Rozdział 13 - Zrozumieć Przeszłość cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dla pisarza picie herbaty jest rzeczą prostą i skomplikowaną zarazem.

Można bowiem napisać, że Ronin uniósł kubek do ust, wypił łyk, po czym odstawić go na blat jadalnego stołu, przy którym zebrali się wszyscy domownicy.

Ale to było by za proste. Pisarza kusi i gnębi namiętna pasja opisania tej samej czynności z pełną dramaturgią i mocą pisarską. Pióro aż rwie się, by napisać, że woń tego jakże cudownego naparu unosiła się z naczyń stojących na dębowym blacie i roznosiła po całej jadalni. Dłoń Ronina objęła palcami gładką powierzchnię kubka, pochłaniając jego przenikliwe ciepło. Skóra napięła się, stanęły wrażliwe włoski w desperackiej ucieczce przed ogarniającym dłoń gorącem. Płynnym ruchem kubek uniósł się i zbliżył się do milczących ust, głaszcząc nos ostrym zapachem i ciepłem pary. Fala naparu natarła na wargi, parząc delikatny język, zaatakowany nagłą goryczą gorącego ziela. Usta uparcie trwały w łyku, póki gardło nie uzyskało pożądanej temperatury i wilgotności. Wtedy kubek, z całą swoją dumą, wrócił z powrotem na swoje miejsce na drewnianym blacie, wydając z siebie pełne dramaturgii "brzdęk".

Na szczęście nie należę do pisarzy tego typu i napiszę po prostu , że Ronin napił się herbaty.

- A więc... Skąd jesteś i po co tu przyszłaś?

Pytanie, którego nikt nie miał odwagi zadać, zawisło teraz nad stołem i pewne siebie powędrowało do Lucy. Oczy wszystkich powiodły za nim.

Dziewczyna łyknęła herbaty, równie dramatycznie i tajemniczo co jej poprzednik.

- Wolałabym pogadać o tym na osobności z Lloydem - odparła. - I ewentualnie z Wu-jkiem...

Pierwszy z wyżej wymienionych mruknął potwierdzająco, kończąc swój łyk.

- A ja wolałbym, żebyś teraz nam powiedziała - powiedział Kai, po czym napił się herbaty. - Mam dosyć już tajemnic. Wszyscy chcemy wiedzieć.

- Dokładnie! - przytaknął Jay i również wziął swój kubek do ust. Prychnął, krztusząc się. - Czemu to jest takie gorące?

- Jay, to jest herbata - przypomniał mu Cole.

- Po kiego grzyba pijemy herbatę w taki upał? - oburzył się. - Zane, brachu, czy mógłbyś?

Zane wziął jego kubek do rąk i go zmroził.

- Dzięki, Zane - powiedział Jay odbierając od niego kubek. - Na ciebie zawsze można liczyć.

- No więc, kontynuując - Cole postanowił przejąć metaforyczny mikrofon. - Wszyscy chcemy wiedzieć kim jest córka naszego mentora, a wcześniej największego wroga. I jak się tu znalazła.

- I dlaczego dopiero teraz postanowiła wyjść na światło dzienne - dodał Ronin.

Jay syknął.

- Ludzie, co znowu? - spytał Cole.

- To jest lodowate - jęknął, patrząc na swój kubek. - Język mi zamarza, nie da się pić.

- Gościu, zdecyduj się - powiedział Kai, sięgając po jego herbatę. - Raz zamrozić, raz podgrzać...

- Czekaj - rzucił Jay. - A co powiecie na herbatkę z prądzikiem? - spytał, uśmiechając się do kubka.

- Rób, co musisz, byle cicho - odparł Kai.

- Wracając do... - Cole nie zdążył nawet zacząć zdania, a przerwał mu głośny zgrzyt silnego zwarcia.

- Mam dość - powiedział Ronin, nagle wstając. - Weź gościu wyjdź, bo nam wszystkim przeszkadzasz.

Jay zamrugał.

- Tak, do ciebie mówię - podkreślił stanowczo. - W ogóle nie łapiesz powagi sytuacji. Tylko bawisz się tą swoją herbatką. Proszę cię, jeśli masz zamiar dalej tak się zachowywać, wyjdź i daj nam rozmawiać w spokoju.

Głos Ronina, na pozór spokojny i opanowany, niósł ze sobą odrzucający chłód. I w jakimś stopniu nutkę satysfakcji. Ronin nikomu by o tym nie powiedział, ba, nawet nie nazwał tego w myślach, ale nie znosił Jaya, nie znosił go za jego dziecinność i głupkowatość, suche dowcipy i ślepy optymizm. A najbardziej za to, że Jay zawsze musiałbyś w centrum uwagi. Nawet teraz. Możliwość ochrzanienia tego niebieskiego błazna była niebywale przyjemna, co Ronin starał się za wszelką cenę ukryć. Mimo wszystko nie życzył mu źle. Tylko mu odrobinę zazdrościł. W końcu Jay miał wszystko czego on nie miał: kochającą rodzinę, jedną z podstawowych mocy żywiołu, dziewczynę, chwałę i sławę po wsze czasy, no i tych cholernych zapyziałych przyjaciół, którzy za chwilę wstaną i wezmą jego stronę, jak wierne stado ciotek broniących swojego biednego siostrzeńca.

Ku jego zdziwieniu, tak się nie stało. Nic się nie stało. Cisza się stała. Ronin nie dowierzał. Ale autentycznie wszyscy milczeli, patrząc poniekąd trochę wymownie na Jaya. Wu obserwował u szczytu stołu z typową dla siebie obojętnością, a Lucy patrzyła poirytowana po wszystkich ninja. Widocznie nie tego się spodziewała. No cóż, Ronin też nie.

Jay wybrnął z tej sytuacji niezwykle rozsądnie. Nabrał powietrza, by westchnąć niesłyszalnie, po czym wziął swoją nieszczęsną herbatę i z nieco spuszczoną głową wyszedł, uprzejmie nie trzasnąwszy. Dało się słyszeć w ciszy dwa puste kroki i szmer, świadczący o tym, że Jay usiadł na schodku.

Ronin zachował poważną minę wkurzonego gościa, choć ledwo powstrzymywał się radosny uśmiech triumfu. Usiadł, a pierwszą rzeczą, na którą przez nieszczęsny przypadek odruchowo spojrzał, była zniekształcona złością i oburzeniem twarz obrażonej Lucy.

Nastolatka wymownie założyła ręce na piersi wbijając w niego płonące gniewem ślepia.

- Zadowolony jesteś?

Ronin parsknął. Panicznie próbując uratować sytuację przystawił sobie kubek do ust, udając, że to herbatą a nie śmiechem się zakrztusił. Trochę się przy tym oblał, ale to nawet dobrze, będzie wyglądało autentyczniej. Odstawił kubek, gestem prosząc o chwilę. Zakrztusił się przecież herbatą, musi złapać oddech, no nie?

- Nie wstyd ci? - warknęła ponownie Lucy. - Nie wstyd wam? - dodała, silnie akcentując ostatnie słowo. Spojrzała po kolei na lekko zdezorientowane twarze ninja i Ronina, który... coś robił... krztusił się? Nie ważne. Wstała z uniesioną wysoko głową i srogością godną nauczycielki karcącej rozzuchwaloną klasę i zaczęła z wyższością:

- Jay, jest pełnoprawnym członkiem tej drużyny. Po tym co z wami przeżył i co dla was robił, jakikolwiek by nie był, jest częścią tej drużyny i ma prawo wiedzieć to samo co wy. Jeśli chcecie, żebym mówiła, musicie go wszyscy przeprosić i go tu wpuścić.

Lloyd skrzywił się. Czy ta sytuacja naprawdę była warta takiej powagi? Spojrzał po reszcie. Zane patrzył się pytająco, nie wiedząc, po której stanąć stronie. Cole unikał jego spojrzenia, udając, że pije herbatę, a Kai po prostu wzruszył ramionami. Ronin uśmiechnął się do niego wymownie, zachęcając do olania Lucy. A Wu... Obserwował. Ech, Lloyd czuł się przy nim czasami jak króliczek doświadczalny.

Westchnął. Wypadałoby zakończyć już tą szopkę i to zadanie przypadało oczywiście jemu. Naprawdę fajnie jest czasem być liderem. Tia...

- Lucy posłuchaj... - zaczął łagodnie.

- Nie, to ty posłuchaj - przerwała mu oschle. - Pozwoliłeś potraktować go jak dziecko. Jeszcze przed chwilą mnie przepraszałeś za takie traktowanie, ale mnie nie znałeś. Nie wiedziałeś jaka jestem. Ile znasz Jaya? Dni? Miesiące? Lata? Pięć końców świata? Towarzysza broni tak się traktuje? Przyjaciela?

- Daj spokój - wciął się Kai. - Trochę przeszkadzał i tyle. Świerze powietrze dobrze mu zrobi. Za chwilę go zawołamy.

- Nic nie rozumiecie - powiedziała zimno, choć czuć było, że jest w tym zimnie coś innego. Coś z rodzaju zrozumienia zawinionych. - Nic nie wiecie. Żyjecie wśród swoich, patrzycie na siebie nawzajem i ich nie znacie? Nie rozumiecie ich?

- O czym ty mówisz do cholery - zirytował się Cole.

- Wciąż o Jayu - odparła już prawie spokojnie. - Zawsze wam przeszkadzał, prawda? Nawijał bez opamiętania, wydurniał się kiedy nie trzeba, wyskakiwał nagle z dziwacznymi pomysłami. Jest Mistrzem Błyskawic. Nie połączyliście nigdy faktów? - wzięła wdech, uspakajając się już zupełnie. Teraz mówiła wręcz łagodnie, jak do małych dzieci. - Jego ciało generuje nieskończoną ilość energii. Każda komórka wytwarza bez przerwy ogromny ładunek prądu. On musi to jakoś wyładować, inaczej gromadząca się w nim energia go dosłownie rozsadzi. Bez przerwy musi coś robić. Gadać, tworzyć, bawić się kubkiem. Jego umysł pracuje 7 razy szybciej niż umysł przeciętnego człowieka. Emocje odczuwa dwukrotnie intensywniej niż wy. Każdy ruch jest rejestrowany, każdy zmysł wyczulony.

Ninja patrzyli na nią szeroko otwartymi oczami.

- Jay to tykająca bomba? - spytał Cole.

- Niezupełnie - powiedział Wu, uśmiechając się szeroko. - Ale bójcie się go wkurzyć. Chociaż muszę przyznać, że w porównaniu do wszystkich swoich poprzedników, Jay jest oazą spokoju.

- Myślałam, że wiedzą - szepnęła do niego Lucy, siadając.

- Nie martw się, nie są potworami - mruknął Wu, po czym dodał jeszcze ciszej: - To ja nim jestem...

Lucy otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale ten uciszył ją gestem.

- To przeze mnie tyle nie wiedzą. - szepnął jej. - Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Dajesz mi sporo do myślenia.

Uśmiechnęła się.

Tymczasem przy stole poczucie winy wreszcie dało o sobie znać. Ninja patrzyli na siebie w milczeniu, przekazując je z rąk do rąk. Jedynie Ronin nie robił sobie z całej tej sytuacji nic i w najlepsze pił pozostałości po herbacie.

- Idę po niego - powiedział nagle Cole, wstając.

- Idę z tobą - odrzekł od razu Zane, wstając jeszcze gwałtowniej.

- Też idę - dołączył się Kai.

- I ja! Czekajcie na mnie! - poderwał się Lloyd.

Ronin przewrócił oczami i wstał spokojnie, z zamiarem udania się do kuchni i zrobienia sobie drugiej herbaty.

- A ty nie idziesz? - spytała Lucy, lekkim kiwnięciem głowy wskazując drzwi frontowe, gdzie wszyscy się udali.

- Nie - rzucił, wychodząc z jadalni. - To nie moja rodzina.

- Stój!

Ronin wychynął zza drzwi z pytającą miną.

- Skoro idziesz do kuchni - powiedział Wu. - Bądź tak miły i mi też zrób świeżą herbatę.

- O! Dobry pomysł - stwierdziła Lucy podsuwając Roninowi swój kubek.

Ten poczęstował ich wzrokiem pełnym wyrzutu, ale cofnął się i wziął od nich kubki.

Tymczasem za drzwiami...

- Jay, stary, posłuchaj...

- Chcieliśmy cię wszyscy przeprosić

- Żeśmy cię wywalili

- I w ogóle nie doceniali

- Jay, brachu, jesteś najlepszy!

- Nie złość się na nas...

Jay stał przed korzącym się przed nim i przyjaźnie uśmiechającym się tłumem, z szeroko otwartymi oczami i ustami, ściskając w ręku swój nieszczęsny kubek herbaty. Opisanie jego oszołomienia znacznie przekracza moje umiejętności pisarskie. Dodam jednak, że uszczypnął się na tyle mocno, by upewnić się, że nie zwariował i nie śpi. Przez chwilę rozważał rzucenie kamieniem, by sprawdzić czy to nie duchy lub jakaś fatamorgana. Napił się. To go trochę orzeźwiło. Zaśmiał się nerwowo.

- No, eee, chłopaki... - zaczął. - Zasłużyłem sobie przecież.

- No coś ty, nawet tak nie mów!

- Bracie, jesteś najlepszy! - powiedział Cole, przytulając go.

Jay stał nadal sztywno, ściskając w rękach kubek.

- Święty Marmaduke'u - powiedział z przerażeniem w głosie. - Czy ja jestem dzieckiem specjalnej troski?

- Nie! - krzyknęli jednocześnie.

- Ta-ak - dało się słyszeć przytłumiony szybą głos Ronina z kuchni.

- Nie - powtórzył z naciskiem Kai. - Jay, nie jesteś dzieckiem. Jesteś naszym kumplem.

Mistrz Błyskawic patrzył na niego z tym samym wyrazem twarzy, nadal zupełnie ignorując Cole'a.

Zane nabrał powietrza w usta. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Zamiast tego uniósł szeroko ramiona i robocim krokiem dołączył do przytulasa. To rozbawiło Jaya. Zaśmiał się. Lloyd i Kai również dołączyli. Jay musiał unieść kubek wysoko, by w całym tym zamieszaniu na nikogo nie wylać. Drugą ręką klepał po plecach nie bardzo wiedział kogo, śmiejąc się głupkowato.

- No już, już - powiedział w końcu. - Też was kocham, chłopaki.

Zaśmiali się. Trochę trwało zanim wrócili z powrotem do jadalnego stołu. Ronin zdążył zrobić wszystkim świeżą herbatę i postawić wielki jej dzbanek na środku, tak profilaktycznie. Jay sięgnął po niego od razu, bo kubek miał już pusty, a od tych wrażeń potwornie chciało mu się pić.

- To co tu się wydarzyło kiedy mnie nie było? - spytał, do wtóru nalewanej herbaty. - Czyżby odcięli nas od prądu?

- To Lucy - odparł Ronin, siadając przy stole. Uśmiechnął się pod nosem, mogąc wreszcie się napić. - Nasza księżniczka ma dar mowy.

Lucy zanotowała sobie w głowie dziesiąte już przekorne nazwanie jej 'księżniczką'. I, co straszniejsze, użycie słowa 'nasza'.

"Zaczyna się do mnie przyznawać - pomyślała. - Trzeba zacząć się bać"

- W takim razie - powiedział Jay, odkładając dzbanek. - Chętnie sam się o tym przekonam. Chyba najwyższy czas na naszą bajkę.

Lucy spojrzała się na niego pytająco. Dopiero gdy dostrzegła, że wszyscy patrząc na nią wyczekująco, oprzytomniała.

- A no tak - mruknęła. Wzięła głęboki wdech. - Zacznijmy od... - odchrząknęła. - ...Od tego, że jestem starsza od Lloyda. - wyprostowała się dumnie. - O całą godzinę.

Ninja wydali z siebie przeciągłe "Uuu" w stronę Zielonego. Ten pokręcił głową z udawaną dezaprobatą i napił się herbaty. Sensei poklepał go współczująco po ramieniu.

- Też jestem młodszy - szepnął mu.

Lloyd aż prychnął herbatą.

- Na serio?

Wu skinął głową.

- O całe 36 minut.

- Garmadon był już wtedy zdegradowany - kontynuowała. - Po przegranej walce z bratem, leżał gdzieś na dnie Podziemia i dławił się nienawiścią do naszego świata. Wiedział jednak o ciąży mamy i domagał się sprowadzenia potomka do Podziemi. Matka sama nie miała najmniejszego zamiaru przeprowadzać się na samo dno piekła, nawet dla ojca, a tym bardziej wysyłać tam swoich dzieci. Ale musiała. Oszukała więc Gamcia, że urodziła jedynaka, by ocalić przed nim choć jedno dziecko. Dlaczego ja, a nie Lloyd? Cóż, o tym akurat zdecydował przypadek. Kto wie, może historia potoczyłaby się inaczej, gdybym to ja zeszła do Podziemi? W każdym razie matka kryła się ze mną latami na powierzchni, nigdy nie spędziwszy w jednym miejscu dłużej niż kilka tygodni. To było konieczne, jeśli chciała mi zapewnić skuteczną ochronę przed ojcem, a i też na rękę, w końcu była archeologiem, znanym badaczem i morfologiem, którego praca to wieczna tułaczka po wykopaliskach i bibliotekach. Gdzie nie poszła, zapełniała pobliskie muzea lub zdobywała nowe zwoje. Nasze mieszkanie zawsze było nimi zawalone - uśmiechnęła się na to wspomnienie. - Nauczyłam się czytać już w przedszkolu, by dowiedzieć się co w nich takiego jest, że mama je zbiera i zbiera, a później czyta całymi godzinami. I zgadnijcie o czym były? - napiła się herbaty, by zrobić krótką pauzę. - O tobie, Lloyd! Prawie wszystkie były o Zielonym Ninja i jego chwalebnej walce ze straszliwym Władcą Ciemności. Mama od samego początku czuła, że to będziesz ty i strasznie się o ciebie martwiła. Ciągle użalała się nad sobą, że pozwoliła zabrać ciebie ojcu do Podziemi. Podejrzewała jednak, że prędzej czy później tata wyśle cię do jakiejś szkoły na powierzchni, gdy tylko wiek na to pozwoli. Cały czas miała na oku wszystkie najbardziej podejrzane podstawówki z internatem, do których mógłby cię wysłać ojciec. No i rzeczywiście: w jednej z nich na liście pierwszoklasistów pojawiło się pewnego razu nazwisko "Lloyd Montgomery Garmadon". Natychmiast wyruszyliśmy w drogę, ale no cóż spóźniłyśmy się - o cały tydzień. Wywalili cię ze szkoły dla niegrzecznych dzieci, bo byłeś zbyt grzeczny.

Zaśmiała się.

- Ale to dało mamie nadzieję. Nadal byłeś na powierzchni i ojciec nie zdołał na ciebie wpłynąć na tyle ile się obawiała. Wprawdzie błąkałeś się teraz zupełnie sam po wielkim i okrutnym Ninjago, ale mama była wieczną optymistką i nigdy nie dawała za wygraną. Szliśmy po twoich śladach, byłyśmy między innymi w Jamanakai, aż trop doprowadził nas z powrotem do tej dziwnej podstawówki. Tam dowiedzieliśmy się, że ninja cię 'porwali'. Mama była w siódmym niebie. Odnaleźć was to żaden problem, a do tego czasu byłeś w dobrych rękach wujka Wu i czterech największych bohaterów Ninjago. Jedyne co stało teraz na przeszkodzie do odzyskania syna... to była jej córka.

- Nie rozumiem - Kai podrapał się po głowie, co nie wyglądało zbyt inteligentnie. - Zabroniłaś jej?

- Nie nie - uśmiechnęła się Lucy. - Chodziło o to, że moje istnienie było utrzymywane w absolutnej tajemnicy. I tak musiało zostać.

- Ale dlaczego? - zdziwił się Cole.

- Ponieważ byłabym w takim samym niebezpieczeństwie co Lloyd w owym czasie. Co z tego, że miał za ochroniarzy czterech kolorowych muszkieterów, skoro Garmadon o nim wiedział? Wiedział bardzo dokładnie o tym gdzie jest, kto go chroni i jak tego kogoś pokonać. Mama ubolewała już nad tym, a gdyby i mi groziło podobne niebezpieczeństwo - gdyby i o mnie ojciec się dowiedział - umarłaby z rozpaczy. Płakała na samą myśl, że może stracić Lloyda. Wolę nie wyobrażać sobie co by zrobiła, gdyby zwoje mówiły o dwóch Zielonych Ninja - westchnęła. - W każdym razie nie mogła wziąć mnie ze sobą. Musiała wybierać: zostać ze mną czy pójść do Lloyda. Cóż wybór wydawał się oczywisty. Lloyd bardziej potrzebował matki, jej wiedzy i doświadczenia, ale też i zwykłego matczynego wsparcia, odrobiny troski i miłości. Mama bała się jednak czegoś, nie potrafiła mi wytłumaczyć, i pewnie sama tego nie do końca rozumiała, ale miała przeczucie, że jak mnie zostawi wydarzyć się coś złego. "Matczyna intuicja - powtarzała bez przerwy. - coś ci się stanie i ja to wiem. Nie mogę cię zostawić." "Ale musisz - mówiłam jej. - Lloyd cię teraz bardziej potrzebuje. Nie martw się o mnie. Jeśli ojciec się o mnie nie dowie, co złego może się stać?" Zgodziła się ze mną w końcu. Jeszcze kilka dni się wahała, ale w końcu wyruszyła. Zostawiła mnie u swoich znajomych, państwa Johnsonów, młodego małżeństwa antropologów z jednorocznym maleństwem, którzy zgodzili się wziąć mnie pod opiekę. Mama rzekomo wybrała się na daleką archeologiczną wyprawę na jakąś wyspę. Zostawiła mi wszystkie zwoje i obiecała mi, że wróci po mnie jak tylko sytuacja się uspokoi. Taką przynajmniej miałyśmy nadzieję. Kazała mi obiecać, że nie zrobię nic głupiego i że nie pojadę do stolicy, gdzie było coraz mniej bezpiecznie. Obiecałam.

- I? - spytał Lloyd po chwili milczenia.

- Iii... - Lucy miała nietęgą minę. - Żyło mi się słodko u Johnsonów, naprawdę spoko ludzie, kupowali mi cukierki i zabierali do kina w każdy czwartek. Gdy sytuacja się uspokoiła, mama rzeczywiście do mnie wróciła i przedstawiła mnie już dobremu tacie, który bardzo się ucieszył i wziął mnie do swojego klasztoru i trenował jako jedną z uczennic. Potem umarł bohatersko, a ja sobie nadal tam byłam aż do przedwczoraj. A teraz jestem tutaj - uśmiechnęła się szeroko. - Happy End.

Lloyd zmarszczył brwi. w tej historii była jedna wielka dziura. Spojrzał na senseia, ale tym razem i on wyglądał jakby nic nie wiedział.

- Czegoś tu nie rozumiem - zaczął. - Dlaczego rodzice nadal utrzymywali twoje istnienie w tajemnicy?

- Co? Wcale nie - mówiła nadal się uśmiechając. - Po prostu nigdy nie pytałeś.

Jay powoli uniósł rękę pokazują na nią palcem.

- Ja się tak uśmiecham, kiedy coś przeskrobię i próbuję to ukryć.

Lucy wypuściła z siebie powoli powietrze przez usta, spuszczając przy tym głowę. Dopiero teraz Lloyd zobaczył jak bardzo była spięta.

Ukryła twarz w dłoniach.

- No bo przeskrobałam coś - powiedziała przed dłonie. - Coś bardzo głupiego, nieodpowiedzialnego i samolubnego.

- Coś tak głupiego, nieodpowiedzialnego i samolubnego jak otworzenie grobowców wężonów, by ukradli dla ciebie wszystkie słodycze w kraju? - spytał Kai z nieukrywanym entuzjazmem. Lloyd spojrzał na niego wilkiem.

Lucy podniosła głowę i uśmiechnęła się.

- Nie no nie aż tak.

Kai zarechotał. Jay odwrócił się i zakrył usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Na ten widok Cole, Zane i Ronin nie wytrzymali i roześmiali się. Wu tylko pokręcił głową, nie mogąc jednocześnie powstrzymać uśmiechu. Lloyd próbował schować twarz za kubkiem herbaty, udając, że ją pije i nic nie robi sobie ze śmiejących się z niego kolegów.

- Wiecie co - powiedziała Lucy. - Nie będę wam psuć humorów. Opowiem wam kiedy indziej.

- Ejejej - rzucił nagle Ronin, zatrzymując ją w połowie wstawania. - Siadaj. Nigdzie nie idziesz.

- Jesteś nam wszystkim winna wyjaśnienia - dodał Lloyd. - Na pewno mnie.

Lucy wzięła głęboki wdech. Usiadła. Oparła się łokciami o stół. Splotła palce. Rozplotła. Znów splotła. Kilka razy obejrzała cały sufit i ścianę obok. Oparła w końcu głowę o zaciśnięte dłonie i zamknęła oczy, jakby spodziewając się jakiegoś ciosu.

- Słyszeliście kiedyś - wymamrotała. - O Zakazanych Zwojach?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro