Nowy początek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiecie skąd biorą się nasze sny? To pomieszane wspomnienia. Fragmenty z naszego życia, ułożone w historię którą rzadko kiedy pamiętamy po przebudzeniu.
I ponieważ są wspomnieniami, potrafią być zarówno dobre jak i złe
W moim przypadku, zazwyczaj złe.

Wszystko zaczynało się nocą, deszczem i klifem.
Na krawędzi stała piętnastoletnia dziewczyna. Miała długie, czarne włosy a jej ciemny płaszcz trzepotał na wietrze. Czekała na kogoś, jednocześnie wpatrując się w skryte w mroku morze. Mimo wyjącego wiatru, nadal była w stanie dosłyszeć rozbijające się gdzieś pod jej stopami fale.
Niedługo potem dołączyła do niej kolejna nastolatka.
W przeciwieństwie do pierwszej, ta była łatwo dostrzegalna pomimo ciemności nocy. Wszystko dzięki delikatnemu światłu, jakby pochodzącemu od ognia, otaczającemu jej figurę. Jak ogień wyglądały też jej włosy, pomimo tego, że zmoczył je deszcz.
-Niezłe miejsce na spotkanie.- Powiedziała próbując przekrzyczeć szum dookoła. Zbliżyła się do znajomej i oświetliła jej twarz latarką trzymaną w dłoni.
-Fakt.- Przyznała jej koleżanka i uśmiechnęła się lekko.- Igi, po co chciałaś mnie widzieć o tak późnej porze, muszę coś jeszcze załatwić.- choć mówiła że się spieszy, postawa czarnowłosej oraz jej ton, wskazywały na coś zupełnie innego.
-Wiem, i dlatego poprosiłam o spotkanie... proszę, zakończ to.
-Niby co?
-Idunn, dobrze wiem że to Ty za wszystkim stoisz.-Mówiła ognistowłosa, choć znała prawdę, miała nadzieję, że jednak się myli i w jej głosie czuć było odrobinę błagalny ton.- Jedyne czego nie wiem to dlaczego? Czemu porwałaś te dzieci?
Idun westchnęła, oczywiście, że to o to chodziło. Mimo to, nie wyglądała na zmartwioną, zakłopotaną, nie próbowała zaprzeczać. Zamiast tego zaśmiała się.
-A jak myślisz?- spytała.- Dzieci są niewinne, ich dusze nie są jeszcze skalane tak jak dusze dorosłych. Są idealne
-Czy ty oszalałaś? Chciałaś nasłać strzygę na miasto?
-Może na miasto, a może na cały kraj.- Dziewczyna wzruszyła ramionami.- Pomyśl, Irlandia pogrążona w chaosie, cudowne widowisko.
-Nie uda Ci się to. Uwolniłam większość dzieci a chłopcy zajmują się resztą.
-I naprawdę sądzisz, że to mnie powstrzyma? Znajdę inny sposób, zawsze jest jakiś...- zaśmiała się drwiąco.- Mogę na przykład związać się ze strzygą. Oczywiście to nie będzie to samo ale zawsze coś.
-Nie dasz rady. A wiesz dlaczego? Bo ja zrobiłam to szybciej.- wyjęła z kieszeni amulet i pokazała go dziewczynie. Jej rozmówczyni tylko wzruszyła ramionami, jednak w głębi była wściekła. Ignis znów krzyżowała jej plany. Ale tym samym dała jej inną możliwość.
-Nieźle. Ale wiesz. W sumie to nawet lepiej. Od dawna chciałam się Ciebie pozbyć. Teraz tylko ułatwiłaś mi zadanie.
-Sądziłam że jesteśmy przyjaciółmi.- mruknęła blondynka. W jej głosie rozbrzmiał żal.- Czemu postanowiłaś zdradzić drużynę? Czemu postanowiłaś odwrócić się od przyjaciół?
-Nie zdradziłam was. Nie można zdradzić nigdy nie będąc po danej stronie. Prawda?- zauważyła czarnowłosa.
-Więc po czyjej jesteś?
Dziewczyna podwinęła rękaw i pokazała tatuaż na przedramieniu. Jej towarzyszka aż za dobrze znała symbol który przedstawiał.
-A jak myślisz?
-Poważnie?- Nastolatka nie była jednak zaskoczona. Już od dawna podejrzewała, kim naprawdę była jej koleżanka, a mimo to nadal chciała dać jej drugą szansę, albo chociaż otrzymać wyjaśnienie.- Ty? Wiesz że dla wielu ludzi z miasteczka i z całego kraju, jesteś bohaterką? Pomogłaś im, wierzyli w Ciebie... dlaczego to zrobiłaś?
-A niech se wierzą.- Prychnęła Idunn- A jeżeli wszystko się wyda to trudno. Przynajmniej opadną ich morale, łatwiej się nad nimi zapanuje. Ale jak Ty to mówisz, „ludzie potrzebują bohaterów"? Wiesz, za każdym razem to mogłaś być Ty. Ale się bałaś i wycofywałaś, więc skorzystałam. Niby taka mądra a jednak ślepa... jesteś naiwna Ignis.
-A Ty teraz zdradzasz zaufanie którym Cię obdarzono! Którym Ja Cię obdarzyłam...- Ignis przełknęła ślinę. Jej głos stawał się powoli płaczliwy.- Chciałam wierzyć, że to tylko moje myśli, że mi się przewidziało... że nadal jesteś moją przyjaciółką. Co się zmieniło?
Dziewczyna w płaszczu tylko się zaśmiała szaleńczo. Nagle dobiegły ich nawoływania innych osób. To szła policja wezwana przez ich towarzyszy. Jej twarz ściągnęła się w wyrazie złości.
Rzuciła się na rozmówczynię bez namysłu, ta zrobiła unik i zadała cios koleżance. Dyszała ciężko, nie była wystarczająco silna duchem by walczyć z najlepszą przyjaciółką. Przeciwniczka zaatakowała znowu. Nastolatki zaczęły się siłować, nie tego jednak chciała ognistowłosa. W pewnym momencie odepchnęła Idunn na pewną odległość a dookoła jej przeciwniczki wybuchły płomienie.
-Idunn, jest jeszcze czas by to naprawić. Możesz wyrzec się... tego.- Nie była w stanie nazwać rzeczy po imieniu.- Powiedzieć, że to głupi żart, dzieciaki to potwierdzą. Proszę...
-Wiesz jaki jest z Tobą problem Ignis?- spytała chłodno czarnowłosa.- Za bardzo chcesz wierzyć w ludzi, ufasz im i nie liczysz się konsekwencjami. Czas by w końcu dorosnąć, i modlić się, by rzeczywistość nie zapukała do Twoich drzwi.
-Obawiam się, że to już się stało.- Westchnęła dziewczyna.
Głosy były coraz bliżej, kierowane przez blask ognia. Idunn spojrzała za siebie, tuż za otaczającym ją kręgiem znajdował się skraj klifu. Spojrzała na dawną koleżankę i zrobiła jeden krok w tył, potem drugi. Ignis w porę jednak zorientowała się co się dzieje i rzuciła się w stronę rozmówczyni, w tym samym czasie kiedy ta zrobiła ostatni krok i zaczęła spadać z urwiska. Mimo to zdążyła ją w porę złapać, jednak obie miały ręce mokre od deszczu, czuła że długo jej nie utrzyma.
-Przegracie to. Nic nas nie powstrzyma.- usłyszała, poczuła jak ręka przeciwniczki wyślizguje się i zobaczyła jak spada do morza, na skały. Nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, choć chciała. Chciała krzyczeć, płakać... to nie miało się tak skończyć. Nie tak...
Podbiegli do niej policjanci i jeden z przyjaciół.
-Co się stało? Gdzie Idunn?
Milczała. Była jeszcze zbyt oszołomiona by udzielić jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
-Gdzie moja dziewczyna?!
-Nie żyje.- wymamrotała.
-Nie! Niemożliwe.- Miał rację. Sama nie mogła w to uwierzyć. Ale nie mogła zaprzeczyć temu co widziała.
-Właśnie, że tak. Zabiłam ją.- dodała cicho lecz stanowczo.
-Co?
Dziewczyna spojrzała na policjantów. Wyprostowała się dumnie... prawie. Wcale się tak nie czuła. Była niepewna, bała się, ale miała przeczucie, że powinna to zrobić.
-Zabiłam Idunn Quinn. Oraz porwałam te dzieciaki.- skłamała.
Policjanci natychmiast aresztowali dziewczynę, a wieść o tym szybko się rozeszła.
Ludzie szybko uwierzyli w tą historię. Zeznania oskarżonej i jej przyjaciół pokrywały się ze sobą a ciało Idunn nie zostało odnalezione, prawdopodobnie porwane przez fale. Dziewczyna zaczęła być szykanowana, znienawidzona.
Nawet jej rodzina się od niej odwróciła, wszyscy oprócz ojca. Na dzień przed procesem przyszedł do niej z wizytą.
-Nie zrobiłaś tego.- Nie przywitał się, od razu przeszedł do rzeczy.
-Czego?
-Nie zabiłaś jej i nie porwałaś tych dzieci. Dlaczego kłamiesz?
Nie miała powodu by się z nim kłócić. Choć nie chciała by ktokolwiek znał prawdę nie miała zamiaru zaprzeczać podejrzeniom mężczyzny.
-Ludzie potrzebują bohaterów w których mogą wierzyć. Ona taka była ja nie. Pogódź się z tym.- westchnęła z rezygnacją. Pogodzenie się z losem przychodziło jej łatwo... może nawet za łatwo jak na czyjś gust.
-Si, Ty taka nie jesteś, nie będę w to wierzył. Chcę znać prawdę.- prosił.
-Prawda jest taka że to moja wina. I muszę ponieść konsekwencje. Nie chciałam jej zabić, to był wypadek. Ale tak się stało. Nie zauważyłam kim była naprawdę ale nie mogę tego innym powiedzieć. Przepraszam tato.
Tego samego dnia przyszedł jeszcze jeden gość. Chłopak. Wyglądał na zmęczonego.
-James cały czas na Ciebie warczy, jest wściekły. Nienawidzi Cię.- mruknął cicho patrząc na dziewczynę siedzącą naprzeciwko niego.
-Nie dziwię się, zabiłam jego dziewczynę.- zauważyła spokojnie. Wiedziała co sprowadzi na siebie swoją decyzją... i nie tylko na siebie.
-I potem zachowywałaś się jak gdyby nigdy nic. Czemu to zrobiłaś?
-Bo taka jestem.
-Nie,- pokręcił głową– znam Cię. Moja Siobhain nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.- Rozumiała go, ona też nie chciała wierzyć kiedy odkryła zdradę Idunn. Czuła się źle okłamując chłopaka, ale musiała to zrobić.
-Jak widać wcale mnie nie znasz. Zabilam ją, zrozum to wreszcie.- Jej głos był chłodny, jakby całe jej ciepło zniknęło. Kąciki jej ust uniosły się w lekko drwiącym uśmiechu.- I powiem szczerze, nie będę za nią tęsknić.- Postanowiła grać, liczyła że zrozumie.
-A co z dzieciakami? I z amuletem? Po co ta cała farsa?
Ignis westchnęła.
-Dla żartu, przyznam, że była to pewna rozrywka... szukanie tych dzieciaków z Wami.
Brunet patrzył na nią z niedowierzaniem. Wyglądała, jakby nie żałowała niczego co zrobiła w ciągu tamtych dni. Nie wiedział jak zareagować, w tamtym momencie, czuł, że dziewczyny którą pokochał już tam nie było.
-Czekałbyś na mnie?- Spytała cicho przyglądając mu się uważnie.- Wiem, że pewnie nie będziesz, ale czy gdybym powiedziała inaczej... że żałuję, że nie chciałam by cokolwiek z tego się stało, czy czekałbyś na mnie?
-Nie chciałem wierzyć, że to Twoja sprawka...- Głos mu się zawiesił. Mówił niewiele głośniej od szeptu, jakby ledwie był w stanie cokolwiek powiedzieć.- Wiem, że to był wypadek... że nie chciałaś jej zabić ale... gdybyś to przyznała, tak... więc czemu tego nie zrobisz? Czemu nie możesz tego żałować?- zapytał cicho.
-Bo nie umiem.- odparła tylko. Sama nie wiedziała czy była to prawda czy nie. Cała ta sytuacja sprawiała że kotłowało się w niej wiele emocji, czy żal był jedną z nich? Być może. Ale nie miała zamiaru tego przyznać.
-Rozumiem.- Chłopak wstał i skierował się do drzwi.
-Więc... to koniec.- Mruknęła blondynka.
-Tak.
-Cóż, powodzenia... będzie Ci lepiej beze mnie.- dodała cicho.
Brunet wyszedł, gdy opuszczał areszt nie dał po sobie poznać nic, ale jego serce w tamtym momencie pękło. Czego nie wiedział, że serce dziewczyny roztrzaskało się na milion kawałków w momencie kiedy ostatecznie przekroczył drzwi pomieszczenia.
Proces był dość szybki. Dziewczyna się przyznała a jej zeznania były potwierdzone przez świadków i dowody. Nie było nikogo kto mógłby poświadczyć o jej niewinności, chyba że porwane dzieci, lecz one albo milczały, albo też nikt ich nie słuchał.
Dziewczyna zapamiętała bardzo dobrze tamten dzień. Nienawistne spojrzenie Jamesa, smutek w oczach matki Idunni beznamiętną twarz jej ojca. Jej chłopak... były chłopak, stał z boku i tylko obserwował, lecz odwracał wzrok ilekroć na niego spojrzała. Nie robiła tego jednak zbyt często, nie miało to najmniejszego sensu, w końcu, była mordercą.

Ta, pewnie już się domyśliliście kim jestem.
Jestem Ignis. A dokładniej Ignis Lambert.
Urodzona 1 maja, najstarsze dziecko, uczennica na 5... morderczyni.
Miałam wtedy 15 lat.
Dobrze pamiętam co się potem działo. Sędzia skazał mnie na 12 lat pozbawienia wolności, z czego pierwsze 3 miałam spędzić w zakładzie karnym dla nieletnich a następne 9 w więzieniu w Dublinie.
Prawie połowa mojego życia za kratkami.
W tamtym momencie nie miałam do końca pojęcia, jak moja decyzja w rzeczywistości wpłynie na moje życie, jak i na życie ludzi dookoła mnie. Ale z jakiegoś powodu myślałam, że najlepiej będzie milczeć.

Po dwunastu latach w końcu mogłam wyjść na wolność. To wtedy zaczyna się główna historia... no, prawie.
Noc wcześniej znów nawiedził mnie ten sam sen. Prawdę mówiąc, mniej więcej tak wyglądało jakieś 90% moich snów. Mimo to nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam.
Obudziłam się. Czy nie mogło mi się śnić nic innego? Rozejrzałam się dookoła. Leżałam na pryczy, sama w celi. Wstałam i wyjrzałam przez okratowane okno. Nad miastem unosiła się mgła.
Zmieniłam się, tak jak moja rodzina. Ojciec zaginął, brat był już w liceum a siostra była pełnoletnia ale ich nie widywałam... nie oficjalnie. Nawet matka nie przychodziła na wizyty. Jedyny kontakt jaki z nimi miałam to listy, zdjęcia i kartki świąteczne.
Kilkukrotnie kiedy dostałam przepustkę odwiedziłam dom, ale to było dawno.
Sama stałam się twardsza, też o wiele lepiej panowałam nad emocjami. Dość szybko odkryłam, że one mi nie pomogą, nie w mojej sytuacji.
Zmienił się też mój wygląd, jako nastolatka, nawet będąc prawie dorosłą, wyglądałam dość dziecinnie, po dwunastu latach jednak nic z tego nie zostało. Wyrosłam, rysy twarzy stały się bardziej kobiece. Nawet zmieniłam kolor włosów przy ostatniej okazji. Jedyną rzeczą która nie uległa zmianie, były moje oczy, jedno fioletowe, drugie zielone. Łatwo jednak było to ukryć pod grzywką czy za okularami.
Zaczęłam poranną gimnastykę. Pewnego rodzaju rutyna pozwalała mi się uspokoić, mimo zamknięcia, nie obeszłam się bez przykrości w ciągu mojej odsiadki co znacznie na mnie wpłynęło.
Po jakimś czasie usłyszałam szczęk zamka w drzwiach celi.
-Lambert, wychodź.- usłyszałam głos strażniczki. Wstałam i obróciłam się. Kobieta patrzyła na mnie lekko znudzonym wzrokiem, choć w jej oczach wyłapałam odrobinę sympatii. -Dzisiaj nas opuszczasz, co? Wreszcie, nikt nie będzie zanudzał mnie nie stworzonymi historiami, śpiewał w środku nocy, prowokował bujek...
-Też będzie mi Cię brakować strażniczko O'Connor.- zaśmiałam się cicho. Lubiłam ją, mimo, że była surowa, była dobrą kobietą, nawet się dogadywałyśmy.
Doszłam do stołówki. Siedziało tam już kilka innych więźniarek. Odebrałam swoją porcję i usiadłam przy wolnym stole. Nie przepadałam za towarzystwem, wyjątek stanowiło tylko kilka dziewczyn. W pewnym momencie podeszła do mnie umięśniona blondynka.
-Ktoś to dziś wychodzi.- zauważyła oparłszy się jedną ręką o stół, była wyjątkowo wysoka, stała tak przez chwilę czekając na odpowiedź.
-Nom.- mruknęłam w końcu znad talerza
-Wiesz że istnieje zwyczaj dawania prezentów opuszczającym ten przybytek?
-Tak ale możemy potem, chcę zjeść ostatnie śniadanie.- westchnęłam. Nie lubiłam "tradycji" o której wspomniała. Niestety, nie dane mi było cieszyć się nawet odrobiną spokoju.
Złapała mnie za kołnierz i postawiła w pionie. Przewróciłam oczami, zanosiło się na kłopoty. Na szczęście, kłopoty to moja specjalność. Kobieta zadała cios a ja zrobiłam szybki unik. Wyszarpnęłam się z jej uścisku i stanęłam w przejściu między stołami.
-Nie mam ochoty na bójkę podczas posiłku, daj mi chwilę.- Poprosiłam ale nie miała zamiaru mnie słuchać. Raz po raz unikałam jej ciosów, choć kilka mnie dosięgło.
Nagle ktoś podstawił mi nogę, wywróciłam się i oberwałam w twarz od blondyny. Zablokowałam jej dłoń i zrzuciłam ją z siebie. Wstałam, przybrałam pozycję obronną, tuż obok stołu. Przeciwniczka rzuciła się na mnie i w ostatniej chwili zrobiłam unik tak że wpadła na tacę z moim jedzeniem.
-Wojna na jedzenie!- krzyknęłam wykorzystując moment. To wystarczyło. Po chwili wszędzie dookoła latały pociski stworzone z więziennego żarcia. Kto jak kto, ale ja potrafiłam wywołać zamieszanie jak chciałam, a niektórym chyba wyraźnie brakowało rozrywki.
Ostatecznie porządek zaprowadziła O'Connor.
-Lambert, chociaż raz nie sprawiaj kłopotów.-
Wstałam z podłogi na którą upadłam gdzieś podczas bójki i zrzuciłam z głowy papkę z jedzenia.
-Ochyda.- Mruknęłam wycierając dłoń o ubranie i rozejrzałam się dookoła.
Podeszła do mnie blondyna, we włosach miala kisiel. Wyglądała na zadowoloną z siebie, choć miała podbite oko.
-Dzięki za prezent Moira.- mruknęłam dotknąwszy rozciętej wargi.
-Nie ma sprawy wariatko.- zaśmiała się- Czemu Ty zawsze prowokujesz bójki?
-Bo to zabawne.- wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic.
-Niezła jesteś jak na chudzinę. Co teraz zrobisz jak wyjdziesz?
Zamyśliłam się trochę. Kiedyś bez wahania powiedziałabym, że chcę wstąpić do policji, teraz nie miałam na to szans. Nie z moją przeszłością.
-Może sprawdzę się jako prywatny detektyw?- mruknęłam.- Jestem dość obeznana w tym temacie.
-Niezłe. Ej, a może zostaniesz superbohaterką?
-Co ty masz z tymi superbohaterami?
-Nie wiem.
-Kiedyś ktoś powiedział „ludzie potrzebują bohaterów," ale ja nie mogę nim być. Może to Ty powinnaś zostać bohaterką.- Uśmiechnęłam się lekko. Znałam ją dość dobrze, wiedziałam, że gdyby się postarała miałaby szansę...
-Jak wyjdę to się przekonamy. Jeszcze tylko niecałe dwa lata.
-Będę czekać i wtedy zobaczymy.- zgodziłam się.
Ruszyłam po odbiór rzeczy. Po pół godzinie byłam gotowa. Niektóre Dziewczyny żegnały się ze mną inne nie. O'Connor odprowadziła mnie do wyjścia. Zauważyłam, że część dziewczyn wygląda za mną przez okna.
Ja tylko spojrzałam w stronę Moiry i się uśmiechnęłam. Przeszłam przez bramę więzienia i odetchnęłam świeżym powietrzem Dublina. Byłam wreszcie wolna.
Choć życie w Dóchas nie było złe, wyglądało prawie jak normalne życie, prócz tego że w zamknięciu, tęskniłam za wolnością. Za możliwością pójścia gdzie chcę, kupieniem czego chciałam, robieniem czego chciałam.
Pierwszym autobusem pojechałam do rodzinnego miasteczka. Miałam tam coś do załatwienia, poza tym chciałam zobaczyć rodzinę. Wysiadając na miejscu upewniłam się że nikt mnie ni pozna, mimo że zmienił się mój wygląd, ludzie mieli tutaj niestety bardzo dobrą pamięć. Najpierw poszłam na cmentarz, znalazłam grób Idunn i położyłam na nim świeże kwiaty, irysy bo je lubiła najbardziej. Na płycie nagrobnej nadal było dużo innych bukietów i zniczy. Ludzie nie zapomnieli o swojej bohaterce. Uśmiechnęłam się smutno, brakowało mi jej, mimo, że na koniec okazała się zdrajcą.

To nie miało się tak skończyć.

-Znałaś ją?- usłyszałam czyjś głos, odwróciłam się w kierunku z którego dochodził. Stała tam starsza kobieta, dość niska i chuda, wyglądała znajomo.
-Tak jakby. Nie do końca.- przyznałam zgodnie z prawdą.
-Taak. Mój wnuk ją znał, chciała go ratować dwanaście lat temu. Mimo to on i reszta tych dzieci wciąż stali w obronie tej przebrzydłej morderczyni- Ignis.- kobieta splunęła na ziemię. Nie miałam się co dziwić, ludzie mnie nie lubili.- No ale trudno, to i tak było tylko dziecko.
-Pani wnuk czy ta dziewczyna?
-Mój wnuczek oczywiście. Ta dziewczyna to był jakiś demon. Znałam ją, Ignis Lambert. Nic tylko gadała o druidach, demonach, magii. Mimo to, nie poznałabyś, że to morderczyni aż by Cię nie zabiła.- Warczała cicho kobieta.
-Babciu!- podbiegł jakiś chłopak, na oko dwudziestoletni.- tu jesteś. Przepraszam za nią- zwrócił się do mnie.- Czasem mi się wymyka na cmentarzu. Mam nadzieję że nie przestraszyła Cię tą gadką o „demonicznej" Ignis?
-Nie- zaśmiałam się, w końcu, czemu miałabym bać się siebie samej? Szczerze, gderanie starszej pani było raczej zabawne. Kojarzyło mi się z kimś...
Chłopak spojrzał na moją twarz ukrytą pod kapturem i wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Teraz uśmiechał się. Zdziwiło mnie to, czemu się uśmiechnął?
-Przecież to Ty.- zauważył po cichu.
-Co ja?- spytałam nie rozumiejąc pytania.
-Babciu, idź już do domu, ja mam coś do załatwienia.
Starsza kobieta poszła sobie mamrocząc pod nosem i złorzecząc ale widać nie miała zamiaru się kłócić. A ja nadal patrzyłam na chłopaka.
-Ty jesteś Ignis.- wskazał na mnie jakby chcąc coś podkreślić. Kojarzyłam tego chłopaka ale nie umiałam sobie przypomnieć jego imienia. Z resztą, co by to zmieniło.
-Nie, wydaje Ci się.- Pokręciłam głową i odwróciłam się by odejść, nie chciałam z nim rozmawiać. Nie chciałam by ktokolwiek mnie rozpoznał. Zwłaszcza ktoś, kto był zamieszany w tamtą sprawę.
-Nie, czekaj.- złapał mnie za ramię i zatrzymał, odwróciłam nieznacznie głowę w jego kierunku.- trudno zapomnieć twarz osoby, która uratowała życie twoje oraz jedenastu innych dzieciaków. Pewnie mnie nie pamiętasz, jestem Thomas Kelly.
-Więc tamta kobieta to była..- zaczęłam mówić zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Amanda Kelly, tak. Wybacz, ona wcale tak nie myśli.
Westchnęłam, nie było sensu się ukrywać. Nie przed Thomasem.
-Myśli, myśli. I się nie dziwię, jestem w końcu morderczynią.- mruknęłam z lekkim uśmiechem. Więc gderanie dobrze mi się kojarzyło.
-Ja i reszta wiemy, że nie. Gdybyś była, nie uratowałaby nas.- Zauważył spokojnie, choć wyczułam odrobinę troski w jego głosie.- Jesteś bohaterką.
-Nie.
-Dla naszej dwunastki i innych dzieciaków, które nam wierzyły jesteś. Wiesz, wiele z nas nie mogąc znieść tego co tu się potem działo wyjechała jak tylko mogła, szukaliśmy różnych dziwnych zjawisk. Ja zostałem ze względu na babcię. I wiesz, mamy teraz nawet niezłą siatkę informatorów na całym świecie. Wielu z nich jest łowcami.- Pochwalił się.
-Wiecie o...?
-Tak.- wciął mi się w słowo- Ja jestem łowcą od kilku lat, dzięki Twojej mamie. Wyjaśniła nam co widzieliśmy wtedy, oczywiście po długich namowach. To wszystko dzięki Tobie Igi.
-Zawsze byłeś uparty Tom.- zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową. Widać niektóre rzeczy pozostały bez zmian.
-Pamiętasz.
-Trudno nie pamiętać najbardziej żywiołowego chłopca w okolicy. Ale Tom, ja się zmieniłam, nie jestem taka jak te dwanaście lat temu. I nigdy nie chciałam być bohaterką. A teraz wybacz ale chcę jeszcze coś załatwić nim wyjadę.
-Jak chcesz. Ale w razie czego to my zawsze chętnie pomożemy.- Dodał jeszcze i w końcu mnie puścił. Nie miałam zamiaru prosić go o pomoc, w żadnym przypadku. To miał byc nowy początek.
Wyszłam z cmentarza i ruszyłam w stronę domu. Zatrzymałam się przed drzwiami i po chwili wahania nacisnęłam niepewnie dzwonek. Po niedługiej chwili usłyszałam kroki za drzwiami. Drzwi otworzyła moja mama. Przez chwilę na mnie patrzyła.
-Cześć.- mruknęłam niepewnie.- Mogę wejść?
Wpuściła mnie do środka. Rozejrzałam się, niewiele się tu zmieniło. Brakowało tylko rozrzuconych dziecięcych zabawek
...i taty.
-Napijesz się czegoś?- usłyszałam jak pyta się za moimi plecami.
-Nie, dziękuję.- nie chciałam nadwyrężać jej uprzejmości. I tak cudem było, że mnie wpuściła.
-Więc, co Cię tu sprowadza?- spytała.
-Wiesz, mimo wszystko, to jest mój dom.- zauważyłam- Chciałam wpaść w odwiedziny, liczyłam że zobaczę Loka, albo Cathy. Minęło kilka lat odkąd ich ostatnio widziałam na żywo.
-Dwanaście, pytanie czyja to wina.
-Mniej niż dwanaście,- stwierdziłam.- byłam kilka razy w okolicy, nie chciałam jednak robić kłopotu. I fakt, to była moja wina ale to mimo wszystko moje rodzeństwo.
-Wiem, ale wolałabym abyś się z nimi nie widywała. W każdym razie jeszcze przez jakiś czas. Przez tą całą akcję nasza rodzina miała wystarczająco dużo kłopotów.
Milczałam, nie powiem było mi przykro, że nie miałam w niej oparcia ale też ją rozumiałam, chciała dla nich jak najlepiej. Zresztą, czy naprawdę potrzebowałam by mnie wsparła? Nie. Nawet mi nie zależało na jej przebaczeniu. Dobrze wiedziałam, że nie miała ku temu powodu.
-Możesz zostać na tą jedną noc ale proszę wyjedź potem, ledwo udało mi się odbudować zaufanie mieszkańców.- Poprosiła cicho mama stawiając kubek z herbatą obok mnie. Widać postanowiła zignorować moją odmowę. Nie podziękowałam.
-Powiedziałaś Thomasowi Kelly'emu o łowcach.- Zamiast tego zauważyłam upiwszy łyk herbaty.
-Widzieli strzygę i amulety, co miałam zrobić? W ogóle to skąd wiesz?
-Spotkałam go na cmentarzu, powiedział mi.- wzruszyłam ramionami.- Niektórzy trzymają urazę o wiele krócej niż inni.
-Wie że tu jesteś?
-Tak, i w przeciwieństwie do innych on dał mi drugą szansę.- przyznałam.- Nie będę Ci dalej przeszkadzać.
Wstałam i poszłam do mojego dawnego pokoju, miło było zobaczyć że mimo wszystko mama zostawiła go w nienaruszonym stanie. Odłożyłam swoje bagaże pod ścianę i zaczęłam pakować to co chciałam zabrać z domu. Wiedziałam, że mama nie pozwoli mi tu zostać na dłużej. Nie dopóki istniało ryzyko, że ludzie się dowiedzą kim jestem i przyjdą z przysłowiowymi widłami i pochodniami.
Przeglądając książki znalazłam stary album. Zaczęłam go przeglądać. Ja i tata, ja i mała Cathie,moi przyjaciele, Idunn, na ostatnim zdjęciu byłam ja z moim chlopakiem, po balu na zakończenie szkoły.
Poczułam łzy w oczach. Każda osoba w tym albumie była mi bliska i każda albo zginęła albo mnie odtrąciła. Mimo to postanowiłam go zachować, wszystkie rzeczy spakowałam do pudła, ważne dla mnie książki, ubrania, pluszaki i kilka innych rzeczy.
Kolację zjadłam sama bo mama gdzieś poszła. Potem wróciłam do pakowania rzeczy. Zajrzałam za szafę i znalazłam tam czarny futerał. Otworzyłam go i znalazłam moje stare skrzypce. Sprawdziłam czy stroją.
O dziwo, stroiły. Zagrałam kilka prostych melodii by sprawdzić czy nie wyszłam z wprawy, potem przerzuciłam się na coś trudniejszego. Nie było tak źle, ale z drugiej strony, muzyka nie sprawiała mi już takiej przyjemności co kiedyś.
Uznałam że skrzypce zostawię w domu. Miałam ograniczoną ilość miejsca na bagaż, a i tak pewnie bym nawet po nie nie sięgnęła.
Spojrzałam na zegarek, Dochodziła północ.
Zdziwiłam się, że mama nic nie powiedziała ale może po prostu to zignorowała.
Została mi jeszcze jedna sprawa, mimo późnej pory poszłam do miasteczka i doszłam na jego drugi koniec. W garażu domu do którego szłam paliło się światło. Przeszłam przez otwartą bramę i zapukałam do drzwi garażu. Otworzył mi Thomas.
-Ignis.
-Przeszkadzam?- Spytałam z lekkim uśmiechem, przez jego ramię dostrzegłam na stole elementy maszyny, zdaje się że jakiegoś silnika.
-Nie. Wejdź.- przepuścił mnie w drzwiach
Garaż zmienił się, kiedyś była tu po prostu stertą gratów jego ojca, teraz był tu prawdziwy warsztat samochodowy.
-Wiesz, musiałem zostać i potrzebowałem roboty więc zorganizowałem mały warsztat samochodowy.
-Nieźle.
-Potrzebujesz czegoś?
-Myślałam nad tym co chcę robić, i tym co powiedziałeś na cmentarzu. Nie jestem bohaterką, ale spróbuję pomagać ludziom, przydały by mi się namiary na tych twoich znajomych.- Przyznałam. To było miłe uczucie, mieć kogoś, kto znał prawdę. Nie sądziłam, że są tacy ludzie.
-Super!- Chłopak klasnął w dłonie- Ale wiesz, oni mieszkają w różnych krajach, a i ty w takiej sytuacji będziesz trochę podróżować, przydałby Ci się jakiś środek transportu.
-Fakt, miałam coś sobie kupić ale dopiero co wyszłam z paki i nie mam wiele pieniędzy.- Westchnęłam.- Mam zamiar zatrzymać się w Londynie na pewien czas i znaleźć jakąś małą pracę... Jeszcze nie jestem pewna co robić, jeśli mam być szczera.
-Nie martw się. Mam coś dla Ciebie, od Twojego taty.- Tom uśmiechnął się odrobinę szelmowsko.
Zdziwiłam się. Kolega kazał mi iść za sobą, w drugiej części garażu stało coś przykryte brezentem. Gdy młody zdjął płachtę ukazał mi się piękny stary motor, z przyczepą, odnowiony, polakierowany na czerwono i pomarańczowo... płomienie.-Twój ojciec wiedział, że kiedyś tu wrócisz i postanowił z wyprzedzeniem kupić Ci prezent. Fajny co?
-Genialny.- Wykrztusiłam, nie wiedziałam szczerze co powiedzieć. Nagle zabrakło mi ojca, pamiętałam, jak byłam młodsza, jęczałam mu, że chcę motocykl... i choć nie było go już od 10 lat, zdołał spełnić moje marzenie.
-Muszę sobie załatwić prawko.- zaśmiałam się cicho.
-Pilnowałem by działał, ale nic nie zmieniłem. Wcześniej pilnował go tata.- Powiedział Thomas za moimi plecami. Odwróciłam się do niego z uśmiechem.
-Dzięki Kelly.
Wyprowadziliśmy motocykl na zewnątrz. Młody dał mi jeszcze namiary na swoją siatkę i się pożegnaliśmy.Nie chciałam mu przeszkadzać i jeszcze narażać się na ponowne spotkanie jego babki, jeszcze by domyśliła się kim jestem w rzeczywistości.
Po powrocie do domu spakowałam rzeczy do przyczepy i poszłam spać. Byłam zmęczona a następnego dnia czekała mnie dość długa podróż.
Wyjechałam następnego dnia rano bez większego żegnania z mamą, zostawiłam jej tylko list pożegnalny. Nie wiedziałam, czy będzie żałować, że się nie pożegnałyśmy. Ja jednak na pewno nie miałam zamiaru. Już dawno przestałam być jej córką.
Chciałam zostawić przeszłość za sobą. Wiedziałam, żę to niełatwe ale trzeba próbować. Nie chcę być bohaterką tylko pomagać. Opuszczałam Irlandię z uczuciem, że mogę zacząć od nowa.
Szkoda tylko, że się myliłam.
————
Update: 7 październik 2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro