Rozdział 15 - Na Swoim Miejscu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężko w to uwierzyć, ale rzeczywiście od tej pamiętnej niedzieli wszystko się zmieniło. Choć gdyby Ronin został o to zapytany nie potrafiłby wymienić nic konkretnego. Atmosfera? Ludzie? Może jego własne postrzeganie rzeczywistości?
Na pewno trening. O tak, trening przeszedł drastyczne zmiany. Zajęcia praktyczne nie były już monotonne i przewidywalne, były wykańczające. I nieporównywalnie wymagające. Czy w terenie, czy w sali ćwiczeń, czy nawet w tym ich małym ogródku. Trzeba było wyostrzać wszystkie zmysły, zmusić umysł do myślenia, podejmować błyskawiczne decyzje. Co w przeciwnym wypadku? Nigdy nie było się pewnym. Spalone ubranie czy złamana ręka wydawały się lekkim draśnięciem, a choć nikomu nic większego nigdy się nie stało, wyobraźnia robiła swoje.
A o lekcjach teoretycznych Ronin wolał już nie myśleć. Ręka bolała go od pisania notatek.
Wszystko to wpłynęło mocno na otaczającą ich atmosferę. Ninja mniej mówili, więcej jedli i spali, ale przede wszystkim mniej się kłócili, a więcej sobie pomagali. Ronin nie dowierzał, gdy Zane pożyczył mu ołówek, kiedy złamał swój na lekcji, gdy Lloyd mu pomógł wstać po przegraniu z nim pojedynku, gdy Kai podał mu broń, gdy ten upuścił ją podczas gry w dwa granaty, chociaż był wtedy w przeciwnej drużynie (to bardzo trudna i brutalna gra, lepiej nie mówić...). A najbardziej nie dowierzał sobie samemu, gdy pożyczył Cole'owi kurtkę, kiedy raz zaczęło padać podczas zajęć w terenie (strasznie jest być duchem w deszczu) a Jayowi opatrzył rękę, gdy ten zwichnął sobie nadgarstek podczas biegów przełajowych. Nie potrafił przyjąć do siebie faktu, że staje się częścią tego zespołu.
Było coś jeszcze, coś przyszło nagle i czego bardzo nienawidził. Treningi indywidualne. Sam nie brał w nich udziału, bo nie miał mocy, ale ninja to tu to tam znikali podczas zajęć, by spędzić najbliższą godzinę na osobistym 'szlifowaniu mocy żywiołu z panienką Montgomery'. Ble. Nie rozumiał jakim prawem to dziecko ma jakiegokolwiek kwalifikacje by prowadzić zajęcia tego typu. A najgorsze było to, że wszyscy uwielbiali te zajęcia. Wracali z nich podekscytowani pokazując nowo nabyte umiejętności. Szczytem wszystkiego był Kai, który wpadł na zajęcia teoretyczne drąc się, że umie ziać ogniem i spalił im wszystkie notatki jednym beknięciem.
Także Ronin nieznosił Lucy, nieznosił jej zajęć, a najbardziej nieznosił tego, że czas wolny spędzała prawie zawsze u niego, siedząc do góry nogami na suficie i męcząc swoją irytującą obecnością.
- Pobaw się ze mną!
Ronin leżał sobie na łóżku i jak gdyby nigdy nic rzucał w nią nożami. Noże odbijały się od jakiejś niewidzialnej tarczy i trafiały z powrotem do jego dłoni. Dobrze, bo miał tylko dwa i w innym przypadku szybko by mu się skończyły.
- Przecież się bawię - mruknął.
- Ale nie w taką grę - powiedziała, łapiąc w powietrzu jeden z sztyletów. - Chodzi mi o jakąś... Fajną grę. Ta jest nudna.
- Byłaby ciekawsza, gdyby nie ta twoja tarcza.
Upuściła na niego sztylet. Złapał go i dalej rzucał w nią bezmyślnie, jakby od niechcenia.
- Chyba wolę gry słowne - odparła.
Ronin westchnął. Przestał rzucać.
- No dobra, mam jedną - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie. - Nazywa się "kto pierwszy wyjdzie z pokoju".
- Mam lepsze: Pytanie czy Wyzwanie!
Ronin zmarszczył brwi. Spojrzał na nią niepewnie.
- Co?
- Otóż wybierasz czy zadam ci pytanie, na które musisz odpowiedzieć, czy wyzwanie, które musisz wykonać. Bo inaczej przegrasz i... Hm...
Lucy wyciągnęła rękę w stronę kubka na biurku obok łóżka. Kubek uniósł się i wypełnił czymś ciemnym i gęstym.
- Jak ktoś nie odpowie na pytanie lub nie wykona zadania musi wypić łyk tego - powiedziała.
- A co to jest? - Ronin patrzył nieufnie na unoszący się tuż przy jego głowie kubek.
- Nie zabije cię, ale wolisz nie mieć tego w ustach - odparła, uśmiechając się tajemniczo. - To co, grasz?
Ronin namyślał się chwilę, bawiąc się nożem w ręku. Oferta była zaiste kusząca. Wystarczy, że Lucy wybierze wyzwanie, a on każe jej wyjść i nie wracać. Bułka z masłem. Naiwne dziecko.
- No dobra - rzekł w końcu. - Ale ja pierwszy daje pytanie lub wyzwanie.
- Super - ucieszyła się. - To ja wybieram pytanie!
Szlag.
- No dobra, pytanie brzmi... Dlaczego to mnie tak męczysz?
Lucy zawahała się.
- Bo jesteś inny niż reszta. Po za tym lubię cię wkurzać. Dobra, twoja kolej: pytanie czy wyzwanie?
Ronin zakrył sobie twarz kapeluszem. Trzeba było się nie zgadzać...
- Pytanie...
- Czemu nie chodzisz na zajęcia indywidualne?
- Bo nie mam mocy... - mruknął.
- A właśnie, że masz. Twoja aura wyraźnie na to wskazuje. Jesteś cieniem, prawda?
- Po pierwsze nie, a po drugie miało być tylko jedno pytanie. I teraz moja kolej...
- Ale nie odpowiedziałeś!
- Odpowiedziałem. Pytanie czy wyzwanie?
- Ktoś z twojej rodziny jest cieniem, prawda? I jak umrze to moc przejdzie na ciebie? A Wu o tym wiedział i wziął cię pod opiekę, żebyś nie wykorzystał jej przeciwko ninja!
Ronin zerknął na nią spod kapelusza.
- Myślisz, że byłbym to tego zdolny?
Lucy założyła ręce na piersi zadowolona.
- Jeszcze jak! Moja kolej: pytanie czy wyzwanie?
- Czekaj, a moja...
- Przed chwilą zadałeś pytanie. A ja ci na nie odpowiedziałam.
Otworzył usta, żeby się kłócić, ale miała rację. Westchnął.
- Pytanie.
- Jak masz na imię?
Uśmiechnął się pogardliwie.
- Ronin. Naprawdę, nie przedstawiałem ci się?
Odchrzaknęła.
- Ronin - samotny wojownik samurajski, płatny zabójca, najemnik. 'Ronin' to nie jest imię, jeśli już tu pseudonim. A ja pytam jakie jest twoje imię.
Zaśmiał się.
- Ja naprawdę mam na imię Ronin.
- Nie nabierzesz mnie na to... Albert.
Spoważniał.
- Błagam, tylko nie wymieniaj wszystkich imion po kolei...
- Atanazy? Alojzy? Bonifacy? Bartłomiej?
- Błagam, skończ...
- Stefan, Gerwazy, Wiktor, Gideon... Może Gerald? Masz na imię Gerald?
- Przestań!
- Może to jakieś wstydliwe, głupio brzmiące imię... Jak Eutanazy albo Julek?
Ronin przetarł twarz rękoma. Nagle go olśniło.
- A Lucy to nie jest zdrodnienie?
Teraz to jej uśmiech nagle opadł.
- Czyżby nie od Lucyny? - ciągnął dalej. - A może od Łucji? Lucena? Lutecja? Lukrecja? Luksemburg?
Lucy przewróciła oczami.
- To nawet nie są imiona...
- Ludwika! To chyba jest imię, nie? Ludwiko?
- O ludzie...
- Ludmiła? Lucelina? Lulgata? Lu...
- Skończ już, Dariusz.
- Chciałabyś, Ludyto.
- Pytanie czy wyzwanie?
- Ej, ale teraz moja kolej!
- Chciałabyś.
Był pewny, że była jego, ale nie miał na to dowodu. Za to miał już zdecydowanie dość tych pytań.
- Wyzwanie.
Lucy uśmiechnęła się złośliwie. Zadrżał. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z nich kilka kolorowych gumek do włosów.
- O nie - zaprotestował. - Nie, nie, nie, wszystko tylko nie to. Cofam, wolę jednak pytanie. Powiedziałem nie, nie i koniec kropka. Nie, nie, nie, nie, nie.... Nie!

- Wybaczcie ten kompletny brak kreatywności - powiedział Jay, stawiając na stole wielką miskę gorących parówek. - Ale naprawdę nie byłem dziś w stanie myśleć. Zane niesie drugą, idę jeszcze po ketchup i chleb.
- Mnie tam wszystko jedno, jestem głodny jak nigdy - sapnął Kai, sięgając po parówki.
- Ej, mamy czekać na wszystkich - przypomniał Lloyd.
- No właśnie - mruknął Cole, tęsknie spoglądając na parówki.
Zane postawił przed jego nosem drugą, równie pełną miskę. Jego brzuch głośno zaburczał. Cole walnął twarzą w swój talerz.
- Już wszystko - powiedział Jay, kładąc ostatnie rzeczy na stole. - Można jeść.
- Nie ma Ronina - przypomniał Sensei.
- Właśnie, gdzie jest Ronin? - spytał Lloyd, rozglądając się.
Lucy zachichotała.
- Z czego się śmiejesz? - spytał Zane.
- Ronin nie zejdzie - chichotała. - Wstydzi się.
- Czego?
- Ronin! - krzyknął Kai. - Nie wygłupiaj się, wszyscy na ciebie czekają!
- Umieramy z głodu - mruknął Cole.
- Ty już nie żyjesz - zaśmiał się Jay.
- Chodź, wszyscy chcą cię zobaczyć! - krzyknęła Lucy.
- Zobaczyć? - zdziwił się Kai. - Nie, ja nie chcę go zobaczyć. Ja chcę zjeść parówki.
- Cii, już schodzi - Lucy aż klasnęła w dłonie.
Wszyscy usłusznie umilkli. Patrzyli niecierpliwie w stronę schodów, skąd docierało do nich głośne, powolne "tup-tup, tup-tup". Jay wychylił się zaciekawiony. Cole, leżąc polikiem na talerzu, mruczał cicho "Szybciej, szybkiej".
G

dy Ronin nareszcie ukazał się ich oczom, Lucy krzyknęła oburzona. Miał na sobie duży kaptur zakrywający całą głowę, a szerokie rondo jego kapelusza załaniało mu większość twarzy.
- To nie fair! - zaprotestowała. - Zdejmuj to!
- To nie ważne - pospieszał Kai. - Jedzmy już.
Zaczęli jeść. Ronin stał przez chwilę przy stole. Jedyne wolne miejsce było między obrażoną Lucy a pożerającym żywcem parówki Cole'em. Usiadł w końcu. Długo patrzył się w pusty talerz. Kaptur i kapelusz uniemożliwiały mu jedzenie. Ale treningi były wykańczające, a on był niezwykle głodny. I naprawdę miał ochotę na te głupie parówki. Zerknął na ninja. Wszyscy byli do reszty pochłonięci jedzeniem. Na pewno nie zauważą...
Odłożył kapelusz na bok i jednym ruchem ręki zdjął kaptur. Od razu zabrał się za jedzenie, wolał nie myśleć jak teraz wygląda.
I rzeczywiście, minął prawie cały czas posiłku i nikt nic nie zauważył. On sam zapomniał, tak był pochłonięty jedzeniem. Nawet rozbawione spojrzenie Lucy jakoś mu o tym nie przypomniało. Przypomniał mu dopiero uśmiech Wu i jego mało dyskretne pytanie:
- Ronin, co ty masz na głowie?
Zamarł w połowie gryzienia. Teraz wszyscy się na niego spojrzeli. Nagle zrobiła się taka cisza, że nawet nikt nie maskał. Wiadomo, nikt nigdy nie widział złodzieja-najemnika w tysiącu warkoczykach, każdy inny i z innego koloru kokardką. Dodatkowo jego piękna grzywka została idiotycznie spięta na czubku głowy wielką różową spinką. Musiał wyglądać zabójczo.
Przełknął głośno.
- Zabije pierwszego, który się zaśmieje - rzucił groźnie.
Wiedział, że nic to nie da, ale przynajmniej próbował.
- Przystojnie ci - uśmiechnął się Lloyd, próbując na niego nie patrzeć, by się nie roześmiać.
- Ale będziesz miał loczki - dodał Kai.
Jay nawet nie próbować udawać, że się stara. Po prostu się dusił. Łzy leciały mu po czerwonych policzkach.
- Nya ni... Nigdy takich nie miała - śmiał się.
Cole jeszcze z parówką w buzi zaczął chichotać.
- Ronin, teraz możesz kraść ludziom serca - stwierdził Zane.
Teraz nawet Ronin zaczął się śmiać.
- Kobiety będą za tobą szalały - zaśmiał się Kai.
- No ba, kogo nie kręcą takie warkoczyki jak moje? - powiedział Ronin, zarzucając teatralnie włosami.
Lucy aż spadła z krzesła.
- Widzicie? Kobiety mdleją na mój widok! Taki zakręcony ze mnie gość - śmiał się.
Wszyscy się śmiali.
Po wesołej kolacji, gdy wszyscy rozeszli się do pokojów, wszedł na chwilę do łazienki, by zobaczyć się w lustrze. Nie poznał się. I nawet nie chodziło o warkoczyki. Był ogolony, rumiany i uśmięchnięty. Nigdy takiego siebie nie widział. Szczerze - podobało mu się.
Sięgnął ręką, by zdjąć spinkę z czubka głowy, ale... W lustrze żadna się nie pojawiła. Spojrzał na swoją dłoń. Nie było jej tam. Choć wyraźnie czuł jak porusza nią w powietrzu, jak zgina po kolei palce. Rozprostował je i ręka nagle się pojawiła. Złapał ją. Ale nic więcej dziwnego się nie wydarzyło.
Stał długo w milczeniu, patrząc ponuro na swoje dłonie.
On umiera...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro