5 - Niezobowiązująca kawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zajęli stolik na podeście przy oknie. Łukasz rozejrzał się z ciekawością po kawiarni. Rzeczywiście było klimatycznie. Siedząc już nad kawą i ciastkiem, mógł też stwierdzić, że Tośka miała rację – kawa była wyśmienita!

– Jak to się stało, że trafiliście do Węsior? – zagadnęła Tośka jakby od niechcenia, wpatrzona w swoją tartę.

– To dość długa i mocno zakręcona historia... – zmieszał się Łukasz. – Jadźka znalazła list w butelce z informacją o skarbie i ruszyła na poszukiwania.

– Skarb w Węsiorach? – zaśmiała się dziewczyna. – W życiu! Już prędzej duchy w Kamiennych Kręgach niż jakiś skarb!

– Duchami to byś Iśki nie wystraszyła. My na co dzień mamy ducha w sąsiedztwie.

– Serio?! – Aż odłożyła widelec z wrażenia i wpatrzyła się w Łukasza zaszokowana.

– Tam, gdzie mieszkamy, w Zielonym, jest zamek. Właściwie jego ruiny. Nasza mama parę lat temu dostała grant na zorganizowanie tam muzeum. Przeprowadziliśmy się wtedy wszyscy do Zielonego, bo nie tylko ja jestem stadnym zwierzęciem. Lubimy trzymać się razem.

– Czekaj... Cała wasza... Zaraz... Ile was jest? Trzy siostry, dwóch chłopaków, rodzice... Siedmioro. Wszyscy się spakowaliście i przeprowadziliście do ruin?

– Nie do ruin! – zaśmiał się. – W okolice zamku. Rodzice kupili dom. Wiadomo, na kredyt... Tata jest architektem, to mu bez różnicy, gdzie ma swoje biuro. Mama miała blisko do pracy. My wszyscy zmieniliśmy szkołę. Elce, mojej młodszej siostrze, było najłatwiej, bo akurat trafiła do pierwszej klasy liceum. Ale mnie było trochę szkoda mojej szkoły, do której chodziłem wcześniej. Ale na Bani też było fajnie.

– Że jak?! – Tośka nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.

– Na Bani. Tak się nazywa górka, na której jest moje liceum. Tak, wiem, jak to brzmi... – Uśmiechnął się. – Dodawało to uroku szkole, nie powiem...

– Wiesz, mam wrażenie, że to jakiś sen. Jesteś totalnie nierealny!

– Kiedy to wszystko prawda! – zaoponował. – No, może poza duchem...

– No właśnie! Duchy! Mówiłeś, że mieliście po sąsiedzku.

– Dopiero po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że w Zielonym krąży legenda o duchu nieszczęsnej Katarzyny, która popełniła samobójstwo po nakryciu męża na zdradzie. Wiesz, ta legenda brzmi jak wszystkie inne na różnych zamkach, w różnych rejonach Polski. Ja już sam nie wiem, co oni w tym średniowieczu wyprawiali! W każdym razie dziewczyny wpadły na pomysł, żeby zrobić wokół tego ducha trochę więcej szumu, bo chciały zainteresować ludzi tematem muzeum i historią zamku. Projekt się z tego zrobił. Bloga założyły. Mówię ci, cała machina marketingowa.

– Jakie dziewczyny? – zainteresowała się Tośka. – Twoje siostry?

– Kasia wtedy już studiowała, to była trochę na uboczu. Chodzi mi o Elkę, jej koleżankę Emilię i jeszcze naszą kuzynkę Oliwię. Plus Jadźka, oczywiście. Bo ona zawsze zwęszy, jak coś się dzieje...

– Kuzynkę też tam mieliście?

– Ech... – Łukasz wyraźnie się zmieszał. Ta historia nie bardzo nadawała się na spotkanie z dziewczyną. Nawet jeśli to była tylko quasi-randka.

– Niech zgadnę... To długa opowieść?

– Długa i nieciekawa. W każdym razie Oliwia też przeprowadziła się do Zielonego. Ja wtedy byłem już w klasie maturalnej, więc nie wtrącałem się w tamte sprawy. Ale sporo się działo, z tego co pamiętam.

– No i co z tym blogiem? On jeszcze istnieje?

– No pewnie! Jadźka go teraz przejęła, bo pozostałe dziewczyny mają teraz co innego na głowie.

– To ja sobie tam chętnie zajrzę. Kawał dobrej historii... Ekhm... A ta cała Emilia to kto? – zapytała Tośka od niechcenia, a Łukasz ledwie ukrył uśmiech, słysząc w jej głosie lekką nutkę zazdrości.

– Koleżanka Elki z liceum. Coś tam się chyba nawet zaprzyjaźniły... Emilia mieszała trochę Elce w życiu. W sumie nigdy się nie interesowałem tymi ich problemami... Ale ostatecznie chyba nadal się przyjaźnią, skoro Emilia poprosiła moją siostrę na druhnę, prawda?

– Aha... – Tośka znów zaczęła jeść tartę dla niepoznaki, że informacja o ślubie domniemanej rywalki przyniosła jej ulgę.

– Mam wrażenie, że w nasz zasób wiedzy o sobie nawzajem wkradła się straszna asymetria – Łukasz zmienił temat, na co dziewczyna prawie zakrztusiła się ciastem.

– Ty naprawdę jesteś strasznym nerdem! – wymamrotała po chwili.

– A nie mam racji? – odparł z uśmiechem.

– No dobra. Pytaj, o co chcesz! – Odłożyła widelec i splotła dłonie na blacie.

– A przyniosłaś CV? – Mrugnął do niej.

– OK, złapałam ironię... Niech ci będzie... – westchnęła. – Od czego by tu zacząć... Hmm... Nie cierpię mojego imienia.

– Że co?! – wykrzyknął zdumiony.

– Nie znoszę. Antonina! No wiesz?! Mojej mamie musiały naprawdę uderzyć hormony po moim urodzeniu. Wyznała mi dopiero po latach, że uwielbiała taką książkę „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na czternaście fajerek" i stąd ta nieszczęsna Tośka.

– Znam tę książkę! A właściwie serial... Rodzice nam kiedyś puścili. Mówili, że się na nim wychowali, bo jak byli mali, to leciał w każde wakacje. A książkę też mamy w domu do dzisiaj.

– No widzisz... To już wiesz... Tylko powiedz mi z ręką na sercu, ile znasz Antonin wśród swoich rówieśniczek!

– Jedną – odparł Łukasz, patrząc jej w oczy. – Wystarczy.

– Oż kurczę... – wyrwało się Tośce. – Ekhm... No dobra... – mruknęła bardziej do siebie niż do niego, spuszczając wzrok. – Jestem po mat-fizie z rozszerzonym angielskim. Lubię szyć, dziergać. Teraz jest spory szał na szydełkowe DYI, więc od czasu do czasu robię jakieś poduchy czy kapy, żeby coś zarobić.

– Sukienki też szyjesz.

– I robię biżuterię z rzemyków. Tak dorabiam sobie, żeby odciążyć rodziców... – zmieszała się, jakby krępowało ją mówienie o pieniądzach.

– U nas było podobnie – wtrącił Łukasz. – Właściwie każde z nas jedzie na stypendium naukowym, żeby rodzicom było trochę lżej. Wciąż spłacają kredyt za dom...

– Ach, czyli rozumiesz! – ucieszyła się. – Nie wiem, co jeszcze mogłabym ci powiedzieć o sobie. Nie jestem w sumie jakoś szalenie interesująca...

– Pozwolę się z tobą nie zgodzić. Ale OK, rozumiem twój punkt widzenia.

– Czaruś z ciebie! – skomentowała ze śmiechem, ale widać było, że jego słowa przypadły jej do gustu.

– To raczej ty zostałaś okrzyknięta czarodziejką.

– Serio? Przez ciebie?

– No, nie... Jadźka tak cię oceniła.

– Naprawdę?

– Ekhm... – Łukasz się zmieszał. – Przyłapała mnie na gapieniu się na ciebie. Na jarmarku. Właściwie to ty też wtedy się na mnie patrzyłaś... – dodał szybko. – Zdaniem Iśki rzucałaś na mnie urok. A biorąc pod uwagę, że się potem pochorowałem, to utwierdziła się w tym przekonaniu. Dokuczała mi przez całą naszą dalszą drogę.

Dziewczyna wybuchnęła śmiechem tak serdecznym, że aż zaraźliwym. Przez chwilę oboje chichotali nad swoją kawą, a co na siebie spojrzeli, to zaczynali się śmiać od nowa.

– A ten skarb? – spytała Tośka, kiedy wreszcie udało im się opanować napady wesołości. – Był w Węsiorach?

– Nie, była tylko wskazówka. W Kamiennych Kręgach. Myślałem, że uduszę Jadźkę za to, że poszła tam beze mnie. Skorzystała z okazji, że utknąłem w łazience.

– Zaraz, zaraz... Ona tam poszła sama? W nocy?!

– Tak...

– Wow... Ja bym się nie odważyła, a mieszkam tam od dziecka! Szalona ta twoja siostra.

– Dziękuję! – odparł z satysfakcją, bo potwierdziła jego własny pogląd. – Też tak uważam. To już się nie dziwisz, że mama ją uziemiła.

– A właśnie! Sukienka! – przypomniała sobie Tośka i sięgnęła do torby. – Zgodnie z zamówieniem. Mam nadzieję, że będzie pasować.

Mówiąc to, przekazała mu pakunek nad stołem.

– Jadźka kazała zapytać, ile...

– Nie, nie... – przerwała mu, kładąc znacząco dłoń na jego dłoni. – To jest gratis. Przecież prawie cię zabiliśmy.

– Czyli jednak mnie przehandlowała za kieckę... – mruknął Łukasz, a Tośka znów zaczęła się śmiać.

– Wygląda na to, że ubiłam właśnie interes życia! – wykrztusiła po chwili. – Nie sądziłam, że tak dobrze sprzedam którykolwiek z moich wyrobów.

– Tego jeszcze nie wiesz! – zastrzegł. – To trochę jak kupowanie kota w worku.

– Z tą różnicą, że zdążyłam dowiedzieć się o tobie całkiem sporo, więc nie do końca tak w ciemno inwestuję.

– Czyli jednak nam nie wyszło... – podsumował.

– Co nam nie wyszło?

– No, ta niezobowiązująca kawa.

– Miała być odwrotnie proporcjonalnie niezobowiązująca, z tego, co pamiętam.

– Do pamięci! – przypomniał jej.

– Oż kurczę – wyrwało jej się, po czym dodała szybko: – Ale przecież nie do pamięci w ogóle, tylko do pamięci o nieistotnych drobiazgach!

– Racja. Myślę, że się jakoś dogadamy w tej sprawie... – podsumował.

– Jestem tego pewna! – Uśmiechnęła się do niego szeroko i zajęła się swoją tartą.

Łukasz zaś miał wrażenie, że mógłby mieć na talerzu nawet ropuchę, a i tak by ją zjadł ze smakiem. Przepadł. I wiedział o tym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro