Rozdział 3 - Szansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie rozumiem Senseia - stwierdził Kai, machając pędzlem po deskach altanki. - Dlaczego tak bardzo ufa Roninowi? 

- Martwię się o Lloyda, co mogło mu się stać? - powiedział Zane. 

- Mistrz nie powinien go zostawiać pod opieką Ronina - rzekł Cole. - A jak mu coś zrobi?

- Najgorsze, że nam kazał odnowić tą altankę, a sam poszedł po jakieś zioła - denerwował się Kai. - Ciągle gdzieś jest, coś robi, nigdy go z nami nie ma! A jak coś się wydarza, jak dziś, ucieka gdzieś, zostawiając nas samych sobie! 

- Może próbuje nauczyć nas samodzielności? - odparł Zane. 

- Może tak, a może nie - rzekł Cole. - W każdym razie odnawianie altanki jest strasznie nudne. 

- Kto się nudzi, ten się nudzi! - krzyknął Jay, po drugiej stronie altanki. - Ja lubię naprawiać różne rzeczy. 

- Ty naprawiasz, ale my malujemy - odrzekł Cole. - To co innego. 

- Wcale nie! Malowanie też jest fajne! 

- Nie gadaj, tylko wal tym młotkiem. 

- Pokażę wam, że pracując można się nieźle bawić! 

- No to dawaj, czekamy.

Jay walił młotkiem prostując wystające deski i przymocowując dodatkowe gwoździe. Nagle przerwał, przyglądając się uważnie młotkowi. Uniósł go wysoko do góry, strzelił piorunem w niebo i krzyknął:

- Jestem Thor, bóg nieba i błyskawic, władca potężnego Młota! 

- Naprawdę? - mruknął Cole. - Tylko na tyle cię stać? 

- Avengersi! Hulk się zbuntował! Pomóżcie mi go złapać! - darł się Jay. 

- Że co? Kto? Jak? - zdezorientował się Cole.

- Iron manie! Bierz go z lewej! Ja i Kapitan Ninjago z prawej! Uważajcie, on jest naprawdę wściekły! 

- Przyjąłem, Thorze. - odparł Zane, zagradzając Cole'owi drogę. - Jestem na pozycji. Spokojnie, Hulk, to ja, Tony, przyjaciel. Przy-ja-ciel.

- Co? O co wam chodzi? 

- Robi się niebezpiecznie - powiedział Kai, zagradzając zkołowanemu Cole'owi drogę z prawej. - Thorze, jesteś tu potrzebny. Chodź szybko!

- Już biegnę! - krzyknął Jay. 

- Co jest z wami nie tak? - denerwował się Cole, próbując się wycofać. 

- O nie!  On próbuje uciec! - wrzasnął Kai.

- Łapać go! - krzyknął Jay, goniąc go.

- Nie wiem o co wam chodzi! - darł się Cole, uciekając przed resztą.


....................................


- Petra? Czemu nasz tata jest raz dobry, a raz zły? 

Dziewczyna spojrzała smutno na chłopczyka obok niej. Mały zielony kosmyk wyglądał śmiesznie w czuprynie czarnych włosów. 

- To przez alkohol. 

- A co to jest alkohol? 

Petra patrzyła na swoje bujające się nogi, szukając dobrej odpowiedzi. 

- To taka mikstura, która zmienia ludzi w potwory. 

Chłopiec milczał. Chłód murku, na którym siedział przenikał go nieprzyjemnie. 

- Czemu tata pije alkohol? 

- Bo jest uzależniony. Kiedyś, zanim jeszcze poznał mamę, jego życie było bardzo smutne. Nasz dziadek też pił.

- Dziadek też pił? - pytał z niedowierzaniem. - Przecież był dla nas dobry i miły. Chodziliśmy razem do lasu i nad staw. Nie był potworem jak tata, kiedy pije alkohol. 

- Bo już pił, kiedy się urodziłeś. Wyzdrowiał z uzależnienia. Ale ja jeszcze pamiętam, jak pił... 

Chłopiec przyglądał się ludziom przechodzącym nieopodal. Kiedy nie było na ulicy straganów, jak w dzień targów, miasteczko było spokojne i ciche, a dom Dragonów wypełniał się zapachami z kuchni. Przypadkowi przechodnie uśmiechali się pod nosem, czując woń gotujących się warzyw, nie podejrzewając nawet, jak straszne rzeczy dzieją się w tym domu nocą. 

- Co to znaczy uzależnionić się? 

- To znaczy: nie móc bez czegoś żyć. Że jesteś gotowy zrobić wszystko by to zdobyć i mieć tego przy sobie jak najwięcej. 

- W takim razie ja jestem uzależniony od ciebie i mamy. 

Petra uśmiechnęła się. 

- To co innego. To się nazywa miłość. A uzależnienie to przywiązanie do czegoś złego.

- Jak alkohol? 

- Jak alkohol. 

Chłopiec zamyślił się. 

- Tata nas kocha, prawda? 

- Jak akurat nie pije to owszem. 

- To czemu nie przestanie pić? Dla nas? 

Dziewczyna milczała. 

- Bo skoro nie chce nas bić, ale bije nas, bo alkohol mu tak każe, to czemu nie może przestać słuchać się alkoholu? Przestać go pić? 

Petra była pod wrażeniem inteligencji małego. Skoro on zadaje mądre pytania, to dlaczego ja, jego siostra, nie mogę znaleźć mądrej odpowiedzi? 

Zrezygnowana przytuliła braciszka, opierając brodę o jego głowę. 

- Nie wiem, mały. Nie wiem... 

Słońce zaświeciło mocniej, zalewając światłem cały obraz. Widok stał się nie do wytrzymania i Lloyd czuł, że musi otworzyć oczy. 

Nagle wizja zniknęła, a gdy jego wzrok przyzwyczaił się do światła, Lloyd odkrył, że leży w swoim łóżku w pokoju. Rozejrzał się. Był przykryty kocem, a na szafce koło łóżka stał kubek z herbatą. Nie wiedział jak się tu znalazł. Ostatnie co pamiętał to Wu opowiadający o Samurajach i Ronin wyciągający go z sali. 

"Pewnie mnie tu przyprowadził... Jak długo tu jestem?" - pomyślał. 

Wyciągnął rękę i włożył palec do kubka. Herbata była zimna. Lloyd podciągnął się na łokciach i usiadł. Wziął kubek w ręce i spróbował się napić. Napój był gorzki, ale skutecznie łagodził ból głowy i nieprzyjemny szum w uszach. 

- Jak się czujesz? 

Lloyd podniósł głowę znad kubka. Dopiero teraz spostrzegł Ronina stojące przy szklanych drzwiach na balkon i obserwującygo coś w ogrodzie. Stał tyłem, więc Lloyd nie widział jego wyrazu twarzy, ale ze zdziwieniem wyczuł w jego głosie szczerą troskę. 

- Lepiej... Ta herbata mi pomaga. Wujek ją dla mnie zrobił?

- Mhm 

- Gdzie on teraz jest?

- Nie wiem. Poszedł po jakieś zioła. 

- Acha.

Zapadła długa, niezręczna cisza. Lloyd dopił spokojnie herbatę i czuł się teraz wyraźnie lepiej. Zaczął zastanawiać się, co oznaczała jego wizja.

Jak mam to rozumieć? Co chcesz mi przez to powiedzieć?

- Twoi przyjaciele mi nie ufają - Ronin nagle przerwał ciszę. 

- A oni? Gdzie teraz są? 

- W ogrodzie. Gonią Cole'a. 

- Co?

- Nie pytaj. Też nie rozumiem. Po prostu się w coś bawią. 

Lloyd wziął głęboki wdech, by zebrać myśli. 

- To są też Twoi przyjaciele. 

Ronin prychnął.

- Naiwny jesteś. 

- Wiem, że ci nie ufają. Mi też jest ciężko ci ufać. Ale sam to sobie wypracowałeś. 

Ronin milczał. 

- Nie wiem, czego od nas oczekujesz, po tym co zrobiłeś... 

- Chcę tylko szansy! - przerwał mu. - Szansy na lepsze życie. Staram się jak mogę, ale wy po prostu mnie tu nie chcecie! 

- Bo nie masz mocy. 

- Dokładnie! 

Ronin oddychał ciężko. Otarł dłonią twarz, przejechał dwoma palcami brwi. 

- Zawsze zastanawiałem się, ile ci Wu płaci, żeby cię tu utrzymać - mruknął Lloyd, uśmiechając się pod nosem. 

Ronin zignorował jego pytanie.

- Nie chcę mieć mocy...

- Co? Jak to? Nie rozumiem

- Gdybym nagle odkrył w sobie moc, znaczyłoby to, że mój brat nie żyje. 

- Jak to? 

- Jestem jedynym potomkiem, a on nie ma dzieci. Po jego śmierci moc przeszłaby na mnie. Jak spadek po rodzinie. 

- Rozumiem. Jaką moc ma twój brat? 

- Cienia. 

- Cień to twój brat?! 

- Tak.

Lloyd zastanowił się chwilę. 

- Nigdy nie mówiłeś nic o swojej rodzinie. Myślałem nawet, że jej nie masz... 

- Bo nie mam - warknął twardo przez zęby. 

Lloyd aż cofnął odruchowo głowę. Nagle pojął jak bardzo Ronin się przed nim otworzył. 

- Po co mi to wszystko mówisz? 

- Bo chcę, byś mi zaufał - odwrócił się do niego i spojrzał mu prosto w oczy. - Byś zobaczył, że też jestem człowiekiem, a nie bandytą i śmieciem za jakiego mnie macie. Byś zrozumiał, że mam dobre chęci i, być może, dał mi szansę... - przerwał tak nagle jak zaczął, przyjrzał mu się uważnie i podszedł,  biorąc od niego kubek. - Jesteś strasznie blady. Napewno dobrze się czujesz? 

- Tak, lepiej mi.

- Zostań tu jeszcze, przyniosę ci herbaty - powiedział, kierując się do wyjścia. 

Przy drzwiach zawahał się przez chwilę,  po czym mruknął jeszcze cicho zanim wyszedł: 

- Wcale mi nie płaci. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro