14. Żar ogniska

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

/Per.Dipper/

-Chcę, żebyś zabił. Zabił Billa, ale co najważniejsze nigdy nie patrzył mu w oczy-szepnął, a ja czułem, że w tym momencie uśmiechnął się szyderczo-Zrób to dla tatusia. Dobrze?-spytał.

Chciałem się sprzeciwić, ale coś kazało mi przytaknąć. Poczułem brak gruntu pod nogami. Spadałem. Zrzucił mnie. Nagle mrok. Zasnąłem. Gdy się obudziłem byłem w jakimś ciepłym miejscu mimo tego, że odczuwałem wiatr. Na oczach miałem jakiś materiał, który pachniał bardzo znajomo. Jak Bill.

-Nie odzywaj się już do mnie Dipper-usłyszałem głos wspomnianego wcześniej Billa.

Poczułem ból w sercu, dezorientację, strach. W piekle nic mnie nie ruszało, a tutaj czuję się, jakbym miał się rozpłakać na wieki.

Co się odkurwiło, gdy mnie nie było?!

*kilka minut wcześniej*

/Per.Bill/

Gdy uporałem się z rozstawieniem, aż dwóch namiotów wróciłem do moich przynęt na demony. Jak można się było tego spodziewać dookoła nich były hordy tych potworów. Robbie wyglądał na całego zestresowanego, a Dipper zachowywał się spokojnie.  Przeszedłem przez tłum tych demonów przenikając przez nie co swoją drogą było ochydne. Wziąłem Dippera i Robbiego za ręcę i zaprowadziłem ich do jednego z namiotów.

-Siedzicie tu-powiedziałem władczym tonem i zamknąłem namiot poprzez zasunięcie suwaka.

Już naprawdę się ściemniło. Musiałem iść rozejrzeć się za patykami na rozpalenie ogniska, aby się ogrzać i pozyskać źródło światła. Niestety co bym nie znalazł to, albo za małe, albo mokre. Nie mając zbyt dużego wyboru poprostu zbierałem wszystko jak leci. Gdy nazbierałem tyle, że aż wypadało mi z rąk postanowiłem wrócić do naszego prowizorycznego obozowiska. Rzuciłem wszystkie patyki, patyczki i gałęzie na jedną stertę, gdzieś obok namiotów. Oprócz demonów, które samą swoją obecnością wkurzały mnie na każdym kroku była też jeszcze jedna przeszkoda, a mianowicie musiałem jakoś ogarnąć ten haos zwany trawą, która rośnie sobie dziko od dobrych sześciu lat. Nie mając przy sobie nawet nożyka, ponieważ zgubiłem go w drodze postanowiłem poprostu rwać garściami trawę. Była to żmudna, męcząca i ciężka praca, ale opłaciło się, bo już po godzinie miałem wspaniałe miejsce na ognisko. Wydeptałem ten obszar by jeszcze bardziej udoskonalić warunki do rozpalenia pożądanego ognia, gdyż zimno było bardzo mocno odczuwalne. Wróciłem się po patyki i z nich w wyznaczonym miejscu zrobiłem coś na kształt idiańskiego namiotu, który dodatkowo optoczyłem kamykami, aby ogień się nie rozprzestrzeniał. Gdy wszystko były zrobione wystarczyło tylko wyciągnąć pudełko zapałek z kieszeni moich spodni i rozpalić ogień co uczyniłem. Kucnąłem i podmuchałem w ognisko by wzmocnić jego żar i już po chwili mogłem cieszyć się przyjemnym ciepłem pomieszanym z chłodnym wiatrem nocy. Z największej gałęzi, którą udało mi się znaleźć zrobiłem prowizoryczną ławkę, na której usiadłem. Splecione razem palce u rąk zarzuciłem za głowę pochylając się lekko w tył. Przymnknąłem oczy i chcąc się oddać temu uczuciu sielanki usłyszałem wycie wilka. Wkurzony otworzyłem jedno oko i szybko przeskanowałem obszar widoczny dzięki blasku ognia. Zero zagrożenia, ale w każdej chwili może się to zmienić. Westchnąłem cicho i dorzuciłem kolejny patyk do ognia.

-A zatem mam nocną zmianę. Super-powiedziałem sam do siebie wkurzony tym, że sobie nie odpocznę-Szkoda tylko, że nie dostanę za to wynagrodzenia-zaśmiałem się, aby polepszyć sobie humor.

/Per.Sobowtór/

Dobrze wiedziałem, że niedługo wracam do mojego kochanego piekła. Wiedziałem to po dziwnym uczuciu braku należności do tego świata. Dlatego postanowiłem wywołać małą burzę.

Siedziałem w namiocie razem z czarnowłosym lamusem, który postanowił się zdrzemnąć. Tak mnie świeżbiło, żeby poderżnąć mu gardło, ale to nie ten moment. Jeszcze zdążę to zrobić, ale narazie pora złamać komuś serduszko. Powoli wyszedłem z namiotu. Zastanawiałem się czy nie zostawić go otwartego, ale w ostateczności zasunąłem za sobą suwak. Niech lamus sobie pośpi. Od razu spostrzegłem parę metrów dalej Billa, który siedział na gałęzi plecami do mnie. Pilnował ogniska. Zamknąłem oczy.

-Bill-zawołałem go.

Usłyszałem dźwięk deptanej trawy, a następnie poczułem rękę na swoim ramieniu. Obrzydliwe.

-Dipper? Kazałem ci nie wychodzić! Gdzie masz opaskę?-wypytywał.

-Zostawiłem w namiocie-odparłem zgodnie z prawdą.

Już nie miałem powodu do udawania jąkania.
Poczułem jak Bill chwyta mnie za dłoń. Przeszliśmy mały kawałek, a on kazał usiąść mi na gałęzi co wykonałem. Czułem żar ogniska bijący z przodu i chłodny powiew wiatru z tyłu. On najprawdopodobniej siedział teraz obok mnie. Usłyszałem dźwięk rwanego materiału i poczułem jak blondyn założył mi na oczy jakiś materiał mocno zawiązując z tyłu głowy.

-Gotowe. To tak dla pewności, że ich nie otworzysz. Tylko dziwie się, że te demony jeszcze do ciebie nie podszedły-powiedział.

Ignorując jego wypowiedź zacząłem temat, przez który fatygowałem się z namiotu, aż tutaj:

-Słuchaj. Nie będę ci dłużej ściemniał-

-Ale o co ci chodzi Dipper?-po jego głosie wyczułem niepokój czyli to co lubię najbardziej.

-Myślisz pewnie, że jest między nami jakakolwiek więź prawda?-spytałem.

-Tak. Jesteśmy rodziną. Sam tak mówiłeś pozatym ja cię...-zanim zdążył to powiedzieć przerwałem mu:

-Kłamałem-

On zaśmiał się krótko i panicznie. To jest ten stan, który kocham wywoływać.

-Dipper o czym ty mówisz?-spytał.

-O tym, że tylko cię wykorzystuje. Nie znaczysz dla mnie kompletnie nic, ale powiedziałem tak, żebyś dalej niczym wierny pies był obok mnie i narażał swoje życie za mnie-powiedziałem to tak jakbym gadał o pogodzie, bo właśnie tym była dla mnie ta rozmowa.

Kocham to uczucie. Zawsze jestem ciekawy reakcji innych. Ciekawe czy Dipper się poryczy jak odzyska swoje ciało.

-Rozumiem-odparł krótko.

-I tak przy okazji. Nigdy nie uważałem cię za równego sobie. Jesteś psem na posyłki-dodałem, aby jeszcze bardziej go zdołować i zniszczyć psychicznie.

Po tej wypowiedzi zobaczyłem czerń. Byłem w jakimś czarnym pokoju, lecz nie na długo, bo już po chwili coś szarpnęło mną do tyłu, a ja byłem w piekle pod swoją prawdziwą postacią diabła. Przede mną tron wykonany z kości ludzi, a na nim jak zawsze elegancko ubrany, z zaczesanymi, brązowymi włosami do tyłu i w całości czarnymi oczami mój Pan. Lucyfer. Szybko ukłoniłem się.

-Zmiana planów. To mój syn zabiję Billa-powiedział władczym tonem.

-Oczywiście mój Panie-odparłem i ukłoniłem się jeszcze niżej-Myślę iż będziesz rad tego, że wywołałem konfilkt między twym synem, a naszym wrogiem-dodałem.

Nastąpiła chwila ciszy.

-Istotnie. Jestem-odparł.

Uśmiechnąłem się diabelsko, bo wiedziałem co czeka mnie teraz.

-Podejdź. Podejdź i nie kłaniaj się-rozkazał.

Podszedłem. Pan piekła wstał i położył swoja dłoń na moim czarnym sercu.

-Za służbę dla mnie dostępujesz zaszczytu posiadania imienia. Jakie wybierasz?-spytał, a ja poczułem nieprzyjemne ciepło wydobywające się z ręki mojego władcy i przechodzące do mojego serca.

-Chcę od tąd i na wieki wieków zwać się Gleeful Panie-powiedziałem stanowczo.

Ten zaśmiał się doniośle.

-A zatem od tąd i na wieki wieków zwać się będziesz Gleeful. Niech moc, którą ci przekazuję czyni spustoszenie i strach. Dołącz do reszty nazwanych-powiedział, a ja poczułem rozrywający mnie ból.

Nastał mrok. Gdy się obudziłem byłem w lesie. Dookoła pełno tych słabych demonów. Przejrzałem się w tafli wody. Byłem identyczny jak te wszystkie demony. Czaszka, którą nie otaczała żadna skórą i mięśnie, wychudzona sylwetka i dziwne, przydługie kończyny. Skóra nienaturalnie czarna.

Kurwa. Wrobił mnie.

/Per.Dipper/

Gdy się obudziłem byłem w jakimś ciepłym miejscu mimo tego, że odczuwałem wiatr. Na oczach miałem jakiś materiał, który pachniał bardzo znajomo. Jak Bill.

-Nie odzywaj się już do mnie Dipper-usłyszałem głos wspomnianego wcześniej Billa.

Poczułem ból w sercu, dezorientację, strach. W piekle nic mnie nie ruszało, a tutaj czuję się, jakbym miał się rozpłakać na wieki.

Co się odkurwiło, gdy mnie nie było?!

-B-Bill? O co ci chodzi?-spytałem na skraju załamania.

Nie wytrzymałem psychicznie. Za dużo się odwaliło bym jeszcze mógł normalnie funkcjonować bez urazu na psychice.

-O to co mi powiedziałeś przed chwilą. Wiesz co? Idę się przespać. Siedź tu sobie. Nie obchodzi mnie co się z tobą stanie-powiedział to po czym odszedł.

Zostałem sam. Zdezorientowany i roztrzęsiony. Nie mogłem powstrzymać cisnących mi się do oczu łez.

Dipper spójrz.

Te potwory znów szeptały. Już nie mogłem tak dłużej. I jeszcze ta prośba ojca. "Zabij Billa".

Tu i tak nic nie trzyma cię przy życiu.

Nie wytrzymałem. Zdjąłem opaskę i otworzyłem oczy i w tym momencie




Cyfrowy Polsat wita serdecznie :)

Moje Ludki...

Teraz! Teraz rozdziały powinny być regularnie! (Chyba) Kto się cieszy?
(Nikt samotny ludziku, bo nikt tego nie czyta). Och zamknij się mózgu! (Nie)


W każdym razie... jeśli się spodobało zostaw gwiazdkę! Albo inaczej usunę swoje konto. (I tak nikt nie zatęskni).

Jak myślicie co się stało po ściągnięciu opaski?

Bye!^^



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro