Rozdział 18 - Trening czyni Mistrza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Wdech...
- No okej, już załapałem - zirytował się Kai. - Wiem jak się oddycha!
- Nie przerywaj - upomniała go Lucy.
- Nie da się przestać oddychać! Cały czas oddycham, całe moje okrągłe życie! Ile mam jeszcze robić to durne ćwiczenie!!??! - wrzeszczał.
Lucy uśmiechnęła się tylko.
Patrzył się na nią z niekrytą wściekłością. Po chwili uświadomił sobie, że cały płonie. Uspokoił się trochę i opanował ogień.
- Mam panować nad sobą, o to chodzi? - spytał już spokojniej.
- Też - rzuciła. - Ale nie to.
- Mam kontrolować żywioł?
Znowu się uśmiechnęła.
- Jaki jest cel tego cholernego ćwiczenia?!
Przestała nagle krążyć po plaży. Stanęła i spojrzała na niego poważnie. Kai zmarszczył brwi. O co chodzi tym razem? Uniosła powoli dłoń i pstryknęła.
Kai przestał czuć powiew wiatru. Płuca ścisnęły mu się boleśnie. Zaczął się dusi. Zgiął się nagle w pół i padł na ziemię. Szarpał się nie wiedząc, co bardziej boli: gardło czy brzuch. Po chwili pełniej grozy, trwającej dla niego wieki, usłyszał powtórne pstryknięcie. Sapnął. Zachłystnął się powietrzem. Zaczął się krztusić. Podniósł się na rękach.
- Co to było!? - wyzionął przerażony i zły.
- Twój żywioł opiera swoją moc na dwóch czynnikach. - mówiła szybko, choć spokojnie. - Na temperaturze i powietrzu. Twoja przemiana tlenowa jest cztery razy szybsza niż u przeciętnego człowieka, potrzebujesz więc cztery razy więcej powietrza niż inni.
Pochyliła się nad nim.
- To czego właśnie doświadczyłeś każdy inny nawet by nie zauważył. Rozrzedziłam powietrze wokół ciebie zaledwie o 10%. Jeśli nie nauczysz się kontrolować swojego oddechu w każdej sytuacji, możesz wykitować w środku walki, bo spalisz za dużo tlenu wokół siebie lub po prostu się za bardzo zmęczysz.
Podała mu dłoń, by pomóc mu wstać. Krzywił się, ale przyjął pomoc. Stanął prosto, dysząc jeszcze.
- Przepraszam - powiedziała po chwili, obserwując go. - Chyba trochę przesadziłam...
- Nie... Jest spoko... - przerwał jej. - Możemy kontynuować ćwiczenie.
_____________________________________

- Pochodne lodu.
- Woda, wiatr, toksyna.
- Pochodne ziemi.
- Metal, grawitacja, bursztyn, toksyna, rośliny. Możemy już przejść do praktyki?
- Nie. Źródło żywiołu wody.
Lloyd rozłożył szeroko ręce.
- No, wszystko? Całe otoczenie. Woda jest w roślinach, w ziemi, w powietrzu. Czy możemy już przejść do praktyk?
- Nie. Źródło żywiołu lodu.
- Temperatura i drgania cząsteczkowe. Czemu nie?
- Bo nie. Musisz najpierw perfekcyjnie opanować teorię.
- Wałkujemy do cały czas podczas gdy chłopaki się bawią. Daj mi też jakieś ćwiczenie!
Lucy uśmiechnęła unosząc brew.
- Bawią się, mówisz? Kto ci takie rzeczy opowiada, bo na pewno nie Kai.
Westchnął. Nie miał ochoty z nią wchodzić w dyskusję.
- Proszę, Lucy, zróbmy coś. Cokolwiek. Udowodnię ci, że znam już teorię wystarczająco.
- Nie masz znać ją wystarczająco tylko...
-... Perfekcyjnie, tak tak, od tego zależy moje życie.
- Energia...
-... Potrafi naśladować każdy żywioł, bo jest ich twórczynią - recytował.
- Musisz więc...
-... Znać działanie każdego żywiołu, by móc się nimi posługiwać. Jak narzędziami.
Skrzyżowała ręce na piersi.
- Widzisz? - powiedział z sadysfakcją. - Znam na pamięć wszystko czego mnie nauczyłaś.
Zamyśliła się.
- Dobra - rzuciła po chwili.
Lloyd aż podskoczył z radości.
- Ale zaczniemy od czegoś prostego.
- Ma się rozumieć - mówił szybko podekscytowany. - To co, pewnie od wody? Uniesienie kuli wody z morza nad dłoń. Bo wyciągniecie jej z powietrza będzie wymagało wielu ćwiczeń, z morza będzie prościej.
Podszedł do fal i pochylił się nad nimi. Wyciągnął dłoń zewnętrzną częścią do góry. Powoli, delikatnie drżąc obrócił ją, wyciągając z wody przejrzystą piłkę wielkości jabłka. Wstał i pokazał ją z zadowoleniem siostrze.
- Ha? Ha? I co? Udało się! Umiem! - cieszył się jak dziecko.
Zaśmiała.
- No dobra, to ja cię zostawiam, a ty sobie ćwicz - powiedziała, z uśmiechem odwracając się do niego plecami i kierując się w stronę budynku.
Uśmiech Lloyda opadł. Kula wody pękła, rozprysła się i wpadła z powrotem do morza.
- Co? Czekaj! - krzyknął za nią, niedowierzając. - Nie możesz mnie tak po prostu zostawić!
- Czemu nie? - rzuciła, odwracając się do niego, choć nie zatrzymując. - Znasz już całą teorię, teraz musisz ją tylko wprowadzić w praktykę.
- Ale... Ale... A jak mi się coś stanie?
Spojrzała na niego jak na idiotę.
- Jesteś pełnoletni. Ma cię pilnować czternastolatka?
- Ale skąd mam...
- Będziesz uczył się metodą prób i błędów. Tak jak teraz. Naprawdę świetnie ci idzie! - krzyknęła, bo była już dość daleko. - Będę do ciebie wpadać raz na jakiś czas, by zobaczyć twoje postępy! I pamiętaj, jesteś Garmadonem, umiesz to wszystko, tylko jeszcze tego nie wiesz!
I poszła. Ta nagła zmiana wymiaru zajęć wyprowadziła Lloyda z równowagi. Czuł się jak dziecko, któremu odczepiono boczne kółka od roweru i kijek, za który ktoś go trzymał, by się nie wywrócił.
Szok jednak szybko minął, robiąc miejsce dla ogólnego zadowolenia i ekscytacji. Pochylił się jeszcze raz nad wodą. Włożył w nią tym razem dwie ręce i wyciągnął wodną kulę do kręgli.
Kto by pomyślał, że to będzie takie proste.
______________________________________

Po którymś biegu piasek zaczął nieprzyjemnie kuć w stopy. Prawie tak jak płuca. Jay dysząc dobiegł do mety, a raczej na nią padł.
- 5 minut - mruknęła Lucy patrząc na zegarek.
- Juhu - sapnął nadludzkim wysiłkiem woli.
- Nadal za wolno - skrzywiła się.
- Za... Wol... No... - dyszał, próbując sięgnąć ręką do miski u jej stóp. Były w niej owoce Makea (co w starożytnym języku oznaczało podobno 'słodkie'). Były to małe, czerwone, kolczaste kulki o mocnym zapachu alkoholu. Z wierzchu były twarde, ale w środku płynne i kleiste. Po rozłupaniu (lub przegryzieniu, jak robił to Jay, napychając sobie nimi buzię) pomarańczowa maź ze środka rozpuszczała kolczastą skorupkę, nadając jej przyjemnie miękką postać. Zarówno maź jak i skorupka smakowały jak mocno przesłodzone wino z mango i robiło się smaczne dopiero po solidnym rozpuszczeniu z wodą. W pubach robiono z niego drinki, sportowcy robili z makea silne napoje energetyczne, świetne na powysiłkowy spadek cukru. Jay natomiast, przegrywając je pojedyczno, zjadał na czczo pół miseczki i popijał 5 litrami wody.
- Wiesz, że wodą można się zatruć - upomniała go Lucy.
- Przegoniłaś mnie 12 kilometrów biegiem w ciągu godziny!
- Z przerwami. Miałeś przebiec kilometr w ciągu minuty.
- To nie wykonalne!
- Ej, to ja tu mówię co jest wykonalne a co nie. I tak się składa, że powinieneś bez problemów osiągnąć prędkość 60km/h, a nawet większą.
- Litości... - jęknął.
- Pochodne błyskawicy.
Jay przekręcił oczami, wdychając.
- Światło, cień, dźwięk, prędkość.
- Widzisz?
- Ale sama powiedziałaś, że potrafię jedynie naśladować te żywioły - bronił się. - Biegam od tygodnia i zobacz, przebiegłem kilometr w 5 minut! To naprawdę dużo!
- To beznadziejnie mało.
Jayowi ręce opadły.
- Szybciej nie pobiegnę.
Lucy spojrzała na niego badawczo. W końcu westchnęła.
- Masz rację.
Uśmiechnął się szeroko.
- Musimy zmienić podejście - dodała.
Posmutniał.
- Ale najpierw idę w krzaki.
- Co?
- Idę w krzaki. Wypiłem pięć litrów wody co oznacza, że składam się z 71% wody, zamiast standardowych dwóch trzecich. Jeszcze chwila, a będę odkształcał się pod wpływem oporu powietrza podczas biegu, zwłaszcza jeśli mam biegać z prędkością 60km/h.
Lucy miała usta otwarte ze zdziwienia. On tylko wzruszył ramionami.
- To ty nauczyłaś mnie fizyki. Teraz mogę gadać jak Zane, czemu mam z tego nie korzystać?
- Błagam, nie oblicza, ile wylejesz w te krzaki.
Zaśmiał się, oddalając się.
- Za późno - szepnął sam do siebie.
Odkąd odkrył prędkość swojego umysłu i nauczył się z niej korzystać, zacząć obliczać i analizować całe swoje otoczenie. Sprawiało mu to tak wielką przyjemność, że poprosił Lucy o potajemnie lekcje fizyki i matmy (nie wiedząc, czemu wchodziło to w skład wiedzy o żywiołach). Oczywiście nie chciał się do tego przed nikim innym przyznać, wolał na codzień być dawnym wesołym Jayem, choć od tamtej rozmowy przy stole nic już nie było jak dawniej....
______________________________________

- Myślałem, że lekcje indywidualne są... Indywidualne - powiedział Zane, siadając obok Cole'a.
- Też tak myślałem - przyznał Cole.
- Do tego ćwiczenia potrzebuje was obu - tłumaczyła Lucy. - Cole, mógłbyś usiąść przed Zane'em? I tak nie będziesz mu zasłaniać.
- Nie musiałaś tego dodawać - mruknął Cole, zmieniając miejsce.
- Sorry, nie mogłam się powstrzymać - uśmiechnęła się. - Pamiętasz może jak rzucałam w ciebie kamieniami?
- W ciebie też? - zdziwił się Zane.
- Nie gadaj, też rzucała w ciebie kamieniami? - zaśmiał się Cole.
- Tak, miało to ćwiczyć moją cierpliwość i koncentrację. Musiałem robić przy tym różne rzeczy. Czasami rzucała kulami wody i musiałem zamrażać je i zatrzymywać w powietrzu.
- Ja musiałem utrzymać 'przejrzystość duchowej esencji' - powiedział Cole, palcami robiąc cudzysłowy w powietrzu. - Albo zmieniać ich 'trajektorię lotu'. Kocham te trudne słowa!
- Ty też! - Zane wybuchł szczerym entuzjazmem. - Możemy razem czytać słownik!
- Zane, proszę cię, nie...
- Ale mówiłeś...
- Sarkazm, stary, sarkazm. Jay cię tego uczył.
- Ekhem... - przypomniała o sobie Lucy.
Zrobiło im się głupio. Speszyli się jak dzieci w szkole przyłapane na rozmawianiu na lekcji. Usiedli grzecznie i zmilkli.
Lucy zaśmiała się.
- No dobra, no to co ja... A tak. Pamiętacie lekcje o dźwięku? Obydwu was tego uczyłam.
Kiwnieli głowami z różnym entuzjazmem.
- Mieliście przewodzić dźwięk lub go odbijać. Samym sobą.
- Tak, tak, pamiętamy - mruknął Cole.
- No więc teraz będę rzucać kamieniami...
- Jej. - jęknął Cole.
-...Cole będzie je przepuszczał przez siebie, by Zane mógł je odbić i pozwolić, by uderzenie wywołało dźwięk, który Cole musi odbić, by mógł wrócić do Zane'a, a Zane odbije je ponownie, by wróciły do Cole'a i tak w kółko, byście wytworzyli między sobą echo.
Cole patrzył się na nią tępo.
- Co.
- Cole, zobacz, to jest tak - zaczął tłumaczyć Zane, rysując po piasku - To jest Lucy, to ty, a to ja. Lucy rzuca kamień, on leci przez ciebie i wali we mnie z hukiem. Rozumiesz?
- Czuję się jak idiota.
- Teraz zobacz to jest dźwięk huku - powiedział Zane, rysując zygzaczek pomiędzy dwoma patyczakami, którymi byli oni.
- Aaa, rozumiem... - powiedział Cole. - Tak właśnie wygląda echo.
- Dokładnie tak - uśmiechnął się Zane.
- Dobra, to skoro już wszystko wiecie - powiedziała Lucy, ważąc w ręku kamień. Podrzuciła go, złapała i zamachnęła się. - Przejdźmy do praktyki!
______________________________________

- Wiem, że się nie uśmiecham, ale naprawdę cieszę się na twój widok - powiedziała Lucy. Wskazała ręką miejsce przed sobą - Usiądź.
Ronin spojrzał na kraciastą kapę i miski z różnymi ziołami, płynami i owocami z typową dla niego wyższością.
- Piknik - powiedział z pogardą, nie tyle pytając, co plując.
- Nie... Tak... Cokolwiek - powiedziała Lucy, mieszając coś łyżką. - Siadaj, proszę.
Magiczne słowo poskutkowało. Ronin usiadł. Przez chwilę trwało milczenie.
- Więc... Czemu się nie uśmiechasz? - zaczął.
- Jestem zmęczona. Nie wyspałam się - rzekła i jakby na dowód tego ziewnęła. - Bo robiłam z wujkiem tą miksturę.
Ronin nieufnie spojrzał na miskę.
- Co to jest?
- Obiecałam wyleczyć ci oko, pamiętasz?
Jego postawa nagle zupełnie się odmieniła. Wyraźnie się rozluźnił, choć nie wydawał się wcześniej spięty. Wyraz jego twarzy też trochę złagodniał, choć Lucy nigdy nie odważyłaby się powiedzieć tego na głos.
Nie żeby się bała Ronina. Tylko... No może troszkę...
- Więc... - zaczęła powoli mówić, mówić desperacko cokolwiek, by przerwać tą beznadziejną ciszę i natychmiast przestać myśleć. - Więc... To co teraz mieszam jest bardzo gęste... I... Mokre...
Ronin uniósł brew.
- Jestem pod wrażeniem twoich zdolności obserwacji.
Zaśmiała się nerwowo.
- Jeśli próbujesz mnie w ten sposób zachęcić do zjedzenia tego to jesteś mało skuteczna.
- Eee... - zawahała się, zastanawiając się do czego to właściwie służy i czemu to miesza.
"Co mi jest? - spytała się w myślach. - Może to zmęczenie, a może ja serio się go boję... Nie, nie boję się go, po prostu jestem już zmęczona, nie spałam całą noc, od rana trenuje dorosłych ninja sama będąc dzieckiem... Chciałabym pobawić się na plaży albo poleżeć plackiem na piasku jak normalni ludzie w moim wieku... "
Spojrzała na miskę. Na zewnętrznej ściance było coś napisane. Podniosła ją wyżej, żeby to przeczytać.
" No tak, wujek napisał mi na miskach co do czego służy, żebym nie zapomniała. A to mieszam, bo gdy stało przez noc składniki się trochę rozwarstwiły. Muszę podziękować wujkowi za wszystko jeszcze raz. Może nazbieram mu kwiaty albo wyczyszczę kapcie..."
- Tak więc - zaczęła znowu. - Ta zielona maź, którą mieszam, jest głównym lekarstwem. To jest Płomiennik Złocisty, Marchewka Bagienna i Ziel... - spojrzała jeszcze raz na miskę. - Przepiórcze Zielę. Najpierw oczyszczę ci oko za pomocą tego naparu - pokazała miskę ze złotym płynem. - Naparu z korzeni Wilczego Wrzosu i kwiatów Jaskolnika. Będę nim też powoli, delikatnie, za pomocą żywiołu wody, otwierać twoją powiekę i leczyć źrenice. To potrwa długo, w zależności od tego jakie są uszkodzenia twojego oka, bo w sumie nie mówiłeś mi, ani nie pokazywałeś jak to wygląda. A, a ta maź jest znieczulająca, mówiłam to, prawda?
- Brzmisz jakbyś to sobie tłumaczyła, a nie mnie - uśmiechnął się ironicznie.
- Cicho bądź. Czyli najpierw delikatnie pokryję twoje oko tą mazią, potem zmyje ją, jak tylko zacznę działać i przystąpię do rzeczy za pomocą tego złotego naparu. Potem dam ci tą maź jeszcze raz na oko i masz zmieniać opatrunek co godzinę pierwszego dnia, a potem dwa razy na dzień, rano i wieczorem, przez tydzień. Jakieś pytania?
Spojrzał niepewnie na miski.
- A co jak nie wyjdzie?
- Musi wyjść. Znaczy... Nawet jak nie uleczę twojego oka to nie martw się, za pomocą tych rzeczy i żywiołu wody nie da się go uszkodzić.
Milczeli przez chwilę.
- Czyli nie wiesz czy ci się uda? - spytał.
Zawahała się. Spojrzała na maź i na napar i na trzecią miskę, z owocami makea, które zawsze miała przy sobie na zajęciach. Ronin pytał o jej umiejętności, ale ona patrząc w swoje skrzywione odbicie w złotym płynie pytała samą siebie: "Czy ja sobie ufam?"
Zawsze uważała, że wszystko wie i umie najlepiej, jeśli chodzi o żywioły. Ale teraz chodziło o czyjeś zdrowie. Czy da radę?
Westchnęła.
- Wiesz co, sensei ma wprawdzie teraz zajęcia, ale jak skończy to może...
- Ej, przestań.
Podniosła głowę znad misek. Ronin zdjął kapelusz. Odłożył go na bok i zaczął odwiązywać opaskę. Gdy skończył, podał jej, mówiąc:
- Ufam Ci.
Patrzyła się niepewnie na jego zniekształcone oko. Niby się tego właśnie spodziewała, ale ten widok nie dodał jej pewności siebie. Ronin zrozumiał to wahanie.
- Inaczej bym tu nie przychodził - wziął jej rękę i włożył jej opaskę w dłoń. - Sama powiedziałaś, że nie da się tego pogorszyć, więc co szkodzi spróbować.
Mówił bardzo stanowczo. To nie był ton, którym pociesza się dziecko lub kobietę, tylko pogania dorosłego faceta do pracy. Czuć było, że nie miał nigdy doczynienia z czymś delikatniejszym od kamienia. Jednak Lucy poczuła się pewniej. Zacisnęła dłoń na opasce.
- Dobra - powiedziała. - Zróbmy to.
Uśmiechnął się.
- Tylko najpierw - dodała, obowiązując sobie nadgarstek opaską. - Musisz związać włosy.
Skrzywił się.
Uśmiechnęła się. Ale gdy wyciągnęła gumki i zobaczyła przerażenie na twarzy Ronina, nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
______________________________________

- Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech. Ognik!
Kai nie przerywając rytmicznego oddechu rozpalił nad jej głową pojedyńczy płomień.
- Świetnie. Utrzymaj go - ciągnęła Lucy. - Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Dwa ogniki!
Obok płomyka pojawiły się jeszcze dwa, po obu stronach.
- Oddychaj równo. Niech prawy robi kółka, środkowy trójkąt, a lewy kwadrat.
Kai wykonał polecenie. Płomienie tańczyły nad nimi wykonując figury geometryczne, co z boku wyglądało bardzo nienaturalnie. Po minucie takiego ćwiczenia oddech Kaia pogłębił się.
- Wszystko dobrze? - spytała, bacznie go obserwując.
- Tak - rzucił krótko, lecz spokojnie.
- Jakbyś chciał się poczęstować makea, to się nie krępuj - powiedziała, stawiając przed nim miskę.
- Nie trzeba - uśmiechnął się. - Daj coś trudniejszego.
- Dobrze. Utrzymaj oddech. Zatrzymaj je.
Płomyki zamarły w powietrzu.
- Zrób sześcian.
Zmarszył brwi. Zamknął oczy próbując narysować sobie w wyobraźni sześcian. Dawno nie miał lekcji matematyki. Po chwili płomienie zawirowały w powietrzu, wydłużały się i zniekształcały. W końcu stanęły, a nad nimi zawisł ognisty sześcian. A raczej same jego krawędzie.
- A gdzie boki? - spytała.
- Ale tak jest ładniej.
Uśmiechnęła się do sześcianu.
- No dobra, obracaj go wokół własnej osi. I pamiętaj o oddychaniu.
Wykonał polecenie.
- A teraz jeszcze rób nim nad nami ósemki.
To też zrobił.
- Utrzymaj ten ruch, ale zmień kształt na kólę.
Zrobił i to. Ale w tym momencie Lucy spostrzegła, że oddech znacznie mu przyspieszył.
- Wyrównaj oddech.
Zacisnął powieki. Robienie czterech rzeczy naraz nie należało do jego mocnych stron.
- Właśnie tak - powiedziała Lucy, nie kryjąc dumy w głosie.
Kai otworzył oczy. Rzeczywiście, oddech miał spokojny, płonienie zmieniły kształt na kóle i dalej robiły ósemki, kręcąc się wokół własnej osi. I wcale nie czuł zmęczenia.
- Podczas bitwy trzeba kontrolować wiele rzeczy na raz, czego pewnie już doświadczyłeś wielokrotnie - mówiła dalej. - Dla ciebie najważniejszy jest wyrównany oddech. Pamiętaj o tym zawsze. Gdy nie jesteś już w stanie opanować oddechu, twój czas walki za pomocą żywiołu dobiega końca.
- A gdy przesadzę z ogniem - spytał nagle. - lub ktoś odbierze mi cały płomień, zemdleję czy umrę?
Zastanowiła się chwilę.
- Mało osób potrafi odebrać komuś esencję żywiołu - zaczęła po namyśle. - Bo samego żywiołu nie może Ci zabrać. Tylko twoją energię lub esencję żywiołu. Sensei wam wytłumaczy na którejś lekcji co to. W każdym razie wtedy byś zemdlał. Ale jeśli ty przesadzisz, umrzesz.
Kai zamyślił się, wpatrując się w wirującą nad nimi kulę.
- No dobra - podjęła, klasknąwszy. Położyła się na piasku, by móc patrzeć z dołu na taniec płomyków. - Teraz sam coś pokaż. Liczę na twoją kreatywność.
Kai uśmiechnął się. Najpierw zmienił kolor ognia na niebieski - nauczył się tego kilka lekcji temu. Zatrzymał kólę i przeciął ją ognistym nożem na idealne dwie połówki. Jednej nadał kolor ciemnej czerwieni. Obie zaczęły bulgotać i drżeć, aż w końcu przybrały postać dwojga ludzi - kobiety w zwiewnej sukience i mężczyzny.
- Usiądź obok mnie, będzie lepiej widać - powiedział.
Lucy wstała i usiadła obok niego.
- Czekaj, mogę przejąć dziewczynę? - spytała nagle.
- Bierz ją, i tak ta sukienka mi krzywo wyszła.
Lucy wyciągnęła rękę i ognista kobieta zawirowała. Sukienka nabrała ładniejszych kształtów jak i sama jej właścicielka.
Kai cmoknął.
- No no no.
Lucy zaśmiała się.
- Umiesz tańczyć? - spytała.
- Nie.
- To cię nauczę.
Ognista kobieta dygnęła się przed swoim partnerem, który odwzajemnił to niezgrabnym ukłonem. Podali sobie ręce.
- Najpierw powoli. Krok w tył. Krok w przód. Krok w tył...
- Nie, to za nudne - rzucił nagle Kai. - Niech walczą na szpady.
Ognisty mężczyzna opuścił partnerkę i wycelował w nią szpadą. Ta wyciągnęła swoją i po tradycyjnym pozdrowieniu zaczęli atakować się nawzajem, rzucając wokół kolorowe iskry.
- I tak powinny wyglądać te lekcje - rzekł Kai, nie przerywając walki.
Lucy roześmiała się.
______________________________________

- Wróciłem!
- Nareszcie. Siadaj naprzeciwko mnie.
Jay usiadł.
- Jak mówiłam wcześniej, musimy zmienić podejście - mówiła Lucy. - Nie korzystasz w ogóle ze swojego żywiołu podczas biegania!
Jay uniósł brew.
- A mam?
- Tak! O to właśnie chodzi - Lucy była bliska strzeleniu sobie dłonią w twarz. Powstrzymała się i westchnęła zamiast tego. - W każdym razie, żeby się tego nauczyć, pomedytujemy sobie.
Jay jęknął przeciągle padając na piasek.
- To sama przyjemność - uśmiechnęła się. - Powinieneś brać przykład z Zane'a. On w każdej chwili wolnej zamyka się w pokoju i medytuje.
"Tak, jasne, medytuje - pomyślał Jay. - Z dziewczyną w słuchawce też mógłbym medytować."
- No już, wstawaj.
Podniósł się, choć z niekrytą niechęcią.
- Wyprostuj się i zamknij oczy. I słuchaj mnie uważnie - mówiła bardzo powoli. - Jesteś elektrownią atomową. Niekończącym się źródłem energii. Żywym perpetum mobile. Twoje ciało bez przerwy wytwarza i emituje energię elektryczną. Dlatego twoje myśli są tak szybkie. Dlatego ciągle musisz coś robić. I dlatego tyle gadasz.
- No wiesz co...
- Nie, posłuchaj! Skup się. Poczuj w sobie tą energię. Poczuj prąd w swoich żyłach, elektryczność rozlaną w cały ciele. Zobacz ją i pochwyć. Zatrzymaj jej krążenie. Czujesz to?
Milczał chwilę. Twarz mu zastygła w wyrazie skupienia.
- Czuję.
- Dobrze. Teraz pozwól jej znów krążyć. Przyspiesz ją. Wzmacniaj. Zwiększaj.
Poczuła jak włoski na całym ciele stanęły jej dęba. Po jego skórze już biegały błękitne iskierki.
"Zobaczymy, ile pociągnie - pomyślała, obserwując go uważnie."
Iskry latały już teraz po całym jego ciele. Włosy najeżyły mu się na głowie. Drobny piasek zaczął skakać wokół od nadmiaru napięcia w powietrzu. Aż czuć było jego drżenie. Lucy na wszelki wypadek odsunęła się o kilka metrów.
Jay błyszczał silnym, błękitnym blaskiem. Światło robiło się coraz jaśniejsze. Powietrze strzelało, trzaskało i zgrzytało. Lucy próbowała nadal na niego patrzeć przez palce obu rąk i przymrużone powieki, ale ledwo było widać unoszącą się nad piaskiem, jasniejącą sylwetkę. Wreszcie huknęło wraz z oślepiającym błyskiem. Jay zniknął.
Lucy zamrugała gwałtownie. Była trochę zamroczona. Zanim zdążyła się rozejrzeć usłyszała dziwne plaśnięcie za sobą. Odwróciła się. Jay leżał twarzą w piasku. Podniósł głowę i splunął.
- Au. - powiedział z wyrzutem.
Lucy wstała i zaczęła klaskać i wiwatować, śmiejąc się głośno. Jay wyszczerzył się tak, jak to tylko Jay potrafi.
- A dziękuję - powiedział z zadowoleniem. - Nawet nie wiem, co zrobiłem, ale musiało być boskie.
- Zrobiłeś to, czego chciałam cię nauczyć dopiero na samym końcu - mówiła, śmiejąc się. - Teleportacja wydawała mi się najtrudniejsza, ale widzę, że nie dla ciebie.
- No ba - powiedział, wstając i otrzymując się z piasku.
- Ale nadal nie potrafisz najprostrzego ćwiczenia - śmiała się.
Jay zwiesił ramiona z niezadowoleniem.
- Czyli nadal muszę biegać? - jęknął.
- Chyba, że powtórzysz to, co zrobiłeś przed chwilą - powiedziała wyzywająco krzyżując ręce na piersi.
Spojrzał na miejsce, gdzie rozpoczął medytacje i zwątpił.
- Jay, bieganie jest najprostszym rzeczą z tych, których jeszcze nie umiesz - próbowała go zachęcić. - Zobacz, teraz już znasz źródło swojej energii i umiesz ją przekierować. Musisz ją teraz po prostu skumulować w nogach.
Jay skrzywił się. Nie czuł się zmotywowany.
- Chociaż spróbuj - zachęcała.
Jęknął.
- Daj mi jeszcze trochę tego makao....
- Owoce Makea - poprawiła go, podając mu miskę.
Zaczął pojedyńczo wsadzać je sobie do buzi i przegryzać. Po kilku przełknął głośno, oddał miseczkę i ustawił się na linii, którą wcześniej zrobili z patyków na piasku.
- No mów kiedy - rzucił, patrząc w skupieniu przed siebie.
Lucy zrobiła ręką koło w powietrzu, otwierając tunel z cienia. Uniosła do twarzy rękę z zegarkiem.
- Start.
Jay pobiegł. Lucy weszła w cień i w tym samym momencie pojawiła się na mecie. Zamknęła tunel, starając się cały czas patrzeć na zegarek.
Jay wbiegł w metę, prawie się o nią potykając. Padł na piasek, dysząc.
- Ile? - sapnął, sięgając po wodę i makea czekające na niego na mecie.
Lucy skrzywiła się.
- Znowu 5 minut.
- Mówiłem - sapał między jednym a drugim łykiem. - Że szybciej nie pobiegnę.
"I właśnie w tym sęk, że pobiegniesz - pomyślała. - Tylko nie wiem czemu nie chcesz tego zrobić jak należy. Wciąż nie używasz mocy żywiołu! Jak ja mam cię do tego zmusić..."
Olśniło ją.
- Jay?
- Tak?
- Ile jest stąd do dziewczyn?
Jay spojrzał na nią ze znakiem zapytania na twarzy.
- Nie wiem.
Lucy uniosła brew.
- Nie wolno nam tego wiedzieć - powiedział spokojnie.
- Rozumiem... Za pięć minut kończą się nasze zajęcia. Zdążysz tam pobiec i wrócić.
Teraz on uniósł brew.
- Przynieś mi dowód, że tam byłeś, a już nigdy nie każe ci biegać.
Milczał chwilę.
- Teraz to masz już tylko cztery minuty - powiedziała, patrząc na zegarek.
- Co?! - krzyknął, wstając nagle i rzucając się do biegu.
Lucy uśmiechnęła się szeroko. Nie odrywała wzroku od zegarka. Po równo trzech minutach i czterdziestu ośmiu sekundach Jay wpadł na metę, znowu prawie się przewracając. Odzyskał równowagę, stanął przed nią i uśmiechając się szeroko pokazał jej...
- Jabłko? - spytała.
- Akurat były w sadzie - powiedział. Nie sapał, nie dyszał, mówił zupełnie spokojnie. No prawie. Był bardzo podekscytowany.
- Ale... To nie dowód - odparła. - Jabłka rosną wszędzie.
Jay skrzywił się, przewracając oczami.
- Nya powiedziała to samo.
- Zdążyłeś z nią nawet pogadać? - zdziwiła się.
Skinął głową, uśmiechając się.
- Nie tylko - dodał, pokazując jej policzek. Był tam słaby ślad szminki, właściwie pomadki, bo był bardzo jasny i łatwy do przeoczenia.
- A do dziewczyn było 76 km w jedną stronę - powiedział, zmazując ręką ślad na policzku. - Tylko nikomu ani słowa, jasne?
To ostatnie powiedział bardzo poważnie, wręcz surowo, na co Lucy uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Obiecuję Ci to - odparła. - Ile z nią rozmawiałeś?
Jay zastanawił się.
- Równo trzy minuty.
Policzyła coś w głowie.
- Czyli przebiegłeś 76 km w 24 sekundy... To ponad 200 km/h! Mówiłam, że potrafisz.
Roześmiał się.
- Teraz, gdy nie muszę już biegać, chciałbym się jeszcze przebiec.
- Ani mi się waż! - powiedziała nagle stanowczo. - Ten jeden raz to i tak było za dużo. Wracaj do siebie i zawołaj mi tu Zane'a.
Jay roześmiał się jeszcze raz po czym śmignął tak, że tylko smugę było po nim widać. Lucy uśmiechnęła się.
______________________________________

Gdy Zane przyszedł, Lucy była beznadziejnie zmęczona. Poprosiła go więc, żeby zaczęli tą część zajęć od medytacji, na co on chętnie się zgodził.
Medytowali więc.
Zane zobaczył jak bardzo zmieniło się jego podejście do otoczenia. Poczuł chłodną bryzę morską lekko głaszczącą mu policzki, ale nie był to już przyjemny wiaterek, jak sprzed pół roku, tylko potencjalna broń. Każda wilgotność powietrza była przyszłą bronią, w dodatku była doskonale plastyczna, zdolna do dowolnej zmiany kształtu. Tylko trochę mała. Ale właśnie po to był na plaży piasek. Można połączyć go za pomocą drobinek wody, zmrozić do odpowiedniej twardości i stworzyć cokolwiek tylko będzie potrzebne. Zresztą, co tam wilgotność powietrza, tu jest prawdziwe morze, olbrzymie, nieskończone źródło broni.
Zane zganił się trochę za te myśli. Piękno przyrody zmienił w militarny arsenał. Podczas gdy słońce przyjemnie grzało, bryza pieściła policzki, a szum wody uspokajał. Myślał o broni, a mógł myśleć o niej. Wyciszyć umysł. To była jedna z jego ulubiony rzeczy: wsłuchać się we wspomnienie jej kojącego głosu...
- Zane...
Uśmiechnął się. Cześć, Pixar - odpowiedział w myślach.
- Zane. Zane, jesteś tam?
Uśmiech wypadł mu z ust. Coś było nie tak. Powoli wybudzał się z przemyśleń i wracał do rzeczywistości. Ale głos wcale nie cichł, tylko się wzmacniał.
- Zane, tu Pixar. Słyszysz mnie?
Otworzył oczy. Nagle do niego dotarło. Nie wyjął piórka od ostatniej rozmowy. Cały czas nawiązywał łączność z Pixar. Pewnie wzywała go, by mu o tym powiedzieć.
Spojrzał na Lucy, nie ruszając się. Dziewczyna trwała w medytacji, niczego pewnie nie spostrzegła. Na szczęście. Ale bał się, że jeśli się poruszy i wyjmie piórko, ona to zauważy. Trzeba coś zrobić, i to natychmiast, tylko co?
- Zane! Słyszysz mnie? Odpowiedz!
Zesztywniał. Spojrzał jeszcze raz na Lucy, starając się nie przekręcić głowy. Ta westchnęła, co doprowadziło go prawie do zawału.
- Zane?
- Zadzwoń później, Zane jest teraz zajęty - powiedziała głośno Lucy, nie zmieniając pozycji i nie otwierając oczu.
Przez chwilę trwała mrożąca krew w żyłach cisza.
- Acha... - dało się jeszcze słyszeć po czym Zane nie wytrzymał i sięgnął ręką za ucho szybko wyjmując piórko i zrywając połączenie.
Patrzył się w przerażeniu na Lucy, czując jak fala emocji przechodzi powoli przez całe jego ciało.
Lucy uchyliła lekko jedno oko.
- No co? - spytała. - Trzeba było samemu odebrać.
Po czym wróciła do medytacji. Zane drżał z nieopanowanych emocji. Czemu akurat teraz musiał czuć się człowiekiem...
- Zluzuj, czemu miałaby kablować - mruknęła Lucy, wyczuwając jego napięcie. - Daj mi pomedytować.
Zane wyprostował się i odetchnął. Próbował wrócić do medytacji, ale nie mógł się skupić. Powoli docierało do niego co właściwie się wydarzyło. Uśmiechnął. To w sumie było zabawne. Patrzył bezmyślnie w morze, zbierając myśli i uczucia.
Nagle zobaczył coś zielonego w wodzie. To był... Delfin? Zane zrobił soczewkami zbliżenie i zobaczył, że zielony delfin ma blond czuprynę. W dodatku zauważył go i machał do niego... Ręką. Po czym zanurzył się i zniknął pod wodą. Zane był już zupełnie skołowany. Chciał zapytać na głos, czy to był Lloyd, ale nie chciał przerywać Lucy medytacji.
Wolał już w ogóle nie myśleć.
______________________________________

-... I robisz koło... O tak... - tłumaczyła, rysując w powietrzu dłonią okrąg.
Ronin zrobił to samo.
- Ale skup się - powiedziała Lucy. - Musisz użyć mocy.
Ronin zrobił kółko w powietrzu jeszcze raz.
- Ale użyj żywiołu - powtórzyła. - Przecież już wydobywałeś cień.
Zmarszczył mocno brwi. Pomachał ręką jeszcze kilka razy, po czym opuścił ją zrezygnowany.
- To bez sensu - powiedział, spuszczając rondo swojego kapelusza na oczy i wkładając dłonie do kieszeni.
- Musisz się skupić - mówiła. - Przede wszystkim rozluźnić i poczuć pewnie. Jak byłam mała i uczyłam się panować nad wybuchami energii, mruczałam ulubioną piosenkę.
Spojrzał na nią z politowaniem.
- Nie mówię, że masz mruczeć - uśmiechnęła się. - Ale po prostu stworzyć dla siebie miłą atmosferę. Poczuć się dobrze i pewnie.
- Musiałabyś wyjść - uśmiechnął się złośliwie.
Uniosła oczy i ręce w geście rezygnacji.
- Mogę nie patrzeć - powiedziała, odwracając się plecami.
Usłyszała w odpowiedzi ciszę.
- Mogę zostawić cię samego - zaproponowała.
- Bez przesady.
Wzruszyła ramionami.
Chwilę trwała cisza.
- Możesz się odwrócić? Czuję się idiotycznie.
Odwróciła się z powrotem.
Westchnął. Zwiesił ramiona zrezygnowany.
- Nie wiem jak się poczuć... Dobrze.
Lucy przechyliła głowę na bok jak dziewczynki w kreskówkach. Ronin krzywił się, czuł się bardzo głupio mówiąc o swoich... Uczuciach. Prawda była taka, że zawsze był spięty, co utożsamiał z czujnością i traktował jak swój obowiązek. Jako dobry złodziej nie mógł ufać nikomu i niczemu, nawet najlżejszemu szmerowi. Ani tym bardziej sobie. Nigdy nie miał czegoś takiego jak 'relax' czy 'odpoczynek', takie rzeczy czynią człowieka słabym! To jedna z lekcji jakich udzielił mu brat i doświadczyła ulica.
Nie pamiętał człowieka ani przedmiotu ani czynności, w której czuł się dobrze. Kradzież dawała mu sadysfakcje, bo był w tym dobry, ale to było bardzo krótkie i przelotne odczucie, które po wejściu tej czynności w rutynę po prostu zniknęło. Widok pieniędzy sprawiał mu kiedyś przyjemność, ale brzydził się nimi teraz - to przez nie zrobił tyle paskudnych rzeczy.
Rozluźnić się? Czuć się dobrze? To stresujące.
Podeszła do niego powoli i stanęła obok. Wyciągnęła ręce przed siebie. Niepewnie zrobił to samo. Stali boso na mokrym piasku, fale raz po raz lizały im stopy. Przed nimi rozciągał się przestwór mokrego błękitu, za nimi żółty piasek i las. Szum zewsząd wypełniał okolicę.
- Patrz przed siebie - zaczęła powoli. - Wyprostuj się i zamknij oczy.
Zrobił to bezwiednie.
- Weź głęboki wdech.
Ronin mocno wciągnął powietrze w płuca. Poczuł nagle mocne pchnięcie. Otworzył nagle oczy i upadł na wyciągnięte ręce do wody z głośnym pluskiem. Podniósł się gwałtownie na rękach. Usłyszał za sobą śmiech. Odwrócił się. To Lucy się śmiała. Leżał mokry w wodzie, niedowierzając. Nie zauważył nawet, że kapelusz spadł mu z głowy. Patrzył na rozchichotaną nastolatkę i poczuł silne pragnienie odwetu. Skoczył na nią i mocno pociągnął za kostki. Lucy upadła na tyłek w wodę. Przez chwilę również była przerażona i mokra. Ronin wybuchł śmiechem na widok jej miny. Uśmiechnęła się powoli, jak dziecko powoli rozumiejące żart. Chlapnęła mocno w jego stronę po czym rzuciła się do ucieczki chlapiąc na wszystkie strony wodą. Wstał i pobiegł za nią, chlapiąc jeszcze bardziej, tak że musiała zatrzymać się w końcu i uderzając dłońmi na wszystkie strony próbować się bronić.
Wyszli z wody dopiero pół godziny później, zupełnie przemoknięci, trochę dyszący, z głupkowatymi uśmiechami na twarzach. Spojrzeli na siebie.
- Wyglądasz okropnie - powiedział Ronin.
Lucy zaśmiała się dziecinnie.
- Opatrunek ci spadł - odparła.
Rzeczywiście, zwisał mu na policzku na kawałku taśmy opatrunkowej. Podeszła do niego i poprawiła mu go, przyklejąc górną część taśmy na skroń, by opatrunek zasłaniał chore oko.
- Spadł mi też kapelusz - dodał, skanując zdrowym okiem wodę.
- Nie potrzebny Ci on. Wyglądasz w nim jak kryminalista.
- I oto właśnie chodzi - rzekł, rzucając jej łobuzerskie spojrzenie.
Może to dziwny moment na takie spostrzeżenia, ale dopiero teraz Lucy zobaczyła, że Ronin ma ciemno niebieskie oczy. Jak borówki lub niebo tuż po zachodzie. Ciekawe, że nie widziała tego, gdy operowała mu oko. Musiała być zbyt skupiona.
Właśnie, skupienie, trening, ćwiczenia!
- To co - zaczęła. - Może teraz spróbujesz?
Ronin zamarł na chwilę, próbując przypomnieć sobie, co ma właściwie spróbować. Wyprostował się i wyciągnął rękę przed siebie. Powoli rozluźnił pięść, w której pojawiła się czarna jakby dymiąca kula. Zrobił w skupieniu koło w powietrzu zostawiając ciemny ślad. Gdy utworzył pełny okrąg, umieścił dłoń w jego środku. Cienisty pierścień wypełnił się, a potem powiększył z lekkim wysiłkiem. Potem zatrzymał się i tak oto zawisło przed nimi wielkie płaskie koło, zrobione z cienia.
Ronin uśmiechnął się powoli, a potem zaśmiał.
- Udało się! - powiedział, odwracając się do niej.
- Brawo! - zaklaskała. - A dokąd prowadzi?
Zastanowił się przez chwilę. Opuścił ręce, po czym spokojnie przeszedł przez otwarty portal. Lucy zmarszczyła brwi. Przeszła przez cień i stanęła obok Ronina, po kostki w wodzie. Rozejrzała się. Byli dokładnie tam, gdzie rozpoczęli swoją chlapankę. Ronin schylił się i podniósł coś z wody.
- Zobacz, znalazł się - powiedział, zakładając na głowę mokry kapelusz. - I jak wyglądam? - spytał, szczerząc się.
Uśmiechnęła się.
- Jak mokry bandyta - powiedziała, spuszczając mu rondo kapelusza na oczy.
Uniósł go, również się uśmiechając.
- A ty jak księżniczka kałuż i deszczówki - powiedział, czochrając ją.
- Idź już sobie - odparła, odrzucając jego rękę ze śmiechem.
Ronin wyciągnął zamkniętą dłoń przed siebie i jedynie otwierając ją utworzył nowe cieniste przejście.
- To o wiele prostsze niż wydawało się na początku - mruknął sam do siebie, przechodząc przez portal do swojego pokoju.
______________________________________

Lucy miała niekrytą słabość do drobnych, dziecięcych zachowań. Jednym z nich było siorbanie.
Dlatego teraz, gdy było już po kolacji, nalała sobie wody do największego kubka jaki tylko znalazła i szła na plażę siorbiąc potężnie z pokaźnej słomki.
Stanęła na plaży tuż przy wodzie i pozwoliła sobie na jeszcze chwilę siorbania zanim dobędzie głosu.
- Lloyd! - wrzasnęła po chwili. - Lloyd!
Po czym wróciła do siorbania.
Niedługo potem z wody wynurzyła się blond czupryna.
- Tak? - spytał legendarny Zielony Ninja, siedząc zupełnie mokry po pas w wodzie.
- Wychodź już, dzień się skończył. Jutro dokończysz lekcję.
Lloyd wziął głęboki wdech i zanurzył się. Po chwili wyskoczył wysoko, lądując na desce z wody i pchany wysoką, wytwarzaną przez siebie falą, dopłynął do brzegu. Wyskoczył i stanął przed Lucy, trzymając w ręku wodnistą deskę.
- I co o tym myślisz? - spytał, trochę dysząc.
Wzruszyła ramionami.
- To tylko drobinka z tego, co się dzisiaj nauczyłem - ciągnął dalej. - Do jutra opanuję ten żywioł. Potem zabiorę się za lód.
Lucy nic nie mówiła. Siorbała tylko, patrząc na niego.
- I nic? Żadnego 'nie', 'ale', 'dobrze', 'źle'? - zdziwił się.
- Jesteś już dorosły - rzuciła po prostu.
- Ale innych uczysz normalnie - protestował. - A mi kazałaś uczyć się całej teorii na pamięć i mnie tak zostawiłaś.
- Radzisz sobie - mruknęła.
Skrzywił się.
- Nie znam cię prawie, a jesteś moją siostrą. Miałem nadzieję spędzić z tobą trochę czasu...
Przestała siorbać.
- Po pierwsze jesteś Garmadonem i uczysz się szybciej niż da się nauczać - powiedziała. - Po drugie to krępujące uczyć czegoś starszego brata, tym bardziej jak się go nie zna.
- Z chłopakami jakoś nie masz tego problemu - mruknął.
- Nie mają twarzy ojca.
Przyglądał się jej chwilę w milczeniu.
- Nienawidziłaś go, prawda?
Lucy przerwała siorbanie. Spuściła wzrok.
- W zasadzie - mruknęła. - To obu was nienawidziłam.
Przez chwilę trwali w kompletnej ciszy.
- Chciałbym poznać cię wcześniej - mruknął w końcu Lloyd. - Przez większość życia czułem się bardzo... Samotny. A potem otoczyło mnie nagle tyle ludzi i oczekiwali, że zrobię coś wielkiego.
- No widzisz, ja przez większość czasu czułam się jak problem. Jak wrzód na tyłku, którego próbuje schować się jak najgłębiej, by nikt się o nim nie dowiedział.
Lloyd skrzywił się.
- Podczas gdy ty byłeś w telewizji - rzuciła oskarżycielsko.
- Przecież wiesz, że to nie ode mnie zależało - zaprotestował. - Gdybym wiedział, nie zostawiłbym cię samej.
Lucy westchnęła, jeszcze raz spuszczając wzrok.
- Ani ja ciebie.
Lloyd wypuścił deskę, która plusnęła w wodę i zjednoczyła się z falą. Rozłożył szeroko ręce. Lucy podeszła i przytuliła go.
- Czemu oni nas ukrywali przed sobą... - szepnęła smutno.
- Sama mi mówiłaś, czemu.
- Niby to wiem, ale i tak nie rozumiem...
- Ja też nie.
Stali tak przez chwilę przytuleni.
- Wiesz, fajnie jest mieć młodszą siostrę - powiedział nagle Lloyd. - Wcześniej nie miałem kogo przytulać i nie wiedziałem, jakie to przyjemne.
Uśmiechnęła się.
- Ja też nie - mruknęła. - Ale chodźmy już. Chłodno się robi, a ty jesteś mokry.
- Ups, racja - syknął, puszczając ją.
- Może zagramy razem w karty? - spytał później, otwierając przed nią frontowe drzwi.
- Macie tu karty? - zdziwiła się.
- Ronin ma - odparł.
Ziewnęła.
- Z chęcią, ale jutro. Jestem padnięta. To był bardzo długi tydzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro