Duet (Bruise)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shot z dedykacją dla mojej StoneHeartCole. Za to, że znosi moje humory, świetnie śmieszkuje i jest moim Jay'em ;3

– Brookstone, a ty znowu nie słuchasz...

Podniosłem głowę znad zeszytu, w którym notowałem zażarcie kolejne rymy. Bynajmniej nie była to notatka z lekcji, tylko słowa ukochanej piosenki, która cały czas rozbrzmiewała w mojej głowie. Zawsze tak robiłem, gdy nie mogłem pozbyć się jakiejś melodii. Bardzo mi to pomagało.

Zwłaszcza na nudnych zajęciach.

– Taaak? – spytałem z najsłodszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.

– Powtórz moje ostatnie słowa – westchnęła nauczycielka.

– Nie słyszałem, przepraszam.

– Cole, powinieneś bardziej skupiać się na lekcjach. Wiem, że twoim żywiołem są artystyczne i śpiewanie, ale nie możesz olewać innych przedmiotów!

– Wiem, przepraszam.

– Mam nadzieję, że weźmiesz sobie moje słowa do serca. A teraz się skup.

– Oczywiście.

Nauczycielka wróciła do omawiania jakże interesującego tematu o ruchu przyspieszonym, a ja naprędce nabazgrałem ostatnie słowa piosenki. Zamknąłem zeszyt i schowałem go pod kupkę podręczników od fizyki. Niechętnie podniosłem głowę i udając fascynację, wpatrzyłem się w tablicę z kolorowymi kreskami, zastanawiając się, po kiego grzyba mi to wiedzieć.

Nagle rozległ się ostry, zbawczy dźwięk dzwonka obwieszczającego koniec zajęć na dziś. Spakowałem swój plecak z szybkością światła i wybiegłem z klasy jako pierwszy. Jednak, w odróżnieniu od większości uczniów, nie gnałem do szatni. Biegłem, co prawda też na dół, ale w przeciwnym kierunku – do sali teatralnej.

Tak, byłem urodzonym artystą. Pierwszy do przedstawień, śpiewu, tańca czy innego przedsięwzięcia. Mój ojciec to muzyk. On zaraził mnie pasją do sztuki. Po matce natomiast odziedziczyłem siłę i urodę. Napakowana kobieta, kulturystka, ale świętej pamięci. Choć nie dawałem tego po sobie poznać, bardzo mi jej brakowało.

W końcu byłem pod odpowiednią salą. Wślizgnąłem się szybko do środka. Kątem oka zauważyłem Jay'a Gordona Walkera, rudzielca z niższej klasy. Jak zwykle z nosem w scenopisie. Jego biologiczny ojciec był aktorem, więc młody nieświadomie odziedziczył po nim żyłkę do teatru. Muszę przyznać, że faktycznie miał talent. Najbardziej poruszyła mną scena, gdy w przedstawieniu na zakończenie poprzedniego roku szkolnego grał Romea z dramatu Shakespeare'a. Kiedy wyznawał miłość Julii, którą grała jego koleżanka z klasy, Nya, gorąco jej zazdrościłem. W tym momencie moje serce postanowiło się zbuntować i oświadczyć, że zakochałem się w tym drobnym chłopaczku. Jednak nie łączyło nas nic oprócz czysto koleżeńskich relacji, więc nie miałem co liczyć na to, że on także coś do mnie poczuje.

– Hej, Jay – przywitałem się radośnie, gdy rudy podniósł wreszcie nos znad pliku kartek.

– O, hej, Cole – opowiedział mi, patrząc prosto w oczy. Niby zwyczajny gest, ale i tak sprawił, że zrobiło mi się gorąco.

– Orientujesz się, co tym razem pani Garmadon dla nas zaplanowała? Skończyliśmy pracę nad ostatnim przedstawieniem tydzień temu, więc no...

– To ty nie słyszałeś?

– O czym?

– Ponoć w tym roku nasz szkoła jest gospodarzem corocznego konkursu talentów.

– Serio? Czemu ja o niczym nie wiedziałem?

– Masz spóźniony zapłon – zaśmiał się rudzielec i klepnął mnie w plecy. Po chwili syknął cicho z bólu i zaczął sobie dmuchać na rękę. – Ty jesteś z tytanu czy jak?!

– Tak, wiem, powalające muskuły. Odziedziczyłem po mamusi i poprawiam na siłce cztery razy w tygodniu. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – No i zbilansowana dieta też pomaga.

– Uważaj, bo uwierzę! Ty nic tylko wpierniczasz czekoladę! Ale mi dieta! – Tym razem Jay już wył ze śmiechu.

– Mam prawo tak? Poza tym... Skąd wiesz, że kocham czekoladę?

Rudzielec na chwilę się speszył i widocznie zmieszał. Czyżby on też coś ukrywał? Przekręciłem lekko głowę i spojrzałem na niego z zaciekawieniem.

– Po prostu często widuję cię w markecie lub cukierni, jak kupujesz słodycze – wydukał w końcu.

– No nic nie poradzę, kocham słodkie rzeczy i osóbki. Takie jak ty... –Wypowiadając to, specjalnie wykrzywiłem twarz w dwuznacznym uśmiechu i oblizałem wargi. Gordon Walker lekko się zarumienił i momentalnie zaszył z powrotem w swoich kartkach. Zaliczyłem porażkę życia. Brawo, Cole. Znów zjebałeś, zboczeńcu.

Obaj ruszyliśmy w przeciwne strony. On wyraźnie zawstydzony, a ja zły na samego siebie. Ale taka prawda, Jay był cholernie słodki i najchętniej bym go schrupał. Nawet za cenę oddania rocznego zapasu ciastek czekoladowych.

Jednak nie dane było mi długo rozmyślać, ponieważ po chwili sala była pełna rozgadanych ludzi z kółka. Nie umiem skupić się w takim hałasie, więc po prostu usiadłem sobie na krzesełku i postanowiłem czekać na naszą główną opiekunkę, panią Misako Garmadon. Ta pojawiła się po chwili w fantazyjnym kapeluszu z fiołkiem oraz plikiem kolorowych kartek w ręku. Jak zwykle towarzyszył jej syn naszej opiekunki, Lloyd. Mały blondyn, chyba najmniejszy i najmłodszy z grupy. Lubiłem go, choć czasem za bardzo się rządził. Wraz z ich wejściem nastała kompletna cisza.

– Jak pewnie większość z was już wie, nasza szkoła w tym roku jest gospodarzem pokazu talentów. Udział wolny, każdy może się zgłosić. Jest wiele kategorii, naprawdę wielki wybór. Ale do rzeczy. Jako iż jesteście moimi wychowankami, artystami, chciałabym, żeby każdy z was wziął udział, reprezentując nasz skromny teatrzyk. To byłoby wielkie wyróżnienie i rozsławienie innowacji. Zwłaszcza że jest to konkurs dwuetapowy. Brakuje nam aktorów, niektórzy muszą grać po dwie role. Gdybyśmy bardziej to rozsławili, może więcej osób by się zgłosiło? – zaczęła przemawiać żywo ta wiecznie młoda duchem kobieta. – Możecie się zapisywać do jakiej tylko chcecie kategorii, choć, nie chcąc narzucać, widziałabym Cole'a i Nyę w śpiewie, Kai'a w sztuczkach magicznych a małego Jay'a jako aktora. Ale to tylko moja propozycja. Mam nadzieję, że weźmiecie czynny udział. A dzisiaj... Macie wolną godzinkę. Możecie poćwiczyć przed konkursem lub nawet pograć na telefonach. I tak, Morro, udostępnię ci fortepian.

I dosłownie w jednym momencie na sali zawrzało zupełnie jak w ulu. Każdy rzucił się do czego tylko chciał. Ja sam ruszyłem do naszej opiekunki, by się zapisać do śpiewu. Kochałem to i chciałem spróbować swoich sił. Słyszałem już o tym konkursie. W tamtym roku pierwszy etap miał być w szkole z sąsiedniego miasta, a dwa pozostałe– tradycyjnie w stolicy. Chciałem wziąć udział, jednak ja na złość, rozchorowałem się i nici z tego. Tym razem nie chciałem zmarnować takiej okazji.

– Cole jak zwykle pierwszy – zaśmiała się pani Misako, gdy do niej podszedłem. - Śpiew, prawda?

– Jak pani mnie doskonale zna.

– Pewnie już nawet wiesz jaka piosenka?

– A i owszem. Teraz wpadła mi do głowy.

– Mogę wiedzieć jaka?

– Ależ oczywiście. – Uśmiechnąłem się tajemniczo, a po chwili zacząłem cicho śpiewać refren. – It wasn't love, it wasn't love. It was a perfect illusion. Mistaken for love, it wasn't love. It was a perfect illusion. You were a perfect illusion!

– Lady Gaga. Odważny wybór, Cole.

– Dziękuję.

Ukłoniłem się nieznacznie, jak nakazywały zasady dobrego wychowania, i ruszyłem w stronę Morro grającego własny cover jakiejś symfonii Chopinowskiej. Oparłem się o fortepian i zacząłem z cicha nucić w takt jego melodii. Już po chwili zebrał się wokół nas tłumek ciekawskich dziewcząt z grupy. Uwielbiały, gdy śpiewałem przy akompaniamencie instrumentu.

– Dobra, dobra, moje panie, koniec przedstawienia! – zawołał po chwili Morro urywając w połowie melodii. – Idę się zapisać na ten konkurs. Tymczasem wy pozachwycajcie się tym oto panem. – Wskazał na mnie i z uśmiechem a'la ''lenny face'', poszedł do naszej opiekunki.

Ja też postanowiłem się zmyć, bo mimo wszystko, wiele dziewczyn rozszarpałoby mnie za cenę samego spojrzenia na nie. Czyli plusy i minusy nieprzeciętnej urody. Szybko przemknąłem w kąt sali, do kantorka, gdzie zazwyczaj siedzieli aktorzy, w tym Jay. Już miałem otwierać drzwiczki, gdy usłyszałem podniesione głosy. Chyba trafiłem w środek kłótni. Zawahałem się i po prostu zatrzymałem rękę na klamce. Griffin, najstarszy z całego naszego kółka, miał do kogoś okropne pretensje.

– Jak śmiesz! Iść do śpiewu? Chyba zwariowałeś! Potrzebujemy cię!

– Oni mają tam Cole'a. Ten gościu miażdży każdą konkurencję. Nie masz z nim szans – odezwała się nieco spokojniej Toxikita.

– Przecież z każdej kategorii mogą się przejść najwięcej trzy osoby lub grupy. – Tym razem to był głos Jay'a.

– I ty serio myślisz, że uda ci się załapać? Żałosny jesteś.

– Nie masz prawa mną rządzić, Griffin.

– A uwierz, że mam. Zagrasz w naszym przedstawieniu główną rolę, choćbym cię miał siłą zaciągnąć na scenę!!!

Nie wytrzymałem i wparowałem do komórki. Ujrzałem okropną scenę. Przewodniczący aktorów trzymał biednego rudzielca z pięścią gotową do przyłożenia mu w twarz. Jednak, wraz z moim wejściem smoka, wszyscy momentalnie ucichli.

– A więc to tak się traktuje swoich podopiecznych, kolego Griffin, tak? – zacząłem zimnym i ostrym niczym lód głos. – Dziwię się, że pani Garmadon o tym nie wie. Zmuszanie przemocą do grania, wyżywanie się... Naprawdę chciałeś pokiereszować tę śliczną buźkę? - podszedłem do przerażonego zaistniałą sytuacją Jay'a i przejechałem kciukiem po jego policzku. Starszy chłopak natychmiast go puścił.

– Ja tego.. No... – próbował coś wydukać.

– Na nic twoje tłumaczenia. Zakazuję ci choćby dotykać Jay'a, zrozumiano? Jeśli to się jeszcze raz powtórzy, twoja własna matka cię nie pozna.

Chwyciłem rudzielca w pół i przewiesiłem go sobie przez ramię jak worek kartofli. Wyszedłem z kantorka. Zignorowałem zdziwione spojrzenia reszty grupy. Momentalnie skierowałem się do wyjścia, po czym udałem się do męskiej łazienki. Dopiero tam puściłem Jay'a. Położyłem go delikatnie na płytkach.

– Wszystko w porządku? – spytałem z czułością, odgarniając mu włosy z twarzy.

– Pomyślmy. Najpierw Griffin się na mnie drze, potem chce mnie znów pobić, a jeszcze później jakiś zboczeniec porywa mnie do męskiej łazienki. Więc tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku – odpowiedział, prychając.

– Przecież on by cię tam zabił.

– To, że nie jestem tak napakowany jak ty, nie znaczy, że nie umiałbym się obronić. Poza tym Turner wiele razy podnosił na mnie rękę, ale jak widać, nie mam żadnych skaz na skórze. No jedynie ten łuk brwiowy, ale to inna historia. On ma coś z psychiką.

– Serio? – zdziwiłem się.

– Nie, po prostu lubi bić małe, głupie, rude ludzie. – Wkurw Jay'a był doskonale widoczny.

– Dlaczego jesteś na mnie zły?

– Bo wparowałeś w środku naszej akcji i teraz cała trupa nie da mi żyć!

– To chyba dobrze, że to przerwałem...

– No właśnie tłumaczę ci, że nie!!!

Nastała grobowa cisza. Gordon Walker dosłownie kipiał z wściekłości, a ja dalej nie wiedziałem, o co mu chodzi. Na szczęście po dłuższej chwili ochłonął. Wziął głęboki wdech i spojrzał mi w oczy.

– Cole.

– Tak?

– Dziękuję za to, że zainterweniowałeś. Podziwiam to. Większość ludzi przeszłaby obojętnie. Jednak ma to też minus.

– Jaki?

– Griffin i cała reszta będą prawdopodobnie jeszcze mocniej się nade mną znęcać, gdy cię przy mnie nie będzie. Tylko dlatego, że znalazłem sobie obrońcę. Mam nadzieję, że już zrozumiałeś.

– Tak, teraz tak – odpowiedziałem, choć bez przekonania. – Ale to i tak głupie.

– Pamiętaj, o kim mówimy. Griff miał dwa lata temu wypadek. Coś mu się stało w głowę i od wtedy zaczął taki być. Chodzi regularnie do psychologa, ale i tak nie umie nad tym całkiem zapanować.

– To okropne...

– Nauczyłem się z tym żyć. Poza tym dalej jest taki, jak był, czyli pełny energii do działania.

– Pani Misako wie?

– Nie i nigdy jej nie powiem.

- Uparty jesteś.

– Wiem, to moja zaleta.

I wtedy mój instynkt włączył się do działania, i nim się spostrzegłem – siedziałem okrakiem na zdezorientowanym Jay'u przytulając go mocno oraz przyciskając do ściany. Wciągnąłem głęboko w płuca jego zapach. Był taki orzeźwiający jak powietrze po burzy. Zawsze o tym marzyłem. Wiele bym dał, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale, jak powszechnie wiadomo, nic takie nie jest.

– ZBOCZENIEC! – krzyknął nagle chłopak i zwalił mnie z siebie jednym, zgrabnym ruchem. Momentalnie wstał i wybiegł z łazienki. A ja znowu przekląłem swój gejowski instynkt, który łaknął bliskości właśnie tej osoby.

~♫~

Nieuchronnie zbliżał się czas pierwszego etapu konkursu. Wszyscy biorący udział, czyli prawie cała nasza grupa, miała niezły stresik. Chyba tylko ja i Morro podchodziliśmy do tego na luzie. Od pamiętnego zajścia w łazience Jay unika mnie jak ognia. Jak zwykle chciałem dobrze, a wszystko spieprzyłem. Jednak plus tej sytuacji jest taki, że rudzielec zapisał się tam, gdzie chciał, czyli do śpiewu.

W końcu nadszedł ten dzień. Lekcje dla młodszych klas zostały całkowicie odwołane. Samorząd i wszyscy niebiorący udziału już od samego rana przystrajali szkołę. Od godziny czternastej zaczęły przyjeżdżać pozostałe szkoły. Konkurs miał się zacząć o piętnastej. Teraz to już wszystkich zjadał stres, nawet mnie, choć byłem przyzwyczajony do wystąpień publicznych.

Jakieś piętnaście minut przed trzecią zostaliśmy zawołani do auli, a tak właściwie – do naszej sali teatralnej, bo była bu scena przeznaczona do takich występów. Muszę przyznać, że ci, co ją szykowali, odwalili niezłą robotę. Zrobił się huk i harmider. Przeleciałem oczami po publiczności i zauważyłem Jay'a gdzieś w kącie. Było przy nim wolne miejsce, więc natychmiast je zająłem, zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować. On jednak zaczął udawać, że mnie nie ma. Na szczęście nie trwało to długo, bo na podwyższenie wyszedł, a raczej wjechał na wózku, dyrektor szkoły, Cyrus Borg.

– Witajcie moi drodzy na ósmej edycji naszego Konkursu Talentów! Tym razem zaszczyt organizowania pierwszego etapu przypadł w udziale nam. To wielkie wyróżnienie dla naszej placówki. Cóż, nie będę przedłużał, bo wy, zarówno jak i ja, pewnie jesteście bardzo ciekawi dzisiejszych występów. Podam jeszcze tylko plan na dziś. Najpierw odbędą się pokazy z kategorii muzycznej, czyli taniec, gra na instrumentach, a na końcu śpiew, później nasi artyści z grup teatralnych pokażą swoje adaptacje znanych dzieł i na zakończenie dzisiejszego pokazu wystąpią uczestnicy z kategorii ogólne. Miłej zabawy!

Dyrektor zjechał z podwyższenia. Dosłownie w tym samym momencie wyszedł nasz wuefista, Dareth, i zarządził, że wszyscy uczestnicy z grup tanecznych proszeni są za kulisy w celu zapoznania się ze szczegółami przebiegu występu. Ja tymczasem usiłowałem nawiązać jakiś kontakt słowny z Jay'em, jednak marnie mi szło. Rudzielec odburkiwał coś lub w ogóle udawał, że mnie tu nie ma. Jednak po chwili pokaz się zaczął i oboje, jakby w momencie, zapomnieliśmy o tym, co się między nami stało.

– Pierwsi tańczą nasi – szepnął wzruszony chłopak w moją stronę.

– Zmiażdżą ich. Seliel jest genialna.

– I jeszcze prowadzi. Na pewno przejdą.

Przez wszystkie pokazy grup tanecznych buzie nam się nie zamykały i komentowaliśmy sobie nawzajem, oczywiście szeptem, każdy występ. To samo było przy następnej kategorii, w której, zdaniem chyba wszystkich na widowni, najlepiej wypadł Morro. Podczas gdy inni grali jakieś smętne i nudne klasyki, on zaprezentował nam podrasowaną wersję Poloneza op. 53 Chopina, czyli jego ukochany utwór. Nie dość, że wybrał skoczny utwór, to i tak sprawił, że był on jeszcze bardziej melodyjny. Publika aż szalała. My z Jay'em również.

Jednak nasz szalony fortepianista był ostatnim uczestnikiem tej kategorii. Teraz miał być śpiew. Dareth zapowiedział, ażeby wszyscy śpiewający zeszli za kulisy. Tak też zrobiliśmy. Chyba w tej grupie było nas najwięcej, z tego, co zauważyłem. Czyli konkurencja będzie ogromna.

– Teraz nastąpi losowanie numerków, a potem będziecie wchodzić na scenę w kolejności, w jakiej zostaliście wytypowani – poinstruował nas wuefista, po czym wyciągnął gigantyczne pudełko z losami. Ustawiliśmy się w nieco przepychanej kolejce.

Trafił mi się numerek piętnasty, czyli środek. Jay był trzeci od końca, miał numer dwudziesty pierwszy. W sumie cieszyłem się, że nie jesteśmy zaraz obok siebie, bo faktycznie bym go przytłoczył swoim głosem.

Na pierwszy ogień wystąpiła jakaś dziewczyna, która piszczała tak głośno, jakby ją ze skóry obdzierali. Nie wiedziałem, że można aż tak pokaleczyć piosenkę Adele ''Hello''! A ona dała radę. Żałuję, że nie ma żadnych eliminacji przed tym konkursem. Ale chyba ta rudna to takie jakby eliminacje, więc cóż, trzeba ścierpieć.

Po niej następowali różni ludzie, jedni śpiewali lepiej, drudzy gorzej. W końcu nastała moja kolej. Zrobiłem gest przypominający przeżegnanie się i wystąpiłem na scenę. Poczułem, jak wzbiera we mnie adrenalina. Światła, publika. To jest mój żywioł. Chwyciłem mikrofon w oczekiwaniu na podkład. Po chwili zaczęła lecieć muzyka. Jeszcze tylko ostatni wdech i...

Tryin' to get control,
Pressure's takin' its toll.
Stuck in the middle zone,
I just want you alone.
My guessing game is strong,
Way too real to be wrong.
Caught up in your show.
Yeah, at least now I know.
It wasn't love, it wasn't love,
It was a perfect illusion.
Mistaken for love, it wasn't love,
It was a perfect illusion.
You were a perfect illusion.

Z moich ust poleciały te słodkie słowa. Widziałem wszystkich ludzi wpatrzonych we mnie z niedowierzaniem. Byli zdziwieni, jak można zaśpiewać to basem i zrobić z tego takie cudo. Wszyscy mi to powtarzają, gdy śpiewam piosenki, których oryginalnymi autorkami są kobiety śpiewające bardzo wysoko. Dla mnie to niestraszne. Ja, skromnie mówiąc, potrafię upiększyć każdy tekst swoim głosem tak, że panie czasem mdleją (gdy raz śpiewałem na festynie, musieli wynosić aż trzy panie, więc wiem, co mówię).

W końcu skończyłem swój występ. Nagrodzili mnie brawami jeszcze większymi niż Morro. Ludzie domagali się bisu, ale doskonale wiedziałem, że nie mogę blokować innych. Ukłoniłem się grzecznie, po czym wróciłem za kulisty. Natychmiast coś się na mnie rzuciło i prawie przewaliło na ziemię. To był Jay. Miał łzy wzruszenia w oczach.

– Cole! – zawołał mi prosto do ucha. – Ty ich zmiażdżyłeś!

– Rudy, nie wrzeszcz, bo ogłuchnę! – zaśmiałem się.

Jay natychmiast mnie puścił, ale dalej wpatrywał się jak w bożka. Wyglądał przy tym mega uroczo. Bardzo chciałem go pocałować, ale w ostatniej chwili kochany umysł powstrzymał gejowski instynkt, więc skończyło się na samym uśmiechu.

– Cole, to było niesamowite! Ty po prostu stworzyłeś swoim głosem cudo! Zabij mnie, jeśli nie zdobędziesz pierwszego miejsca w tym, jak i finałowym etapie!

– Spokojnie, młody, jeszcze nic nie wiadomo! Jeszcze kilka uczestników. W tym ty.

– E tam, ja tylko dla beki. I tak się nie przejdę.

– Co tak w ogóle będziesz śpiewać? Nigdy mi nie mówiłeś.

– Dowiesz się zaraz. A! Prawie bym zapomniał! Przepraszam za to, że cię tak unikałem od czasu tego przytulasa. Po prostu rzadko kiedy ktoś mnie tuli i musiałem sobie coś przemyśleć. Pokój? - powiedział na jednym wydechu, po czym wyciągnął rękę.

– Pokój. – Już chciałem uścisnąć jego dłoń, gdy chłopak w ułamku sekundy wspiął się na palce i pocałował mnie delikatnie w policzek. Natychmiast się zarumieniłem i już chciałem coś powiedzieć, ale rudzielec gdzieś uciekł.

To, co zrobił, było co najmniej dziwne. Ale bardzo przyjemne. Niczym spełnienie marzeń dla mnie. Jednak od tego czasu nie widziałem Jay'a aż do jego występu. W końcu wyszedł na scenę. Wychyliłem się zza kulis. Zrozumiałem, czemu tak nagle zniknął. Poszedł się przebrać i umalować. Jego włosy miały błękitne pasemka, na twarzy miał wymyślne wzory w tym samym kolorze. Tylko strój był nieco ciemniejszy. Zaczęła grać muzyka. To był remix piosenki ''Blue'' od Eiffel 65.

Yo listen up here's a story
About a little guy that lives in a blue world
And all day and all night and everything he sees is just blue
Like him inside and outside.
Blue his house with a blue little window
And a blue corvette
And everything is blue for him
And himself and everybody around
'Cause he ain't got nobody to listen.
I'm blue da ba dee da ba daa.
Da ba dee da ba daa, da ba dee da ba daa, da ba dee da ba daa.
Da ba dee da ba daa, da ba dee da ba daa, da ba dee da ba daa.

To było najpiękniejsze wykonanie tego utworu, jakie kiedykolwiek słyszałem. Delikatny głos rudzielca idealnie współgrał z takąż samą lekką muzyką. Oryginał był w ostrzejszych dźwiękach, ale chłopak wiedział ,co wybiera. Jeśli mam być szczery, zaśpiewał trzysta razy lepiej ode mnie. Po raz pierwszy się wzruszyłem. Czułem, jak jego głos przenika przez mnie. To było niesamowite. On też został nagrodzony ogromnymi brawami, a kilka dziewczyn z pierwszych rzędów autentycznie ryczało. Tak jak ja.

– Jay. Dokonałeś cudu tą swoją przeponą i usteczkami – powiedziałem łamiącym się głosem, gdy tylko znalazł się koło mnie. – Kocham twój głos!

– Nie tylko to, prawda?

– Całego ciebie.

Z szoku nie wiedziałem, co mówię. Ale on się tylko uśmiechnął i do mnie przytulił.

– Ja wiedziałem. Od dłuższego czasu wiedziałem. Trudno nie zauważyć tych maślanych oczek i podtekstów – zaśmiał się. – Poza tym ty też mi się podobasz. Wiem o tobie wszystko. Głównie dlatego, że regularnie cię podglądałem w drodze ze szkoły.

Natychmiast otrzeźwiałem i spaliłem buraka.

– Serio?

– Serio serio. Kocham cię.

– Ja ciebie jeszcze mocniej – powiedziałem wzruszony i pocałowałem go delikatnie w czoło.

– Te, gołąbeczki, wracamy na widownię. Potem się pomiziacie! – usłyszałem głos jakiejś osoby.

Natychmiast zaczerwieniłem się jeszcze bardziej. Szybko uciekliśmy na widownię, cały czas trzymając się za ręce. Na szczęście nikt nie zwrócił na nas uwagi, bo zrobił się harmider przez ostatnią grupę. Usiedliśmy na swoich miejscach. Dopiero tutaj ochłonąłem i zdałem sobie sprawę z tego, co przed chwilą miało miejsce.

– Jay. – Pochyliłem się nad nim.

– No com? – spytał wpatrzony w scenę.

– Jesteś słodki, słodziaku.

– A ty zboczony, zboczeńcu.

Na tym ucięliśmy rozmowę, bo wyszedł pierwszy uczestnik, który pokazał nam jakże porywającą sztukę żonglowania piłeczkami. Byłoby to nawet fajne, gdyby się tak nie trząsł. Po nim nastąpiły kolejne występy, które były bardziej lub mniej atrakcyjne. Ostatni był jakiś chłopak brzuchomówca. Po nim wszedł nasz ukochany dyrektor i, jak na śmieszka przystało, on też nam coś zaprezentował, a mianowicie amatorskie jodłowanie. Podziwiam tego człowieka. Ma dystans do siebie i to najważniejsze.

- Teraz nastąpi godzinna przerwa, po której będzie rozdanie nagród. W tym roku poziom był bardzo zróżnicowany, więc jury będzie miało nie lada wyzwanie. Tymczasem... Zapraszamy na mały poczęstunek na stołówkę! Nasi uczniowie posłużą wam za przewodników.

Choć ogółem kocham jeść, tym razem wiedziałem, że nie mogę. Gdy tylko sala zaczęła pustoszeć, chwyciłem Jay'a nieco brutalnie za rękę i zacząłem ciągnąć w kierunku łazienki. Pierwszy szok już mi minął i musiałem coś sobie wytłumaczyć. Całe to wyznanie sobie uczuć działo się za szybko, jak na jakimś przyspieszonym filmie. A co jeśli to tylko żart z jego strony?

– Jay.

– No.

– Teraz bądź ze mną szczery.

– Szczery niczym najszczerszy diament.

– Nie śmieszkuj.

– Nie będę.

Wziąłem wdech, po czym wepchnąłem nas go kabiny. Przycisnąłem go obiema rękami do ściany. Nieco się zdziwił na ten gest, ale nic nie powiedział.

– Jay. Serio mnie kochasz?

– Tak, serio.

– Dlaczego wyznałeś mi miłość właśnie w tamtym, a nie innym momencie?

– No bo tak jakoś, no... - nieco się speszył i odwrócił wzrok. Szybko chwyciłem go za podbródek, każąc sobie patrzeć w oczy.

– Kpisz sobie ze mnie?

– O co ci teraz chodzi?

– Ja cię naprawdę kocham, więc jeśli to żart, powiedz mi teraz.

– Nosz kurde, Cole! Ile razy mam ci powtarzać, że mi się podobasz?!

– Podobanie się a kochanie to co innego.

Wsunąłem ręce pod jego koszulkę. Rudzielec wzdrygnął się na ten ruch. Próbował się wyrwać, ale kolanem przycisnąłem jego krocze uniemożliwiając ucieczkę. Zacząłem powoli podwijać jego podkoszulek.

– Zboczeńcu, co ty robisz?! – skarcił mnie. Rękoma próbował pozbyć się mojej nogi, ale to tylko sprawiało, że wbijałem się w niego bardziej.

– Sprawdzam.

– Co niby?!

– Czy mówisz prawdę, czy robisz to tylko dla żartu.

– Chcesz mnie zgwałcić?!

– Nie. Zwyrodnialcem nie jestem. Tylko sprawdzić jak twoje ciało na mnie reaguje.

Przysunąłem głowę do jego chudego brzucha i zacząłem składać na nim niepewne pocałunki. W międzyczasie odsunąłem też nogę, a dłonie skierowałem na sutki. Słyszałem doskonale każdy tłumiony jęk rudzielca, miałem doskonały słuch. Każda najmniejsza sylaba z jego ust sprawiała, że moje ruchy były coraz to dokładniejsze. Po chwili bezceremonialnie wpakowałem mu język do pępka, a palcami chwyciłem wypustki na piersi.

Usłyszałem krzyk. Tym razem już nietłumiony przez nic. Jay płakał. Autentycznie. Natychmiast wyciągnąłem zarówno ręce, jak i język puszczając go. On tylko osunął się w dół po kafelkach. Schował głowę między nogi. Teraz zdałem sobie sprawę z tego, co zrobiłem. Wykorzystałem go niczym zabawkę.

– Jay... Ja... – Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Jak ostatni tchórz uciekłem z kabiny, a potem z łazienki. Schowałem się w składziku woźnej. Zawsze tam przychodziłem, gdy coś nawaliłem. - Jesteś okropnym zboczeńcem, Cole. Nienawidzę się.

Schowałem twarz w dłoniach. Znów wszystko spierdoliłem. Tylko teraz znacznie gorzej. Dlaczego ja mam takie parszywe szczęście? Gdy tylko los się do mnie uśmiechnie, ja zawsze muszę coś zepsuć.

Nagle usłyszałem skrzypienie drzwi. Do niewielkiej skrytki ktoś wszedł. Choć było ciemno, doskonale wiedziałem kto to.

– Jay, strasznie cię przepraszam, jestem baranem! – wypaliłem.

– Wiem to, Cole. Baranem, osłem, żubrem i prawdopodobnie masz też coś ze słowika.

– Jak to jest, że ty nawet w takiej sytuacji potrafisz żartować?

– Życie. Poza tym wybaczam ci. Rozumiem, że jesteś napalony, że mi nie wierzysz, bo powiedziałem to nagle. Działałem pod wpływem impulsu. Ale ja też cię kocham. Zakochałem się w tobie tak właściwie już w podstawówce. Od zawsze mi imponowałeś. Jednak przy tobie zawsze było dużo dziewczyn, więc nie miałem odwagi się zbliżyć. A potem ty zacząłeś się do mnie zbliżać malutkimi krokami. Szybko się zorientowałem o co chodzi. Czekałem po prostu na odpowiedni moment.

– A ja to spierdoliłem.

– Nie przesadzaj. Ale takie rzeczy jak seks to dopiero po ślubie - zaśmiał się i pocałował mnie w nos. – Chodźmy już lepiej. Zaraz będą ogłaszać wyniki.

Wyszliśmy ze składzika i czym prędzej popędziliśmy do auli. W sumie było jeszcze grubo przed czasem, ale i tak nie byliśmy pierwsi. Zajęliśmy najlepsze miejsca. Co jakiś czas rzucaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia. Co jakiś czas do sali przychodziły mniejsze lub większe grupki uczniów. Nim się obejrzeliśmy, wystąpił dyrektor. Chwilę przemawiał, jednak ze stresu zupełnie nie zwróciłem uwagi na jego słowa.

Nastąpiło podsumowanie konkursu. Wicedyrektor, pani Pixal zaczęła czytać nazwiska zwycięzców konkursu tanecznego od ostatniego do pierwszego miejsca. Dziewczyny z naszej szkoły zajęły drugie. Później to samo nastąpiło z uczestnikami kategorii instrumentalnej. Oczywiście, jak łatwo się domyślić, pierwsze miejsce zdobył nasz Morro.

I teraz nastał moment, którego tak się obawiałem.

– Trzecie miejsce w kategorii śpiew zdobywa... Aleksa Girshow!

Na środek wyszła chudziutka blondynka. Nagrodzono ją gromkimi brawami.

– Drugie miejsce... Jaon Gorder!

Z pierwszego rzędu wstał wysoki kasztanowowłosy chłopak o mlecznej karnacji. Będąc już na środku, puścił komuś z widowni oczko. Jako iż siedziałem z boku, od ściany, zauważyłem, że zrobił on ten gest to drobniutkiego chłopaka o czarnych włosach i jasnej skórze pokrytej okropną ilością blizn. Choć siedział, wyglądał na niższego nawet od naszego Lloyda. Na pewno nie wyglądał na ucznia liceum.

– Natomiast pierwsze miejsce... – Moje rozmyślania natychmiast przerwała wicedyrektorka. – Po wnikliwej analizie jury... Zajmują ex aequo... Cole Brookstone i Jay Gordon Walker!

Serce podskoczyło mi do gardła. Jay'owi zresztą chyba też. Na chwiejnych nogach wyszliśmy na podwyższenie po dyplomy i nagrody. Staliśmy tak jeszcze chwilę, pozując do zdjęcia całą czwórką (tak nawiasem, ten cały Jaon był wyższy nawet ode mnie!), po czym wróciliśmy na widownię. Całemu tego szokowi towarzyszył aplauz na widowni.

Przy dalszym rozdaniu nagród w ostatniej kategorii byliśmy tak rozkojarzeni, że nawet nie zwracaliśmy uwagi na to, kto wygrał. Pod koniec jeszcze raz wystąpił dyrektor Cyrus Borg. Ogłosił, że zdobywcy wszystkich trzech miejsc za miesiąc jadą na etap finałowy do stolicy. Po czym specjalnie upuścił mikrofon, zrobił daba i zjechał z podestu.

Z auli zaczęły wylewać się chmary uczniów. Zostali tylko finaliści i ich najbliżsi znajomi. Zaczęliśmy sobie nawzajem gratulować. Po chwili przyszli do nas nasi wzruszeni opiekunowie. Ja, Jay, Morro i dziewczyny z grupy tanecznej natychmiast podbiegliśmy do płaczącej, oczywiście z radości, pani Misako Garmadon. Gratulacjom nie było końca, zwłaszcza mnie i rudzielcowi.

– Tacy chłopcy jak wy to skarb. Macie przepiękne głosy. Teraz żałuję, że Jay'uś marnował się w aktorstwie. On jak anioł brzmi! – mówiła przez łzy, wymachując swoją jedwabną chusteczką.

– E tam, lubię i śpiewanie, i granie – powiedział Jay. – Wszechstronny jestem.

– Teraz pasuje obmyślić, co możecie zaśpiewać, żeby zwalić z nóg samego burmistrza.

– Że się wtrącę – odezwał się nagle Morro. – Skoro obaj mają pierwsze miejsce, to może niech razem zaśpiewają, w duecie?

Spojrzałem znacząco na Jay'a. Odpowiedział mi tym samym.

– Wchodzimy w to! – zawołaliśmy razem.

– Cole już pewnie wie jaka piosenka, prawda? – spytała z uśmiechem Seliel.

– No pewnie. ''Evolution of Lady Gaga" autorstwa Scott'a i Mitch'a z zespołu Pentatonix. Wykonanie na dwa głosy.

– Czytasz mi w myślach, Cole – powiedział Jay i wyszczerzył się w uśmiechu.

~♫~

Wyszliśmy na scenę. Aula w stolicy Ninjago znacznie się różniła od tej w naszej szkole. Było tu więcej ludzi. Wszystkie sławy z miasta czyhające na nowe talenty. A pośród nich nasza dwójka.

Zaczęły lecieć pierwsze niepewne nuty. Pozwolono nam śpiewać w duecie. Nawet wyrażono zgodę, żeby to Morro grał nasz podkład na żywo.

– Gotowy? – szepnąłem do Jay'a.

– Z tobą zawsze. – Również mi odszepnął.

StoneHeart, oh, oh Gaga! – zacząłem.

I've had a little bit too much.
All of the people start to rush, start to rush babe.
A dizzy twister dance.
Can't find my drink or man.
Where are my keys?
I lost my phone.
Just dance! – zaśpiewał swoją kwestię Jay. Później poleciało już z górki. Śpiewaliśmy na zmianę. Doskonale wiedzieliśmy, kiedy mamy wejść, by nie zagłuszyć drugiego. Nasze głosy tworzyły harmonię. Doskonałą harmonię. On śpiewał wysoko, ja nisko. Idealnie się uzupełnialiśmy.

I've got a hundred million reasons to walk away. But baby, I just need one good one to stay... – Zakończyliśmy razem. Nastała grobowa cisza. I wtedy to zrobiłem. Na oczach tych wszystkich ludzi pocałowałem go prosto w usta. Nie był to jakiś super namiętny pocałunek. Po prostu.

Mam sto milionów powodów, aby odejść.
Ale kochanie, potrzebuję tylko jednego dobrego, by zostać – przetłumaczyłem ostatnią zwrotkę naszej piosenki, gdy się od siebie odkleiliśmy. Do naszych uszu doszły gromkie brawa, które po chwili przerodziły się w naprawdę głośny podziw i gratulacje.

Pomimo mojego ostatniego wybryku, i tak wygraliśmy cały konkurs. Dość szybko przyjęła nas bardzo znana wytwórnia muzyczna. Zrobiliśmy karierę pod nazwą właśnie StoneHeart. Kamienne Serce. Nikomu nie przeszkadzało to, że jesteśmy gejami. Znaczy, hejterzy są wszędzie, więc jacyś by się na pewno znaleźli, jednak większość społeczeństwa nas zaakceptowała.

Od tego czasu minęło prawie osiem lat. Teraz ja i Jay mieszkamy w spokojnej okolicy. Wydajemy co rok jedną płytę i jesteśmy dość znanymi celebrytami. Jak tak patrzę wstecz, cała nasza historia jest mega zawiła i poplątana. Ale to nic. Liczy się finał. A finalnie jesteśmy razem i nic tego nie zmieni. 

Powracam po długiej przerwie z shotami! Ktoś się cieszy? *świerszcze* No nic. Ogólnie zamysł tego shota był zupełnie inny. Głównym wątkiem miała być ta piosenka w mediach, ale jak zwykle nie pykło. Cóż więcej mówić, do przeczytania! 😘

~ Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro