Rozdział 8 - Tak jak zawsze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Łopot skrzydeł uderzył z impetem o polane, gnąc źdźbła trawy aż do ziemi. Smocze szpony zaryły w miękkiej glebie. Nya zeskoczyła zwinnie z grzbietu Kropli.
- Pierwsza!
Jay, który wylądował tuż za nią, chował właśnie zmęczonego Pioruna.
- Dałem Ci fory...
- Trzeci raz z rzędu?
Nya posłała mu rozbawiony uśmiech, rozciągając się. Zrobiła jeszcze kilka skłonów, by rozruszać mięśnie po długim locie i również schowała smoka.
- Czas na metamorfozę! - rzucił Jay, sięgając po swój plecak.
Nya wyjęła z plecaka koc i butelkę wody. Odkręciła ją i wylała wodę. Utrzymując ją w powietrzu, zmieniła jej kształt w długi pręt, uniosła nad głowę i zarzuciła na niego koc robią prowizoryczną przebieralnie. Jay wyjął z plecaka cywilne ubrania i zaczął się przebierać.
- Skończyłeś? - spytała po jakimś czasie Nya.
- A ty już? - zdziwił się Jay, dopinając bluzę.
- Już dawno! Powiedz, kiedy mogę schować tą kotarę, guzdrajło.
- No już.
Nya jednym ruchem ręki schowała wodę do butelki, a koc do plecaka. Miała teraz na sobie zwykłą letnią sukienkę do kolan i białe sandały.
- Jeszcze peruka - przypomniał Jay. Sam sięgnął do plecaka, wyjął z woreczka czarny proszek i wtarł sobie we włosy.
- Nienawidzę tego mopa - mruknęła Nya wyciągając blond perukę i układając ją sobie na głowie. - Wyglądam w niej jak lalka.
- Bez przesady - odparł Jay, schylając się by zawiązać trampki. Miał na sobie teraz dżinsy, biały T-shirt i niebieską bluzę.
- I jeszcze ta sukienka - marudziła. - Nie znoszę sukienek.
- Właśnie dlatego ją wkładasz, nie? - odrzekł, wiążąc drugiego buta. - Bo nikt by się nie spodziewał ciebie w jakiejś zobaczyć.
- Wiem.... - mruknęła. - Ale lepiej by było, gdybym wmówiła ludziom, że nienawidzę spodni. I tak dobrze, że nie wspomniałam nic o krótkich spódniczkach. Przy następnych wywiadach powiem o leginsach.
- Daj spokój, ślicznie ci w tym - uśmiechnął się Jay, zakładając plecak na ramię. - Idziemy?
Nya wzięła swój i ruszyli leśną ścieżką ku najbliższej wsi.
- Słuchaj, moglibyśmy w miarę szybko załatwić te zakupy? - spytał Jay. - Chciałbym Ci coś pokazać
- Dobra. Ja z resztą miałam ci pokazać tą sztuczkę z jabłkiem - uśmiechnęła się pod nosem. - Fajnie by było gdybyś może też przećwiczyli to co zrobilismy tydzień temu.
- Co masz na myśli?
- Wiesz, może dałoby się to kontrolować?
- Hejka! - krzyknęła do nich Agnes, przerywając im rozmowę. To była już chyba tradycja, że czekała na nich na krańcu lasu, gdzie zaczyna się spokojna wieś, Tetravill. Dziewczyna była rozgadana i niezwykle sympatyczna, więc
szybko się do niej przywiązali. - A ty znowu w sukience!
- Tak, wiesz jak ja kocham sukienki - westchnęła.
Agnes zachichotała. Wyciągnęła ze swojej torby niewielki worek i rzuciła go w stronę Jay.
- Figurki coraz lepiej się sprzedają.
- Czyli Dareth jednak umie prowadzić interes - Nya uśmiechnęła się pod nosem.
Jay zajrzał do worka.
- Około 1560 - rzuciła Agnes.
- Wow... Rzeczywiście nieźle - stwierdził Jay, chowając worek do plecaka i wyciągając z niego pakunek.
- A propos - powiedziała Agnes, biorąc od niego pakunek. - Figurek jest za mało. Sprzedają się naprawdę szybko i pod koniec tygodnia nie ma już właściwie nic. Musicie przynosić tego więcej.
Ninja spojrzeli po sobie.
- Nie wiem, czy damy radę - mruknął Jay. - Naprawdę tracimy na tym za dużo czasu. Musimy przecież przede wszystkim tr... tracić czas na inne ważniejsze rzeczy. No i jeszcze Llooo... Logan! Logan ostatnio zachorował...
- Nie mówiłeś nic o tym - zaniepokoiła się Nya. - Co mu jest?
- Nie wiemy właśnie - odparł Jay. - Potknął się o coś w lesie i stracił przytomność. Zapadł w śpiączkę. Pięć dni już tak leży. Mistrz kazał mi kupić jakieś zioła dla niego...
- Mistrz? - zdziwiła się Agnes.
Jay strzelił sobie ręką w twarz. Trudno było im rozmawiać o takich rzeczach przy Agnes. Jay opowiadał jej, że są kolonistami ze stolicy, którzy chcąc oderwać się od nudnej rzeczywistości postawili zamieszkać w lesie. Jako pacyfiści nie polują, więc rzeźbią w drewnie figurki popularnych ninja by zarobić na niezbędne rzeczy, takie jak jedzenie. Dareth jest ich zaufanym przyjacielem, który nie dołączył się do nich, ale chętnie im pomaga, sprzedając ich produkty. Dla Jaya i Nyi nie ważne było jak bardzo naciągana jest to historia, ważne, że działała. Agnes pomagała Jayowi przy figurkach oraz była dla nich jedynym źródłem informacji o tym, co dzieje się w kraju. Sumienie ich gryzło, gdy musieli kłamać w żywe oczy przyjaciółce, ale nie mieli wyboru.
- Mistrz to lider naszego obozu - powiedziała Nya, ratując Jaya z opresji. - Jest najstarszy i zna się dobrze na medycynie, zielarstwie i... Właściwie na wszystkich.
- Jej, ale fajnie - ucieszyła się Agnes. - Taki wasz mentor?
- Nooo... W sumie tak.
- Chodźcie, opowiecie mi o nim - rzuciła, kierując się w stronę miasteczka. - Mamy cały dzień!
- Wiesz, trochę nam się dzisiaj śpieszy... - dodał Jay.
- Czemu? Jak to? Ile będziecie?
- No... Tak ze dwie godziny krócej
- A to spoko. No chodźcie, wyjdźmy już z tego lasu!
Gdy Agnes się odrobinę oddaliła z pakunkiem w ręku, Nya szepnęła do Jaya:
- Współczuję Ci. Będziesz teraz musiał przynosić jakieś dwa razy tyle. Dobrze, że ja nie muszę nosić tych wszystkich dżemów i soków, tylko do nas samochód przyjeżdża, bo bym tego wszystkiego tutaj nie dotaszczyła.
- To ile wy tego macie? - zaciekawił się Jay. - Dziesięć skrzynek na tydzień? Mniej? Więcej?
Nya wyprostowała się dumnie.
- Mój drogi, twoja dziewczyna wynalazła metodę dzięki której robimy w sumie 20 skrzynek tygodniowo. Głównie soku i musu.
Jayowi prawie oczy wyskoczyły z orbit.
- Jak...
- Pokażę Ci później - uśmiechnęła się. - A teraz przyśpiesz trochę, bo zgubimy Agnes.

                           *     *     *

- Jesteś gotowa?
- Raczej czy ty jesteś gotów?
Jay odwiązał materiałowy pas ze swojego stroju i zawiazał nim sobie oczy. Pstryknął palcami elektryzując wokół siebie delikatnie powietrze. Ustawił się w pozycji bojowej.
- Gotów.
Nya rzuciła w niego gruszką. Złapał je bez problemu. Rzuciła śliwką. Złapał. Rzucała w niego wszystkimi warzywami jakie miała w worku, wszystkie bez problemu pochwycił w powietrzu.
Jay zaśmiał się.
- Daj coś trudniejszego!
Nya wyciągnęła z rękawa Kunai. Rzuciła nim. Jay błyskawicznie chwilił jego rękojeść. Drugi tak samo. Włożył je sobie do kieszeni.
- Już ich nie odzyskasz - uśmiechnął się łobuzersko. Nie dostrzegł tego przez opaskę, ale Nya miała podobny wyraz twarzy. Rzuciła ku niemu wisienkę. Pochwycił ją zębami, zjadł i wypluł pestkę.
- Dawaj! Coś trudnego! - śmiał się.
Nya nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zamachnęła się i rzuciła w niego mocno kamieniem. Jay podskoczył, by go dosięgnąć. Złapał go. Krzyknął radośnie. Nagle stopa straciła oparcie, znalazł się na krawędzi, stracił równowagę i wpadł do rzeki.
Nya ryknęła śmiechem. Pobiegła do rowu, śmiejąc się z leżącego w nim, oszołomionego chłopaka.
Jay podniósł opaskę i zaśmiał się. Podniósł kamień w ręku.
- Ale złapałem! - krzyknął.
Nya okrężnym ruchem ręki wzbiła strumień ku górze, wynurzając z wody Jaya. Postawiła go na brzegu tuż przed sobą i wypuściła wodę.
- A teraz zamiast się popisywać - powiedziała patrząc mu prosto w oczy i obejmując go w pasie, a ukradkiem wyjmując mu sztylety z kieszeni. - Pokaż mi jak to się robi.
Odsunęła się od niego machając mu Kunai przed nosem z uśmiechem.
Jay westchnął zadowolony, uśmiechając się. Przywiązał niebieski pas we właściwym miejscu i zaczął zbierać warzywa z ziemi.
- To bardzo proste - zaczął. - Wytwarzam wokół siebie lekkie pole elektryczne. A ponieważ jestem wstanie wyczuć naelektryzowane przedmioty, wszystko co się w nim znajdzie jest dla mnie wyczuwalne.
Podszedł do worka na zakupy w wrzucił do niego warzywa, które miał w ręku.
Nya przygladała się rzece pod mostkiem.
- Mogłabym zrobić to samo, tylko z wodą - mówiła w zamyśleniu. - W powietrzu jest zawsze dużo wilgoci. Myślisz, że dałabym radę?
- Spróbujmy - powiedział, podrzucając w ręku gruszkę. Ugryzł ją z głośnym chrzęstem. - Zamknij oczy.
Zamknęła. Jay rzucił gruszką w jej stronę. Nya skierowała ku niej rękę, ale nie udało jej się złapać.
- Całkiem nieźle - stwierdził Jay. - Ale zmarnowałem gruszkę.
Nya cmoknęła, przewracając oczy. Podniosła ją i wrzuciła do rzeki. Pstryknęła i woda zwróciła jej ją prosto do ręki.
- Już. Proszę, czyściutka - rzuciła ją do Jaya. - Dawaj jeszcze raz. Tym razem złapię.
Jay spojrzał niepewnie na gruszkę. Ugryzł ją w końcu i rzucił ponownie do Nyi. Ta zwinnie chwyciła ją.
- Jest! Ha! Umiem! To jeszcze raz!
- Ej, chciałbym w końcu ją dojeść - zaśmiał się Jay, chwytając znowu gruszkę, a potem znowu ją rzucając.
- Czekaj, teraz ja ci coś pokażę.
Nya uniosła gruszkę w dłoni i położyła na niej drugą. Gdy ją podniosła, za ręką podążyła kula złotego soku, zostawiając po sobie suchy ogryzek.
- Wow - powiedział Jay, biorąc ogryzek go ręki. - A dałoby się tak w drugą stronę?
- Niestety nie, już próbowałam.
Jay spojrzał rozczarowany na ogryzek.
Nya wypiła trochę soku ze swojej kuli.
- Uuu, to tak też można? - spytał Jay?
- Spróbuj - odparła, podsuwając mu złotą ciecz pod nos.
Jay nie wiedział jak się do tego zabrać. Trochę się pochlapał, ale w końcu wypił cały sok.
- Pycha - mruknął, wycierając rękawem usta. - Ale tego mnie nie nauczysz.
Nya zaśmiała się.
- No nie. Tego nie.
Zamyślili się. Chwilę stali w ciszy, myśląc nad tym samym.
- To co? - odezwał się w końcu Jay. - Próbujemy?
Skinęła.
- Próbujemy.
Jay uniósł otwartą dłoń. Nya przyłożyła swoją. Z jakiegoś powodu intuicyjnie wiedzieli co robić. Zamknęli oczy.
Błysk

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro