- Już wiem, Ignis, to jest ten sam szyfr który widziałyśmy w księdze.
-Masz rację.- Zgodziłam się rozpoznawszy w końcu symbole.- A z pomocą księgi którą znalazłyśmy będziemy mogły ja odczytać. Choć, obawiam się że nie mamy teraz na to czasu.
-Fakt.- Zgodziła się dziewczyna.- Myślisz, że mogłabyś skopiować tą ścianę z zapisem? Tak jak.
-Tak jak zrobiłam z berłem? Zobaczymy.- Podeszłam do muru i skupiłam się na jego wyglądzie. Po pewnym czasie w moim umyśle pojawił się obraz tego co widziałam, stworzony z pomarańczowego światła.
-Chyba to mam. Lepiej jednak się upewnię.
Z małej ilości ognia stworzyłam niewielką iluzję przedstawiającą ścianę. Porównałam ją z oryginałem, wyglądało na to, że wszystko było na swoim miejscu.
Po upewnieniu się, że cały szyfr mamy zapisany skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Przy drzwiach wciąż unosił się mój ostatni tytan. Nawet nie zorientowałam się jak długo był już przyzwany. Westchnęłam cicho i wezwałam go z powrotem do amuletu a następnie schowałam pierścień do wewnętrznej kieszeni kurtki. Kątem oka zauważyłam, że Sophie wpatrywała się w miejsce gdzie ukryłam amulet, lecz to zignorowałam. Nie musiałam jej się tłumaczyć. To była tylko i wyłącznie moja sprawa.
W końcu opuściliśmy mauzoleum.
Na świeżym powietrzu zabrałam się za opatrywanie brata. Zajęło mi to trochę czasu, sama byłam zmęczona, ale on potrzebował opieki. Moją magią wyleczyłam w większości jego obrażenia ale nie przywróciło mu to przytomności. Wzięłam go więc na plecy i ruszyłam przez miasto.
-A ty gdzie idziesz?- Spytał Dante.
-Misja zakończona, racja?- zauważyłam chłodno.- Więc chyba mamy prawo wracać do Wenecji.
Całą drogę na lotnisko milczałam. Ponieważ Lok był nieprzytomny lot zwykłym samolotem nie wchodził w grę. Wyglądałoby to zbyt podejrzanie. Na szczęście praca w Fundacji ma swoje plusy. Dante gdzieś po drodze skontaktował się z Gugenheimem i wyjaśnił mu sytuację. Mężczyzna nie zadawał zbyt wiele pytań a gdy dotarliśmy na miejsce mieliśmy załatwiony samolot.

Ułożyłam brata na wolnych siedzeniach i sama usiadłam za sterami.
-Sądziłam że masz lęk wysokości?- zauważyła Sophie stając a mną.
-To nie znaczy że nie umiem latać.- Mruknęłam.- Siadaj na miejsce. Zaraz startujemy.
Lot nie miał być zbyt długi. Zazwyczaj trwał niecałe dwie godziny. 
Po paru minutach wystartowaliśmy. 
Siedziałam cicho, skupiona na locie. Gdy byliśmy już wysoko mogłam nawet spokojnie włączyć autopilota, ale tego nie zrobiłam. Wolałam się czymś zająć. Było to o niebo lepsze niż siedzenie z resztą z tyłu.
W pewnym momencie, po ustawieniu kursu podszedł do mnie Dante. Zignorowałam go. Nie miałam już siły się kłócić, i wciąż byłam zła. Na niego, na siebie, na Rassimova...
-Ignis...- brunet zawahał się na chwilę- Wiem, że jako, jak to ujęłaś, lider, moim zadaniem jest dbanie o członków drużyny. Wiem, że obiecałem opiekować się Lokiem... I rozumiem, że jesteś wściekła, że tego nie zrobiłem. 
Nie odpowiedziałam mu. 
-Wiedziałem co może tam zastać i go nie zatrzymałem, masz rację. Przepraszam za to...- Westchnęłam tylko cicho i dalej nic nie powiedziałam.- Chcesz coś powiedzieć?
Moją jedyną odpowiedzią było włączenie jednego z przełączników na panelu przede mną.
-Jasne.- westchnął cicho i wrócił na swoje miejsce.

Sophie siedząc z tyłu w ciszy obserwowała parę dorosłych. Napięcie między nimi było widoczne o wiele lepiej niż zazwyczaj, lecz nie to zaprzątało jej głowę. Rozmyślała nad dwoma innymi sprawami. Po pierwsze, o tym co powiedziała jej Ignis w bibliotece. Jej rodzice zostali zamordowani, jej dom spłonął. Co takiego wiedziała o tym wszystkim Ignis? I czego tam szukała. Z jakiegoś powodu czuła, że miało to związek z tym co ujrzała później. No właśnie. To była druga rzecz. Wcześniej nie zastanawiała się nawet skąd Ignis miała swoje moce. Nie używała zaklęć by stworzyć ogień, w każdym razie dziewczyna nigdy tego nie widziała. Dopiero teraz tak na prawdę zdała sobie sprawę, jak mało wie o starszej Lambert. Odkąd się pojawiła nie powiedziała wiele więcej prócz tego, że była w więzieniu, nie, to powiedział Lok. Przyczynę też poznała od kogoś innego niż Lambert. W sumie, jedyne co powiedziała, to to, że była siostrą Loka, że pracuje jako detektyw, wraz z Dantem była w jednej drużynie będąc nastolatką, oraz ze umie kontrolować ogień. Młoda Casterwill zorientowała się że nie wie kiedy kobieta ma chociażby urodziny a już tym bardziej cokolwiek o jej przeszłości przed więzieniem.
-Ignis... to z irlandzkiego ogień.- Zauważyła cicho. Czy jej rodzice wiedzieli o tym dając jej to imię? A może była to kwestia przypadku? Nie, to mogła wykluczyć. To na pewno nie był przypadek.
Dante wrócił w tym czasie na swoje miejsce. Zauważył, że nastolatka jest zamyślona.
-Martwisz się?- Spytał. Podniosła na niegow wzrok ale nie odpowiedziała.- O Loka.
-Tak.- Przyznała. Martwiła się.- Powinniśmy byli go zatrzymać.
-Tak... powinienem był to zrobić.
-To nie Twoja wina, Dante.- Próbowała go pocieszyć. Wiedziała, że i on się martwi. I obwinia siebie.- Nie wiedziałeś co się stanie.
-Sęk w tym Sophie...- głos mu się na chwilę urwał.- Że wiedziałem co może się stać.
-Masz na myśli to co zrobiła tam Ignis?- Spytała cicho. Była ciekawa odpowiedzi. Może Vale byłby w stanie jej jakoś pomóc.
-Tak.
Przez chwilę milczała, zastanawiając się, jak zadać nurtujące ją pytanie. Czy w ogóle powinna to robić? Może to była prywatna sprawa kobiety. W końcu jednak się zdecydowała.
-Dante, kim... lub czym, właściwie jest Ignis? Co to była za moc dzisiaj. Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Nie wiem szczerze, czy powinnam o to pytać ale... to mnie zastanawia.
Dante uśmiechnął się lekko.
-Nie masz się czego bać. Choć sam nie wiem za wiele skąd wzięła swoje moce... mogę Ci powiedzieć co wiem. To nie jest raczej tajemnica.
-Na prawdę?- zdziwiła się dziewczyna.- Ignis nigdy nic o nich nie powiedziała. Choć... ona i tak niewiele mówi o swojej przeszłości.- wymamrotała cicho co trochę rozbawiło bruneta.
-Eathon, tak samo jak Sandra pochodził z Irlandii. Jednak z trochę innej części kraju niż jego żona. Z tego co mi wiadomo, jego rodzina miała powiązania z druidami, jeszcze sprzed czasów kiedy Irlandia stała się chrześcijańska. Zakładam, że wiesz kim byli druidzi.
-To była jedna z celtyckich kast kapłańskich. Prawda? Zajmowali się obrzędami religijnymi i tak dalej.
-Owszem. Ale byli też nauczycielami, doradcami władców. Jednocześnie byli dość tajemniczy. Nie wiem ile z ich kultury zachowało się do dziś, ale niektórzy ich potomkowie nadal kultywują ich zwyczaje. Tak jak babka Ignis.
-Jej babka?
-Nie mów, że nie słyszałaś o druidkach... - uniósł brew ale za chwilę się cicho zaśmiał.- Żartuję. Choć, nie były one tak powszechne, kobiety też mogły sie uczyć magii, uczyć, choć, było to rzadkie zjawisko.  W legendach częściej są utożsamiane z czarodziejkami, czarownicami i tak dalej. Nie mniej, istniały. A babcia Ignis była podobno jedną z nich.
-była?
-Cóż... nigdy jej nie spotkałem. Nie wiem czy żyje, czy nie. Ignis niewiele o niej mówiła. Zakładałem wtedy, że miała ku temu powód. Podobno Ignis urodziła się w jej domu. Nie wiem jaki ma to związek ale... jak wiesz druidzi odpowiadali między innymi za kult bogów. Nie ważne teraz czy uznamy że byli oni prawdziwi czy nie. Matka Eathona służyła ponoć kiedyś bogini Brigid. Bogini ta w Irlandzkich wierzeniach jest boginią ognia, kowali, płodności, mądrości, poezji... długo by wymieniać. Fakt faktem jednak, że Ignis miała te moce od samego początku. 
Opowieść się urwała. Sophie pomyślała nad tym czego się dowiedziała. Nie była to odpowiedź jakiej się spodziewała, i z pewnością zostawiła część pytań bez odpowiedzi, a nawet stworzyła nowe, lecz jednocześnie, dała jakiś punkt zaczepienia. Szczerze wątpiła, by lok wiedział coś o swojej babce. Do niedawna przecież nie wiedział nawet o istnieniu łowców i tytanów. Ale może mogła się czegoś dowiedzieć od jego mamy. Albo poszukać w książkach. Przynajmniej wiedziała czego szuka.
-Jeszcze jedno pytanie.- Spojrzała na detektywa.- Skoro Igi jest tak silna... czemu się hamuje? 
Detektyw nie odpowiedział na początku. Wyglądało jakby szukał dobrej odpowiedzi na to pytanie.
-Kiedyś powiedziała mi, że ogień jest dwojaki. Zbyt mało go, jest źle. Gdy zbyt dużo, też niedobrze. Myślę, że hamując się, chce uniknąć sytuacji takiej jak ta z dzisiaj.
-Masz na myśli to... jak się wściekła? Nie wyglądała jak normalna ona. Prawda?- Powiedziała cicho Casterwill'ka. Twarz kobiety z tamtego momentu mignęła jej przed oczami. Czarne białka oczu i pomarańczowe tęczówki. Jakby jej płonęły nienawiścią. Usta wykrzywione w grmasie spowodowanym wściekłością. Normalnie zawsze miała wątpliwości czy Ignis byłaby w stanie kogoś zabić, lecz w tamtej chwili wszystkie zostały rozwiane. Jeżeli straciła nad sobą kontrolę trzynaście lat temu... może to wyjaśniało czemu chciała się hamować.
-Sophie.- Dante ponownie zwrócił się do dziewczyny.- Wiem, że lubisz Ignis. Nikt Ci tego nie broni. Wiem, że jej ufasz, ja nie mogę powiedzieć tego o sobie. Proszę Cię więc o jedną rzecz, uważaj na siebie. Ignis... jest niebezpieczna. To coś co wiem już od bardzo dawna.
-To że kogoś zabiła....
-Wiedziałem o tym już wcześniej Sophie.- Przerwał jej.- Znam ją dość dobrze, mimo wszystko. Proszę, po prostu bądź ostrożna.
-Jasne.- Uśmiechnęła się dziewczyna.- Zapamiętam... Dante, mam jeszcze jedno pytanie.
-Jakie?
-Ten tytan na końcu... widziałeś go kiedyś?- Spytała cicho.
-Nie.- Stwierdził Dante bez zawahania. Z całą pewnością by to zapamiętał. 
W momencie kiedy Ignis przywołała tytana i zanurkowała w głąb otchłani, dziwne uczucie ogarnęło i jego i dziewczynę. Nie umiał go określić, ale było ono dość przyjemne. Wygląd tytana coś mu przypominał. Wyglądał jak kobieta o jasnych włosach, z twarzą zakrytą welonem. Nie wyglądała groźnie, ale jednym ruchem opanowała ogień Ignis. Później stała przy otchłani niewzruszona czekając na kobietę, jakby wierzyła, że na pewno wróci... wiara... z czym mu się to kojarzyło?
-Kiedy Ignis wezwała ją z powrotem do amuletu...- Sophie odezwała się ponownie.- Zobaczyłam następnie jak chowa go do kieszeni. Nie jestem pewna ale, wyglądał jak pierścień. Dante, czy to możliwe, że Ignis posiada jednego z legendarnych tytanów?
Detektyw spojrzał na dziewczynę ale nie odpowiedział. Oczywiście, wiedział że to było prawdopodobne, możliwe, że dostała go od kogoś. Nie wiedział jednak jak, ani dlaczego. Ani również kiedy. Musiał przyznać, że był tym zaintrygowany. Nie wiedział wszystkiego o tytanach, a tego kompletnie nie rozpoznawał.
-Nie mówię, że to niemożliwe, ale nie wiem jak mogłaby go zdobyć.
Sophie skinęła głową. Dobrze rozumiała, że Dante nie mógł wiedzieć wszystkiego. I wiedziała, że nie kłamał. Nie miał powodu.

Zza steru słyszałam rozmowę Dantego i Sophie, a w każdym razie jej urywki. Mówili dość cicho, ale nie na tyle by szum silników zagłuszył ich całkowicie. Usłyszałam pytanie dziewczyny, część odpowiedzi detektywa oraz jego ostrzeżenie.
Nie miałam mu za złe jego ostatnich słów. Już na początku naszej znajomości dałam mu znać, że wbrew pozorom, nie byłam wcale tak nieszkodliwa. Moja moc była niebezpieczna. Dowiodłam tego w mauzoleum. 
Mimo to, trochę to zabolało.
Skupiłam się z powrotem na locie, jednak po pewnym czasie kątem oka zauważyłam, że Sophie siada na siedzeniu obok mnie.
-Jesteś pewna, że chcesz tu siedzieć?- spytałam.- W końcu jestem niebezpieczna.- zażartowałam cicho. Dziewczyna prychnęła.
-Mam to gdzieś.- Odparła i spojrzała przed szybę.- Jesteś moją przyjaciółką i ci ufam.
Nie ukrywałam, że zrobiło mi się miło. Uśmiechnęłam się kącikiem ust.
-Jak się czujesz?- Spytałam. Wiele się wydarzyło tego dnia i Sophie była przygaszona.
-Bywało lepiej.- mruknęła Cicho.- Ale Ty chyba masz gorzej.- Dodała a w jej głosie wyczułam troskę. Martwiła się, pewnie o to co się stało wcześniej.- Przestraszyłaś nas nurkując do tej otchłani... Czemu to zrobiłaś? Czemu tak ryzykowałaś.
Zamyśliłam się. Niby znałam odpowiedź, ale czy była ona prawdziwa? Może sama się oszukiwałam.
Przełączyłam na autopilota i puściłam ster. Spojrzałam na Casterwill.
-Prawdę mówiąc... zrobiłam to bo się bałam.
Spojrzała na mnie ze zdumieniem. westchnęłam cicho, czasem ludziom trudno było zrozumieć tak proste powody, choć, ten wcale nie był prosty.
-Bałaś się? Czego?
-Pamiętasz jak w Irlandii po misji
-Pojawił się tamten tłum? Ludzie mówili, ze jesteś mordercą... wiem, że to prawda ale chyba nie wiem jaki ma to związek.- Przerwała mi.
-Bałam się, że skończy się tak jak poprzednim razem.- Powiedziałam cicho.- Po morderstwie... ludzie uznali mnie za potwora. Nie jestem dla nich niczym więcej jak zabójcą. Chciałam to zmienić. Przez trzynaście lat nad tym pracowałam aż do dziś myślałam, że dam radę. Ale kiedy Rassimov zaatakował Loka... widziałaś co się stało. Chciałam go zabić. Nie kryję się z tym. Ale nie znaczy to, że wściekłość mnie zaślepiła. Choć jestem wściekła, że Rassimov zwiał, gdyby  nie rzucił tamtego zaklęcia, zabiłabym go. W tamtym momencie... zadziałało to na mnie jak bodziec... trudno mi to wyjaśnić... nagle sobie uświadomiłam, że jeżeli go zabiję, nie będę znów niczym więcej niż mordercą. Dlatego wolałam zaryzykować i dokończyć misję... myślę, że chciałam sobie udowodnić, że jestem kimś innym niż ludzie mówią.- zaśmiałam się cicho.- Dziwnie to brzmi, prawda?
-Odrobinę.- zgodziła się dziewczyna.- Ale sobie poradziłaś... W ogóle, to co zrobiłaś, było niesamowite. Nie wiedziałam, że jesteś tak potężna.
Zaśmiałam się gorzko. To co się wydarzyło nie powinno mieć miejsca. Poluzowałam sobie więzy za bardzo i w konsekwencji ludzie ucierpieli. Znowu. Wiedziałam, że Sophie tego nie rozumiała, w jej oczach dostrzegłam odrobinę... admiracji. NA prawdę mnie podziwiała? Ale cóż, nie znała wszystkich szczegółów, tak samo jak nie znał ich Dante.
-Dziękuję. Choć, wolałam by to się nie wydarzyło. 
-Boisz się
Kiwnęłam głową.
-Ogień jest niebezpieczny, Sophie. Ty w szczególności powinnaś to wiedzieć. Jeżeli wymknie się spod kontroli, może Ci odebrać wszystko. Każdy kto włada ogniem, jest zagrożeniem, sam w sobie.
-Czy to miał na myśli Dante?- spytała cicho, z pewną niepewnością. Spojrzałam kątem oka na detektywa. Siedział zamyślony w ciszy.
-Tak. Myślę, że Dante nawet aż za dobrze wie o czym mówi... Ale to sprawa między nim i mną. Więc lepiej zostawić ten temat w spokoju.
Dziewczyna westchnęła ale pokiwała głową na znak, że rozumie.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie szumem silników. Sophie wyglądała, jaby chciała coś powiedzieć, lecz nie wiedziała jak zacząć. Wyjrzała przez szybę i zaczęła wpatrywać się w chmury pod nami.
-Sophie, skarbie,  coś się stało?- spytałam w końcu. A dziewczyna westchnęła i znów na mnie spojrzała.
-Wiesz... myślałam o tym co powiedziałaś w bibliotece. O mojej rodzinie.
-I?
-Wiem sporo o moim rodzie ale czasem mam wrażenie... że coś mi umyka. Coś ważnego. Dlaczego moi rodzice zostali zabici? Kto za tym stoi. Jest jeszcze tyle pytań, a żadnych odpowiedzi.- wyjaśniła. W jej głosie słychać było zmartwienie i zmęczenie. Przez lata żyła bez wiedzy co na prawdę się stało. Co na prawdę znaczyła jej rodzina w świecie łowców. Szukała odpowiedzi i część z nich uzyskała, ale nie wszystkie. A teraz dołożyłam jej tylko kolejnych pytań.
-Chcesz je poznać...- mruknęłam.
-Ponad wszystko. Chcę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi... To może być nie fair, poprosiłam Dantego by wytrenował mnie i Loka, by pomógł nam odnaleźć jego ojca i amulet woli. Może powinnam go poprosić o pomoc ale... Proszę, chcę odpowiedzi na moje pytania, i chcę żebyś to Ty mi w tym pomogła.- spojrzała na mnie błagalnie. Była zdeterminowana poznać prawdę, pytanie tylko czy była na nią gotowa.
-Sophie, doceniam to, że mi ufasz. Ale powiedz, jesteś pewna, że chcesz poznać odpowiedzi?- Zadałam jej pytanie.- Wiesz, niektóre rzeczy lepiej zostawić takimi jakie są. To czego szukasz może być niebezpieczne, może Cię zranić bardziej, niż tego brak.
-Wiem.- Kiwnęła głową.- Ale prędzej czy później przyjdzie mi się z tym zmierzyć. Prawda? Pomóż mi znaleźć odpowiedź, a jeżeli uważasz, że nie jestem na to gotowa, to mnie chociaż przygotuj. Chcę móc stawić temu czoła kiedy przyjdzie czas.
Przyjrzałam jej się uważnie i po chwili zaczęłam się śmiać. Dziewczyna była niesamowita. 
-Dobrze, niech będzie- zgodziłam się.- Ale mam kilka warunków. Po pierwsze, jeżeli powiem Ci że masz coś zrobić, zaufasz mi i to zrobisz. Po drugie, jeżeli coś odkryję, mam prawo zachować to dla siebie, do czasu kiedy uznam, że jesteś gotowa. Jasne?
-Tak. Coś jeszcze?
-Ostatnia rzecz... nie pytaj o moje moce.- poprosiłam ją.- Na razie tego nie rób.  wiem, że jesteś ciekawa, ale... są pewne rzeczy z którymi ja sama muszę się uporać nim komuś o nich powiem. Dobrze?
-Tak.- zgodziła się. Choć, w jej głosie usłyszałam trochę zawodu. Uśmiechnęłam się i poklepałam ją po ramieniu.
-Może kiedyś Ci wyjaśnię. No, głowa do góry Sophie. 
Dziewczyna przewróciła oczyma i w końcu uśmiechnęła się. Po chwili wróciła na swoje miejsce zostawiając mnie samą, ale już w odrobinę lepszym nastroju. Mimo to, nadal czułam się źle. To wszystko co sie wydarzyło nie powinno mieć miejsca. 

W końcu lot się skończył. Zabraliśmy wciąż nieprzytomnego Loka i udaliśmy się do domu Dantego. Mojego brata zostawiliśmy w pokoju gościnnym. Martwiłam się, ale czułam, że będzie z nim w porządku. Trzeba było zdać raport z misji. Dante połączył się z Gugenheim'em i zaczęliśmy w skrócie opowiadać co się stało, choć, to raczej mężczyzna mówił. Ja w dużej mierze milczałam, od czasu do czasu zaglądając do brata.
Słuchając opowieści detektywa, zauwazyłam, że pominął sporą część mojego wybuchu w mauzoleum. Powiedział jedynie o tym jak się wściekłam i zaatakowałam Rassimova, a następnie zdobyłam amulet.
-To było dość szalone.- Zauważył nasz znajomy.- Będąc szczerym, wolałbym ryzykować utratę amuletu niż jednoczesne stracenie kogoś z takim talentem jak Twój, Ignis.
Wzruszyłam ramionami.
-Działałam pod wpływem impulsu. Czasem trzeba zaryzykować.
Sophie w między czasie odczytała informacje o amuletcie z Holotomu. Wyglądało na to, że byłam pierwszym łowcą o Lancelocie który związał się z Rycerzem.
-Ktoś tak zły jak Rassimov po prostu nie mógł być zaakceptowany przez rycerza.- zauważyła Sophie.- Cieszę się, że amulet trafił do Ignis. Zasłużyła.- Uśmiechnęła się do mnie przyjacielsko a ja tylko pokręciłam głową.
-Czy ja wiem.- Mruknęłam.
-Martwi mnie Rassimov.- Dante zwrócił się ponownie do Gugenheim'a.- Moce których użył są przerażające. Samo ich zobaczenie przyprawiło mnie o ciarki.- No to jeszcze niewiele widziałeś. Miałam ochotę mu to powiedzieć ale się powstrzymałam. Dante nigdy wcześniej nie zetknął się z Rosjaninem, nie wiedział z czym sie mierzyliśmy.
-O takich mocach słyszałem tylko plotki.... nie sądziłem, że istnieją.- Nasz rozmówca wyglądał na zmartwionego. Nic dziwnego, nowy, potężny przeciwnik mógł przysporzyć Fundacji kłopotów. 
-Cóż, nikt nie wie wszystkiego.- Zauważyłam.
-Ten Rassiov ma wyjątkowe zdolności.- Stwierdził krótko Dante a następnie spojrzał na Soph siedzącą obok.- I wykazuje zainteresowanie naszą małą Sophie.
-Spokojnie, zajmiemy się tym...- Zaczął mówić mężczyzna ale mu przerwałam.
-Chciałabym zająć się tym osobiście.- W moim głosie rozbrzmiało zdecydowanie. W przeciwieństwie do innych wiedziałam na co stać Rassimova. Wiedziałam, przynajmniej częściowo, czego się po nim spodziewać. Nie chciałam narażać innych ludzi na spotkanie z nim.
Albo tak w każdym razie to sobie tłumaczyłam.
Dante i Gugenheim spojrzeli na mnie, Gugenheim zaskoczony, Dante... raczej zainteresowany. Sophie natomiast milczała. Pewnie już się domyślała czemu chciałam zająć się tą sprawą.
-Jesteś pewna Ignis? Z waszej relacji wynika, że to przeciwnik którego nie należy neidoceniać.- zauważył blondyn.
-Uwierz mi, nie mam takiego zamiaru.- Mruknęłam cicho.- Wręcz przeciwnie. Wiem do czego jest zdolny. Poradzę sobie.
Mężczyzna westchnął.
-Niech będzie. Ale na tą chwilę prześpijcie się. Mieliście już dość wrażeń.
Rozmowa zakończyła się. W tym samym momencie usłyszałam za sobą słaby głos.
-Dzień dobry.
-Lok!- Sophie poderwała się z miejsca i podeszła do chłopaka. Ja nagle poczułam jakby powietrze ze mnie zeszło. Cieszyłam się, oczywiście, ale też bałam. Czy pamiętał co się stało zanim stracił przytomność? Nie chciałam, by nasza relacja jeszcze się pogorszyła.
Ukryłam twarz w dłoniach byle tylko ukryć szeroki uśmiech który pojawił się na mojej twarzy.
Sophie w tym czasie zaczęła mówić chłopakowi co odkryliśmy po jego "wypadku". Na początku nie był pewien czy na pewno się obudził. No tak, w końcu nowo odkryta moc mogła naprawić zniszczony dziennik taty. I wszystko ułatwić.
Wstałam z fotela i spojrzałam na brata. Od razu się ożywił. Ucieszyło mnie to, ale też bałam się... Wiedziałam jak niebezpieczny stawał się świat dookoła niego. Im głębiej w las, tym więcej niebezpieczeństw miał napotkać. Chłopak zauważył, że się w niego wpatruję.
-Jak się czujesz?- spytałam cicho.
-Już dobrze... choć, mam trochę mętlik w głowie. Nie pamiętam do końca co się stało zanim straciłem przytomność.
Kiwnęłam głową. To mnie uspokoiło. Wyglądało na to, że nic się nie zmieniło.
-Super.- Mruknęłam i wyminęłam go kierując się w stronę drzwi. Wyczułam na sobie jego spojrzenie ale nic nie powiedział, ja też nie. 
W głębi duszy miałam ochotę się na niego rzucić, przytulić i nie puszczać. Byłam tak szczęśliwa, że wszystko było z nim w porządku prócz niewielkiej amnezji.  Nie chciałam go stracić. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Choć... na swój sposób straciłam go już dawno.

 Wyszłam z budynku i udałam się na podwórko za domen Dantego. W kieszeni wymacałam amulet.
-Dlaczego mnie wybrałeś?- zastanowiłam się.
Lancelot był prawym i mężnym rycerzem. Jednym z najbardziej zaufanych ludzi Artura. Ale ostatecznie zgubiła go miłość do królewskiej małżonki. Kiedy po wyjawieniu prawdy przez Mordreda, Pendragon obrócił się przeciw niemu, rycerz uratował ukochaną od śmierci lecz po pewnym czasie wyrzekł się jej. Porzucił dawne życie i został pustelnikiem.
Może jednak byliśmy trochę podobni? Choć, ja miałam problem z dostrzeżeniem tego podobieństwa.
Zaczęłam zastanawiać się co dalej. Mogłam zostać z drużyną, czekać na następne zadanie od Gugenheima czy kogokolwiek, lub skupić się na innych sprawach. Mogłam poszukać czegoś o Casterwillach, szukanie Rassimova na razie nie miało sensu, pewnie wrócił do Pragi do siedziby Organizacji.  Musiałam czekać na jego kolejny ruch. Zostawał jeszcze jeden problem.
Emocje które czułam parę godzin wcześniej wyparowały prawie doszczętnie, ale nadal czułam to co po nich zostało. Ogień wciąż chcący wydostać się na wolność. 
-Powinnam się na tym skupić.- Mruknęłam cicho.- Poza tym, powrót do Irlandii dobrze mi zrobi, z resztą. Moira wychodzi za kilka dni...
Uśmiechnęłam sie na myśl o ponownym spotkaniu z przyjaciółką. Potrzebowałam trochę odetchnąć. 

-Musimy pogadać.- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Dantego za moimi plecami. Przewróciłam oczami i spojrzałam na niego przez ramię. Był poważny, czułam, że ta rozmowa mi się nie spodoba.
-O czym?- Spytałam w końcu. 
-O tym co się wydarzyło w Mauzoleum. I nie mam tu na myśli Loka. Mam na myśli Ciebie.
Uniosłam brew.
-Wkurzyłam się, straciłam panowanie. To aż tak trudno zrozumieć?
-Skąd znasz Rassimova?- spytał prosto z mostu. No tak. Powinnam była się domyślić że poruszy ten temat.
Skrzyżowałam ręce i westchnęłam.
-Stara znajomość. NIe najprzyjemniejsza. Wiesz jak to jest.
-Ignis...- w tonie jego głosu wyczułam ostrzeżenie. Chciał prawdę.
Odwróciłam wzrok szukając sposobu jak uniknąć odpowiedzi. Ale nic nie znalazłam. Za to Dante zmusił mnie do ponownego spojrzenia na niego. 
-Ta akcja trzynaście lat temu...- postanowiłam ostrożnie dobierać słowa.- To był jego pomysł. To znaczy nie do końca. Ale bardzo pomógł.
-To znaczy?- Spytał Dante.
-Na prawdę sądziłeś, że wyskoczyłabym z czymś takim bez niczyjej pomocy?- spytałam z sarkazmem.- Błagam, przecież ileś zaginięć miało miejsce kiedy byłam w czyimś towarzystwie. Niby jak miałabym tego dokonać sama? Znów nie myślisz Dan.- popukałam go w skroń.- W każdym razie. Po wyjściu z więzienia próbowałam się zrehabilitować. Nie wspomniałam nic o nim podczas przesłuchania i liczyłam, że da mi spokój. Nie sądziłam, że natknę się na niego podczas misji.- Wzruszyłam ramionami.- Ot cała historia.
Kłamstwo. Znów kłamałam. Oczywiście nie do końca, ale w pewnej mierze owszem. Czasem zastanawiałam się czemu wciąż to podtrzymywałam. Miałam zacząć od nowa a mimo to wciąż trzymałam się przeszłości. Choć, w sumie jak inaczej mogłam żyć? Nie znałam innego sposobu.
-To dlatego chcesz zająć się jego sprawą? Bo razem pracowaliście.
-Nie ufasz mi.- Zauważyłam spokojnie.
-A jak mam zaufać, skoro przed chwilą sama powiedziałaś, że ten człowiek jest zaangażowany w sprawę przez którą zginęła nasza przyjaciółka a Ty byłaś głównym sprawcą?!- Cóż, miał rację.
-Gdyby nie on Idunn nigdy by nie zginęła.- Warknęłam nagle.- Gdyby nie on nie poszłybyśmy na klif, nie musiałabym z nią walczyć i jej zabić. Myślisz, że nie żałuję tego co wtedy zrobiłam? Rassimov stał za wszystkim co się wtedy wydarzyło. Za późno się zorientowałam. Zmanipulował nas. Ja chcę tylko wyrównać rachunki. Ten człowiek jest niebezpieczny i trzeba coś z tym zrobić. Nie wiem jak, ale jakoś go zatrzymam.
Tym razem powiedziałam prawdę. Musiałam to powiedzieć. Tamtym razem popełniłam błąd. Nie chciałam zrobić tego ponownie. Nie chciałam by ludzie dalej przez to cierpieli.
Vale patrzył na mnie w milczeniu. Nie umiałam powiedzieć czy mi wierzy czy nie. 
-Nie mogę powiedzieć, że Ci ufam.- powiedział w końcu.- Ponieważ sam już nie wiem. Ale Ci wierzę. I zgadzam się, że sprawą Rassimova trzeba się zająć. Ale jeżeli powodem dla twojego działania jest chęć zemsty, za to co się stało, nie licz, że Ci pomogę.
-I tak nie miałam takiego zamiaru Dante.- Mruknęłam.- Nadal nie wiesz z czym się mierzysz.
-To może mi powiesz?
Zaśmiałam się cicho.
-Nie.- pokręciłam głową.- Nie ma szans. To moja własna sprawa. Lepiej zostaw to w spokoju.
Okręciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę furtki.
-Dokąd idziesz?
-Wracam do Irlandii. Mam tam parę spraw do załatwienia. No i koleżanka w końcu wychodzi z paki. Chyba mam prawo się z nią spotkać, co?
Nie odpowiedział. Zatrzymałam się i raz jeszcze zwróciłam w jego stronę.
-Nie podoba mi się, że Lok jest w to tak bardzo zaangażowany. Jeszcze jedna taka akcja i przysięgam, dokonam wszelkich starań, by nie wziął udziału w następnej misji. Nie ważne jak bardzo mnie za to znienawidzi... Daj znać jak coś będzie się dziać. Wolę mieć oko na brata.- dodałam i opuściłam teren posesji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro