Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

AVERY

– I na tym zakończymy dzisiejsze zajęcia – mówi pro­fesor i podnosi na nas wzrok. – Pamiętajcie, by się przygotować z rozdziału trzeciego i czwartego, a także zapoznajcie się z Rajem utraconym Miltona. Zwróćcie uwagę na aliterację, nawiązania. Na pewno zatrzyma­my się dłużej przy twórczości tego pisarza, a ja do­kładnie sprawdzę waszą wiedzę – dodaje i niemalże hipnotyzuje nas spojrzeniem. – Do widzenia!

– Chyba jednak wolałem twórczość Shakespeare'a – zwraca się do mnie Linc.

– Milton też jest okej – odpowiadam i pakuję swoje rzeczy.

– To słuchaj, może byśmy... – Urywa, bo kręcę głową.

– Lincoln, znowu kombinujesz? – Spoglądam na niego karcąco.

– To może chociaż kawa? – Nie odpuszcza.

– Na pewno nie dziś.

– Ale tym razem nie powiedziałaś, że się ze mną nie umówisz. – Posyła mi szeroki uśmiech.

– To tylko kawa i jeszcze nie wiem kiedy – przypo­minam mu.

– Okej, na razie tyle musi mi wystarczyć.

– Do jutra, Linc!

– Na razie, Avery!

Lincoln od początku roku jakoś bardziej się mną interesuje. Kilka razy proponował wyjście do kina czy spacer, ale nie w głowie mi teraz randki. Wydaje się naprawdę w porządku. Jest miły, przystojny, widzę, że inne dziewczyny zwracają na niego uwagę, ale on pró­buje umówić się ze mną. Może zgodzę się na tę kawę tak zupełnie niezobowiązująco. Zobaczymy.

Wstępuję jeszcze na chwilę do biblioteki po książ­kę i parę minut później wychodzę z uczelni.

– Avery! – Zatrzymuję się, słysząc za plecami głos mojej przyjaciółki Violet.

Dziewczyna z szerokim uśmiechem podbiega do mnie.

– Powiedz, że zrozumiałaś, nad czym tak uze­wnętrzniał się profesor Perkins – mówi z nadzieją w głosie, biorąc mnie pod ramię.

– Zrozumiałam – przytakuję z uśmiechem.

– Dzięki Bogu. – Wzdycha z ulgą. – Czyli pouczy­my się razem?

– Jasne.

– Liczę, że równie chętnie wybierzesz się ze mną na imprezę gwiazdkową. – Odwraca głowę w moją stronę i puszcza do mnie oko.

Impreza gwiazdkowa to taka nasza lokalna trady­cja. Nazywamy ją też świątecznym odliczaniem. Za­czyna się od dnia po Halloween i trwa aż do samych świąt.

– Raczej nic z tego – odpowiadam, marszcząc nos.

– A dlaczego? – Violet jest wyraźnie oburzona. – Ty? Taka wielbicielka świąt ma ominąć imprezę?

– Wiesz, że mój tata się nie zgodzi. – Krzywię się.

– Avery, litości – prycha dziewczyna. – Jesteś peł­noletnia, chyba wolno ci iść na imprezę!

– Mój tata jest zdecydowanie innego zdania.

– Nie wytrzymałabym z nim. – Kręci głową.

– Wiesz, dopóki mieszkam pod jego dachem, mu­szę go słuchać.

– Więc się wyprowadź – sugeruje zupełnie na luzie.

– Violet, a niby gdzie?

– Na przykład na kampus.

– Proszę cię, przecież nie mogłabym się uczyć. Tam ciągle imprezują. – Przewracam oczami.

– To imprezowałybyśmy razem.

– Staram się o stypendium, a kiepskie oceny mi w tym nie pomogą – uświadamiam ją.

– Oj, no nie chcesz się zabawić? Choć raz bądź nie­grzeczna – zachęca.

Chyba nie jestem dziewczyną, która lubi imprezy. W sumie nie mam pojęcia, czy je lubię, bo jeszcze na żadnej nie byłam. To nie tak, że nie ciągnie mnie na nie, jednak trochę się obawiam, że nie potrafiłabym się odnaleźć w takim towarzystwie. Wiem, że z Vio­let nie zginę, ale zdaję też sobie sprawę z tego, co po­wie tata. Może nie do końca jest tak, że twardo mówi „nie" i zamyka mnie w pokoju, on po prostu sypie przeróżnymi argumentami na potwierdzenie tego, że nie powinnam chodzić na imprezy. Zawsze powtarza, że łatwo ulec pokusie, że kiedy zacznę imprezować, zaniedbam naukę, a ponieważ skończyłam dopiero dziewiętnaście lat, mam jeszcze mnóstwo czasu na zabawę. Pewnie, że chciałabym pójść, ale nie daj Boże potknę się na jakimś sprawdzianie, a do końca życia będę słuchała: „A nie mówiłem". Tego zdecydowanie wolę sobie oszczędzić.

– No nie daj się prosić. – Robi do mnie maślane oczy.

– Jak zaliczysz sprawdzian u Perkinsa, to się zgo­dzę – mówię i już się zastanawiam, jak przekonać tatę.

– I gdzie tu sprawiedliwość? – Rozkłada bezradnie ręce. – Impreza za trzy tygodnie, a do tego sprawdzia­nu to chyba pół roku muszę się uczyć.

– Violet, przesadzasz.

– Nienawidzę literatury.

– To co tu robisz? – pytam ją i widzę, że jest wyraź­nie zmieszana. – Violet?

– No dobra – mówi niechętnie – rodzice mi dali taki warunek, a tylko tu były wolne miejsca.

– A jednak mamy ze sobą coś wspólnego – kwituję, a ona potrząsa głową.

Violet poznałam dwa lata temu, kiedy przenio­sła się do mojej szkoły. Mimo różnic charakteru od razu złapałyśmy wspólny język i świetnie się doga­dujemy. Jest zupełnym przeciwieństwem mnie. To typowa dusza towarzystwa, a do tego wygląda jak modelka. Doskonale potrafi podkreślić walory swo­jej urody. Mogłaby mi użyczyć trochę nóg, bo jej są szczupłe, smukłe i długie, no i nie pogardziłabym piersiami. A to wcięcie w talii? Na pewno stosuje jakieś diety. Nie narzekam na swój wygląd, choć pewnie przy niej przypominam krasnoludka. Vio­let na stałe mieszka w Louisville, więc to kawałek od nas, dlatego wybrała mieszkanie na kampusie. Uwielbia imprezy, ale mam nadzieję, że zrozumie też powagę nauki. Mogę jej pomagać, uczyć się z nią, ale nie zdam za nią egzaminów, a u profesora Perkinsa łatwo nie będzie. Mnie podobają się te stu­dia, bo uwielbiam literaturę. Kocham czytać książki i można powiedzieć, że jestem typową romantyczką. Oprócz życia studenckiego, opierającego się na na­uce, chciałabym też mieć normalne życie towarzy­skie. Może kiedyś mi się uda.

Do domu mam jakąś godzinę drogi pieszo, ale po­stanawiam się przejść. Dziś jest wyjątkowo ciepło na jazdę. Z listopadem różnie u nas bywa, dlatego warto korzystać z pogody, a grudzień to już wyczekiwanie na upragniony śnieg i święta. W tym roku zaraz po świętach jedziemy w góry i zostajemy tam na sylwe­stra. Nie bardzo mam ochotę na rodzinny wypad, ale na razie nie wymyśliłam, jak przekonać ojca, że nie spalę domu, kiedy zostanę w nim sama. Wiem, że mama by się za mną wstawiła, jednak muszę mieć mocne argumenty.

Mieszkamy na przedmieściach Columbus, w dość spokojnej dzielnicy. Jest tu dużo drzew, park, więc gdy jesienią opadają liście, wszystko wygląda naprawdę bajecznie. A zimą? Nasza dzielnica zamienia się wręcz w krainę Świętego Mikołaja – właśnie tego widoku tak bardzo nie mogę się doczekać. Tata dużo pracuje i tak naprawdę coraz mniej bywa w domu. Mama jest nauczycielką w szkole podstawowej – uwielbia dzieci i to, co robi.

Rodzice kupili stosunkowo duży dom jak na naszą trójkę. Wiem, że marzyli o większej rodzinie, jednak gdy miałam osiem lat, mama poroniła i nie może mieć więcej dzieci. Owszem, chciałabym mieć brata albo siostrę, ale rozumiem sytuację. Najważniejsze, że mama wyszła z tego cała, bo jej życie było zagrożone. Rodzice mnie kochają. Jasne, tata jest nadopiekuńczy, ale wiem, że chodzi mu tylko o moje dobro. Po prostu chce mnie chronić.

W drodze do domu zazwyczaj słucham muzyki. Włączam moją ulubioną playlistę i czas szybciej pły­nie. Cholera! Kusi mnie ta impreza. Chciałabym iść na nią normalnie, a nie bez uprzedniego kazania, bo wtedy wszystkiego się odechciewa. No, tata to potra­fi „zachęcić". Może coś wymyślę. Przejrzę dokładnie materiały do kolejnych zajęć, przygotuję się i choć je­den argument z uczelnią mu podważę.

Po długim spacerze docieram w końcu do domu. Wyjmuję słuchawki z uszu i idę do salonu, skąd do­biegają jakieś rozmowy. Pewnie znowu klient do taty. Ostatnio przyjmuje ich nawet w domu, co już trochę zaczyna przeszkadzać mnie i mamie. Praca pracą, ale to on zawsze mawiał, że w domu trze­ba mieć czas dla rodziny. Gdy wchodzę do salonu, momentalnie wszyscy wstają, jakby coś się stało. Mama i tata zerkają niepewnie w moją stronę. Jest jeszcze jakiś chłopak, który patrzy na mnie z za­ciekawieniem. Muszę przyznać, że uważnie mi się przygląda, a spojrzenie ma intrygujące i takie prze­nikliwe. Być może to faktycznie jakiś klient taty. Jest ubrany na sportowo, ma na sobie czarne dżinsy i bluzę z kapturem. Jest wysoki, myślę, że całkiem dobrze zbudowany, ma ciemne włosy i co tu dużo mówić, jest przystojny.

– Avery – mówi tata zupełnie tak, jakby chciał mnie upomnieć, że się nie przywitałam, tylko na mo­ment zatrzymałam.

– Dzień dobry – odzywam się i nieśmiało przygry­zam wargę.

– Witaj, Avery – odpowiada nieznajomy.

Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że jest jakoś nie­zręcznie? Mama patrzy na mnie tak, jakby zaraz miała wybuchnąć jakaś bomba, a ojciec nerwowo pociera czoło. Chłopak też jest jakiś zmieszany i drapie się po karku. Czy ja coś przeskrobałam? Nie no wtedy nie byłoby tu jego, a my się nawet nie znamy. Okej, teraz to już jestem przekonana, że coś tu nie gra.

– Avery, poznaj proszę Cadena – mówi tata, ale brzmi tak jakoś dziwnie.

Chłopak podchodzi do mnie i wyciąga rękę.

– Caden Polk – dodaje i uśmiecha się ciepło.

– Avery Tremblay – odpowiadam i ściskam jego dłoń.

– Avery – odzywa się tata, a my się od siebie odsu­wamy – Caden jest... – Urywa i spogląda na mamę. – Caden jest twoim przyrodnim bratem – kończy, a ja się czuję tak, jakbym dostała obuchem w głowę.

– Moim kim? – Aż wytrzeszczam oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro