Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Oi, Erwin, nie wiem czy będę mógł zostać jutro dłużej w pracy. - westchnąłem, przerywając gadanie Smitha, bo był pewny, że tak jak zwykle nie mam żadnych planów.

Wracałem z pracy, idąc główna ulicą. Miałem na sobie garnitur, jesienny płaszcz, pantofle, a śniegu dalej było po kostki. Nie mogłem założyć innej cieplejszej kurtki i innych cieplejszych butów i innego cieplejszego stroju. Zmierzałem do kawiarni ,,u Arlerta" po kawę, zwykłą czarną kawę, a przynajmniej to była przykrywka moich prawdziwych zamiarów. Łudziłem się, że ten szczeniak tam będzie i znów poświęci mi trochę swojej uwagi, znów na mnie spojrzy, zawstydzi się przeze mnie, będzie dopraszać się mojego zainteresowania.

Czułem się, jak szaleniec, ale chciałem codziennie o tej samej godzinie zjawiać się w kawiarni ,,u Arlerta" i patrzeć na tego bezwstydnie kuszącego mnie bachora. Sam nie wiedziałem czego chcę, ani czego oczekuję po swoich działaniach, po jego działaniach, ale przez najbliższy czas zdecydowanie nie mogłem zostawać dłużej w pracy.

- Dlaczego? Przecież zapłacę ci za nadgodziny.

- Powiedzmy, że mam plany.

- Masz plany? - Smith naprawdę się zdziwił, w zasadzie tak samo jak ja. Kiedy ostatnim razem planowałem coś bez Hanji i Erwina, a raczej czy kiedykolwiek? Nie stało się to nigdy i oboje byliśmy tym zaskoczeni.

- Cóż... Nawet mi się zdarza.

- Nie mówiłeś nam, że się z kimś spotykasz. - mruknął dość cicho z małym wyrzutem w głosie, ale rozumiałem go. Prawdopodobnie reagowałbym tak samo, gdyby to on coś przede mną ukrywał.

- Bo się z nikim nie spotykam.

- Zawsze wychodziliśmy razem, ale... W zasadzie to dobrze, że zacząłeś otwierać się na ludzi. - stwierdził, a jego głos bardzo złagodniał.

- Nie będę się powtarzać, Smith. - przewróciłem oczami.

- Brzmisz przekonująco i może bym ci uwierzył, gdybym nie znał cię tak długo. - w jego głosie można było dostrzec rozbawienie. - Mam nadzieję, że spotkanie się uda.

- Ja też, kurwa.

- Czyli jednak?

- Nie. - przeczyłem dalej. Kłamałem w końcu tylko połowicznie. Nie szedłem na spotkanie, tylko po to aby kogoś zobaczyć.

- Skoro tak... Jutro mi wszystko opowiesz.

- Nie mam takiego zamiaru. Gówno się dowiesz. - zatrzymałem się, bo byłem już praktycznie na miejscu. - Kończę, bo się spóźnię.

- Jesteś bardzo tajemniczy. Chyba powinienem to przedyskutować z Hanji. - ciągnął, a ja znów przewróciłem oczami, bo już nie mogłem słuchać tych jego wymysłów.

- Erwin, nawet nie próbuj. Ta wariatka, jak się w coś wkręci, to nie da mi spokoju.

- Więc...?

- Więc kończę, kurwa. Pogadamy w weekend przy wódce. Na trzeźwo nic ci nie powiem. - wywróciłem oczami. Naprawdę już się niecierpliwiłem. Czekałem całą noc i cały dzień, aby przyjść do tej kawiarni i znów zobaczyć tego dzieciaka.

- Ok, niech ci będzie.

- Do jutra, Erwin.

- Do jutra, Levi.

Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Nie czekając dłużej ruszyłem w stronę wejścia kawiarni. Nie minęło dziesięć sekund, a już byłem w środku. Kiedy przekroczyłem próg, dzwonek dał o mnie znać pracownikom, a raczej jednemu, ale ja zamiast od razu kierować się do kasy po zamówienie, zacząłem się rozglądać i oh... On tutaj był.

Siedział dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj. Nie było praktycznie ludzi, nikogo na linii naszych spojrzeń, które spotkały się od razu po moim przybyciu. Oblizałem usta. On patrzył na mnie dużymi oczami. Uwodził mnie ich szmaragdową barwą. Wyglądał o wiele lepiej, niż wczoraj. Miał na sobie białą koszulkę na długi rękaw, a na jego szyi wisiał złoty, delikatny łańcuszek bez zawieszki. Jego czekoladowe włosy były bardziej ułożone.

- Oh, dzieciaku... - powiedziałem sobie cicho pod nosem, czując jak wewnątrz mnie narasta w bardzo szybkim tempie szczęście.

Podszedłem do kasy i siłą rzeczy przestałem na chwilę na niego patrzeć. Po drugiej stronie lady stał ten sam blondyn z wczoraj i znów bardzo sympatycznie się uśmiechał.

- Dzień dobry! Co podać? - zapytał grzecznie, opierając dłonie na blacie.

- Dobry. Dzisiaj chcę zwykłą, czarną kawę i ciasto... jakieś. - miał rację, nie znałem menu, ale nie czułem potrzeby poznawania go. Przecież mógł mi coś polecić, a był w tym dobry. Ufałem jego instynktowi, bo wczoraj mnie nie zawiódł.

- Może tort bezowy? Jest naprawdę słodki i świetnie będzie kontrastował z czarną kawą.

- Tak, niech będzie. - kiwnąłem głową i wyciągnąłem kartę płatniczą z portfela, który z kolei był we wewnętrznej kieszeni mojego płaszcza. Przyłożyłem ją do terminala, dokonując płatności i ruszyłem w stronę stolika.

Usiadłem dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj, zdjąłem swój płaszcz, kładąc go w dokładnie tym samym miejscu, co wczoraj i wyjąłem swój laptop, stawiając go w dokładnie tym samym miejscu, co wczoraj.

Kiedy mój wzrok zatrzymał się na nim, on szybko odwrócił swój. Oi, chyba kogoś przyłapałem na gapieniu się.

Po chwili podszedł do mnie ten miły blondyn z moim zamówieniem. Ustawił je obok laptopa na stoliku i znów uprzejmie się uśmiechnął.

- Życzę panu smacznego.

- Dzięki. - mruknąłem cicho, przenosząc na niego swoje spojrzenie tylko na chwilę. - W zasadzie... Mógłbyś coś dla mnie zrobić?

- Oczywiście. W czym problem?

- Znasz tego dzieciaka, który siedzi na przeciwko? - zapytałem bez wahania, w końcu chciałem osiągnąć swój cel, który powstał bardzo spontanicznie. Teraz.

- Oh, tak. To mój przyjaciel. - był nieco zdziwiony moim pytaniem, jednak nie powstrzymał się od odpowiedzi.

- Jakie ciasto lubi stąd najbardziej?

- Zdecydowanie szarlotkę.

- Jeżeli zamówię kawałek, mógłbyś mu go zanieść do stolika? - teraz spojrzałem na pracownika kawiarni. - I powiedzieć, że to ode mnie.

- O-oh... Zaskoczył mnie pan. - zaśmiał się cicho. - Pewnie, myślę, że się ucieszy. Musimy tylko podejść do kasy i dokonać płatności.

- Jasne. - bez zastanowienia wstałem ze swojego miejsca i ruszyłem za blondynem w wyznaczone miejsce.

Wyjąłem kartę kredytową, tym razem z kieszeni marynarki i czekałem, aż niebieskooki nabije zamówienie na kasę.

- Z bitą śmietaną?

- Ty mi powiedz.

- Czyli tak. - zaśmiał się delikatnie i po chwili wystawił terminal w moją stronę. - Dzięki za przysługę.

- Drobiazg.

Ja wróciłem na swoje miejsce, a on poszedł ukroić ciasto. Z dużą satysfakcją spojrzałem na słodkiego szczeniaka, siedzącego na przeciwko mnie, chcąc cholernie zobaczyć jego reakcję na mój niewielki gest. Tak, chciałem aby zrozumiał, że nie patrzę na niego bez powodu. Wiedziałem, że jeżeli się to stanie, będzie nam tylko łatwiej. Nigdy nie robiłem pierwszego kroku, ten był moim pierwszym pierwszym krokiem i miałem nadzieję, że ten bachor załapie o co mi chodzi.

Już po chwili blondyn ruszył w stronę jego stolika. Stanął tuż obok, stawiając ciasto przed tym kuszącym gówniarzem. Zaczęli rozmawiać, prawdopodobnie, a raczej na pewno kelner tłumaczył całe to zajście, bo kiedy byli w połowie rozmowy, nagle brązowowłosy przeniósł na mnie swój wzrok, naprawdę bardzo gwałtownie. Jego oczy wyrażały zdziwienie, a splatające się ze sobą dłonie dłonie lekki stres. Ja natomiast całym sobą pokazywałem swoje szczęście i zadowolenie, może nie całym sobą, ale moje oczy mówiły same za siebie. Właśnie takiej rekacji oczekiwałem. Tego chciałem. Teraz był pewien, że jest coś na rzeczy.

Znów oblizałem usta, znów to widział, znów zrobił się czerwony, kusił mnie za bardzo. Nie mogłem się opamiętać, ani trzeźwo myśleć. Dopiero kiedy pracownik kawiarni odszedł od jego stolika, zrozumiałem, że ten słodki bachor stał się obiektem mojego bardzo dużego zainteresowania. Już na dobre nie mogłem oderwać od niego spojrzenia, nie kiedy zaczął uśmiechać się do mnie tak figlarnie, kiedy zerkał na mnie tak nieśmiało, ale śmielej, niż wczoraj, nie kiedy chciał, abym widział, że on też jest mną zainteresowany.

Przygryzłem dolną wargę, kiedy złapał za widelec i wsunął do ust pierwszy kawałek szarlotki. Musiała być pyszna skoro tak oblizywał swoje usta. Wziąłem łyka kawy, ciągle na niego  patrząc na niego. Po prostu oparłem się wygodnie, założyłem nogę na nogę i zacząłem się w niego wpatrywać.

Ciężko mi było się przyznać, nawet samemu przed sobą, jednak za nikim tak nie szalałem chyba nigdy. Nikt nigdy nie rozpalił we mnie spojrzeniem tak dużego, ale grzecznego pożądania, może po prostu ciekawości, albo chęci posiadania na własność. Tego dzieciaka.

Wiedziałem, że nie skończy się na jednym dniu, na jednym kawałku ciasta i na jednej kawie, zwykłej, czarnej kawie.

Teraz czułem się niepowstrzymany i miałem zamiar go zdobyć.

---

I jest rozdział UwU

Mam nadzieję, że się podobał <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro